Strony

niedziela, 30 sierpnia 2020

Mikro Apokalipsa


Podobno była  w mieście Odzi Apokalipsa ale ja nic  nie wiem bo przespałam! Hym... trąby anielskie  bez nagłośnienia  czy cóś  bo niby jakieś pogłosy niosło ale od nich  mła powieka się  nie podniosła.  Mała  Apokalipsa znaczy, lepsza niż ta u Konwickiego bo bez tych wszystkich ludzkich stosuneczków. Ot, uczciwa burza. To znaczy tego... ten... superkomórka burzowa. Chyba rzeczywiście się działo bo wszystkie  koty w wyrze kole mła, nawet Pasiak ze swoim Ropniem. Sztaflik i Okularia chrapią, Mrutek niespokojnie się kręci koło Pasiaka ( pokaż mi Ropnia, proszę ), Szpagetka udaje że śpi żeby w  odpowiednim momencie, kiedy nikt się nie będzie spodziewał,  doskoczyć do Pasiaka i postraszyć Ropnia. Info na tematy burzowe mogę czerpać jedynie z netu ponieważ Małgoś odpłynęła jako i ja odpłynęłam i nieświadoma była  otaczającego ją  świata. Zaczynam rozumieć tego faceta który przespał zabójstwo Kennedy'ego i miał w związku z tym pretensje  do losu ( no bo wszyscy wokół niego pamiętali co wówczas robili, jaką ważną czynność im przerwała informacja o zabójstwie, itp. - a on biedak normalnie spał ). Mam nadzieję że jakby był planowany Koniec Świata to ogłoszą i mła  nie zaśnie, głupio by było spać kiedy szaleje  Apokalipsa, trąby grzmią, zmarli  się budzą a Wysoki Sąd  się właśnie zebrał. W ozdobniku dziś  Sąd Ostateczny wg. Hansa Memlinga a w muzyczniku stosowny kawałek  z Requiem Mozarta.


sobota, 29 sierpnia 2020

Późnoletnik i "żale że wcale"




"To smutny lata zmierzch" śpiewał swego czasu św. pamięci Piotr Szczepamik. Zmierzch lata mamy  niewątpliwe, pytanie tylko  czy na pewno jest to zmierzch smutny.  Niby zmierzchy z natury rzeczy smutnawe ale mła jest dziecię nocy i z tym mniemaniem  o smuteczku zmierzchów czasem ma ochotę się nie zgodzić. Czasem, bo bywają lata w których mła jest żal odchodzących pór  roku. Jednakże  ten rok nie należy do tych  "żałujących".  Wcale nie dlatego  że to lato było jakieś szczególnie okropne, zdaniem mła  było  o wiele milsze dla ogrodu  i  dla niej niż to upalne i suche, ciężkie  do wytrzymania zeszłoroczne lato. W  tym roku pogoda  jak dla mła była całkiem, całkiem. Mła nie żałuje upływającego lata bo  ono było dla niej takie na pół gwizdka jak i tegoroczna wiosna. Wszystko  przez niemożność zaplanowania sobie  w miarę normalnego   rozkładu jazdy  dla życia.  Mła traciła  energię  nie tam gdzie trzeba usiłując ogarnąć swój własny chaos w chaosie  ogólnym, zafundowanym nam przez mendia i stado panikarzy. Dodupnik  wiosenny stał się dodupnikiem letnim a teraz jak wszystko na to wskazuje czeka nas dodupnik jesienny.  Mła jest zła i chciałaby mieć za sobą  ten cały sezon  rozwalony dokładnie przez stado przeżuwaczy rzeczywistości mendialnej, którym można wmówić absolutnie wszystko, nawet to że są niezwykle  światli, weryfikujący prawidłowo docierające  do nich newsy  i że autorytety którym zawierzają to są autorytety przez duże A.

Mła ma wielki  żal  do tzw. liberalnej  części mendiów że okazały się być  bardzo mało liberalne. Hym... mła sama nie wie na co liczyła, wszak pisała w tym blogu chyba w marcu, a może  i w kwietniu że spodziewa się cenzury internetu.  Właściwie to mła powinna mieć  teraz jadowitą satysfakcję, ponieważ mamy obecnie do czynienia na masową skalę z usuwaniem  niewygodnych treści pod  pozorem  walki z  fejkami ( nici którymi  jest to szyte  są tak grube jak dratwa szewska ). Jednakże jakoś tej satysfakcji  pełnej  jadu  nie ma.  Dziwi ją że tzw. liberalni nie widzą nic  zdziwnego w tej cenzurze ( ale czemu mła się dziwi, ci sami liberalni proponowali już kiedyś ograniczenie demokracji żeby chronić demokrację, he, he, he ). Pocieszająco mła  Wam napisze  że te próby cenzorskie spalą na panewce, mła jest tego tak pewna jak była pewna wiosną wprowadzenia jakiejś  formy cenzurowania netu. Jakby któś  nie wiedział dlaczego to mła podpowie że jeszcze nigdy cenzura nie zadławiła  prawdy, real to żywioł  nie do opanowania i rzeczywistość w końcu zawsze skrzeczy. Co do pandemii histerii to zdaje  się  jesteśmy w trakcie akcji szczepiennej, antyciała  się uaktywniają i coraz więcej koronosceptyków. Gdyby nie politycy którzy nie wiedzą jak wyjść z tego dania  tyłka po całości, dawno by już  było normalnie. Teraz  jest problem  bo coraz bardziej  cinżko tłumaczyć  tę wiosenną konieczność zamknięcia gospodarki kiedy nie da rady dłużej naciągać statystyk.  Mła obstawia że polityczni pójdą ścieżką "łagodniejącego z czasem wirusa".  W  marcu zabijał znaczy  bez litości a w listopadzie będzie już jak  zwyczajna  grypa.  Mła już  obserwuje  pewne przygotowania do takiej  akcji ( choć na razie  jeszcze sondowana jest możliwość wprowadzenia jesiennego zamknięcia, tak na  wypadek  gdyby wdzięczna za cud  gospodarczy ludność miała  ochotę pogonić zarzundy ).




Mła bardzo  mocno docenia teraz swoje własne  zielone miejsce na Ziemi. W tym zwariowanym świecie w którym wirtualna rzeczywistość  jest tą najprawdziwszą,  ogród pozwala  widzieć świat takim jakim jest. Zwierzęta i rośliny gdzieś mają obowiązującą obecnie wykładnię rzeczywistości, po prostu żyją swoim własnym życiem. A  mła  żyje razem z nimi, niespecjalnie np. przejmując się  tym czy ocieplenie klimatu to wina ludzi ( zapylenie powietrza to na pewno wina człowieka i powinno się robić wszystko by z tej kopalinowej czarnej dudy wyjść, ale cóś się zrobiłam jeszcze bardziej sceptyczna  niż do tej pory byłam jeśli chodzi o nasze możliwości wpływania na klimat i obecnie i w przyszłości, przeca mamy do czynienia głównie z modelami a jak naukowcy budują modele to widać przy okazji zarazy mendialnej  ). Klimat  Ziemi od zawsze  się  zmieniał, jesteśmy w  końcu produktem tych zmian więc nie bardzo rozumiem  dlaczego oczekujemy że klimat nagle się zmieniać przestanie. Bardziej mła martwi gospodarka wodna w naszym kraju i kopciuchy w sąsiedztwie niż hipotetyczny  wpływ człowieka na jakość górnych warstw atmosfery.  Z perspektywy ogrodu mła największym problemem jest dziurwa w Bełchatowie i niszczenie drzewostanów ( myślę że to ostatnie to w ogóle problem dla ludziów ).  Czasem we  mła się gotuje i ma ochotę ubrać się w ogrodowy strój organizacyjny ( ogrodniczki znaczy ), wziąć do łap widły amerykańskie i gromko  porykując  " Na Bełchatów, na Bełchatów!" poprowadzić jakieś łobywatelskie  poruszenie coby dziurwę zasypać ( w końcu kiedyś rozebrano Bastylię, to czemu by  dziurwy nie zakopać? ). Nie wiem  czy górnym warstwom  atmosfery by  zasypka kopalni pomogła ale powietrzu wokół mła i ogrodowi wysuszanemu to na pewno.




Teraz sprawozdalnik z dnia wczorajszego. Mła nieco przemeblowała swoje słoje mszasto - bluszczowe,  dosadziła trochę skarlonych paproci - zobaczę jak sobie poradzą. Dosadzała na stole kuchennym, w obecności Mrutka i Epuzera, który akurat przeszedł z wizytą podwieczorkową ( pewnie znów miał dziś w domu żarło, które mu nie odpowiadało ).  Wizyta Epuzera była mła bardzo na rękę bo  Mrutek ostatnio  mocno przykłada się do  uprawy roślin domowych i zdaje  się że nawet Pasiaka udało mu się tematem zainteresować.  Mła czuła że sadzenie  nowych roślinek   w towarzystwie  Mrutka to będzie jazda. Na szczęście kiedy przychodzi do nas Epuzer to Mrutek  kręci  się wokół  Epuzera  tak jak Ziemia  kręci się  wokół Słońca.  Mrutek nikogo  ani  niczego poza  Epuzerem nie widzi, ma jednomyśl wypisaną na sznupie "Epuzer, zauważ  Mrutka!".  Epuzer  był wyjątkowo łaskawy, tak  że mła mogła dość  długo roślinki poprzymierzać, słoje  powycierać, mech starannie spryskać przegotowaną wodą.  Jedynym zgrzytem podczas wizyty było zaproponowanie  przez  Mrutka  Epuzerowi wspólnego obgryzania  mięty powierzonej mła przez Cio Mary. Epuzerowi jednak szczęśliwie nie smakowało zielsko i większość rośliny  ocalała.




Mła sobie na ten miętowy stres zapodała lody czekoladowo - rumowe w panterce i nawet je  alkoholem polała ( Mrutek gryzł miętę zajadle, mła  już widziała  minę  Cio Mary ). Mła powinna się cieszyć że poza  Mrutkiem tylko Pasiak  przejawia zainteresowanie ogrodnictwem,  mój boszsz... coby to było  gdyby dziefczynki nagle zechciały zielone uprawiać? Okularia jest żyrta,  Sztaflik niszczycielska a Szpagetka po prostu małpio złośliwa - chyba nic by się nie uchowało, nawet kaktusy! Mruti jak zobaczył  lody to natychmiast się przyłożył kole mła, licząc  że cóś mu skapnie. Szans  nie było  bo czekolada  ale mła otworzyła kefirek i Mrutek  się  rzucił.  Nie jestem tak do końca pewna  czy koty powinny  pić kefir   ale  Mrutek uważa że on powinien. Mła od czasu do czasu robi kotom kefirowy bal ( oczywiście  Szpagetka nie chce  kefiru tylko jogurt ), ale nie za często.  Mrutek był usatysfakcjonowany, mła mniej  bo przypomniała sobie że  Mruti rano wyłudził surową wołowinę i że  teraz  to mła   może mieć bal, dla  odmiany  gówniany.




Mruti przysnął  a mła leniwie zastanawiała się nad Szpagetką.  Mła wie  że ona nie symuluje i że z nóżką jest nie halo, zauważyła jednak pewne  zdziwności.  Śpiąca Szpagetka całkiem mocno się tą chorą łapką o mła opiera, a nawet ją pokopuje. Na fotkach macie taki zdziwnik z  żarłem - na pierwszej Szpageton  podkula łapkę i rozgląda się gdzie  insze koty, na drugiej widać jak przyuważa miącho ( łapka podkulona ale wyraźnie opada ), na trzeciej Szpagetka opiera się na chromej łapce wędrując  do żarła. Mła nie wierzy żeby dolegliwości Szpagetki były psychosomatyczne, łapsko jest uszkodzone. Tylko że Szpagetka czasem jakby o tym zapominała.




Dzisiejszy wpis jest ilustrowany fotkami  ogrodowo - domowymi. Tak wygląda  teraz Sucha -  Żwirowa i paprotne fragmenty  Alcatrazu ( mła posadziła w piątek zakupione w markecie cebulki  kole ciemierników ). W  muzyczniku dwie piosenki z Krakowa, jedna z Piwnicy Pod Baranami, o wieśniaczym życiu, które mła usiłuje obecnie uprawiać i druga  Marka Grechuta z Anawa, też  w tym klimacie.
P.S. Flaczki Mrutiego zniosły mieszankę mięsno  - kefirkową z godnością. Ekscesów nie było.


środa, 26 sierpnia 2020

Codziennik - schyłnik sierpniowy

Cio Mary i Wujek Jo pojechali  na wywczas w głębokie lasy Pomorza  zachodniego a mła została z ich miętą i inszymi roślinami na czujce. Cio  zadzwoniła  i opowiedziała mła jak to dzisiejsze śniadanie Cio  i Wujek  usiłowali  jeść w towarzystwie przechodzących lasem sarenek ( usiłowali bo oni na tym leśnym tarasie na którym spożywają  to zamarli coby żywiny nie spłoszyć ). Wujek ma gryplany związane z lasem ( polowanie na prawdziwki ), Cio ma  plany związane z jeziorem ( wielogodzinne pławienie się ), no a mła ma plany ogrodowe i wychowawcze ( Szpagetka spędziła drugą noc w Guantanamo bo przedwczoraj zdrowo przesadziła - dziś już nieco spokorniała było nawet uślinienie mła, Mrutek potłukł szybkę z obrazka co to na chwilę położony został  na stole - bo trza było cóś zrzucić żeby mła zwróciła u wagę na  zapomnianego ). Dysząc w oczekiwaniu na holenderskie cebulki mła niespokojnie zagląda na stoiska ogrodowe w marketach w  których robi insze zakupy, niekiedy trafi cóś na czym zawiesi  oko. Ostatnio bywszy i łupa trafiwszy - mła bardzo lubi krokusy 'Vanguard', udało się jej nabyć ich cebulki po  50 groszy z firmy z którą mła nie miała złych doświadczeń jeśli chodzi o zgodność  odmianową. Nabywszy też cebulki przebiśniegów Galanthus elwesii,  te niestety były już nieco droższe. Nieco   jest w tym wypadku eufemizmem  bo były droższe o 100%. Jednakże mła się ucieszyła bo o ile Galanthus nivalis rozrasta się u niej bezproblemowo i nawet wydaje siewki o tyle drugi gatunek  przebiśniegów jest  mniej skory do szybkiego rozrastania się, a siewek  tego gatunku do tej pory nie zauważyłam u siebie w ogrodzie, mimo wieloletniej uprawy. Po tych cebulkowych łowach mła odnosi wrażenie że tanio  nie jest i jeden krokusowy fuks tego nie zatrze. Cóż, tradycyjnie, jak co roku mła poczeka na sezon wysortów, wtedy będzie nabywać. Jej cebulków przeca nie wykupią bo kto by tam na drobnicę aż tak się łaszczył, wszak to nie tulipany  o dziesięciu  kolorach na jednym płatku i kształcie niezwykłym. Nic pokupnego.

Mła zakupiła żwirek stosowny ( dopytywała się czy naturalny, niebarwiony, nielakierowany  bardzo nachalnie aż wzrok pracownika działu ogrodowego zrobił się jakiś taki ciężki - do cholery a od czego  ten pracownik  tam niby jest jak nie od informowania  klienta o specyfikacji towaru?! ). Żwirek okazał się być  taki w miarę naturalny i mła zakupiła choć tak po prawdzie jak mła  się mu bliżej przyjrzała  to dotarło do niej że nie jest to żwirek jej  marzeń ( ale na bezrybiu i rak ryba, przeca mła nie będzie się udawać do działu budowlanego  żeby zakupić 10 kilowy worek bo na co jej to, a poza tym ten żwirek w budowlanym tyż niespecjalny ). Jak dla mła żwirek jest za jasny, cóś jak ten silikonowy dla kotów. No i mła przystąpiła do wykonywania słoja z tym dalekim krewnym Białej Marianny i oplątwami w roli głównej. Zadowolona z efektów jest średnio, choć użyła swoich pamiątkowych kamieni z plaży w Brighton, mła miała nieco inne wyobrażenie na temat tego słoja ale niespecjalnie jej się udało. No cóż, nie można podupadać na duchu, grunt żeby oplątwy przeżyły.  Jak się żwirowy słój  uda i oplątwy będą miały się dobrze to mła potrenuje  jeszcze w tym temacie i kto wie czy następne słoje nie będą lepsze.



A teraz karygodność - mła wlazła do TK Maxxu, tak z  zapomnienia bo po drodze było ( z  zapomnienia  bo mła postanowiła tam nie chodzić, no może w listopadzie się uda jak to ona na doroczny przegląd ). Efektem zapomnienia  jest szklana  dynia która uśmiechała się do mła ze sklepowej półki. Na szczęście produkt  chiński więc  cena w miarę strawna, tym niemniej  jednak postawa mła jest karygodna. Mła postanowiła siebie ukarać prasowaniem bielizny pościelowej  ale na razie odstąpiła  od wymierzania kary bo kto wie co znów będzie z jej planami wakacyjnymi i czy aby nie zostanie bardzo porządnie ukarana przez covidowych. Mła ma co prawda bezczelnie zamówiony Rzym, jednakże rozpasanie kwarantannianych sięga obecnie granic absurdu ( mła odnosi wrażenie że najchętniej zakazaliby wszystkim wszystkiego ) i pewnie wyhamują dopiero kiedy za kasę z dodruku będzie można  nabyć jakieś absolutne minimum do przeżycia. A tak w nawiązaniu  do pandemicznych to  obecnie ulubiona teoria spiskowa mła  jest taka  że na cóś trza było zwalić ten kryzys co to już jest ale  wszyscy udają że go nie ma, najlepiej na jakoweś  niezawinione zdarzenie losowe ( bo kryzys i tak by był, pełzał tak naprawdę od  tego 2008 roku przykrywany co i raz jakimiś dziwnymi transferami ).


Dziś muzycznik jest francuski i romansowy. Aż  trzy  utwory z bardzo wczesnej  młodości mła ( bardzo, bardzo wczesnej bo kiedy w radyjku leciało "Łabadabada, łabadabada" to mła była właśnie wyrastała z pieluch , troszki starsza była jak na listach królowała muzyka z "Love Story" i do nastolęctwa jeszcze nie dorosła kiedy Dalida i Delon wykonali "Paroles, Paroles" ). Dla mła  miłe wspominki a mam nadzieję że i Wam popieszczą uszy choć jakość nagrań nie najlepsza.



niedziela, 23 sierpnia 2020

Roma - utartym szlakiem i troszkę w bok

O Rzymie już kiedyś pisałam ( Roma przyswojona  ), tylko że o Rzymie to tomiszcza można pisać, znaczy mła ledwie musnęła temat. No bo tego wszystkiego dużo  i to dobrego, wicie rozumicie - molto bene, ciężko to w jednym poście upchnąć.  Jest państwo w państwie czy Vaticano, jest zewsząd wyłażąca starożytność, są XV wieczne palazzo w których nadal toczy się życie. Po prostu kipi, wszytko w tym mieście kipi życiem, zarówno tym przeszłym jak i tym  które wciąż się toczy. Wszystko kipi,  nawet cmentarze. Rzym oblegany przez turystów jak na razie uniknął losu Wenecji, może dlatego że jest stolicą? Mła wam zaprezentuje dziś foty, z miejsc obleganych jak i takich gdzie  turystę rzadko uświadczysz. Powinnam zacząć  od  dzielnicy która przylega do Watykanu, od rione Prati, jednej z dwóch starych dzielnic znajdujących się poza  Murem Aureliana ( druga to Borgo, w starożytności okolice  Watykanu to zadupie było ). Głównie dlatego że  mła  w niej mieszkała, jednakże tak się jakoś składało że największą atrakcją tej dzielnicy dla mła  był Mercato Trionfale, znacie słabość mła do rynków. Hym... mła fociła głównie rynkowo, za nic mając wysokie kamienice na Via Ottaviano czy urocze schody prowadzące do Musei Vaticani. Mła lepiej od razu przejdzie do  uroków Watykanu.




Watykan to przede wszystkim wprost przerażająca pięknem Bazylika Świętego Piotra, a właściwie to cały zespół wraz z placem przed bazyliką i kolumnadą Berniniego. Tak,  to  jest piękno przerażające, wynikające jak to zazwyczaj w Rzymie ma miejsce, z przeskalowania. Szczerze pisząc  na mła większe wrażenie wywiera bazylika widziana z zewnątrz niż jej interior. Monumentalne piękno w  odcieniach beżo - szarościo- bieli bardziej działa na mła niż ociekające złotem  i lśniące od wypolerowanych marmurów wnętrze. Mła docenia skalę, doświetlenie, harmonię barw, nagromadzenie zabytków itd. ale z pięknem zewnętrznym tego obiektu jego wnętrzu  zdaniem mła  nie ma się co mierzyć.  Mam nadzieję że na moim zdjęciu widać  że  bazylika leży na wzniesieniu a plac opada w stronę  Tybru ( zdjęcia  telewizyjne jakoś tak wypłaszczają obraz i wydaje się że to wszystko takie,  Panie tego, równiutkie ). Za bazyliką ogrody, które mła chciała zwiedzać w kwietniu tego roku,  niestety nasz minister zdrowia wówczas wypłaszczał to czego wypłaszczać wcale nie trzeba było. A i Włosi  zidiocieli i mła się obeszła smakiem. Takie widoczki jak te powyżej to chyba każden turysta foci, taki obowiązkowy fotnik z Watykanu ( mła i tak jest słabo  łobowiązkowa, tego okna  nie sfociła - zresztą mła w Rzymie nie widziała papieża, hym... nawet się nie starała zobaczyć bo co innego jej myśli zaprzątało ).



Po wydostaniu się z z części placu św. Piotra zamkniętej owalem  Kolumnady Berniniego jakoś tak naturalnie ludziska spływają w stronę miasta jedną z najsłynniejszych ulic świata - Via della Conciliazione. To stosunkowo młoda ulica jak na Rzym, bo jej ostateczny kształt nadano po podpisaniu Traktatów Laterańskich ( przebudowa trwała od 1936 roku do 1950 roku ). Hym... jest tak  bardzo w stylu ery Mussoliniego, szeroka, prosta, w sam raz na paradę, choć uzbrojona  w  chodniki na których można w deszczowy dzień wychlastać sobie zęby. Przed przebudową to 500 metrów dzielące Plac św. Piotra od Zamku Świętego Anioła wyglądało zupełnie inaczej. Od ostatniej dużej przebudowy rione Borgo w XV wieku, miejsce którym biegnie dzisiejsza Via della Conciliazione, przez prawie 500 lat pozostawało zabudowane. Papieże cóś tam usiłowali kombinować  ale koszty wyburzenia połowy dzielnicy były zastraszające i na usiłowaniach papieskich się kończyło. Ostateczny sprawę załatwiło zjednoczenie Włoch w XIX wieku, Rzym został stolicą państwa i zaczęła się przepychanka polityczna która skończyła się za czasów Mussoliniego podpisaniem Traktatów Laterańskich, regulujących status i  posiadanie Kościoła katolickiego w Rzymie. Znaczy impuls do budowy drogi miał przede wszystkim charakter polityczny, trza się było  pokazać   a właściwie pokazać komuś. Mussolini zwrócił się do swoich ulubionych architektów, Marcella Piacentiniego i Attilio Spaccarelliego,  no i mamy Via della Conciliazione. Hitler zazdraszczał!

Z owej sławnej ulicy trafiamy pod jeden z najbardziej znanych zabytków Rzymu, Zamek Świętego Anioła. Nie jest celem tego wpisu dokładne przedstawienie  tej budowli. Mła zatem tylko nadmieni że Castel Sant’Angelo to tak naprawdę jest starożytnym Mauzoleum Hadriana. Budowę owego przybytku zakończono w 139 roku, przez ponad sto lat pełnił funkcję grobowca cesarzy rzymskich. Pochowano tu Hadriana i jego żonę Sabinę, Antonina Piusa z żoną Faustyną Starszą, Lucjusza Aeliusza, Lucjusza Werusa, Marka Aureliusza, Septymiusza Sewera, Julię Domnę, Getę i Karakallę. Z czasem życie wymusiło inszą koncepcję użytkowania budowli, włączono ją w system murów obronnych i zmieniła się  w twierdzę. Pod koniec VI wieku papież Grzegorz I Wielki przemianował budowlę na Zamek św. Anioła, aby upamiętnić ukazanie się podczas zarazy anioła chowającego miecz na znak końca epidemii. W 608 roku papież Bonifacy IV na szczycie budynku wzniósł kaplicę Świętego Anioła w Niebie. Różne rzeczy jeszcze do tej budowli dodawano, przebudowywano ale ciągle jest to starożytna konstrukcja.  Cóś jak piramidy Azteków z katolickimi  kościołami na szczytach.





Koło Zamku Świętego Anioła przez Tybr przerzucony został most zwany dziś Ponte San Angelo, kiedyś to był Pons Aelius, tak cóś kole 134 roku. Tak, tak, mostek jest starawy. Co prawda przebudowano go w 1892 roku ale trzy środkowe przęsła pamiętają czasy Hadriana. Wielu turystów sądzi że most jest młodszy a to za sprawą figur aniołów dłuta Berniniego i jego współpracowników, które ustawiono na moście na polecenie papieża Klemensa IX w XVII wieku.  Pod mostem przepływa  Tybr który nie ma w sobie nic  z majestatycznej  dużej rzeki. Nie wiem czy to bliskie kontakty z Cloaca Maxima czy insze okoliczności ( cembrowinka straszliwa zbudowana  pod koniec XIX wieku )  sprawiły że rzymski odcinek  Tybru nie robi na mła, mieszkance nadwiślańskiej  krainy,  specjalnego wrażenia. Ot, rzeczka  taka, z tych szerszych, trochę jak kanał w Cambridge do którego wpychają się wzajemnie studenci z okazji dnia urodzin królowej. No mła  wie że do tej rzeki wrzucono trupa Cezara Borgii a i różne sławne prochy spływały jej wodami ( najczęściej za karę ), jednakże w tej toczącej dość leniwie wody rzeczce trudno mła się było dopatrzyć powiernika złowrogich tajemnic czy  narzędzia sprawiedliwości. Duchy z burzliwej rzymskiej historii nie unoszą się nad  wodami, pewnie nie śmiałyby startować ze straszeniem do podmostowej społeczności. Podmostowiaki by pogoniły!







Kiedy przekroczymy  most i znajdziemy się na drugim  brzegu Tybru to jesteśmy w "prawdziwym" Rzymie. Wkraczamy w starożytne rejony miasta ( żadne  tam podmiejskie rekreacje jakie kiedyś znajdowały się w Watykanie,  jesteśmy po wielkomiejskiej stronie Tybru ). O ile teraz zboczysz z utartego szlaku trafisz w niesamowite miejsca w których nie ma zatrzęsienia turystów. Znaczy zamiast na Piazza Navona można dojść do Via Giulia, jednej z najciekawszych rzymskich ulic. Kiedyś obszar zwany Campus Martius wraz z nastaniem średniowiecza rozwinął się w jedną z najgęściej zaludnionych dzielnic Rzymu. Komunikacyjnie to był jeden wielki chaos więc pod koniec średniowiecza zaczęto poważnie myśleć o przebudowie dzielnicy. Juliusz II stwierdził że o ile Rzym ma dobrze funkcjonować jako centrum chrześcijaństwa ( pielgrzymki ) konieczne jest nałożenie regularnej sieci drogowej ze środkiem ciężkości nadanym przez rzekę na nieuporządkowany zestaw budynków, jakim był średniowieczny Rzym. Ten środek ciężkości koło Tybru to dlatego że papież skłócony z rzymskimi rodami kombinował jakby tu centrum Rzymu przenieść z okolic Kapitolu bliżej Watykanu. Około 1508 roku Donato Bramante na zlecenie papieża rozpoczął wywłaszczenia i związane z nimi wyburzenia ( w Rzymie nadano mu przydomek Mastro ruinante ). Po śmierci Juliusza II w 1511 roku budowę nowej ulicy kontynuował jego następca, papież Leon X de' Medici. Szczególny nacisk położył na rozwój w północnej części drogi,  między niedokończonymi ruinami Palazzo dei Tribunali a dzielnicą bankową. Po prostu papież z florenckiego rodu chciał tam osadzić florenckich kupców coby w razie czego mieć własne stronnictwo. Zresztą florentczycy to nie jedyna kolonia pochodzących z innych włoskich miast mieszkańców, okolice zamieszkiwali sieneńczycy, neapolitańczycy czy mieszkańcy Bolonii. Ba, były nawet kolonie angielskie czy szwedzkie. Wszystkie one miały ambicje posiadać własne "narodowe" kościoły. Stąd mnóstwo kościołów w rione Regola i rione Ponte. Na tym obszarze działali wówczas artyści tej miary co  jak Rafael Santi i Antonio da Sangallo Młodszy, kupowali działki lub budowali imponujące pałace. Działo się, jednym słowem a właściwie dwoma.



W XVII wieku Via Giulia to był jeden z najbardziej  prestiżowych adresów w Rzymie. Promenada, miejsce urządzania  procesji, festynów i inszych uciech ( czasem nawet zalewano ulicę coby efektowniej było ) . Mnóstwo  palazzo: Farnese, Falconieri, Cisterna, Ricci, Varese, Doanarelli, Sacchetti, Medici Clarelli. Z kościołów na mła największe wrażenie zrobił kościół San Giovanni dei Fiorentini. W 1519 r. "naród" florentyńczyków otrzymał od Leona X przywilej budowy kościoła parafialnego pod wezwaniem  San Giovanniego Battisty . Kościół ten stoi na północnym krańcu Via Giulia, w tzw. dzielnicy florenckiej. Kościół swoją wielkością odzwierciedla wpływy rodziny Medici, która kiedyś była właścicielem budynku tuż obok kościoła. Uwierzcie mła, to były wpływy potężne, kościół jest olbrzymi! Budowa kościoła, największego i najważniejszego na Via Giulia, została rozpoczęta początku XVI wieku, trwała ponad 200 lat. Niestety od połowy XVIII wieku ulica zaczęła podupadać, jej charakter zmienił się. Zaczęło się tu osiedlać sporo rzemieślników a bardziej majętni mieszkańcy odpływali w lepsiejsze rejony miasta.  Nic  nowego, gentryfikacja z tradycją. Dziś ulica odżywa, restauracja budynków z okazji 500 lecia ulicy spowodowała  że znów adres Via Giulia dobrze wygląda.