Strony
▼
sobota, 30 czerwca 2018
Ogrodowe podsumowanie miesiąca
Mija nam ten czerwiec co to był zdecydowanie lipcowy. Paskudnie sucho lipcowy, eksytujących burz, ulew a nawet zwykłego deszczu w mieście Odzi nie widzelim w czerwcu często. Widzielim za to błyskawicznie płowiejące na słońcu róże, rudawą darń zamiast tyrawników i podsychające drzewa. No nieładnie, nawet lipy przekwitły błyskawicznie. Lato się jeszcze na dobre nie zaczęło a człowiek już jest nim zmęczony. W ogrodzie właściwie tylko Sucha - Żwirowa wygląda jako tako, Alcatrazowe rabaty cieniste nie powalają w tym roku urodą. Wizyta zwierzyny płowej wymusiła absencję w ogrodzie no a susza spowodowała że ciężko było mi się zabrać do roboty mającej na celu zalesienie Alcatrazu, człowiek boi się podlewania czyli rachunków za wodę. Nie bez znaczenia jest też fakt że upały nie sprzyjały wytworzeniu się u mła zapału do prac ogrodowych. Znów roiłam o dobrych, starej daty angielskich obrabiaczach ogrodów. Znaczy jak to mawiała Babcia Wiktoria "Złej baletnicy przeszkadza rąbek spódnicy", he, he, he. No ale cóś tam jednak udało mi się zrobić ( co prawda nie w Alcatrazie ale na Podwórku ). Na ten przykład posadziłam doniczkowe róże.
O ile róże historyczne Na Suchej - Żwirowej kwitły cóś niecały tydzień o tyle angielki i floribundy posadzone w dawnej Różance ( obecnie mieszana rabata różano - bylinowa ) dłużej dawały po oczach. Z nowo posadzonych róż największe wrażenie zrobiła na mnie jak na razie odmiana 'Geoff Hamilton' ( ta z pierwszej i drugiej fotki ), taka posiadająca wszystko co róże Austina posiadać powinny ( no dobra, zapach nie powala ). 'Sweet Juliet' czy 'James Galway' to nie są dla mnie nówki, na ich urodę byłam przygotowana ale 'Geoff Hamilton' zaprezentował się naprawdę zjawiskowo moim spragnionym nowości różanych oczom. Mam nadzieję że będzie dobrze się czuł na rabacie pod moim oknem, w towarzystwie irysów, czyśćców i bodzichów. Moją różano bylinową rabatę dopieściłam dosadzając wiciokrzewy zwane niegdyś pięknie kaprlyfolium ( to od łacińskiej nazwy Lonicera caprifolium , którą to nazwą określa się gatunek z polska zwany wiciokrzew przewiercień, nie będący tożsamym z gatunkiem wiciokrzew pomorski czyli Lonicera periclymenum - ot, taka nieprawilność botaniczna na stałe w umysłach ogrodników zapuszczona ). 'Chojnice' i 'Graham Thomas' podkreślą różną urodę i zapachnią nam w czerwcu Podwórko.
czwartek, 28 czerwca 2018
Codziennik - tydzień urzędowy i krnąbrność domowa
Miałam w tym tygodniu zalatanie z załatwianiem, z zaświadczenizmem półwyczynowym ( w trzech egzemplarzach ), z ZUSami, srusami i innymi dobrutkami które państwo nasze, ubrane w wielkie słowo Ojczyzna odmieniane na wszelkie sposoby ( żeby się przestało widzieć że ono Zła Macochowizna ), zapewnia nam jako godziwą należność obywatelską za płacone przez nas podatki i insze daniny. Co jak co ale biurokrację to my mamy na najwyższym światowym poziomie, nawet biurokratyczne potęgi muszą się z nami liczyć ( nic tylko zakładać grupę B 10 ). Ostatnio widzę w urzędach i państwowych firmach jakże cudnie odnawianą starą peerelowską tradycję traktowania petenta jako cóś nieistniejącego. Podkreślam cóś, nie kogoś. No nie ma cósia choć niby jest ale urzędująca nie widzi bo tak jest zaprogramowana. Sam czar PRL, normalnie mało się nie popłakałam ze wzruszenia.
Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie załatwia się jego sprawę w tempie błyskawicznym, stojąc w kolejce nawet nie ma czasu pomyśleć o jakimś pultaniu bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im się tzw. zatory nie tworzyły . Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można się jeszcze poczuć jak to przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.
Jak się przewaliło biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia świnia wyżerała z misek przygotowane ale jeszcze nierozdrobnione żarcie dla całej domowej czwórki + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.
Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował szczękę i żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie, wyraźnie chciał przylać Cio Mary która była pod łapą, po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod wieczór, rozespany i pachnący trawą żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami. Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota jest dla mła!
Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco wypielić. Jednak większość czwartkowego popołudnia spędziłam na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda jak sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim galopem do autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się jak wsiowe Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze części ciała. No, sezon letni znaczy otwarty, wakacje bez gipsu Gieni nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy. Niepokoi mnie że Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana, na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon rehabilitacyjny w ZOL".
Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie załatwia się jego sprawę w tempie błyskawicznym, stojąc w kolejce nawet nie ma czasu pomyśleć o jakimś pultaniu bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im się tzw. zatory nie tworzyły . Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można się jeszcze poczuć jak to przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.
Jak się przewaliło biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia świnia wyżerała z misek przygotowane ale jeszcze nierozdrobnione żarcie dla całej domowej czwórki + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.
Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował szczękę i żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie, wyraźnie chciał przylać Cio Mary która była pod łapą, po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod wieczór, rozespany i pachnący trawą żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami. Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota jest dla mła!
Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco wypielić. Jednak większość czwartkowego popołudnia spędziłam na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda jak sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim galopem do autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się jak wsiowe Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze części ciała. No, sezon letni znaczy otwarty, wakacje bez gipsu Gieni nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy. Niepokoi mnie że Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana, na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon rehabilitacyjny w ZOL".
niedziela, 24 czerwca 2018
Codziennik - gry i zabawy sąsiedzkio - kocie
Koty i sąsiedztwo z wielkim nakładem sił dbają o to bym się nie nudziła, ostatni sąsiedzki numer to zabawa w chowanego. Jak wiecie w mojej kamienicy mieszkają tzw. panie starsze a nawet można pokusić się o twierdzenie że mocno starsze. Panie starsze mają to do siebie że przyciągają tzw. zdarzenia, no po prostu nie ma tzw. pań starszych którym nie trafiają się tzw. zdarzenia. Panie starsze wyposażone są w czasach dzisiejszych w telefony komórkowe coby rodzina i przyjaciele mogli otaczać je dyskretną opieką. Panie starsze z lubością grzebią we sprzęcie i pozwalają też grzebać spragnionym kontaktów z techniką wnukom i prawnukom. Skutek tego jest taki że sprzęt zawodzi w chwilach o znaczeniu strategicznym. Z taką sytułejszyn mieliśmy właśnie do czynienia w czwartek - sąsiadka Gienia zwana Stasi zniknęła nam była z pola widzenia a rodzinie z pola słyszenia. Zważywszy na majowy pobyt w szpitalu, przyduszenia i tym podobne Gieniowe przypadłości został ogłoszony alarm pierwszego stopnia. Co prawda osoba zaginiona nie była widziana tylko jeden dzień ale nasza kamieniczna banda jest czujna - zawiązano "komitet blokowy" z honorowym prezesem czyli z ulubioną chrześnicą Gieni, syn porzuciwszy obowiązki zawodowe pędził do nas z inszego miasta do którego wysłała go firma, w jego domu odbywało się nerwowe poszukiwanie kluczy do mieszkania Gieni i zaczęto rozważania na temat straż czy ślusarz gdyby klucz się nie odnalazł. No było ostro! Szczęśliwym trafem w to całe zamieszanie władował się Włodzimierz, który jakimś cudem się odmundialował i przytomnie stwierdził że widział Gienię pomykającą bladym świtem z wózeczkiem zakupowym. Znaczy rano jeszcze żyła jak stwierdziła scenicznym, słyszalnym na pół kamienicy szeptem Małgoś - Sąsiadka. Mnie info zapodane przez Włodzimierza uspokoiło, rodzinę jakby mniej bo telefony nadal nieodbierane. Jednak Włodzimierz tego dnia robił za zwiastuna dobrych nowin, zadzwonił do mła że właśnie wychodząc do pracy spotkał był na przystanku niedoszłą denatkę i radośnie ją poinformował że usiłujemy się włamać do jej mieszkania, w związku z czym niedoszła pędzi do nas z turbowózkiem bo nowy zamek kosztuje. "Komitet blokowy" odstąpił od rozwalenia zamka, zadzwoniono do syna coby go uspokoić i postanowiono ukarać krnąbrną, nieodbierającą telefonów Gienię zabraniem zapasowego klucza do domu i zdeponowaniem go u mła ( taa, mam teraz kolekcję kluczy że ho, ho ). Gienia była tak szczęśliwa że nie rozwaliliśmy drzwiowego zamka że wyjątkowo jak na nią potulnie wykonała zalecenia "komitetu blokowego". Za całe zamieszanie tak jak przypuszczałam odpowiada Kubuś, wnuczek Gieni, który postanowił zapoznać się lepiej z babcinym telefonem. Skończyło się szczęśliwie na obietnicy wyrwania mu odnóży o ile tylko jeszcze raz zobaczy się jego łapięta przy jakimkolwiek telefonie. Małgoś - Sąsiadka "dyplomatycznie" poinformowała pół kamienicy że cieszy się że nie będzie pogrzebu bo nie miałaby co na siebie włożyć a ja udałam się do właściwych obowiązków.
Teraz o kotach, w kamienicy pojawiła się Fanta , tricolorka hodująca sąsiadkę. Ma prawie osiem lat, stanowczy charakter i wyrobione zdanie o innych kotach. Wychodzi na spacery na smyczy wzbudzając oburzenie mojego stada, szczególnie jego damskiej części. Owszem, "na górze" mieszka młoda ABBA czyli Frida i Agnetha i dwie inne kocie starsze panie ( dwunasto i trzynastoletnia ), mieszka też Dorka, suczka której moje koty cóś nie zauważają ( celowo, nie sobie nie myśli że się jej boją ). No ale żeby na pierwszym piętrze ONA mieszkała , tak blisko nich, taka podobna do Rudego?! Hym... Felicjan jest swoiście zainteresowany, jakby problem naukowy rozwiązywał natomiast dziewczyny są zwyczajnie zazdrosne. W związku z czym są pultania, wydawanie pomruków a nawet przeciągłe wycie pod oknem Fanty. Fanta ze swej strony nie pozostaje dłużna, ABBA się przyłącza i ponoć kocie panie starsze tyż. Dom mam po kocio - babsku rozgadany. Felicjan na szczęście nie jest ryczący ale jako jedyny samiec w tym sfeminizowanym gronie przechodzi w sułtańskich zachciankach samego siebie. Muszę go rano nosić na sikanie pod kasztanowiec bo ryczy i wymusza ( znaczy jak go nie wyniosę to wraca do wyra i ma minę pod tytułem "I niech mi pęknie ten mój biedny pęcherz!" ). Jak już wyleje cały Ocean to wraca o własnych siłach do domu, po drodze karcąc mniej zdyscyplinowane członkinie stada i strasząc gołębie. Nażera się do rozpuku, uskutecznia higienę i domaga się zainteresowania. Najlepiej okazywać mu to zainteresowanie kiedy on leży w wyrze ( w poprzek wyra ), jak się znudzi to chrapie ( z moimi palcami w gębie bo mu się przysnęło podczas zabawy ). I tylko by żądał smakołyków typu surowa wołowina czy kurczak gotowany a puszeczki to mają mieć pasztetowatą zawartość! Kiedy przychodzą do mnie moje Ciotki usiłuje je wygryzać z domu a o ile nie ustępują to sam się wynosi z chałupy ciężko obrażony ( no i wtedy mogę sobie gardło zedrzeć nawołując gada ). Ustępuję mu i pozwalam na zachciewajki bo ma to swoje uczulenie i nie jest mu z tym lightowo, dużo śpi, ma zły humor i nie ma się z kim "bawić" w swoje ulubione napady i morderstwa. W przyszłym tygodniu czeka go wizyta u dohtora, mam nadzieję że temperatura będzie znośna bo transport w upale to nie jest miła rzecz zarówno dla człeka jak i kota. A poza tym jak temperatura niższa to koty cóś dla mnie słodsze, przytulania są, spanie cheek to cheek ( "Heaven, I'm in heaven" ) i insze kocie karesy względem mła mają miejsce.
No to teraz do gospodarskich domowych sprawek. Po raz kolejny nadejszła wiekopomna chwila na odgruzowanie chałupy co mnie zawsze źle robi na jestestwo. Porządki tradycyjnie zaczęłam od zmiany dekoracji, no bo wiadomo to w porządkach najważniejsze, he, he, a nie jakieś tam szorowania okien czy fug. Znaczy zaczęłam od schowania zajęcy w kaloszkach, żegnam wiosnę co to jej nie było i witam smętną dla mła prawdę że najdłuższy dzień w roku już za nami, wyciągnęłam tzw. przaśne gary czyli kamionki i z nich ustawiam dekory. Niektóre dekory nie są tylko dekorami, małosolne ogórki kiszone w kamioneczkach pożeramy z Małgoś - Sąsiadką w ilościach hurtowych. Ogórki to taki typowo letni dekor, zapachniają dom jak ten bukiet lewkonii w maju. Jak ogórki to koper, stoi w lepsiejszej ( znaczy mniej topornej niż gruba kamionka ) ceramice w towarzystwie rumianków i cykorii podróżnik tudzież takich inszych "poluchów". Poszukawszy chabrów bławatków ale nie w łanach zbóż bo tam je wysuszyło a na ryneczku, wśród innych ogrodowych kwiatów. Ustawiwszy je na kuchennym stole coby sielskość jak z akwarelek Masłowskiego sobie zafundować. Może w ramach tej sielskości, żeby znaleźć wymówkę na nierobienie porządków wezmę się za jakiś dżemik albo cóś. Hym... pichcenie dżemików jest bardziej twórcze niż ogarnianie chałupy, porządki są nudne i robi mi się od nich melancholijnie! No nie jest to ciężka depresja ale konieczność szorowania po raz enty czegóś tam sprawia że odczuwam zmęczenie materiału czyli mła. Takie zmęczenie tą powtarzalnością. I znów mi się tęskni za tym żeby damą być, jak ta Madame Rose. A stanie przy garach z potworną ilością owocowej pulpy, słoikowanie tego pulpiastego jakoś mnie nie męczy. Mogę smażyć owocki wyczynowo, tako jak i kiszonki robić, bez narzekania i smęcenia że po raz kolejny, że znów i w kółko bez końca.
No i tyle codziennego - fotki to okołoódzkie okolice i domowe dekory, w tym te jadalne. Ten Masłowski cóś się we mnie zalągł, idylla czyli sielsko wiejskie klimaciki mało co wspólnego mające ze wsią naszą prawdziwą. Ot, takie wspominki wakacyjne z podświadomości wypełzłe. Obiektyw kieruję na tzw. łany a w domu chata łowicka ( nieposprzątana ).
czwartek, 21 czerwca 2018
Nadeszło lato
Nadeszło nam dziś lato a ja tu latem jakby już zmęczona. Zupełnie nie pamiętam wiosny, była na początku kwietnia ale szybko się skończyła. Wszystko w tym roku w związku z tym jest zbyt wcześnie dojrzałe i niezbyt dorodne ( no może poza truskawkami mutantami spod folii czy malinami które lubiejo taka aurę ). Moje rośliny w Alcatrazie wyglądają jakby nie wyglądały, Felicjan już ma uczulenie i to pełnoobjawowe, z mojego nosa złazi skóra. Wokół pachną pięknie lipowe kwiaty, na straganach kuszą maliny, Pabasia bredzi o konfiturach z wiśni a małe bociany widywane w gniazdach podczas jazdy do Krysi, wcale nie są już takie małe. Lato, lato w pełni a nie żaden tam początek lata. Będzie magiczna chwila związana z najdłuższym dniem i zaraz planeta się gibnie w drugą stronę i zacznie nam dnia ubywać. Coś nie czuję sobótkowej radości, prędzej nostalgię za kolejną minioną wiosną ( za zimą podczas której przybywa dnia jakoś nie tęsknię, dopiekła mi w tym roku ). A przeca powinnam się cieszyć, smakować letnie klimaty:
"Wreszcie nocy raz czerwcowej
zobaczyłem ją jak śpi
Bez niczego. Zrozumiałem lato, ech że ty
Lato, lato, lato, ech że ty".
Wygrzewanie się na słońcu czyli jaszczurczenie, spanie au naturel w chłodnej satynce, kąpiele w bajorach, podżeranie owoców, zapach świeżo zakiszonych ogórków małosolnych niosący się po chałupie i ogród, mój ogród skąpany w słońcu i brzęczący małym życiem. No tak, pięknie, tylko że można to już wszystko robić i obserwować od ponad miesiąca - nie ma uroku nowości. Gdzie byłaś wiosno jak cię nie było! Lato zagnieździło się w maju, wiosna wygryziona, ech, porobiło się! Jak ten Dziad z powieści "Konopielka" zaczynam podejrzewać że "W tym bieda…, że Pambóg coraz starejszy… coraz częściej odpoczywa. A diabeł nachalnieje z roku na rok." Takie tam smęty, jakie z lubością uprawiają ludzie starsi czyli mający pewne doświadczenie kołaczą mi się po łbie. Może to dlatego że nie czekają mnie wakacje? Wakacje zmieniają perspektywę, może czas pomyśleć o jakimś małym wypadzie?
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Stanisława Masłowskiego, świetnego akwarelisty niemal całkowicie zapomnianego ( znaczy historycy sztuki go pamiętają ale tzw. ogół nie wie że na przełomie wieków XIX i XX ktoś taki istniał ). Moim zdaniem warto przypomnieć jego twórczość, te akwarele są naprawdę mistrzowskie. No i takie letnie w klimacie.
środa, 20 czerwca 2018
Sucha - Żwirowa w chwili próby
Sucha - Żwirowa przechodzi właśnie test na rabatę "bezpodlewczą", znaczy podlewam całość raz na tydzień żeby była jasność absolutna. Nie podlewać totalnie i absolutnie nie mogę bo dosadziwszy nowe rośliny o niezbyt jak na razie głębokim systemie korzeniowym i niepodlewanie ich byłoby równoznaczne z wyrzuceniem pieniędzy w błoto a właściwie w piasek. Dodatkowo biegam od czasu do czasu jak Gajka z konewką ale mało bo więcej muszę biegać z konewką w Alcatrazie a i tak małe paprociumy wyglądają bardzo kiepsko ( część już nie wygląda i Sylwik będzie miała prawo mnie ubić, bo ona ciężko siała, sadzonkowała i w ogóle a ja przeżynam właśnie z aurą ). Podlewana raz na tydzień Sucha - Żwirowa może nie przechodzi prawdziwej suszy ale przy tych upałach z minimalnym podlewaniem może robić za rabatę półsuchą, he, he. Oblookuję na tej półsuchej które to rośliny znoszą upały i małą ilość wody z prawdziwą godnością. Niewątpliwie sprawdzają się szarolistne, zarówno te pokryte kutnerem jak i woskopodobną ochraniającą zieloność otulinką są bardzo odporne na działanie słonecznych promieni. Wszelkie goździczki, lawendy, perowskie, amorfy, anafalisy perłowe, szałwie nie tylko lekarskie i czyśćce wełniste wyglądają całkiem nieźle a upał nie przeszkadza im w zawiązywaniu kwiatów.
Co prawda rozsadzone czyli "nowe" czyśćce szlag trafił ale stare kępy mają się nieźle. Bardzo dobrze radzą sobie też posadzone w zeszłym roku czosnki główkowate Allium sphareocephalon. To dobra roślina cebulowa na suchawe rabaty. Do szczęścia potrzebuje tak naprawdę przepuszczalnej gleby i dużo słońca. Nie wiem dlaczego ten czosnek nie cieszy się u nas większą popularnością - całkowicie mrozoodporny, chodzić koło niego nie trzeba, kwitnący w masie jest uroczy jak mało który czosnek ale cóś ludziskom wyraźnie nie podchodzi. Wolą czosnkowe olbrzymy, okazałe krówska kwitnące w maju. Mnie tam mało czosnki kwitnące w maju obchodzą, maj na Suchej - Żwirowej niepodzielnie należy do irysów bródkowych a moje ukochane rośliny kwitnąc są w stanie wyciąć każdą konkurencję. Wiadomo, król jest jeden!
W tym roku na Suchej - Żwirowej jak już pisałam jest kiepsko z gipsówkami i mikołajkami. Nie, nie z powodu upałów i suszy, ich zły stan to wina tegorocznej zimy. Kupiłam nowe sadzonki gipsówek, mam nadzieję że w przyszłym roku zakwitną. Bardzo mi brakuje ich kwiatów na rabacie, zbyt dużo kłosków się zrobiło, trochę mało innego typu kwiatostanów. Przed mikołajkami ciężka zimowa próba, w tym roku wyleciało trochę alpejskich. Jak na razie nie uzupełniłam tych nasadzeń, za to kupiłam mikołajki nadmorskie. Jeżeli obudzą się po zimie i nabiorą "ciała" w przyszłym roku to będą nie do zdarcia, podobnie jak testowe egzemplarze. Bardzo je lubię, to świetna roślina na suchą rabatę pod warunkiem że zimą rabata też jest suchawa. Nie wiem czy to jednak tegoroczna zimowa aura podobnie jak mikołajków alpejskich nie wykończyła też morinii, nadal z nią źle mimo tego że mrówy już jej nie dokuczają. Troszkę też rozczarowana jestem niby żelazną odpornością żeleźniaka. Razem z krwawnicami posadziłam go tzw. przedziwnym instynktem wiedziona na nieco "lepsiejszej" ( czytaj lepiej trzymającej wilgoć ) części Suchej - Żwirowej. No i dobrze bo mimo tego że niby ma bardziej wilgotno to zarówno on jak i krwawnice cierpią od upałów i suszy. Te dwie rośliny, niby przeca wytrzymałe, nie mają twardego charakteru jeżówek które rzeczywiście są preriowe do bólu ( o gatunkach Echinacea purpurea i Echinacea pallida tu piszę, o mieszańcach się nie wypowiadam ).
Może to nie do końca "wina" krwawnicy i żeleźniaka, może za ich kiepski wygląd odpowiada susza nie w terminie. Rzadko zdarza się żeby maj był tak suchy jak w tym roku. No i żeby przed nim był suchy i mocno ciepły kwiecień. Co inszego późnowiosenne i letnie ciepło i brak opadów a co inszego susza w momencie kiedy roślina potrzebuje do wzrastania sporej ilości wody. To co jakoś tam przeżyły jeżówki ( niespecjalnie wysokie w tym roku ) znacznie mocniej odbiło się na roślinach o nieco większych wymaganiach ( ku mojemu zdziwieniu do bardziej wymagających roślin muszę zaliczyć wysoką driakiew ). Dobra, koniec tych narzekań - jest grupa roślin świetnie radzących sobie przy tym upale mimo tego że żadnego kutnerku nie posiadają. No może lekkie nawoskowanie liści i pędów. Sedumki i rojniki, samograje na ciężkie, suche czasy. Posadzić na suchym i słonecznym, zapomnieć i być zdziwioną lub zdziwionym jak to ładnie roślinki sobie radzą. Rosną u mnie jako zadarniacze ( niskie rozchodniki i rojniki ) i jako średniej wielkości rośliny rabatowe. Nie wyobrażam sobie bez nich mojej Suchej - Żwirowej, toż zapieliłabym się na śmierć! Dają radę tam gdzie protestują marzanki i zawciągi. Te zadarniające nie wymagają podlewania, większe sedumki podlewam a nawet zamierzam nawieźć w nadziei uzyskania większych kwiatostanów ( chyba płonnej nadziei, tak sądząc po tym co te rośliny wytwarzają na wierzchołkach pędów, no ale przynajmniej sedumki zadarniające pięknie kwitły w tym roku ).
Wiele pociechy mam też z traw, ostnice i preriówki wyglądają świetnie a zazwyczaj grzybiejący u mnie owies nie wiadomo dlaczego zwany wiecznie zielonym ( wszak jest niebieskawy ) Helictotrichon sempervirens jest w całkiem dobrej formie. Oceniając przygotowanie mojej Suchej - Żwirowej do prawdziwej suszy daję cztery z minusem. Ten minus to za takie kwiatki jak odmianowe liliowce ( co prawda diploidy, więc jakby bardziej na miejscu niż tetraploidalne falbaniaste mieszańce ), marcinki wymagające znacznie więcej wody niż reszta towarzystwa ( ale co ma kwitnąć pięknie jesienią wśród tych rozplenic i preriówek ) i nie do końca dobrze posadzone przetacznikowce i krwawnice. Na piątkę nie zasłużyłam co widać na załączonych obrazkach ( miało być łączasto jednak wyszło jak wyszło ) ale pocieszam się tym że owadom odwiedzającym masowo Suchą - Żwirową jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Podobno od jutra zmiana pogody, uwierzę jak zobaczę i przede wszystkim poczuję!
Co prawda rozsadzone czyli "nowe" czyśćce szlag trafił ale stare kępy mają się nieźle. Bardzo dobrze radzą sobie też posadzone w zeszłym roku czosnki główkowate Allium sphareocephalon. To dobra roślina cebulowa na suchawe rabaty. Do szczęścia potrzebuje tak naprawdę przepuszczalnej gleby i dużo słońca. Nie wiem dlaczego ten czosnek nie cieszy się u nas większą popularnością - całkowicie mrozoodporny, chodzić koło niego nie trzeba, kwitnący w masie jest uroczy jak mało który czosnek ale cóś ludziskom wyraźnie nie podchodzi. Wolą czosnkowe olbrzymy, okazałe krówska kwitnące w maju. Mnie tam mało czosnki kwitnące w maju obchodzą, maj na Suchej - Żwirowej niepodzielnie należy do irysów bródkowych a moje ukochane rośliny kwitnąc są w stanie wyciąć każdą konkurencję. Wiadomo, król jest jeden!
W tym roku na Suchej - Żwirowej jak już pisałam jest kiepsko z gipsówkami i mikołajkami. Nie, nie z powodu upałów i suszy, ich zły stan to wina tegorocznej zimy. Kupiłam nowe sadzonki gipsówek, mam nadzieję że w przyszłym roku zakwitną. Bardzo mi brakuje ich kwiatów na rabacie, zbyt dużo kłosków się zrobiło, trochę mało innego typu kwiatostanów. Przed mikołajkami ciężka zimowa próba, w tym roku wyleciało trochę alpejskich. Jak na razie nie uzupełniłam tych nasadzeń, za to kupiłam mikołajki nadmorskie. Jeżeli obudzą się po zimie i nabiorą "ciała" w przyszłym roku to będą nie do zdarcia, podobnie jak testowe egzemplarze. Bardzo je lubię, to świetna roślina na suchą rabatę pod warunkiem że zimą rabata też jest suchawa. Nie wiem czy to jednak tegoroczna zimowa aura podobnie jak mikołajków alpejskich nie wykończyła też morinii, nadal z nią źle mimo tego że mrówy już jej nie dokuczają. Troszkę też rozczarowana jestem niby żelazną odpornością żeleźniaka. Razem z krwawnicami posadziłam go tzw. przedziwnym instynktem wiedziona na nieco "lepsiejszej" ( czytaj lepiej trzymającej wilgoć ) części Suchej - Żwirowej. No i dobrze bo mimo tego że niby ma bardziej wilgotno to zarówno on jak i krwawnice cierpią od upałów i suszy. Te dwie rośliny, niby przeca wytrzymałe, nie mają twardego charakteru jeżówek które rzeczywiście są preriowe do bólu ( o gatunkach Echinacea purpurea i Echinacea pallida tu piszę, o mieszańcach się nie wypowiadam ).
Może to nie do końca "wina" krwawnicy i żeleźniaka, może za ich kiepski wygląd odpowiada susza nie w terminie. Rzadko zdarza się żeby maj był tak suchy jak w tym roku. No i żeby przed nim był suchy i mocno ciepły kwiecień. Co inszego późnowiosenne i letnie ciepło i brak opadów a co inszego susza w momencie kiedy roślina potrzebuje do wzrastania sporej ilości wody. To co jakoś tam przeżyły jeżówki ( niespecjalnie wysokie w tym roku ) znacznie mocniej odbiło się na roślinach o nieco większych wymaganiach ( ku mojemu zdziwieniu do bardziej wymagających roślin muszę zaliczyć wysoką driakiew ). Dobra, koniec tych narzekań - jest grupa roślin świetnie radzących sobie przy tym upale mimo tego że żadnego kutnerku nie posiadają. No może lekkie nawoskowanie liści i pędów. Sedumki i rojniki, samograje na ciężkie, suche czasy. Posadzić na suchym i słonecznym, zapomnieć i być zdziwioną lub zdziwionym jak to ładnie roślinki sobie radzą. Rosną u mnie jako zadarniacze ( niskie rozchodniki i rojniki ) i jako średniej wielkości rośliny rabatowe. Nie wyobrażam sobie bez nich mojej Suchej - Żwirowej, toż zapieliłabym się na śmierć! Dają radę tam gdzie protestują marzanki i zawciągi. Te zadarniające nie wymagają podlewania, większe sedumki podlewam a nawet zamierzam nawieźć w nadziei uzyskania większych kwiatostanów ( chyba płonnej nadziei, tak sądząc po tym co te rośliny wytwarzają na wierzchołkach pędów, no ale przynajmniej sedumki zadarniające pięknie kwitły w tym roku ).
Wiele pociechy mam też z traw, ostnice i preriówki wyglądają świetnie a zazwyczaj grzybiejący u mnie owies nie wiadomo dlaczego zwany wiecznie zielonym ( wszak jest niebieskawy ) Helictotrichon sempervirens jest w całkiem dobrej formie. Oceniając przygotowanie mojej Suchej - Żwirowej do prawdziwej suszy daję cztery z minusem. Ten minus to za takie kwiatki jak odmianowe liliowce ( co prawda diploidy, więc jakby bardziej na miejscu niż tetraploidalne falbaniaste mieszańce ), marcinki wymagające znacznie więcej wody niż reszta towarzystwa ( ale co ma kwitnąć pięknie jesienią wśród tych rozplenic i preriówek ) i nie do końca dobrze posadzone przetacznikowce i krwawnice. Na piątkę nie zasłużyłam co widać na załączonych obrazkach ( miało być łączasto jednak wyszło jak wyszło ) ale pocieszam się tym że owadom odwiedzającym masowo Suchą - Żwirową jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Podobno od jutra zmiana pogody, uwierzę jak zobaczę i przede wszystkim poczuję!