środa, 21 grudnia 2016

Pierwszy dzień zimy i kwiaciarniane wspominki

No i wreszcie zima. Jak kogoś dziwi że miałam dość tegorocznej jesieni wyjaśniam - pluszczyło, wlekło się i jeszcze chorowicie  i depresyjnie było. A zima  z tym szronem na paprociach i  z lekka popadującym śniegiem jawi się jakoś tak oczyszczająco i  mile.  Przedsmak już był, teraz można kontynuować. Znaczy bieli trochę poproszę ( tylko bez przesady ) i nieco wzorków mrozowych ( ale nie tych na szybach, zwykła szadź wystarczy ). Od stycznia bezczelnie zaczynam odliczanie dni do wiosny, co to jest te dwa miesiące z haczykiem?! Styczniowe i lutowe oczekiwanie na wiosnę  jawi mi się słodko,  oferty roślinne, konkretyzacja luźnych gryplanów, dyskusje z Mamelonem o  przewadze jednych róż nad tymi innymi, he, he - gorszymi, ustawianie kotów żeby sezon ogrodowy nie kojarzył im się głównie z sezonem  łowieckim ( rzecz straszliwie ciężkowykonalna ), niecierpliwe wyczekiwanie na  pojawienie się wczesnowiosennych cebul i oczarowych oczarowań. Wszystko to przepijane herbatą z konfiturami albo kawą z Mamelonowego ekspresu i objadane  tym czego starsze panie dbające o zdrowie unikać powinny. Przyjemnie pomyśleć o radościach zimowych wieczorów, taki optymistyczny zalążek się we mnie zalągł, w końcu do wiosny jest już tylko 89 dni. Zleci jak z bicza trzasł!


Tak przy okazji pierwszego dnia zimy wspominam sobie dawne uciechy kwiaciarniane, w czasach słusznie minionych przy okazji imprez rodzinnych otrzymywało się kwiaty. Sezon zimowy był u nas  w takie okazje bogaty, imieniny, urodziny i tak dalej. Pamiętam z dzieciństwa zażenowanie moich najstarszych  ciotek, kiedy  nie udało im się dostać dla Babci Wiktorii żadnych  "cywilnych" kwiatów, tylko "oficjalne" goździki ( "Przepraszam Cię Wisiu, zamówiłam Twoje fiołki ale ta małpa twierdziła że  nie mają" ). Goździki były  passé ku utrapieniu Dziadka  Czesława, który uwielbiał ich czerwień w "odcieniu partyjnym" i ciężki zapach. Niektórzy z gości posuwali się do zamiany bukietów na kosze z donicami byle tylko goździków nie przynieść. Pamiętam imieninowy przegląd zakoszowanych cyklamenów zwanych przez  Wiktorię fiołkami alpejskimi, żadne inne kwiaty nie kojarzą mi się tak mocno z zimową porą jak te mieszańcowe cyklameny. A w końcu sporo takich sezonowych kwiatów w doniczkach zimą się pojawiało.  Pamiętam małe, bardzo niskie  tulipanki, ustawiane w porze choinki.  W tym samym czasie pojawiały się pierwsze hiacynty i tzw. pędzone konwalie. Największym kwiaciarnianym hitem  ( legendy chodziły  po rodzinie  ) był doniczkowy ukwiecony lilak, którego moja Babcia otrzymała od  Dziadka z okazji ich pierwszej wspólnej Wigilii, uświetnionej przez przyjście mojej Mamy na ten świat. To drzewko   nadal sobie rośnie na podwórku domu moich Pradziadków. Moja Mama z kolei uwielbiała frezje, to ich kwiaty starannie wyzwolone z tzw. przybrania pachniały nam w Wigilię. Ciocie Dany imieninowo  "obskakiwało" się różami, cóż to były za kołomyje z ich zakupem a właściwie z "załatwianiem". Teraz kwiatów niby w kwiaciarniach w bród, ale jakoś kupuje się je od naprawdę wielkich okazji ( chrzciny, wesela, pogrzeby ), zimową porą w wazonach stoją sztucznidła albo suchatki. Świeżych kwiatów można  oczekiwać dopiero na przedwiośniu. Sentymentalnie mi się zrobiło, chyba  rzucę się na jakieś cyklameny z  frezjami, co sobie będę żałować!

Dzisiejszy wpis ilustrują cyklamenki na złotym tle autorstwa brytyjskiej artystki Sophie Coryndon. Widać zafascynowanie japońską sztuką. W  necie są jeszcze fajniejsze jej kwietne kawałki do  oblookania, choć mnie najbardziej podoba się mało kwietny  aligator ( a może to krokodyl ) zainteresowany księżycem.

8 komentarzy:

  1. O, jak ja lubię goździki, a teraz nigdzie nie ma... Pamiętam jeszcze te czasy goździkowe, akademie w szkołach ku czci i Dnie Kobiet goździk + rajstopy :)
    A moja Mama miała do ślubu bukiet z konwalii, a siostra Sistars z frezji - 26. grudnia. Łomatko, jakie stare dzieje.
    Ja nie mogę nic trzymać w wazonie, ani nawet w doniczce, koty mi wszystko spacyfikują :(
    No i zdecydowanie aligator. On chyba płynie do księżyca. Płynie, wyjąc/śpiewając - a przynajmniej tak wygląda :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie w kwiaciarni goździki są, takie ordynarnie napakowane płatkami i pachnące. Niestety zadrutowane bo na pogrzeby głównie ludziska je kupują a nie do domów. Może załapię się na takie mniejsze, one nie są traktowane drucikiem, ksywkę mają bukietowe. Konwalii się teraz nie uświadczy, frezję owszem widziałam ale nie wyczułam. Bezzapachowa czy cóś? :-0 Koty moje wyuczone że w wazonach woda, zimna i baaardzo nieprzyjemna. A w ramach nagrody za wywalenie wazonu następna woda leje się na ciałko, spryskiwacz czeka, he, he! Popłynek do księżyca i śpiew przepiąkny, też tak sobie aligatorowe dziełko interpretuję, he, he.;-)

      Usuń
  2. O, przepraszam. Były jeszcze gerbery. Bo, chyba myślimy o tych samych czasach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, pamiętam ten gerberowy szał w latach siedemdziesiątych. Najmodniejsza wiązanka z epoki Gierka, afrykańska margaretka jak to mawiała pani w kwiaciarni. Pamiętam słynny gerberowy kolor "piaskowy", ułożony w ciemnożółtym szklanym dzbanku. Cóż to było za zjawisko, tryndne i w ogóle - nowoczesność w domu i w zagrodzie, he, he.;-)

      Usuń
  3. Ech, frezje.... Piękny zapach, dziś niestety nieco zapomniane. Mody, mody. Mijają, powracają. Mój ślubny bukiet był z różowych goździków. Bo chciałam, bo goździki mają urok, zresztą wracają do łask. Najlepsze życzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytałam w kwiaciarni dlaczego tak rzadko się teraz frezje widuje, odpowiedziano mi ze kwiat niezbyt trwały, więc trzeba sprzedawać ekspresowo a on na wieńce ( podstawę zarobkową )się nie nadaje. No cóż, ususzona frezja nie traci barwy, nadal urodna.;-) Goździków nadal u mnie nie ma, a szkoda bo mi się tak zamarzyło biało bukietowo ( nie są straszliwie drogie ). Dzięki za życzenia, ja też wszystkiego najświąteczniejszego Tobie życzę.:-)

      Usuń
  4. To będę razem z Tobą czekała na wiosnę. Powspieram Cię przy wybieraniu roślin, ja tego nie robię. Za każdym razem nic nam nie wychodzi z zamówionych zakupów i nie chodzi tutaj o nieprofesjonalizm sklepów po prostu nam się nie udaje. Czy to możliwe? Kiedy jest już cieplejsza wiosna i kupię rośliny i dopiero wsadzę to przyjmują się. Być może piszę od rzeczy ale jestem trochę zmęczona świętami...W każdym razie będę razem z Tobą przy tym twoim oczekiwaniu na wiosnę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Agatku prawda jest taka że najlepsze są zakupy żywcowe. Widzisz roślinkę w szkółce czy na targu, dokładnie oglądasz i szybko do domu taszczysz. W necie kupuję tylko to czego nie jestem w stanie dostać inaczej ( ostatnimi czasy dość często zamawiam z tzw. odbiorem osobistym, bezczelnie namawiamy Sławka na wycieczki ). Przemęczenie świąteczne u nas ustąpiło, byczkami i krówkami sobie leżymy, he, he. A w ogóle to zobaczysz jak szybko w styczniu zacznie dnia przybywać, he, he! Oby do wiosny!:-)

      Usuń