niedziela, 24 lutego 2019

Taormina - ogrody Lady Florence

"Poprzedzany przez nieprzytomnie rozradowanego Bendica, zeszedł po krótkich schodach prowadzących do ogrodu, który, zamknięty z trzech stron murem, a z czwartej ścianą pałacu, miał w sobie coś z cmentarza. To wrażenie potęgowały jeszcze usypane wzdłuż nawadniających kanalików kopce ziemi: wyglądały jak mogiły skarlałych olbrzymów. Na czerwonawej, gliniastej glebie rośliny tworzyły bujną, chaotyczną gęstwinę; kwiaty rosły, gdzie Bóg zdarzył, a mirtowe żywopłoty zdawały się mieć na celu raczej utrudnienie niż ułatwienie orientacji. W głębi ogrodu Flora, poplamiona kępkami żółtawoczarnego mchu, wystawiała na światło dzienne swoje bardziej niż wiekowe wdzięki, po bokach dwie kamienne ławy, także z szarego marmuru, podtrzymywały rozłożone pikowane poduszki, a w rogu drzewo akacji jaśniało spokojną radością. Z każdej grudki ziemi tryskało wrażenie zabitego lenistwem pragnienia piękna. Ten stłoczony, wciśnięty między mury ogród emanował całą gamą zapachów oleistych, zmysłowych, lekko zalatujących zgnilizną jak aromatyczna trupia posoka wydestylowana z relikwii niektórych świętych; ostry zapach goździków dominował nad tradycyjnym zapachem róż i odurzającą wonnością magnolii rosnących w narożnikach muru. Od ziemi dolatywał aromat mięty, który zlewał się z dziecinną wonią akacji i cukierkowym zapachem mirtu, a spoza muru płynęła woń zakwitających drzew pomarańczowych."

Był to ogród dla ślepców: wzrok buntował się tutaj na każdym kroku, lecz ‚ powonienie mogło doznać nie lada rozkoszy, choć nie najsubtelniejszych. Róże Paul Neyron, które książę sam przywiózł z Paryża, szybko się zdegenerowały; za gwałtownie wybujały, a potem przywiędły pod wpływem żywiołowych i niszczycielskich soków sycylijskiej gleby i apokaliptycznych lipcowych upałów; kwiaty ich przypominały teraz kapuściane głowy cielistego koloru, które wyglądały wręcz bezwstydnie; za to buchała od nich woń niemal zmysłowa, o jakiej żaden francuski hodowca nie śmiałby nawet marzyć. Książę przysunął jedną z nich do nosa i wydało mu się, że wącha udo baletnicy z Opery. Dał ją także do powąchania Bendicowi, który cofnął się ze wstrętem i pobiegł szybko na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapachów, jak nawóz i zdechłe jaszczurki."

Giuseppe Tomasi di Lampedusa "Il Gatopardo"
w przekładzie Zofii Ernstowej

No to już wiecie że na Sycylię wybierałam się z bardzo konkretnym obrazkiem wyspiarskiego ogrodu pod powiekami. Co prawda zdaję sobie sprawę jako ogrodnik z dłuuugim stażem że opisy Pana Peppo to raczej wyobrażenie niż real -  na ten przykład magnolie zimozielone zakwitają ciut później  niż większość starych róż, goździki kwitną za to wcześniej, Acacia delbata  kwitnie jeszcze w innym terminie i na pewno nie jest to sycylijskie tzw. lato św. Marcina. Podobnie jest z różami 'Paul Neyron' tak sugestywnie opisywanymi przez  Pana Peppo - ta odmiana to piękna remontanka wyhodowana przez Antoine Leveta, wprowadzona w 1869 roku ( Gatopardo snuje swoje ogrodowe  refleksje na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku, tuż po inwazji Garibaldiego na Sycylię ), w dodatku  jeżeli już kojarząca się z udem baletnicy to udem pozbawionym skóry, bowiem barwa płatków tej odmiany  róży jest ciemnoróżowa. Jednak to są nieistotności, pierdoły "do czepiania się" dla tych którym wydaje się że dobra literatura musi trzymać się faktów  żeby  być prawdziwą. Nie ważne kiedy kwitną konkretne rośliny i że Panu Peppo  pokręciły się  nazwy odmian róż, jego opis  ogrodu na Sycylii zostaje w pamięci jak ten Zosiny warzywniaczek z naszej  narodowej epopei. Wicie rozumicie, siła pióra! Teraz wiecie jak podkręcone były moje oczekiwania i jak sama sobie musiałam  tłumaczyć że luty, nawet na Sycylii nie jest szalenie ogrodowym miesiącem, znaczy takim w którym jest szał kwitnień. A jednak, mimo nie najlepszej do zwiedzania  ogrodów pory roku nie rozczarowałam się tym co ogrodowego wyspa miała mi do zaoferowania. Pewnikiem dlatego że ogrodowe poznawanie  Sycylii zaczęłam od ogrodów Lady Florence Trevelyan Cacciola w Taorminie.



Zacznijmy od tego kim była owa dama.  Florence Trevelyan urodziła się 7 lutego 1852 roku, pochodziła z wysoce arystokratycznej rodziny z Northumberland , była  córką Edwarda Spencera Trevelyana i Catherine Ann Forster oraz wnuczką Sir Johna Trevelyana, piątego baroneta Wallington Hall i Marii Wilson. Korzonki wymieniam  jak ciotka Makowiecka, ale te korzonki są dość istotne dla zrozumienia tego co się  Lady Florence w  życiu przydarzyło. Kiedy Florence miała dwa lata po raz pierwszy jej osoba znalazła się w cieniu skandalu, jaki wywołało samobójstwo jej ojca. Jej matka przeniosła się z małą Florence  do Hallington Demesne, posiadłości w Northumberland, gdzie Florence podłapała ogrodniczego bakcyla. Po śmierci matki  w listopadzie 1877 roku, Florence wraz z kuzynką Louise Harriet Perceval  podróżowała po Europie przez około dwa lata jak na młodą, angielską damę przystało. Wicie rozumicie, klimaty z  filmu "Pokój z widokiem". Plotka głosiła że ta ekskursja bynajmniej  nie była dobrowolna, królowa Wiktoria, która po śmierci księcia Alberta zrobiła się naprawdę wiktoriańska, krzywym ślepiem patrzyła na to co działo się między Florence a jej synem, następcą tronu księciem Edwardem. Florence w odróżnieniu od innych dam którymi  interesował się  książe Walii nie była obdarzona  należytą  dawką hipokryzji, tak ułatwiającej w tym czasie życie brytyjskiej  klasie wyższej. Tzw. szczera natura nie predysponowała jej do roli półoficjalnej metresy kochliwego  Edwarda.  Najlepiej było zaniknąć gdzieś na południu Europy czy tam w innym  Egipcie i z uporem zwiedzać "cuda starożytności" i "dzieła geniuszu Italii".  W zamyśle miało działać jak  kuracja odwykowa, po przebyciu której można było ponownie pokazać się w towarzystwie.  No chyba że nie było się klasyczną brytyjską turystką "po przejściach" a prawdziwą podróżniczką, poszukiwaczką przygód i kolekcjonerką urody świata.




Lady Florence nie mieściła się nijak w gorsecie uszytym dla sztywnej, brytyjskiej damy. Do Wielkiej Brytanii nigdy już nie wróciła, jej ojczyzną z wyboru stała się Sycylia a konkretnie jej mały kawałek, znana z urody malutka mieścina zwana Taorminą. Mieścina miała za sobą historię znacznie dłuższą niż kroniki najstarszych  brytyjskich rodów, położona była przepięknie na wysokim stoku wznoszącym się znad  morza, klimat w niej  był łagodny jak baranek - kudy tam  angielskim  deszczowym zimom i chłodnym latom do czegóś takiego? Florence zawitała pierwszy raz do Taorminy na początku lat  osiemdziesiątych, w 1884 postanowiła osiąść w niej  na stałe.  Nadal szokowała utrzymując tzw. niestosowne znajomości (  brytyjska klasa wyższa przejęła z Indii radości systemu kastowego i prezentowała  je całej, zwiedzanej przez się  Europie ) i robiąc mnóstwo rzeczy, których brytyjskie ladies nie powinny  robić. Oczywiście  było romansowo -  Florence podróżowała  ze stadkiem złożonym z kuzynki i pięciu psów i pewnikiem jeszcze jakąś służbą i kiedy   jeden z jej psów bardzo  ciężko zachorzał, a w Taorminie nie było wówczas weterynarza,  Florence udało przekonać się  miejscowego  lekarza ( nie byle jakiego  bo człowieka nauki ), pana Cacciolę, żeby pomógł jej zwierzakowi. No i tak to się zaczęło. Państwo zaczęli się spotykać a w roku 1890 Florence zdecydowała się na kolejny skandalik w swoim życiorysie - poślubiła włoskiego lekarza, żadnego tam księcia z pierdylionem tytułów ( to jeszcze by uszło ) tylko faceta co prawda z  szanowanej rodziny ale znanego głównie z powodu własnych zasług. Salvatore Cacciola był profesorem histologii patologicznej na Uniwersytecie w Padwie , od dwudziestu lat był też członkiem Akademii Medycznej w Rzymie a także burmistrzem Taorminy. No i rzecz jasna masonem wysoko postawionym był. Taormina zawdzięcza mu zakup klasztoru San Francesco di Paola , który zamienił w szpital, a następnie podarował go gminie. No facet był kimś a Florence się na nim poznała.




Florence opuściła swoje słynne piętro, zajmowane w hotelu Timeo rodziny La Floresta i przeniosła się do domu  męża,  posiadłości w której zapragnęła stworzyć własny ogród.  Nabyła kilka działek na stromym zboczu pod via Bagnoli Croce i rozpoczęła tworzenie  ogrodu nazywanego  Hallington Siculo czyli  sycylijskim Hallington, echem ogrodu jej dzieciństwa. Dziwny  to dla nas ogród bo będący mieszanką angielskiego podejścia do ogrodnictwa charakterystycznego dla  końca XIX wieku jak i starej tradycji włoskich ogrodów tarasowych. Osobowość Florence niewątpliwie była  nietuzinkowa i ogród znacznie różni się od świetnych lecz grzecznych brytyjskich projektów ogrodów tego czasu.  Hallington Sciulo pełen jest niezwykłych budynków zbudowanych z różnych rodzajów kamienia,  cegieł, rur i czy dachówek z odzysku, które  Florence   nazywała nie wiadomo dlaczego ulami ( w Wielkiej  Brytanii schodki, ścieżki, murki z tego typu łączonych materiałów stały się bardziej  popularne  w ogrodach epoki edwardiańskiej i w latach  dwudziestych XX wieku ). W ogrodzie porastają zarówno  rośliny rodzime jak i sprowadzane z daleka  egzoty. Przyznam że mimo  tych egzotycznych  wstawek  czułam w nim sycylijskiego ducha  opisywanego przez  Pana Peppo.  Po  ogrodzie niósł się  mimo  morskiej  bryzy cytrynowy zapach liści geranium,  tyż egzota. Niósł się mimo lutego czyli  pory w której na dopiero Sycylii zaczyna pachnieć jaśmin.  Jakoś łatwo przyszło mi wyobrazić sobie ten ogród mocno rozkwitłą  wiosną, pachnący, cienisty i zachęcający do wypoczynku.  Jednego czego nie rozumiem to jak w takim ogrodzie można ustawić plastikowe  zabawki dla dzieci? No ale Włosi nie traktują tego terenu jak ogrodu pokazowego  a raczej jak park miejski, co zdaje się było zgodne z wolą zarówno Florence jak i jej  męża.




W 1890 roku Florence i Salvatore kupili  Isola Bella, skalistą wysepkę do której można dostać się z lądu poprzez wąziutką piaszczysto kamienistą  ścieżką.  Zapłacili za tę skałkę podarowaną Taorminianom w 1806 roku przez  przebywającego  w mieście z wizytą króla Ferdynanda I Burbona,  całe 5000 lirów.  Florence osobiście doglądała prac przy powstawaniu  ogrodu na Isola Bella,  widywano ją przycinającą  rośliny ( widok to był wcale wówczas nieczęsty  w epoce taniej siły roboczej czyli stad pomocników ogrodnika ). Wyspa zanurzona w turkusowych  widach Morza Jońskiego, wokół  subtelny, słodki zapach bergamotowych drzew,  pomarańczowych kwiatów kwitnących w pobliskich ogrodach cytrusowych wymieszany z zapachem morza. Mniam, znowu co najlepsze w sycylijskim ogrodzie wg. Pana Peppo. Na Isola Bella podobna mieszanka roślinna jak w Hallinton Sciulo,  pierwotna śródziemnomorska roślinność czyli zarośla  makii wymieszane z egzotami. Poza polnymi kwiatami takimi jak porastający skalistą wysepkę  Dianthus rupicola  które  tak  były Florence miłe, piękne żywopłoty z bougainvilli, krzewy  hibiskusa,  kaktusy o różnych kształtach i rozmiarach,  agawy i aloesy.  Niektóre rośliny Florence sadziła pod kątem migrujących ptaków, stworzyła dla nich mały rezerwat, pierwszy we Włoszech (  na pewno stworzyła też pierwszy  psi cmentarz w Taorminie ) . Życie szykuje człowiekowi różne niespodziewanki - podobno po śmierci królowej Wiktorii  do Taorminy zawitał Edward VII. Chyba nie cofnął j  Florence wypłacanych przez mamusię 50 funtów miesięcznie za trzymanie się z dala od swej osoby bo  pani Cacciola  nadal finansowała poetów bez grosza, nawet takich z  zaszarganą homoseksualizmem  opinią,  jak  Oscar Wilde. Była dobroczyńcą dla psów, ptaków, a także dla całej gromady miejscowych dziewcząt, które miały tyle szczęścia, że ​​dostały od niej posag. Miejscowi nazywali ją Francuzką ( wszystkich z północy Europy nazywali Francuzami ) i darzyli szczerym uczuciem. Kiedy zmarła po zapaleniu  płuc  wywołanym kretyńskim  hartowaniem ciała  zimną kąpielą morską, na cmentarzyk  w  małej wiosce Castelmola położonej nad Taorminą odprowadzała ją cała  Taormina.




Florence zmarła 4 października 1907 roku. Zostawiła po sobie niekonwencjonalny testament. Wszystkie zapisy dotyczące jej nieruchomości zawierają zastrzeżenie, że zapisobierca nie powinien wycinać drzew, uprawiać ziemi ani budować domów w żadnej części ziemi którą posiadała w Anglii lub na Sycylii. Nałożyła także na tych, którzy odziedziczyli ogród Hallington Siculo i wyspę Isola Bella, obowiązek nie zabijania żadnego dzikiego ptactwa za to przykazała strzelać do  kotów, królików, kruków i sokołów,  ponieważ niszczą drzewa i polują na małe ptaki ( baaardzo  po angielsku, znać silny wpływ  Wiktorii ) . Także przykazała żeby wszystkie domowe zwierzęta i ptaki, a mianowicie uwielbiane przez nią psy, kozy, papugi, pawie, gołębie i kanarki były utrzymywane w "zdrowiu i pociesze", z całą troską i czułością, jak były trzymane za jej życia. Taa... prawdziwa brytyjska Lady. Ale ogrody robiła prawdziwie sycylijskie, zapachem wabiące!

piątek, 22 lutego 2019

Katania i drzemiący potwór





Dla turystów zwyczajne sycylijskie  miasto, dodajmy że mało atrakcyjne  bo zabytki w porównaniu z inszymi sycylijskimi miastami  mało wiekowe, bo aparycja miasta  taka ódzka w stylu  głębokie  Bałuty, bo czystość  ulic przypomina Neapol, bo ludzie żyją swoim życiem turystami niespecjalnie się przejmując.  Turysta weźmie i zaliczy, znaczy pobędzie  parę godzin, fotki pstryknie, pojedzie autobusem albo wynajętym autkiem na Etnę i odpłynie w insze rejony Sycylii, gdzie zabytków molto a na turystę z utęsknieniem wręcz wyczekują. No nic Panie tego, ciekawego w tej Katanii ni ma, no nic  na czym oko zawiesić i w ogóle to u nas już ładniej. Taa... A Katania sobie trwa uboga w
sklepiki z pamiątkami  z  "naturalnej  lawy" odlewanymi w Chinach czy jedynej słusznej ceramiki sycylijskiej.  Ludzie w niej mili, tacy że jak wieczorem ciemnym wylądujesz i za cholerę nie możesz dojrzeć nazwy ulicy na której  masz mieszkać,  wykutej na ścianie kamienic to pomogą, z psem spacerując  i mile z tobą gawędząc w języku  ci nieznanym na miejsce zakwaterowania zaprowadzą nic w zamian oprócz dziękczynień nie  chcąc.  Katania smaczna, bogata w dobro kulinarne i w świetne tworzywo do robienia tego dobra.  Katania dobrze skomunikowana z miejscami  znanymi z tzw. atrakcji  turystycznych.  No i co najważniejsze Katania w związku ze swoim "niskim potencjałem turystycznym" nie jest zapchana masowymi wycieczkami do niemożliwości. Dla Mamelona i mła  to wielka zaleta!

Do Katanii trafiłyśmy całkiem nieświadomie w dniach jej największej chwały, znaczy nasz pobyt zbiegł się był z terminem  święta patronki miasta św. Agaty. Wszędzie gdzie się dało  krwiście czerwone cyklameny i nie mniej krwiste makatki z wyhaftowanym złotym A. Rzecz jasna to by  było za mało w dobie  elektryfikacji więc oświetlenie placów i ulic po których ciągają relikwiarz  św. Agaty takie  choinkowe, napisy "Viva Santa Agata"  ułożone z lampek świątobliwie mrygały - no pełna jazda, natentychmiast zorientowałyśmy się że jesteśmy w trakcie święta,  nie dało się nie zauważyć. Taa... nie przypuszczałyśmy jednak  że jest to  święto z turbodoładowaniem. La festa di Santa Agata jest zaliczana  do tej samej  kategorii obchodów świąt katolickich co Wielki Tydzień w Sewilli, możecie sobie wyobrazić z jakiego rodzaju fetą macie do czynienia. Nie na darmo trafiła na listę UNESCO! Dobra, zacznijmy od  początku  czyli  od tego kim była św. Agata. Jest jedną z tych wczesnych świętych Kościoła o których wiemy w jakich latach żyli - urodziła się w Katanii, podobno w dobrej rzymskiej rodzinie ( hym... skąd to greckie imię zatem? ) w roku 235. Po przejściu na wiarę chrześcijańską Agata postanowiła, że pozostanie dziewicą - praktyka ponoć częsta w tym czasie u osób szczególnie uduchowionych i nastawionych na życie przyszłe. Agata była urodna do tego stopnia że zainteresował się nią namiestnik Sycylii Kwincjan, lecz ona zakochana w Galilejczyku odrzuciła jego zaloty. Wkurzony namiestnik oddał ją do domu rozpusty, w którym nastąpił pierwszy cud - Agata nadal pozostała dziewicą, a podczas prześladowań chrześcijan jako pierwszą poddał ją torturom. To podczas tych tortur odcięto jej obie piersi. Święta zmarła po rzuceniu jej ciała na rozżarzone węgle dnia 5 lutego 251 roku. Pierwsze obchody święta męczennicy  miały zostać zainicjowane w szybkim terminie po jej śmierci. W rok po zejściu Agaty nastąpił wielki wybuch Etny, jednakże spływająca lawa nie zalała miasta, co przypisano wstawiennictwu świętej (  mieszkańcy miasta wyszli podobno naprzeciw spływającej lawie z welonem męczennicy - wg. tradycji do dzisiaj zachowanym ).

W 1040 roku szczątki jej ciała zostały wg. mieszkańców Katanii skradzione czyli przeniesione do Konstantynopola, w średniowieczu relikwie stanowiły cenny łup, nie zawsze pozyskiwano je "po bożemu" ( wystarczy wspomnieć mnichów z Conques, którzy podpierniczyli św. szczątki mnichom z Agen, czy pozyskanie pozostałości po św. Marku dla bazyliki jego imienia w Wenecji ). Zaprzestano wówczas czczenia świętej na Sycylii. W 1126 roku dwaj żołnierze przywieźli jej ciało z Konstantynopola do Katanii  ( tyż sposobem  nie do końca czystym ) czego do dziś zazdroszczą katańczykom   mieszkańcy pobliskich  Syrakuz, którzy od  niemalże  dziesięciu wieków toczą spór o szczątki św. Łucji z mieszkańcami Wenecji . Od tego roku pamiętnego uroczystości ku czci świętej Agaty trwają nieprzerwanie ( z dwoma małymi wyjątkami – są to bardzo ciężkie dla  miasta lata 1669 i 1693 kiedy to Katanię nawiedziły dwa straszliwe w skutkach kataklizmy - potężna erupcja Etny i trzęsienie ziemi, które zniszczyło całe miasto ). Agata jest świętą, do której zarówno katolicy jak i prawosławni zwracają się przy zagrożeniach związanych z ogniem i pożarami ale przede wszystkim ma chronić Sycylię przed wybuchami Etny. W ikonografii chrześcijańskiej św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami które były narzędziami tortur, jej atrybutami są: dom w płomieniach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej – a także misa z obciętymi podczas męczeństwa piersiami. Wszystko to można sobie unaocznić oglądając katańskie sklepy z dewocjonaliami. Św. Agata patronuje przede wszystkim zawodom związanym z ogniem: kominiarzom, ludwisarzom, odlewnikom, a także z powodu męczeńskiej śmierci – pielęgniarkom ( przyznam że nie rozumiem uzasadnienia tego ostatniego patronatu ). Jest również orędowniczką w chorobach piersi ( hym.... to już bardziej zrozumiałe dla mła ).

Katańczycy darzą św. Agatę miłością wylewną, żadne tam ciche uczucia - westchnienia w okolicach jej kaplicy  głośne,  krata oddzielająca kaplicę od reszty katedry wycałowana  do miedzi,  lampki konfesjonałów z okazji jej  święta  świecą nieprzerwanie sygnalizując obecność skruszonego grzesznika. Od 3 lutego do 5 tego miesiąca trwają obchody główne ( l’offerta della cera, czyli ofiarowanie świec - olbrzymich, często ponad metrowych gromnic z wosku i sztuczne ognie odpalane do bólu, rano  4 lutego - la messa dell’Aurora czyli msza poranna na której wypada być ponieważ XVI wieczny relikwiarz św. Agaty wyprowadzany jest z jej kaplicy i rozpoczyna swoją coroczną wędrówkę po mieście w towarzystwie "tańczących" le candelore, czyli tego ustrojstwa ze zdjątka obok i poniżej - to takie wotum dziękczynne  ofiarowane przez organizacje które się ostały po dawnych cechach ). Podczas obchodów głównych czyli 5 lutego i nocy z 5  na 6 lutego św. Agatę ciąga się  po mieście, ciągnący w białych sacco przypominających nieco komże i z czarnymi myckami na głowie coby  świąteczność zaznaczyć.  No i co i raz  odpalania sztucznych ogni przy których nasze sylwestrowe szaleństwo wydaje się niewinną igraszką. I na tym się nie kończy.  Po całonocnym pielgrzymkowaniu  do  różnych  kościołów i tzw. stacji  relikwiarz św. Agaty znika w kaplicy ale obchody święta trwają jeszcze tydzień. I nie ma że nie ma - czas napychania się świętymi cyckami, palenia świec, latania po mieście cittadini w białych  ubabrankach i czarnych czapeczkach i  odpalania  sztucznych ogni  trwa w najlepsze. Zasadniczo nie da się uciec, chyba że podstępnie wyjedzie się do takiej  Taorminy na ten przykład.




Na szczęście po tygodniu wszystko normalnieje, katański karnawał dobiega  końca i można spokojnie obejrzeć Cattedrale di Santa Agata ( na fotce obok ) nikomu nie przeszkadzając. Co prawda zapach palonego wosku nadal wszechobecny ( bo usuwają  plamy z pomocą trocin i palników ) ale da się oddychać. Fasada katedry barokowa jednak transept i apsydy zachowały się z czasów sycylijskich Normanów. Z prawej części transeptu można wejść do normańskiej Capella della Madonna, w której spoczywają szczątki kilku władców aragońskich tzn. można wejść o ile na zwiedzanie poświęca się przedpołudnia, po południu  przybytek wiary  jest zamknięty. Jak zdaje się wszystkie zabytkowe kościoły i klasztory  Katanii. Taka lokalna tradycja. W katedrze oprócz św.  Agaty miejsce spoczynku znaleźli Vincenzo Bellini ( pomilczelim z czcią wspominając wykonanie Marii Callas "O Casta Diva" z opery "Norma" ) i ponoć chodząca dobroć kardynał Giuseppe Benedetto Dusmet, błogosławiony Kościoła Katolickiego, którego katańczycy mają we wdzięcznej pamięci z racji jego zasług dla mieszkańców miasta podczas wielkiej epidemii cholery ( ta choroba w XIX wieku była prawdziwą zmorą sycylijskich miast ). Ciało kardynała w szklanej  trumience uległo  mumifikacji, samoistnej ponoć co zgadzałoby się z powszechnym mniemaniem o tym że święte zwłoki nie ulegają rozkładowi i na dodatek pachną fiołkami. Kiedy wypodziwiamy już co się da możemy wyskoczyć na plac i otrząsnąć się ze świętości ruszając w miasto. W zasadzie barokowe w starszej części, z całkiem pokaźną ilością budynków  powstałych w XIX wieku w części nowszej.




Katania jest tak naprawdę miastem bardzo starym, została  założona w 729 r. p.n.e. przez greckich kolonistów z Chalkis. Była jednak regularnie  niszczona  przez erupcję Etny  ( najgorzej było w  roku 1669  podczas erupcji wulkanu lawa dosięgła Katanii i jej portu,  wdzierając się do morza - mieszkańcy Katanii jako pierwsi  na świecie wpadli na pomysł kierowania lawą poprzez wykopywanie kanałów ) i trzęsienia ziemi, spośród których to wspomniane już  wcześniej trzęsienie ziemi z 1693 roku  niemalże całkowicie ją zniszczyło. Od V wieku zanotowano 80 dużych wybuchów volcano. Ostatnia erupcja  miała miejsce wczoraj, 21 lutego. Taa... Położenie wymusiło na mieszkańcach Katanii specyficzny stosunek do rzeczywistości, trzeba  mieć dużo samozaparcia do nieustających napraw i remontów i nie przejmować się pierdołami  typu fruwające folie i papiry czy wszędobylskie grafitti.  Grunt żeby budynek się na głowę nie zawalił! No i żeby był w ramach odnowienia pociągnięty  zaprawą w kolorze lawy, od której tak pięknie odbijają się  kremowo - białe pilastry czy tam inne ozdóbstwa okołookienne. Są w końcu rzeczy ważne i  te mniej ważne, pod wulkanem  trzeba umieć  żyć. Tak sobie można podumać oglądając  reprezentacyjną czyli najsolidniej  odnowioną część miasta -  Piazza Duomo ozdobionego pospołu  przez  Fontana dell’Amenano ( na zdjątku powyżej ) i przez słynną  Fontana dell’Elefante z 1736 roku ( to zdjątko  poniżej ).

W basenie Fontana dell’Elefante  na cokole stoi wyrzeźbiony w lawie słoń, kopia rzymskiego przedstawiciela gatunku dźwigającego na grzbiecie egipski obelisk. Mieszkańcy Katanii nazywają swojego  czarnego słonia O Liutru, to ponoć zniekształcone imię słynnego swego czasu  czarownika Eliodoro. Legenda mówi, że mag Eliodoro przemienił żywe zwierzę w kamień. Jego kształt ma upamiętniać pokonanie Kartagińczyków próbujących podbić miasto na słoniach. Taa... zaprawdę wierzymy, zarówno w tę opowieść  jak i w to że sprzedawane w okolicznych sklepikach pamiątkarskich miniaturki fontanny są wykonane z prawdziwej lawy a te miejsca na  ich powierzchni charakterystyczne dla  odlewów to ślady dłuta  katańskich mistrzów rzeźbiarzy.  Elefante jest uroczy we właściwej skali, jako krzycząca chińskim pochodzeniem "pamiuntka" za to mało strawny. Po mojemu to wizerunek elefante w zasadzie  powinien być chroniony, po prostu niektóre słonie nigdy nie powinny powstać, howgh! Fontana dell’Elefante jest rzecz jasna oblegana przez  turystów, zrobienie jej zdjęcia  bez ich asysty wymaga albo udania się  bardzo  wczesnym rankiem na Piazza Duomo, albo interwencji karabinierów. Mła się nie udało, bladym świtkiem zalegała w pieleszach czekając aż Mamelon zaproponuje kawę albo co, a popołudniu chodzący z bronią długą karabinierzy cóś ją onieśmielali.






W związku ze związkiem mła się za długo nad  O Liuturu obiektywem nie pastwiła, poszła sobie szukać miejsc  w których turystów ni ma a takowych w Katanii jest całkiem sporo.  Niektóre, jak okolice Castello Ursino ( na zdjęciu powyżej ), zbudowanego przez Federico II di Svevia ( znaczy  Fryderyka II ze Szwabii ) w XIII wieku ( hym... tak po prawdzie to tylko hipoteza  że ów budynek jest tożsamy z tym który dla Fryderyka II  Riccardo da Lentini rozpoczął budować w 1239 roku, ale większość uczonych twierdzi że to on jest  i basta ). Od zamku bucha historią na kilometr, Nieszpory Sycylijskie, domy d"Anjou i di Aragona, intrygi i intryżki - no działo się. Od XVI wieku zamek zaczął tracić na znaczeniu jako twierdza a w roku 1669 zrobiło się naprawdę  brzydko. 16 kwietnia  lawa  wyrzucona przez  Etnę dotarła do castello  i chociaż zatrzymała  ją fosa, zasłoniła mury i przesunęła linię brzegową na kilkaset metrów a poziom gruntu podniósł się o dziesięć metrów w górę.  Potem w 1693 roku  trzęsienie ziemi, które solidnie naruszyło budynek.  No i po chwale zamku! Stoi w zmienionym otoczeniu, jakby nie na swoim miejscu.

Dziś jest w nim muzeum,  gmina odkupiła go w 1932 roku i od tego czasu trwają w nim prace konserwatorskie. Odsłaniają co i raz więzienne graffiti, bowiem  zamek  swego czasu robił za więzienie. W czasie naszej  bytności w zamku odbywała się wystawa prac Salvadora Dali, miałyśmy się wybrać (  jedno z nielicznych miejsc do zwiedzania  czynne popołudniową porą  ) ale jakoś nam się nie złożyło.  Insze fotki zrobione zostały podczas spacerku po starej części Katanii,  w miejscach eleganckich i tych mniej  eleganckich ( czasem w tych najmniej eleganckich można odkryć prawdziwe perełki schowane wewnątrz  murów przed wszędobylsko - najrzydziurnym okiem  turystów ).




Dla mła rzecz jasna największy urok ma tzw.  dzielnica portowa. Mła nabożnie obejrzała ruiny teatru rzymskiego ( dzielnie pozbawionego w 1089 roku marmurów na polecenie hrabiego Rogera, chcącego przyspieszyć budowę katedry św. Agaty ) przy Via  Vittorio Emnanuele II i nie mniej nabożnie zerknęła na Odeon ale tak po prawdzie to klimaciki portowe ją ciągnęły. Zaraz  za Piazza Duomo , tuż za Fontana dell’Amenano rozciąga się ulubione w Katanii miejsce mła -  Mercato della Pescheria ( lub  Piscarìa w dialekcie sycylijskim ). Targ rybny ale  nie tylko rybny, miejsce w którym mła czuła się  szczęśliwa. Mła lubi  podjadać, podobnie jak mieszkańcy Katanii.  Mła żałuje że nie zrobiwszy z Mamelonem słynnego Spaghetti Norma z sosem bakłażanowo - pomidorowym, potrawy stworzonej na cześć Belliniego. Ech... i tak mła dopieściła kubki smakowe ale chciałoby się więcej. Pragnienie mła zżera  co to w niej  się znajduje, tak  jak rzeka podziemna Amenano znajduje się w Katanii. Pragnienie smakowania  Sycylii!





Za miastem port, przystań  promów, miejsce  gdzie cumuje  bardzo brzydki okręt marynarki wojennej, marina - no wicie rozumicie - wszystkie uroki lazurowego Morza Jońskiego.  W porcie cud jachty i kolorowe łódki z pięknymi nazwami "Chiara", "Angelo Padre", "Padre Pio".  Co prawda trzeba uważać bo co i raz do przystani promowej podjeżdżają  TIRy ale miejsca do spacerów sporo i zanim człowiek dotrze do nowego molo ma już całkiem sporo w nogach i w oczach.




Potem tylko się obrócić i zobaczyć to czego właściwie z miasta poza Via Etnea się nie  widziało - górę królującą na miastem. Tak, to nie święta Agata jest królową Katanii, to  Etna, majestatyczny potwór wyrastający ponad 3300 metrów nad p.m. . Zawsze obecna choć przeważnie cicha to jednak ciągle szantażująca katańczyków i  groźna. Niby wszyscy do niej przyzwyczajeni ale tak jak przyzwyczajony jest pacjent nowotworowy do swojej choroby.  Kiedy złe się budzi ludzi ogarnia panika. Cztery kratery, kaldera o powierzchni 35 km kwadratowych i aktywność przejawiająca   się pluciem materiałami piroklastycznymi i lawą. Tak, tak, wiem - Vesuvio co to straszy Neapol tyż groźny,  Campi Flegeri to w ogóle strach się bać, ten ukryty w Morzu Tyrreńskim Marsili nie wiadomo co szykuje, Stromboli niby mały ale ciągle  dymi - ale to Etna jest na oczach, nieukryta, olbrzymia, największa w Europie i paskudna. Grozy ośnieżonych stoków wcale nie łagodzą  cytrynowe sady porastające okolice Katanii, które  widziałam podczas jazdy do  Taorminy. Patrząc na Etnę z katańskiego z portu  usiłowałam przypomnieć sobie  jak to leciała ta litania do św. Agaty.  Mamelonowi  tyż nie było za wesoło, żądała ode mnie zapewnień że  volcano na pewno nie wybuchnie. No cóż, udało nam się. A katańczykom już wczoraj napluła!