Strony

czwartek, 29 lipca 2021

Sandomierz - konserwa turystczna

Mła miała króciutkie wakacje, takie trzydniowe. Pojechała z Mamelonem, Gosią i Natalką do polskiej stolicy zbrodni. Do Sandomierza znaczy. Mieścina urocza, nieduża i aż  dziw że taka kryminogenna, he, he, he. No ale  żarty na bok, mła przyuważyła  że dzięki Ojcu Mateuszowi w miasteczku się kręci bardziej niż w inszych uroczych miasteczkach.  No wicie rozumicie, zwiedzaj z Ojcem Mateuszem, szlakiem Ojca Mateusza itd. Postać  księdza zapruwającego   na rowerku stała się takim samym dobrem dla miasta jak krzemień pasiasty, krówki  opatowskie czy cydr sandomierski. Nie masz jeszcze breloczka z Ojcem  Mateuszem? No niedopatrzenie, no bo jak tak można  bez Ojca Mateusza na lodówkę wyjechać z Sandomierza.  Mła przewiduje że w najbliższej przyszłości  jakiś rzutki mieszkaniec albo i przyjezdny wpadnie na pomysł robienia w sezonie turystycznym za Ojca Mateusza. Chcesz mieć wnusiu zdjęcie z  żywym  Ojcem Mateuszem? -  babcia podejdzie i za skromną dyszkę będziesz miał fotkę pamiątkową z zakoloratkowanym i z rowerkiem. W tym wypadku żadnych skojarzeń z problemem  pedofilii wśród duchownych ni ma. Wiadomo, Ojciec  Mateusz samo dobro i detektyw z Bożej  łaski.
 
Mła jednakże nie szukała figurek księżula i rowerka uzbrojonych w ciupagi, ustawionych  na krzemieniu pasiastym i zatopionych w  "bursztynie  bałtyckim", mła w ogóle mało czego szukała bowiem gorąc był okrutny i mła się skupiała głównie na lokalizacji miejsc gdzie sprzedają lody albo zimność w płynie.  Pot ze mła ciurkiem płynął, podobnie jak i z inszych, co mła uważa za szczęście w nieszczęściu bo nie ona jedna wyglądała jak korzystająca z sauny.  Mła miała przez moment świetny  pomysł żeby wleźć  do podziemi i w ramach poznawania miasta zapoznać  się z chłodnymi lochami ale przypomniała sobie jakie to schodeczki lubią być w średniowiecznych piwniczkach i cóś jej ochota przeszła. O tym żeby schodami  zejść ze skarpy sandomierskiej i przeleźć w stronę Wisły  by cieszyć  się chłodnym wiaterkiem mowy też nie było.  Po pierwsze chłodnego wiaterka  ani śladu, po drugie   jakby burza się czaiła, po trzecie to kto by mła na tę skarpę z powrotem wtoczył? ! Mła zatem zostało zwiedzanie Sandomierza w stylu rasowego turysty, Rynek i nic więcej.
 



Jeżeli  będziecie szukali w tym wpisie jakichś  odkryć miejsc  tajemnych w Sandomierzu to srodze  się rozczarujecie, mła nie jest eksploratorem tropików. Ten wpis będzie turystyczny jak ta konserwa, znaczy po głównych atrakcjach. Dobra, do tematu właściwego. Sandomierz położny na siedmiu wzgórzach ( co mła odczuła ) nazywany był niegdyś Małym Rzymem, te  małorzymskie  pagórki zamieszkane były od dawien dawna, znaczy osadnictwo rozpoczęło się w okresie neolitu.  Pierwsza osada związana z Lechitami została zbudowana w X wieku. Dlaczego  o tym mła pisze, no bo państwa polskiego  jeszcze wówczas nie było ale Sandomierz zamieszkiwali pobratymcy ludzi z Wielkopolski. Tak przynajmniej wynika z badań archeo bo ceramika datowana  na wiek  X - XI znaleziona na zamkowym wzgórzu ma cechy tej wielkopolskiej.
 
W XI wieku Sandomierz był już  miastem książęcym i województwem granicznym.  Granicznym bo  tuż za Wisłą były ziemie zamieszkane przez Rusów. Miasto rozrastało się od wspomnianego wzgórza zamkowego, pierwsza osada która została założona wyżej, ponad katedrą, na miejscu na którym  dziś stoi  Dom Długosza powstała najprawdopodobniej  za panowania Bolesława Chrobrego. Sandomierz w czasach pierwszych Piastów uchodził za jedno  z trzech największych polskich miast,  Gall  Anonim zaliczył Sandomierz do głównych siedzib Królestwa Polskiego ( pozostałe to  Wrocław i Kraków ). Po Bolesławie  Krzywoustym i jego  "porządkach rodzinnych" miasto zostało siedzibą księcia, pierwszym Piastem na książęcym stolcu był Henryk, zwany  rzecz jasna Sandomierskim. Gdzieś tak za  Bolesława  Wstydliwego miała  miejsce lokacja grodu na prawie niemieckim, być może po pierwszym napadzie Tatarów  w roku 1241.
 
To nie była ostatnia wycieczka Tatarów,  kolejne walki z nimi miały miejsce w 1256 roku.   W roku 1259 nie walczono lecz postanowiono  poddać miasto, za namową  sprzymierzeńca Tatarów, Wasylka Romanowicza, księcia włodzimierskiego, któremu Leszek Biały, pan na Sandomierzu, i Andrzej II, król  Węgier, pozwolili odzyskać władzę nad odziedziczonymi  ziemiami (  na własną zgubę bo zarówno   Wasylek  jak i jego starszy brat  Daniel to były zdradzieckie mordy, a niekiedy  nawet swołocze ).  Cóż, była to najgłupsza rzecz pod słońcem,  Sandomierzanie zapłacili  za nią straszną cenę. W ich obronie można tylko napisać to że gdyby nie Tatarzy to załatwić równie dobrze mógł ich głód czy epidemia. 2 lutego 1260 roku poddali Sandomierz, tylko że Tatarzy nie dotrzymali zobowiązań o których tak kusząco ćwierkał Wasylek. Opuszczająca warownię ludność została poddana selekcji - co młodsze i silniejsze zostało  wzięte w jasyr, starych i maleńkie dzieci wymordowano, zaś sam gród złupiono i puszczono z dymem.   Oczywiście pretensje były do wszystkich, do Bolesława Wstydliwego,  do  kasztelana Piotra Krępy herbu Ostoja, lament lud zanosił bo przeca na własne oczy widział jak  Sandomierz   po wejściu doń ludzi Burundaja, z ludnego miasta stał się miastem  wymarłym. 
 
"W Sędomirzu co się też stało Przez Tatary płaczliwe działo: Tak ludzi wiele pobili, Wisłę trupy zastawili, Dziatki z krwią po wodzie płynęły. Piotr z Krępej w ten czas starostą był, Ksiądz Bolesław w Sędomirzu ji zostawił, Sam do Siradza uciekszy, zbył, Z starostą się tam nie bronił, W pokoju grod Tatarom spuścił." Tako stoi w Pieśni Sandomierzanina, pieśni z XV wieku.  Z tego czasu grozy ma się wywodzić opowieść o córce Piotra Krępy, Halinie. Podczas rzezi miasta w 1260  roku straciła ojca i innych członków rodziny, podczas  kolejnego najazdu Tatarów w latach osiemdziesiątych XIII wieku , straciła męża. Postanowiła wówczas wraz z wójtem  Wiktorem ocalić miasto za pomocą podstępu.  Niestety takiego w którym podstępywacz, a w tym konkretnym przypadku podstępywaczka,  grała rolę ukatrupionej  bohaterki.  Halina wyprawiła się się do obozu wroga, w którym sprzedała bajeczkę  o pohańbieniu jej  przez mieszkańców. Zaproponowała, że wprowadzi Tatarów tajnymi podziemnymi korytarzami do miasta coby mieszkańcy poczuli jej gniew i skalę obrazy. Aby upewnić Tatarów że nie kłamie w temacie  tajemnych przejść, poprowadziła najpierw niewielki oddział zwiadowców. Następnie ruszyli za nią spokojnie już wszyscy Tatarzy. Halina zrobiła im ścieżkę zdrowia przez labirynt lochów i jaskiń a w tym czasie wtajemniczeni w podstęp mieszkańcy Sandomierza zasypali wejście do korytarzy ciężkimi głazami. Zginęli wszyscy Tatarzy, a wraz z nimi także bohaterska córka kasztelana.  Tako mówi legenda.
 

 
 
No tak, w każdej legendzie jest tam jakieś  ziarenko  prawdy. Zamknięty murami Sandomierz z prawem składu towarów ( to czyniło miasto bogatym )  musiał te towary gdzieś  składować. Drążenie lessowych skał wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Od XIII wieku aż  po wiek XVI drążono więc w skale gdzie się dało.  A jak się nie dało to przynajmniej próbowano. Do niedawna te piwnice były sporym problemem dla Sandomierza, wykorzystywano je bowiem tylko do czasu, kiedy trwał intensywny handel.  Po upadku handlu dawne magazyny stały się niepotrzebne, większość została zasypana gruzem, śmieciami, a tylko nieliczne były użytkowane. Co nieużytkowane nie jest zadbane a skała lessowa to nie jest cóś o co  można nie dbać. Słabizna nasiąkliwa, troszkę podmoczy  i katastrofa budowlana gotowa. Dziś część tych piwnic  zabezpiecza się mieszaninami   używanymi przy likwidowaniu szkód  górniczych a z innych robi się trasy spacerowe  dla turystów.  Czy te piwnice mają tajemne przejścia prowadzące do  sandomierskich wąwozów to inna sprawa.  Wąwóz zwany Piszczele ponoć zawiera tatarskie kości, czy to prawda? No cóż,  kości niewątpliwie pojawiły się po osunięciu skarpy, niewątpliwie były ludzkie  ale mogły być zarówno kośćmi tatarskimi  jak i  kośćmi sandomierzan.  U wylotu wąwozu stoi bowiem kościół św. Jakuba,  ufundowany ponoć jeszcze w 1211 roku przez księżniczkę Adelajdę Kazimierzównę, córkę Kazimierza II Sprawiedliwego, księcia krakowskiego.  Piszę ponoć, bo najnowsze badania wykazują że kościółek stojący w tym miejscu był jeszcze starszy i z Adelajdą niewiele miał wspólnego. Zatem być może to koło tej najstarszej świątyni grzebano szczątki sandomierzan.
 
Dziś po kościółku z tamtych czasów oczywiście nic się nie ostało, zastąpił go ceglany kościół św. Jakuba Apostoła z klasztorem oo. dominikanów i Sanktuarium Błogosławionego Sadoka i 48 Towarzyszy Męczenników oraz Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Cud zabytek romański we fragmentach, a obok niego jeden z najstarszych klasztorów dominikańskich w Europie zbudowany w stylu wczesnego gotyku. Ponieważ klasztor też ucierpiał w czasie najazdów, znaczy wyrżnięto wszystkich 49 zakonników, to kto wie czy się jaka błogosławiona  kostka też nie zabłąkała wśród  tych piszczeli. Te najazdy tatarskie bardzo  odcisnęły  się na historii miasta, w katedrze straszą okrutne obrazy Karola de Prevot'a, jeden na temat rzezi błogosławionych  mnichów.   Miasto ponownie lokował po tych zniszczeniach, książę Leszek Czarny w roku 1286.  Władcami   Sandomierza byli  nie tylko Piastowie  ale też  Przemyślidzi  (  Wacław II  był dłużej księciem krakowskim, czyli tym który władał ziemiami sandomierskimi, niż  królem Polski ). Ostatecznie prawa do miasta i ziem okolicznych przeszły na króla Władysława Łokietka i Sandomierz został miastem królewskim, był miejscem sądów szlacheckich pierwszej instancji: ziemskiego i grodzkiego, był też bardzo ważnym ośrodkiem handlowym, wszak leżał na wiślanym szlaku handlowym.
 


W 1349 roku miał miejsce najazd Litwinów, w  wyniku którego miasto prawie doszczętnie spłonęło. Odbudowano je za sprawą Kazimierza Wielkiego, na planie który zachował swoją czytelność  aż po dzień  dzisiejszy. Ukończono wówczas budowę murów obronnych z czterema bramami ( Opatowską, Zawichojską, Lubelską, Krakowską ) oraz dwiema furtami ( zachowała się jedna – Dominikańska, nazywana Uchem Igielnym - macie ją na jednej z fotek ponizej), wzniesiono także zamek królewski, ratusz, nową kolegiatę oraz kościoły św. Piotra i św. Marii Magdaleny.  XV wiek to złote czasy dla miasta, do Sandomierza często zjeżdżały koronowane głowy. Nie tylko królewskie, w latach 1439 - 1441 w Sandomierzu pomieszkiwała "niemiecka Messalina", osławiona cesarzowa Barbara Cylejska, żona cesarza  Zygmunta Luksemburczyka.  Zaproszono ją do Sandomierza bowiem pokłóciwszy się z najbliższą rodziną a że była też kuzynką  królowej Polski Anny Cylejskiej  no to wypadało.  To był niezły karnawał, Jej Cesarska Mość przywiozła  sobie chłoptysiów i tak ze dwa lata Sandomierz miał okazję plotkować  że wino, chłoptysie i śpiew to sens  życia niektórych wysoko urodzonych. Dama co prawda rezydowała na zamku ale ponoć niektóre upodobania to miała całkiem demokratyczne. Hym... jakby postępowa, he, he, he. Nawet bardzo bo miała swoje zdanie na temat przyssania się kleru do życia  doczesnego, co było o tyle zdziwne że istnienie życia pozagrobowego uznawała za wymysł ( co w  epoce w której żyła wcale nie było typowe ).  Jednakże  żeby było śmieszniej, po powrocie do Czech,  leżąc  już niemal na łożu  śmierci postarała się o  przenośny ołtarz i własnego spowiednika, przez co jeden z kardynałów mógł spokojnie donieść  do Watykanu że cesarzowa zmarła jak prawdziwej chrześcijance  przystoi. Trzeba wiedzieć nie tylko  co robić  ale też kiedy to robić, he, he, he.

Miasto jak widzicie tętniło  monarszym życiem  towarzyskim, od czasu do czasu organizowano jakąś uroczystość w której w roli obserwatorów mogli brać udział mieszczanie ( np. chrzciny  polskiej królewny Barbary Jagiellonki, córki Kazimierza Jagiellończyka  i  Elżbiety Rakuszanki ). Handelek szedł pełną parą, bo tam gdzie dwór tam profity, oprócz tego spław Wisełką płynął a na wzgórzach jeszcze rodziła winorośl, której nie zaświtało w gronach że wraz  z postępującym ochłodzeniem klimatu wyprą ją jabłonki.  No i ci luminarze kultury ( nie mylić z iluminatami ). Tradycja była - w 1191 roku książę Kazimierz II Sprawiedliwy ufundował w Sandomierzu kapitułę kolegiacką przy kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny, w której pierwszym pierwszym prepozytem został Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski i autor Kroniki polskiej. W XV wieku prałatami i kanonikami byli tu m.in. Zbigniew Oleśnicki, późniejszy biskup krakowski i kardynał oraz jego protegowany Jan Długosz, wielki historyk polski. Na małych zdjątkach powyżej jest budynek tzw. Domu Długosza, inaczej Mansjonarii czyli miejsca dla księży mansjonarów ( takich wikariuszy bez przydziału ). Został ufundowany przez Jana Długosza,  wzniesiony w 1476 roku.  Dziś odnowiony z wykorzystaniem fragmentów ( znacznych ) starych murów ( Karolowi Estreicherowi to  zawdzięczamy ).

Długosz  czy Oleśnicki byli to jedynymi wybitnymi którzy w Sandomierzu pomieszkiwali. Pod koniec  życia osiadł w Sandomierzu Marcin z Urzędowa, ojciec polskiej botaniki. Był też lekarzem i zrazem księdzem W latach 1543-1553 napisał ilustrowane dzieło - "Herbarz Polski to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych. Księgi Dwoje" - wydane w 1595r. Od 1563 był kanonikiem kapituły sandomierskiej. Lekarzem był bardzo uznanym, leczył wszak hetmana Jana Tarnowskiego. W 1566 roku w Sandomierzu osiadł też urodzony w Strykowie Stanisław Bartolon. Uchodził za tak znakomitego lekarza że odnosiło się do niego przysłowie - "Już mu i sędomirski doktór nie pomoże". Leczył głównei magnatów: Mikołaja Radziwiła Sierotkę, Lwa Sapiehę, kasztelana sandomierskiego Samuela Maciejowskiego. Król Zygmunt August wpisał go w poczet lekarzy królewskich i zwolnił z miejskich podatków i powinności. Dohtór nie skorzystał, został rajcą miejskim, to jemu zawdzięczamy attykę na Bramie Opatowskiej. W Sandomierzu wzrastał  Mikołaj Gomółka, twórca "Melodii na Psałterz polski", skomponowanych do słów przyjaciela, Jana Kochanowskiego z Czarnolasu. W takim mieście "się działo", więc  nie ma się co dziwić że to tu w 1570 roku miał miejsce zjazd reprezentantów działających w Polsce nurtów reformacji, w wyniku którego doszło do podpisania tzw. zgody sandomierskiej – porozumienia w obronie przed kontrreformacją. Wolnomyślne miasteczko intelektualistów. Nasz wolnomyślny władca, Zygmunt August, chyba dobrze się tu czuł bo łaskawie przebywał w Sandomierzu na zaproszenie hetmana wielkiego koronnego Jana Amora Tarnowskiego.

Sandomierz był miastem w którym chciano mieszkać, zrobił się nawet z tego problem - szlachta i magnateria wykupywały działki w  obrębie murów miejskich i stawiały na nich swoje siedziby. Oleśniccy, Tarłowie  czy Tarnowscy nie płacili jednakże podatków, jak się domyślacie doprowadzało to rajców miejskich do zaplucia ze złości. Podatki przeca to dochód a tu szlachta zwolniona z płacenia podatków z majętności. Rajcy uważali  że do dupy z taką gentryfikacją. Znalazł się na to sposób, patrycjat miejski, czyli tych co podatki ściągali, zaczęto nobilitować.  Nic tak nie przesłania dobra wspólnego jak możliwość indywidualnego awansu. Taa... Oczywiście duże pieniążki zarabiane przez  obrotnych  sandomierzan takim awansom sprzyjały. A to dopiero były miłe złego początki, znaczy zły czas przychodził dla miasta. Tak to już jest, niestety i na szczęście nic nie trwa wiecznie. Początek XVII wieku nie zwiastował jeszcze nic  złego, wprost przeciwnie. Jakby czując  że w miejscu wolnomyślnym  trza z reformacją walczyć na poważnie, znaczy zaprząc intelekt, w 1613 roku otwarto Kolegium Jezuickie w Sandomierzu. Nieco  później, w roku 1623 Jakub Bobola  podczaszy sandomierski, prawdopodobnie stryjeczny brat św. Andrzeja Boboli, założył przy kolegium konwikt dla 12 młodych, należących do zubożałych rodzin, szlachciców i zapisał na ten cel 15 500 złotych  polskich na dobrach Wilczyce. W 1635 przeznaczył na pomieszczenie konwiktorów swą kamienicę, stojącą do dziś dnia na sandomierskim Rynku. "Fundatio Boboliana" z 27 lipca 1623 roku przetrwała aż  do  czasu kasaty zakonu jezuitów. Dziś na skarpie króluje Collegium Gostomianum, z najstarszym skrzydłem wybudowanym w 1602 roku. Rozbudowano je w XIX wieku, ale od czasu kasaty zakonu w 1773 roku funkcjonowało jako szkoła świecka. Upadek przyniósł Sandomierzowi  potop szwedzki.

Miasto zostało zajęte przez wojska szwedzkie w październiku 1655 roku Okupanci gromadzili na  zamku obfite zapasy sprzętu wojskowego i prochu oraz to co im się w  okolicy udało ukraść. Pod koniec roku jednakże gruchnęło  że Jan Kazimierz  wraca ze  Śląska a w lutym pod miasto podeszły wojska Czarnieckiego. Początkowo czarnieckie dały ciała  ale później dołączyły do nich oddziały innych polskich  dowódców i Szwedom cósik się gorąco zrobiło.  Karolowi Gustawowi zależało na ewakuacji stacjonującej w  zamku  załogi i 3 kwietnia 1656 roku szwedzkie wojska umknęły, zostawiając  tylko trzydziestu ludzi którzy zaminowali zamek i bronili go do ostatka, czekając  aż polskie wojska do niego wlezą.  Kiedy wlazły to do tych trzydziestu Szwedów w niebiesiech, czym prędzej dołączyło prawie tysiąc Polaków.  Wybuch rozpirzył większość zamku w drobiazgi, ocalało tylko jedno skrzydło. Sandomierz poniósł ciężkie straty podczas walk o miasto. Przy okazji niejako spłonął kościół parafialny św. Piotra, spichrze, ratusz w dużej części, wiele domów mieszczańskich. Pożar strawił też dachy kolegiaty, a także naruszył jej mury i sklepienia, stopiły się  dzwony i organy.  Do prac nad odbudową zniszczonych budynków przystąpiono dopiero pod koniec XVII wieku ale ciężko  to szło bo sytuacja gospodarcza Rzeczypospolitej, nękanej ciągłymi wojnami i wykańczanej  przez folwarczny system cóś nie była najlepsza.

 

I tyle wielkiej  historii Sandomierza, reszta to trwający przez XVIII, XIX i XX wiek sen małego miasteczka o czasach zamierzchłych.  Nie czuć tu straszliwego tempa, jakiegoś dzikiego pędu, wielkich oddziałów korpo, byznesów nadzwyczajnych.  Wszystkiego w miarę.  Jeden kierunek biznesowy  który mła przyuważyła to rozwijająca się branża wynajmu krótkoterminowego, Sandomierz najwyraźniej  jest modny, co widać też po ryneczku i po knajpkach. Jeżeli myślicie że mła się czuła zdegustowana inszymi turystami którzy w upale obsiedli  rynek to jesteście w błędzie. Kretyńskie obostrzenia sprawiają że człowiek tęskni za ludźmi a tłumek w Sandomierzu to nie był jakiś dziki tłum. Ludzie to zwierzęta stadne, garną się do innych przedstawicieli gatunku. Co prawda ryczący bachores w restauracji zawsze jest  dla mła paskudem ale mła jakoś tak bardziej przychylnym ślepiem na niego paczała (  hym... nawet z lekka kibicowała na zasadzie "A teraz jeszcze kopnij mamusię, niech ma !" ).

Człowiek tęskni do widoku drugiego człowieka, bez tej szmaty na twarzy zakrywającej rysy. Mła zauważyła tę  tęsknotę nie tylko u siebie, maski są znienawidzone  nie tylko dlatego że w upał oddychać w nich to katorga, ludzie lubio patrzeć na twarze, na mimikę. Tak odbierają  przeca sygnały i uczą się empatii. Zamaskowani to cóś jak obcy, w sensie alieny ufiaste, zaczynam rozumieć ludzi którzy źle się czuli w krajach gdzie kobiety zakrywają twarz. Zakrywanie gęby jest charakterystyczne  dla krajów z ciężką  formą społecznej opresji, koniec i kropka. Mła z radością odkryła jeszcze jedną miłą rzecz oprócz tej wspólnotowej niechęci do masek - ludzie bardzo chcą rozmawiać.  Właściwie na każdy temat. Panie z pieskiem w parku opowiadające o historii Sandomierza przeca przypadkowym turystkom, przewodnicy znudzeni brakiem zwiedzających którzy mają wenę że ho, ho i jeszcze raz ho, sklepikarze którzy zaczynają od ceny produktu a kończą na przypadłości szwagierki i zaletach mieszanki  ziołowej kupionej wysyłkowo u Bonifratrów z miasta Odzi, restauracyjne towarzystwo które opowiada historię o swoich psach. Jakby było mało to mła się wydawa że kucharze w knajpach cóś  lepiej gotujo, świeże żarło, nie z mrożonek i nie z mikrofalówki. Proste, żadnych tam dziwności mła nie zajadała bo upał był tak straszliwy że cud że mła cóś inszego przełykała niż lody i napoje. Mła sobie postanowiła że Sandomierz jeszcze nawiedzi, z tym że na pewno nie w lipcu. Lipiec i sierpień to są miesiące w których panie starsze powinny siedzieć w domu na tyłkach i wachlować się wachlarzami jak jedna gruba była posłanka. Na koniec mła Wam zapodaje cóś, co nas rozbawiło - duch przedsiębiorczości unosi się w naprawdę dziwnych miejscach. Odkrycie  takie jak turpistyczne putta w katedrze., he, he, he. I psi bardzo przyjacielski i kotowski rzecz jasna ( ten mały koci cwaniak ukrywał się w klombie żeby na gołębie polować ) . 



sobota, 24 lipca 2021

Ulewajki


Mła znów  jest smutna a kiedy mła jest smutna to wiecie że się robi zła. Wicie rozumicie, jeszcze nie bukizm  ale na pewno syndrom Małej Mi. Źródło smutku jest takie że mła nic z nim zrobić nie  może,  c'est la vie jak to mawiajo Francowate.  Mła to wie ale akceptować jej nadal ciężko, całe dotychczasowe życie  uczyła się mła żeby jakiś sens widzieć w tym naszym żywocie a wobec nieuchronnego wciąż cóś jakby niedowidząca.  Mła się zrobiła jak ta osa, nie żeby jej  nagle talia się wcięła, nic z tych rzeczy.  Mła żądli i jadzi i ciężko z nią ostatnio wytrzymać.  Nawet samej mła. Mła paskudnie nakrzyczała na Mrutka i teraz on jest obrażony i co gorsza smutny. Mła jest zła na siebie bo Mruti  nie powinien być smętny, powinien być szczęśliwy i  rabladorowaty, to jest jego stan naturalny. Mła podpieści i odda mu w ramach zadośćuczynienia swój kawałek indyka z jutrzejszego obiadu, może wówczas się odobrazi i wróci od Małgoś do mła ( obecnie śpi na Małgosinym wyrku i kiedy wchodzę do pokoju on obraca się do mła grzbiecikiem ) i smuteczek zniknie. Resztę kotów mła widuje tylko z okazji posiłków i przy okazji prac ogrodowych,  w domu  bywają rzadko. Nawet nie mogę oblookać Szpagetki bo nie jestem w stanie jej złapać. Ledwie się naje ( nie przeszkadzam ) to już zmyka  a kiedy mła chce ją zatrzymać to piskorzy. Może to i dobrze że koty żyją swoim tajemniczym ogrodowym życiem bo mła nie nadawa się teraz na towarzystwo. Co prawda mła niedługo wyjedzie na mały wywczas w lubym towarzystwie ale mła postanowiła sobie że się tak oderwie od realu na ile to będzie możliwe. Nie chciałaby nikomu psuć swoimi problemami i humorami  tej chwili oddechu.


Mła dokończy ten wpis jutro, dziś cóś się zapada. Na fotkach Sztaflik  i Mrutek ( Mrutek jest pocieszany ). W muzyczniku "And I Love Her".
 
Prasówka
 
Mła zrobiła prasówkę żebyście Wy nie musieli robić.  Coraz  głupiej - nasz zarzund wymyśli że trza nam w ramach ekologii stosowanej zbudować fabrykę lekstrycznych samochodów w związku z czym należy wyciąć kolejne parę hektarów lasu.  Ciekawe co będzie z tymi montowniami samochodowymi w Polszcze w świetle planowanej  przez UE zmiany silników spalinowych  na lekstryczne?  Cóś  się  mła zdawa że najsampierw  kumple zarzundu sprzedadzą drewno z wycinki,  a później to będzie tak że zanim ich firmy postawią za państwową kasę jakieś cóś, zanim  za nasze pieniądze zaplanują, pozyskają  kasę i wybudują całą infrastrukturę to w onych montowniach od  dawna chodzić  będą zmodernizowane linie produkcyjne  pod tę elektryfikację motoryzacji.  Kolejna stępka pod  wirtualny prom.  Mła oczekiwa  kiedy nasz kłamliwy premier  wraz  ze swoim zdebilałym rzundem poinformujo naród  że oto budujemy kosmodrom.  Najlepiej  to w tym miejscu co zostało po Puszczy  Białowieszczańskiej.  A może w Bieszczadach? Dla równowagi  w pełowsko zarzundzanym   mieście  Odzi urzędnicy miejscy  dbajo o zazielenianie  ale o kolegów jeszcze bardziej. Nowe nasadzenia drzew  wyglądały tak że  bryły korzeniowe nie były odwinięte z plastikowych zabezpieczeń, ulewa która nas nawiedziła odkryła  tę smętną prawdę.   Dżefko  by jakiś  czas pożyło, pewnie akurat tyle żeby nie trza było za gwarancyjne darmo nowych nasadzeń robić.  W ogóle sprawa zazieleniania  miasta robi się tak dęta jak swego czasu było dęte  powszechne kostkowanie a potem skurczysyństwo deweloperskie. No mła raczej trudno oskarżyć o to że ona jest dziki zwolennik betonozy, mła zawsze uważała że w mieście powinno być  wincyj zielonego  ale mła ma oczy i uszy więc widzi i słyszy  - nie o zielone  tu chodzi ale o robienie kasy. Wyciąć stare drzewa i nieustająco sadzić młode, a kasa płynie. O śmieciach mła sie nawet pisać nie chce, nadmieni tylko że odkąd  gmina zajmuje się  wywozem śmieci z polecenia zarzundu to mła nie wie za co płaci. Drzewiej płaciła za konkretną ilość wywiezionych odpadów, teraz wygląda na to że płaci za "cały świat". Mła jest blisko wkarwienia  się i nie płacenia w ogóle bo rachunków od gminy mła jakoś nie dostaje tylko  polecenia zapłaty. Gmina się, quźwa, jeszcze nigdy że mła  nie rozliczyła z podatków. Ciekawe dlaczego? Może dba o mła zdrowie, no bo jakby mła zobaczyła na cóż ona płaci to szlag  mógłby ją trafić.
 

 
Polityczne szalejo. Nie da się już nic  zaplanować bo nikt nic  nie wie.  Jakoweś przesilenia ido bo jedni chco namiętnie segregacji sanitarnej  a inne nie, w związku z czym rzecz się skończy na ulicach. W państwach o wysokim stopniu wyszczepienia większość zakażeń to osoby zaszczepione, co wydawa się mła logiczne. Skoro zaszczepili większość  to przeca jasne  że zaszczepionych będzie  się zakażać więcej niż niezaszczepionych. Proste to jak  drut, nie trza  być specjalistą od wielomianów i innych matematycznych mądrości. No chyba  że znów  wrócimy do sprawy testów i ich wiarygodności, co chyba nie byłoby żadnemu  z zarzundów na rękę . Obecnie narracja jest taka - czepionka nie powoduje zahamowania zakażeń  tylko powoduje łagodny przebieg  choroby.  No dla mła to zawsze było jasne, z tym że  nie do końca wiadomo jak się z tego zadania osłabienia symptomów choroby wywiążą  obecnie podawane preparaty. Hym... skoro łańcuch epidemiologiczny nie zostaje  przerwany przez czepienia   to po co te paszporty? Po co te zaświadczenia  o szczepieniu skoro zaszczepiony nadal roznosi wg. tych supertestów?
 
Mła się wydawa  wysoce prawdopodobny taki scenariusz wypadków - wyszczepione zaczno umierać no bo wszystko kiedyś umiera, starsze i słabsze najpierw  bo taka jest kolej rzeczy.  Tylko że  to w tej grupie  było najwięcej  szczepień więc mła  tak sobie sobie myśli że będzie z jednej strony ryk  że oto uśmiercili staruszków śmiercionką a z drugiej strony będzie  ryk że oni wszyscy zeszli na choroby towarzyszące.  A statystyki będą jakie były, bo jakby któś nie wiedział to  w 2020 roku nie było na świecie zarazianej hekatomby.  Gdyby liczyć sam  covid to żałośnie a gdy liczyć z chorobami towarzyszącymi  to tyle na świecie co  roku  umiera na grypę i grypopodobne. Z tym że grypy  w roku zeszłym cóś niemnożko i zgonów z nią związanych  śladowe ilości a nie takie jak zawsze. Za to jest w niektórych krajach spory wzrost zgonów powstałych w  wyniku walki z koronawirusem.  Mła sobie myśli że powoli zbliża  się czas dojrzewania społeczeństw do  tzw. wymiany elit, matriks to tylko postrzeganie rzeczy, kiedy ono się zmienia zmienia się świat, a wkarw społeczny widocznie rośnie bo ludzie mają już po prostu covidu dosyć i brzydko pisząc są w stanie zaakceptować śmierć z tego powodu, zwłaszcza że "Doświadczenie nas uczy, że zawsze kto inny umiera."
 

Nasze polityczne oprócz wycinania lasów robio teraz salto do tyłu, znaczy zaczynajo odkręcać narrację o reformie sądowej. Idzie na ostro, so aresztowania, nabzdyczenia, nie bo nie, piskorzenie. Zaraz będzie walka na haki i emocje wzrosno. No a wszystko przez to że Ursula zapowiedziała Małołżeszowi że i owszem, zamiast tygodnia ma cztery na posprzątanie syfilandu ale później to przeplute, przyklepane i  niech  mnie sbijo moja ruszowfa pupa jak dostaniecie kase jak ordnungu nie bedzie. Kasa czyli forsa na Nowy Wał czytaj kampanię wyborczą, to  rzecz niezbędna, tak się wydawało do niedawna co poniektórym. A mła się od dawien dawna wydaje że ta forsa nam potrzebna  na płacenie zobowiązań po rozdawnictwie, Człowiek Kryształ właśnie pokazał skalę naszego rzeczywistego zadłużenia i problem się robi  który  mła wyproroczyła 6 lat temu - z 500+ robi się 500-  ! W kampanii wyborczej politycy mogą obiecać  wszystko wszystkim ale jak tak dalej  pójdzie to sama inflacja sprawi że za pińcet to sobie waciki będzie można kupić, a tu jeszcze obsługa kolosalnych długów i one same przed nami do spłacenia.
 
Tak świetnie było za premierzycy, to teraz trza za to świetnie płacić i kombinować i godzić  się na wszystko co durnoty brukselskie wymyślo bo się quźwa z kolan wstawało. Albo godnościowo  i z honorem żreć szczaw i mirabelki, które miała nam załatwić Plebania Obywatelska. Generalnie jest to smutne  ale trafiają się jaśniejsze bo śmieszne momenta. Np. nasz minister obrony zamierza urządzić  stacjonowanie naszych nowych czołgów na granicy białorusko - rosyjskiej, to się nazywa polityka  mocarstwowa. Przy takim gównodowdzącym lepiej nie krzyczeć "Na Moskwę !" , "Na Berlin!"  bo  cholera wie  gdzie nasze wojska  mogą wylądować. Nasza najnowsza I Prezes Sądu Najwyższego  jako absolutnie niezawisła władza sądownicza czeka na polecenia premiera w sprawie wyroku TSUE  ( a tak  brzydki TSUE o nadmiernej zależności  władzy sądowniczej od ustawodawczo - wykonawczej ćwierkał, kłamliwy ) a nasz TK ( właściwie powinien  to być  KC - kawa i ciasteczka ) siedzi w cichości bo wyrok TSUE to jedno ale wyrok Trybunału Praw  Człowieka to inna bajka. Ciekawe czy teraz  nasza rozsądna inaczej marszałek sejmu by ryczała  że tu jest Polska i nie ma żadnych praw człowieka? Najinteligentniejszy z posłańców straceńców, pan perukarz, ruszył  na z góry  przegrany  bój o hamerykańskie wartości mierzone cinżkimi  dolarami. I śmieszno i straszno.  Ciotka Elka twierdzi że nuda, przydałby  się jaki zezwłok dla zagęszczenia akcji, cóś jak w Ojcu Chrzestnym.  Ciotka ma krwawe instynkta, ale twierdzi że za te pieniądze które ona  na utrzymanie teatrzyku płaci to  powinna mieć leperiadę.  Już nawet wybrała ofiarę -  minister Zerro, załatwiony przez tercet przyboczny zwany KaKaO widelcem, którym uczyliśmy jeść  Francowatych, dostarczonym przez niejakiego  Kownackiego. Naprawdę krwawa intryga.  Jak się bawić to się bawić - mła jest za rozwaleniem wszystkich od prawa do lewa, takie posłannictwo mniłości w sobie niesie! Straszne, mła naprawdę musi odpocząć.
 
Z rzeczy  istotnych - na magnolkach budują się pąki, mikołajka nadmorskiego wtranżalają ślimory, mła rozsadza irysy. Najistotniejsze - Mruciu się odobraził, mła przyszykowała mu  miejsce w koszyczku naprzeciw lilii, będzie się nawaniał ( Mruciu bardzo lubi wąchać  kfiotki ).  Kaktusy kwitną. W muzyczniku projekt piosenkarkopodobny ale muzyczka w studiu wygenerowana miła  dla ucha. 


piątek, 23 lipca 2021

Ogrodowe rozkminy - ogrody Mezopotamii - część druga

Zacznijmy od początku czyli od Sumerów. Mieszkańców Mezopotamii przywykliśmy sobie wyobrażać na podstawie asyryjsko - babilońskich  wizerunków. Wicie rozumicie, włos trefiony  henną farbowany, kolorowa odzież z włókien roślin jak i tych tkanych z sierści zwierząt, biżuteria obfita na głowie, szyi, i odnóżach, cały ten starożytny jaskrawo kolorowy i błyszczący splendor. Jednakże to obraz słabo przystający do tego jak  wyglądali ci pierwsi twórcy cywilizacji Międzyrzecza. Sumerowie byli jako prekursorzy jeszcze zieloni i to prawie że  dosłownie. Na wielu malutkich ludzkich figurkach wyrzeźbionych z kamienia mydlanego, artefaktach bezsprzecznie związanych z Sumerem, widać spódniczki  wyglądające jakby  były  z liści, noszone zarówno przez mężczyzn jak i kobiety. Ba, nie jakichś tam bidoków, tylko osoby o wysokiej pozycji społecznej. Ten facet z fotki obok był pisarzem o imieniu Dudu. Piśmienny a spódniczka u niego jak u ludów które pisma nie znają.   Hym... i tu się ujawnia "perwersja" Sumerów, może i kiedyś, zanim Sumerowie zostali  "tymi" Sumerami  te spódniczki były  liściaste  ale w czasach kiedy osiedlili się  w dolnej Mezopotamii zarówno kobiety jak i mężczyźni nosili spódniczki najpierw z owczej skóry z włosiem  powiązanym w ozdobne pęczki,  a później z owczej, spilśnionej wełny ( Grecy nazywali ten typ materiału kaunakes  ). Jeżeli odzienie z sierści zwierząt przypomina odzienie z roślin to  może świadczć o tym że dla zhierarchizowanego  społeczeństwa uprawa roślin stanowiła najważniejszą sprawę, widzieli swój świat z perspektywy uprawiacza zielonego ( zanim przeszli  od włókniny do tkania minęło pół tysiąca lat i   później co prawda jeszcze bardziej perwersyjnie ozdabiali tkaniny pęczkami frędzli które miały przypominać im wełnianą odzież, która miała przypominać im odzianko z roślin, he, he, he ) .

Od uprawy roślin  zaczęła się ich cywilizacyjna przygoda i  nawet w czasach świetności, kiedy bardzo mocno rozwinęli handel,  nigdy o tym nie zapomnieli. Co do  pochodzenia Sumerów istnieje wiele różnych koncepcji, jednakże prawie  wszyscy badacze zgadzają się w  jednym punkcie - skądkolwiek by nie przyszli umiejętność melioracji gruntów znali zanim przybyli do Mezopotamii. Musieli być zatem ludem od dawna rolniczym. Potwierdza to  sumeryjski mit o stworzeniu, w tzw. debacie  między owcami a zbożem, wygrywa chlebek. Sumerowie uważali  że  bez zwierząt czyli mięsa, mleka, wełny da się żyć, bez chleba nie sposób. Wiedzieli też  że póki nie było upraw nie było cywilizacji. " Od wschodu do zachodu słońca niech będzie wychwalane imię Zboża. Ludzie powinni poddać się jarzmu Zboża. Kto ma srebro, kto ma klejnoty, kto ma bydło, kto ma owce, zasiądzie w bramie tego, kto ma zboże i będzie tam spędzał czas". Tako się kończy zapis na glinianej tabliczce napisanej w połowie III tysiąclecia p.n.e. Podobne  to do   stosunku do  zielonego starożytnych Egipcjan.  Jasne jak słońce  że szanse  na rozwój ogrodnictwa istnieją tylko  u ludów rolniczych, pasterze nie zakładają ogrodów. Wszystkie inne ludy które pojawiły się w Mezopotamii po Sumerach przejęły od nich umiejętności uprawy gleby. W Mezopotamii były ogrody ponieważ Sumerowie podobnie jak  Egipcjanie oprócz zbóż uprawiali rośliny o znaczeniu  gospodarczym. Z czasem zaczęli uprawiać zielone dla przyjemności. Podkreślam rolę Sumerów  i ich wyższość  cywilizacyjną  ( nie mylić z kulturalną ), bo ich wpływ  na oblicze  Mezopotamii  był nieporównanie większy niż jakiegokolwiek ludu który później władał tą starożytną krainą.

Tak przy okazji ubranek warto zastanowić się dlaczego ludzie zamieszkujący nizinne tereny leżące niedaleko  Zatoki Perskiej łazili w kożuchach (  bo te skóry to były  przeca wyprawiane na modłę kożuchową  ) a potem w spilśnionej wełnie. Dobra, wełna grzeje, wełna chłodzi ale nie aż tak, he, he, he.  Oczywiste jest  że wówczas w tym rejonie panował inny klimat, na pewno bardziej łagodny niż ten który był w w dolinie  Nilu, sąsiadującej z błyskawicznie pustynniejącą od X tysiąclecia p.n.e. Saharą. Dolne  Międzyrzecze było wymarzonym  miejscem  do uprawy roślin, dolina między dwiema dużymi rzekami niosącymi użyźniający osad, o ciepłym ale nie ekstremalnie klimacie.  No boskie warunki.  Nic  dziwnego że Sumerowie wymyślili raj, czyli Ogród Bogów.  Koncepcja raju, którą tak twórczo rozwijali ogrodnicy następnych epok w miejscach oddalonych od  Międzyrzecza o tysiące kilometrów,  najprawdopodobniej  nie przyszła z Sumerami z ich tajemniczej ojczyzny, zrodziła się w miastach południowej Mezopotamii. Trochę z tęsknoty za heimatem, że tak to określę. Sumeryjski raj znajdował się wg. badaczy albo w Dilmun w obecnej Arabii Saudyjskiej, albo w górach Libanu, albo w najstarszym sumeryjskim  mieście Eridu, albo w mieście Nipur, albo w innych miejscach   które wydają się znawcom  cywilizacji  sumeryjskiej i archeologom tymi jedynymi właściwymi. Jedno z nich nosiło nazwę Edin, ale rzecz jasna naukowcy są zdania że koncepcja  Edenu jest późniejsza ( za łatwo by było ). Jak sobie  Sumerowie wyobrażali boski ogród? Jeden z dwóch najstarszych  znanych  nam kawałków literackich  czyli "Epos o Gilgameszu" ( drugim są  "Teksty Piramid" ), powstały około 2100 p. n. e. w czasie trwania  III dynastii Ur, opisuje nam podróż Gilgamesza do cudownego ogrodu bogów, w którym bije źródło rzeki, ukryte  w  górach pokrytych   cedrowym lasem, pełnym "roślinnego życia". W micie raj utożsamiany jest z miejscem, w którym bogowie zabrali na wieczne życie deifikowanego sumeryjskiego bohatera potopu, Utnapisztima. Teraz  zrobi się ciekawiej - w ogrodzie bogów Gilgamesz znajduje wszelkiego rodzaju drogocenne kamienie, podobne do  tych z Księgi Rodzaju: "Był tam ogród bogów: wszędzie wokół niego rosły krzaki niosące klejnoty... owoce karneolu ze  zwisającą z niego winoroślą , piękne dla oka, liście lapis lazuli obwieszone gęsto owocami, słodkie do zobaczenia... rzadkie kamienie, agat i perły z morza.". Hym... pojechali. Oczywiście w micie jest i wąż i tajemnicza roślina mająca magiczne  właściwości. Taa...Trochę  tajemnicza jest sprawa rajskiego ogrodzenia, sumeryjski raj  jest niewątpliwie miejscem wydzielonym ale czy ogrodzonym? Miał dozorcę, niejakiego  Humbabę potwora, może starczył do pilnowania tych karneoli i agatów?

Mła pragnie wam zwrócić uwagę na pewien szczegół - koncepcja raju wiąże się z zadrzewieniem terenu. I to nie byle jakim, Sumerowie tak jak i wiele innych ludów przed nimi i po nich,  darzyli drzewa niezwykłym szacunkiem. Może jakaś metafizyka  się w nas ludziach odzywa kiedy stoimy wobec potężnych organizmów, zazwyczaj bardziej długowiecznych niż my. Taka namiastka wieczności na tej Ziemi. Mit Świętego Drzewa na pewno obecny u Sumerów nieobcy był też ich sąsiadom z Akadu czy Asyryjczykom. Wiemy  że w Akadzie a zwłaszcza w Asyrii odtwarzano ikonografię sumeryjską dotyczącą tego tematu, z czasem wypracowano nawet odrębne  formy przedstawień.  Czy  Święte Drzewo  miało takie samo znaczenie  jak dla Sumerów to odrębna sprawa, mła się jednak przychyla do zdania tych badaczy którzy uważają  że wraz  z unifikacją kultury Międzyrzecza mit o Świętym Drzewie był powszechny i jednakowy  zarówno w Asyrii jak i Babilonii przynajmniej od XVI wieku p.n.e.  Sumeryjski mit o raju od późniejszych koncepcji odróżnia obecność w nim lasu.  Był on tak ważny że pojęcia Cedrowy Las używano jako synonimicznego do Ogrodu Bogów.  Mła zastanawiała się czy aby  ta tęsknota  za drzewami, którą odczuwali też  starożytni  Egipcjanie,  nie była dla Sumerów osiadłych w dolinie aluwialnej Eufratu i Tygrysu, będącej terenem nizinnym i  w dużej mierze bagiennym, tęsknotą za miejscem z którego przyszli.

Ludom sąsiednim, kręcącym się po Bliskim Wschodzie przed osiedleniem się w środkowej i  północnej  Mezopotamii,  leśna koncepcja przypasowała.  Z drzewami byli przedstawiani władcy ( obok macie płaskorzeźbę z wizerunkiem Sargona i drzewka ) Akadu i Asyrii.  Miejsca uprawy roślin, szczególnie te w których uprawiano drzewa  były odwzorowaniem boskiego porządku. Być może w tym należy upatrywać szczególnego stosunku do ogrodów ludów  Mezopotamii. W  Kodeksie Hammurabiego, pochodząc z XVIII wieku p.n.e., znajdują się "paragrafy"  poświęcone prawnej ochronie ogrodów. Oczywiście dotyczyło to głównie ogrodów świątynnych i królewskich. Były to ogrody zarówno  prestiżowe jak i gospodarcze, niektóre z nich, na przykład w Lagasz czy  Uruk zajmowały powierzchnię 2 hektarów. Prestiżowe dlatego że w od czasu Sumerów zajmowanie się ogrodnictwem uchodziło za rozrywkę  bogatych. Świadczy o tym znane  nam z przekazów zajmowanie się  przez wielu   władców,  w chwilach wolnych od rządzenia,   pielęgnowaniem ogrodów.  Coś jak książę Karol i te jego rabarbary odmianowe, wspaniałe ogrody wypełnione  rarytetnymi roślinami dodawały splendoru.  Czy władcy Mezopotamii uprawiali te swoje ogródki osobiście to insza sprawa. Być może uprawiano je rytualnie, tak świątecznie od czasu do czasu. Na pewno władcy interesowali się  botaniką i  korzyściami uzyskiwanymi z jej lepszego poznania.

Asyryjski król Sanherib ( 704-681 p.n.e. ) sadził egzotyczną bawełnę w pałacowym parku, gdyż sam chciał "obserwować jak z rośliny powstaje tkanina".  Podobnie jak władcy Egiptu władcy  Mezopotamii z wypraw wojennych przywozili  różne, nieznane dotąd mieszkańcom  Międzyrzecza rośliny, które starali się aklimatyzować.  Sargon I, panujący w latach 2340 – ok. 2284,  określany  jako "strażnik ogrodów" oraz "miłośnik nowych roślin",  ze swoich wypraw przywiózł do Mezopotamii  róże. Jego  botanicznej   pasji zawdzięczamy najstarsze w dziejach wzmianki o tych kwiatach. Wyprawy wojsk  oprócz  oczywistego celu jakim  było wklepanie  przeciwnikowi i zagarnięcie jego terytoriów oraz dóbr materialnych, miały na celu pozyskanie zielonego i nie tylko zielonego ( Akadyjczycy a po nich  Asyryjczycy lubowali się w odtwarzaniu krajobrazów  podbitych krajów, różne  stwory i  rzeczy w związku z tym zbierali ). Przebywający na obcych terytoriach  żołnierze – na polecenie króla – mieli zbierać miejscowe okazy botaniczne, przekazywano je uczonym  znawcom roślin, którzy szli za armią. Mła wydawa się  że ten głód  nowości, także tych botanicznych,  to raczej  dziedzictwo semickich mieszkańców Międzyrzecza po koczowniczych przodkach. Przejść i wchłonąć. No ale to jest tylko gdybanie mła,  nic popartego  dowodami twardymi  jak skała.

Najstarsze założenie ogrodowe  z czasów  Sumerów czyli z III tysiąclecie p.n.e., znamy tylko z przekazów pisanych. We wprowadzeniu do  "Eposu o Gilgameszu", tytułowy bohater, władca sumeryjskiego Uruk, mówi o jego terytorium następująco -  "Jedna mila kwadratowa to miasto, jedna mila kwadratowa to sady i jedna mila kwadratowa to wyrobiska gliny". Mła nadmienia że   w języku sumeryjskim nie było osobnych słów na określenie sadu i ogrodu – obydwa miejsca uprawy zielonego nazywano tym samym wyrażeniem Tak jak w Egipcie, tak i w Mezopotamii głównym czynnikiem warunkującym powstanie i przetrwanie ogrodów była umiejętność sztucznego nawadniania terenu. Ogrody  tworzono niemal zawsze w nieprzyjaznym  terenie który trzeba  było przystosować pod  uprawę roślin,  projektowano je tak  aby dobrze spełniały  przeznaczoną im rolę  - źródła pożywienia, miejsca sprawowania obrzędów oraz odpoczynku, rozrywki, a także miejsca o znaczeniu prestiżowym. Ze źródeł wynika że większa  część ogrodów  "żywiła raczej duszę niż ciało", znaczy że były to ogrody wypoczynkowe i ozdobne. W ogóle ogrody sumeryjskie były ogrodami miejskim, znaczy zakładano jej wewnątrz murów miast. W ogrodach tych nie mogło zabraknąć drzew, tak  ukochanych przez Sumerów  (  personifikowano je  jako bóstwo o nazywane  Ningiszzida, któremu  powierzona była piecza  nad wegetacją i które strzegło bram nieba i władało przejściem do  świata podziemnego ).

Najstarsze zachowane pozostałości po takim  założeniu  datuje się na początek XVIII w. p.n.e. , to prawie zmierzch Sumerów. Ogród ten znajdował się na dużym wewnętrznym dziedzińcu pałacu w Mari, zwanym  z ówczesnych  źródeł pisanych jako Dziedziniec  Palm. Cechą charakterystyczną tego pierwowzoru patio był dekoracyjny zbiornik na wodę umieszczony wśród drzew palmowych. Mari leży co  prawda w Syrii, dość daleko od dolnej Mezopotamii, ale było to  miasto państwo pozostające pod silnym wpływem Sumeru ( sytuacja troszkę podobna  do  sytuacji Fenicji i Kartaginy ). To właściwie jedyne znalezisko ogrodowe, które możemy połączyć z Sumerem, jak  widzicie nader  to skromne.  Troszkę słabo, inaczej  niż w Egipcie, gdzie można się spokojnie dokopać do pozostałości ogrodowych i gdzie na podstawie ikonografii  grobowej czy skrzynek funeralnych z miniaturowymi przedstawieniami możemy jako tako odtworzyć  wygląd ogrodów. Dlaczego tak się stało? Insza kultura, insze pochówki no i niesprzyjające okoliczności przyrody a  przede wszystkim niesprzyjające okoliczności  historii. Mezopotamia  to shaker do robienia koktajli z ludów, następcy  obejmowali miejsca życia  poprzedników i modyfikowali ich założenia.  Ilość warstw i zmian w nich wielokrotnie poczynionych nieraz  w odstępie krótkiego czasu,  sprawia problem archeologom.  Jakby było mało na tych terenach zazwyczaj było cóś mało spokojnie, nawet dziś  są to miejsca konfliktów zbrojnych ( podczas wojny syryjskiej obrobiono wykopaliska w Mari, cóż,  badaniom i datowaniu  to na pewno nie sprzyja )


Jak zatem widzicie ogród sumeryjski to zjawisko  nader tajemnicze.  Możemy najwyżej spekulować jak wyglądał na podstawie późniejszych założeń ogrodowych, do których się dokopaliśmy albo po których zostały nami opisy.  Tak naprawdę nie wiemy co w ogrodnictwie  starożytnej  Mezopotamii jest dziedzictwem Sumerów a co innowacjami wprowadzonymi przez inne ludy.  Zakładamy że takie a  takie ogrody tworzono w tym i w tym czasie na terenach  takich a takich,  do końca  nie jesteśmy pewni. Tyle wiemy co się dokopiemy.   Wszystkie nasze domysły na temat roli którą  odegrali Sumerowie w tworzeniu typu ogrodu mezopotamskiego  opieramy na ich potężnej roli kulturotwórczej, która znalazła wyraz  w piśmiennictwie i tworzeniu  zrębów architektury,  która przeszła  do legendy. Nie mamy jednak  co narzekać, może nie zostawili  obrazków i  rzeźbionych świątyń ale za to zostawili Raj.