W 1349 roku miał miejsce najazd Litwinów, w wyniku którego miasto prawie doszczętnie spłonęło. Odbudowano je za sprawą Kazimierza Wielkiego, na planie który zachował swoją czytelność aż po dzień dzisiejszy. Ukończono wówczas budowę murów obronnych z czterema bramami ( Opatowską, Zawichojską, Lubelską, Krakowską ) oraz dwiema furtami ( zachowała się jedna – Dominikańska, nazywana Uchem Igielnym - macie ją na jednej z fotek ponizej), wzniesiono także zamek królewski, ratusz, nową kolegiatę oraz kościoły św. Piotra i św. Marii Magdaleny. XV wiek to złote czasy dla miasta, do Sandomierza często zjeżdżały koronowane głowy. Nie tylko królewskie, w latach 1439 - 1441 w Sandomierzu pomieszkiwała "niemiecka Messalina", osławiona cesarzowa Barbara Cylejska, żona cesarza Zygmunta Luksemburczyka. Zaproszono ją do Sandomierza bowiem pokłóciwszy się z najbliższą rodziną a że była też kuzynką królowej Polski Anny Cylejskiej no to wypadało. To był niezły karnawał, Jej Cesarska Mość przywiozła sobie chłoptysiów i tak ze dwa lata Sandomierz miał okazję plotkować że wino, chłoptysie i śpiew to sens życia niektórych wysoko urodzonych. Dama co prawda rezydowała na zamku ale ponoć niektóre upodobania to miała całkiem demokratyczne. Hym... jakby postępowa, he, he, he. Nawet bardzo bo miała swoje zdanie na temat przyssania się kleru do życia doczesnego, co było o tyle zdziwne że istnienie życia pozagrobowego uznawała za wymysł ( co w epoce w której żyła wcale nie było typowe ). Jednakże żeby było śmieszniej, po powrocie do Czech, leżąc już niemal na łożu śmierci postarała się o przenośny ołtarz i własnego spowiednika, przez co jeden z kardynałów mógł spokojnie donieść do Watykanu że cesarzowa zmarła jak prawdziwej chrześcijance przystoi. Trzeba wiedzieć nie tylko co robić ale też kiedy to robić, he, he, he.
Miasto jak widzicie tętniło monarszym życiem towarzyskim, od czasu do czasu organizowano jakąś uroczystość w której w roli obserwatorów mogli brać udział mieszczanie ( np. chrzciny polskiej królewny Barbary Jagiellonki, córki Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki ). Handelek szedł pełną parą, bo tam gdzie dwór tam profity, oprócz tego spław Wisełką płynął a na wzgórzach jeszcze rodziła winorośl, której nie zaświtało w gronach że wraz z postępującym ochłodzeniem klimatu wyprą ją jabłonki. No i ci luminarze kultury ( nie mylić z iluminatami ). Tradycja była - w 1191 roku książę Kazimierz II Sprawiedliwy ufundował w Sandomierzu kapitułę kolegiacką przy kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny, w której pierwszym pierwszym prepozytem został Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski i autor Kroniki polskiej. W XV wieku prałatami i kanonikami byli tu m.in. Zbigniew Oleśnicki, późniejszy biskup krakowski i kardynał oraz jego protegowany Jan Długosz, wielki historyk polski. Na małych zdjątkach powyżej jest budynek tzw. Domu Długosza, inaczej Mansjonarii czyli miejsca dla księży mansjonarów ( takich wikariuszy bez przydziału ). Został ufundowany przez Jana Długosza, wzniesiony w 1476 roku. Dziś odnowiony z wykorzystaniem fragmentów ( znacznych ) starych murów ( Karolowi Estreicherowi to zawdzięczamy ).
Długosz czy Oleśnicki byli to jedynymi wybitnymi którzy w Sandomierzu pomieszkiwali. Pod koniec życia osiadł w Sandomierzu Marcin z Urzędowa, ojciec polskiej botaniki. Był też lekarzem i zrazem księdzem W latach 1543-1553 napisał ilustrowane dzieło - "Herbarz Polski to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych. Księgi Dwoje" - wydane w 1595r. Od 1563 był kanonikiem kapituły sandomierskiej. Lekarzem był bardzo uznanym, leczył wszak hetmana Jana Tarnowskiego. W 1566 roku w Sandomierzu osiadł też urodzony w Strykowie Stanisław Bartolon. Uchodził za tak znakomitego lekarza że odnosiło się do niego przysłowie - "Już mu i sędomirski doktór nie pomoże". Leczył głównei magnatów: Mikołaja Radziwiła Sierotkę, Lwa Sapiehę, kasztelana sandomierskiego Samuela Maciejowskiego. Król Zygmunt August wpisał go w poczet lekarzy królewskich i zwolnił z miejskich podatków i powinności. Dohtór nie skorzystał, został rajcą miejskim, to jemu zawdzięczamy attykę na Bramie Opatowskiej. W Sandomierzu wzrastał Mikołaj Gomółka, twórca "Melodii na Psałterz polski", skomponowanych do słów przyjaciela, Jana Kochanowskiego z Czarnolasu. W takim mieście "się działo", więc nie ma się co dziwić że to tu w 1570 roku miał miejsce zjazd reprezentantów działających w Polsce nurtów reformacji, w wyniku którego doszło do podpisania tzw. zgody sandomierskiej – porozumienia w obronie przed kontrreformacją. Wolnomyślne miasteczko intelektualistów. Nasz wolnomyślny władca, Zygmunt August, chyba dobrze się tu czuł bo łaskawie przebywał w Sandomierzu na zaproszenie hetmana wielkiego koronnego Jana Amora Tarnowskiego.
Sandomierz był miastem w którym chciano mieszkać, zrobił się nawet z tego problem - szlachta i magnateria wykupywały działki w obrębie murów miejskich i stawiały na nich swoje siedziby. Oleśniccy, Tarłowie czy Tarnowscy nie płacili jednakże podatków, jak się domyślacie doprowadzało to rajców miejskich do zaplucia ze złości. Podatki przeca to dochód a tu szlachta zwolniona z płacenia podatków z majętności. Rajcy uważali że do dupy z taką gentryfikacją. Znalazł się na to sposób, patrycjat miejski, czyli tych co podatki ściągali, zaczęto nobilitować. Nic tak nie przesłania dobra wspólnego jak możliwość indywidualnego awansu. Taa... Oczywiście duże pieniążki zarabiane przez obrotnych sandomierzan takim awansom sprzyjały. A to dopiero były miłe złego początki, znaczy zły czas przychodził dla miasta. Tak to już jest, niestety i na szczęście nic nie trwa wiecznie. Początek XVII wieku nie zwiastował jeszcze nic złego, wprost przeciwnie. Jakby czując że w miejscu wolnomyślnym trza z reformacją walczyć na poważnie, znaczy zaprząc intelekt, w 1613 roku otwarto Kolegium Jezuickie w Sandomierzu. Nieco później, w roku 1623 Jakub Bobola podczaszy sandomierski, prawdopodobnie stryjeczny brat św. Andrzeja Boboli, założył przy kolegium konwikt dla 12 młodych, należących do zubożałych rodzin, szlachciców i zapisał na ten cel 15 500 złotych polskich na dobrach Wilczyce. W 1635 przeznaczył na pomieszczenie konwiktorów swą kamienicę, stojącą do dziś dnia na sandomierskim Rynku. "Fundatio Boboliana" z 27 lipca 1623 roku przetrwała aż do czasu kasaty zakonu jezuitów. Dziś na skarpie króluje Collegium Gostomianum, z najstarszym skrzydłem wybudowanym w 1602 roku. Rozbudowano je w XIX wieku, ale od czasu kasaty zakonu w 1773 roku funkcjonowało jako szkoła świecka. Upadek przyniósł Sandomierzowi potop szwedzki.
Miasto zostało zajęte przez wojska szwedzkie w październiku 1655 roku Okupanci gromadzili na zamku obfite zapasy sprzętu wojskowego i prochu oraz to co im się w okolicy udało ukraść. Pod koniec roku jednakże gruchnęło że Jan Kazimierz wraca ze Śląska a w lutym pod miasto podeszły wojska Czarnieckiego. Początkowo czarnieckie dały ciała ale później dołączyły do nich oddziały innych polskich dowódców i Szwedom cósik się gorąco zrobiło. Karolowi Gustawowi zależało na ewakuacji stacjonującej w zamku załogi i 3 kwietnia 1656 roku szwedzkie wojska umknęły, zostawiając tylko trzydziestu ludzi którzy zaminowali zamek i bronili go do ostatka, czekając aż polskie wojska do niego wlezą. Kiedy wlazły to do tych trzydziestu Szwedów w niebiesiech, czym prędzej dołączyło prawie tysiąc Polaków. Wybuch rozpirzył większość zamku w drobiazgi, ocalało tylko jedno skrzydło. Sandomierz poniósł ciężkie straty podczas walk o miasto. Przy okazji niejako spłonął kościół parafialny św. Piotra, spichrze, ratusz w dużej części, wiele domów mieszczańskich. Pożar strawił też dachy kolegiaty, a także naruszył jej mury i sklepienia, stopiły się dzwony i organy. Do prac nad odbudową zniszczonych budynków przystąpiono dopiero pod koniec XVII wieku ale ciężko to szło bo sytuacja gospodarcza Rzeczypospolitej, nękanej ciągłymi wojnami i wykańczanej przez folwarczny system cóś nie była najlepsza.
I tyle wielkiej historii Sandomierza, reszta to trwający przez XVIII, XIX i XX wiek sen małego miasteczka o czasach zamierzchłych. Nie czuć tu straszliwego tempa, jakiegoś dzikiego pędu, wielkich oddziałów korpo, byznesów nadzwyczajnych. Wszystkiego w miarę. Jeden kierunek biznesowy który mła przyuważyła to rozwijająca się branża wynajmu krótkoterminowego, Sandomierz najwyraźniej jest modny, co widać też po ryneczku i po knajpkach. Jeżeli myślicie że mła się czuła zdegustowana inszymi turystami którzy w upale obsiedli rynek to jesteście w błędzie. Kretyńskie obostrzenia sprawiają że człowiek tęskni za ludźmi a tłumek w Sandomierzu to nie był jakiś dziki tłum. Ludzie to zwierzęta stadne, garną się do innych przedstawicieli gatunku. Co prawda ryczący bachores w restauracji zawsze jest dla mła paskudem ale mła jakoś tak bardziej przychylnym ślepiem na niego paczała ( hym... nawet z lekka kibicowała na zasadzie "A teraz jeszcze kopnij mamusię, niech ma !" ).Człowiek tęskni do widoku drugiego człowieka, bez tej szmaty na twarzy zakrywającej rysy. Mła zauważyła tę tęsknotę nie tylko u siebie, maski są znienawidzone nie tylko dlatego że w upał oddychać w nich to katorga, ludzie lubio patrzeć na twarze, na mimikę. Tak odbierają przeca sygnały i uczą się empatii. Zamaskowani to cóś jak obcy, w sensie alieny ufiaste, zaczynam rozumieć ludzi którzy źle się czuli w krajach gdzie kobiety zakrywają twarz. Zakrywanie gęby jest charakterystyczne dla krajów z ciężką formą społecznej opresji, koniec i kropka. Mła z radością odkryła jeszcze jedną miłą rzecz oprócz tej wspólnotowej niechęci do masek - ludzie bardzo chcą rozmawiać. Właściwie na każdy temat. Panie z pieskiem w parku opowiadające o historii Sandomierza przeca przypadkowym turystkom, przewodnicy znudzeni brakiem zwiedzających którzy mają wenę że ho, ho i jeszcze raz ho, sklepikarze którzy zaczynają od ceny produktu a kończą na przypadłości szwagierki i zaletach mieszanki ziołowej kupionej wysyłkowo u Bonifratrów z miasta Odzi, restauracyjne towarzystwo które opowiada historię o swoich psach. Jakby było mało to mła się wydawa że kucharze w knajpach cóś lepiej gotujo, świeże żarło, nie z mrożonek i nie z mikrofalówki. Proste, żadnych tam dziwności mła nie zajadała bo upał był tak straszliwy że cud że mła cóś inszego przełykała niż lody i napoje. Mła sobie postanowiła że Sandomierz jeszcze nawiedzi, z tym że na pewno nie w lipcu. Lipiec i sierpień to są miesiące w których panie starsze powinny siedzieć w domu na tyłkach i wachlować się wachlarzami jak jedna gruba była posłanka. Na koniec mła Wam zapodaje cóś, co nas rozbawiło - duch przedsiębiorczości unosi się w naprawdę dziwnych miejscach. Odkrycie takie jak turpistyczne putta w katedrze., he, he, he. I psi bardzo przyjacielski i kotowski rzecz jasna ( ten mały koci cwaniak ukrywał się w klombie żeby na gołębie polować ) .