Strony

sobota, 31 grudnia 2022

Finisz czyli 144 tegoroczny wpis

Sorry, bo mła znowu z doskoku czyli witajcie w krainie na wpół pustych aptek. Od wczoraj kombinujemy i  podróżujemy w poszukiwaniu antywirusidła.  Życzę Wam w Nowym Roku wszystkiego  co sobie tylko wymarzycie, no i przede wszystkim zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Przekazuje Wam też życzenia od Małgoś ksywa Niedojad Jadzący, która mało nie spowodowała zejścia  mła przez zalanie dróg oddechowych kawą, które się mła  przydarzyło po usłyszeniu tego Małgosinego knucia z Mrutkiem - Brutkiem - "Babcia zrobi nam Sylwestra, tobie i innym kotom posypiemy futerka brokatem, Malutkiej  ( to o Szpagetce  ) zawiążemy kokardkę a babcia sobie przyklei cekiny z szarej bluzki do pampersa. Mamusia ( to o mnie ) pójdzie spać, bo kiedyś musi, a my się będziemy wtedy  bawili i babcia otworzy wam lodówkę i sobie wybierzecie co chcecie."  Chyba naprawdę pójdę spać, po starannym zastawieniu dojścia do lodówki. Nie chcę nic wiedzieć, pełne wyłączenie z życia pań starszych,  tym bardziej że Gienia, kochająca babcia papugi, ma na przechowaniu rodzinne koty. Pan starszy zdrowieje po solidnym objechaniu, nie ma to jak  prozdrowotne nawrzeszczenie, jeden z synów Małgosi nazywa to zarządzaniem przez wrzask i nie może się nadziwić jaki to skuteczny sposób uzyskiwania określonych efektów. Mła ma zdarte gardło ale powoli, powoli wyłazimy z wirusów. Niestety Edmundo nadal w szpitalu, choć podobno jest leciutka poprawa. Mła w mijającym roku prowadziła cóś w rodzaju domu niestałej opieki dla krnąbrnych staruszków, tak zamiast ogródkowania. No cóż, inne chwaściki. Qurcze, te wynurzenia do Mrutka coraz ciekawsze - "Tego pogrzebu to nie przepuszczę ( zmarło się papieżu  emerytu ). Pamiętasz jak babcia nie  mogła oglądać pogrzebu królowej? A powtórek nie dają tylko ciągle te głupie seriale."  No to do siego a mła się zdrzemnie jeszcze w starym roku. 


piątek, 30 grudnia 2022

Było, minęło - niemniecka zaskoczka

Wszystko się zmienia i to będzie wpis o tym jak  bardzo. Mijający rok był paskudny. Zaczął się mało ciekawie srandemicznym jazgotem a później było jeszcze gorzej, mimo tego że błyskawicznie, w ciągu zaledwie tygodnia wyszliśmy ze srandemicznej rzeczywistości, która okazała się tym czym mła przypuszczała że jest - konstrukcją sztuczną, nikogo nieratującą i będącą czymś znacznie gorszym w skutkach niż  puszczenie wirusa na żywioł. Obecnie po dwóch latach lockdownów, obeszczeń i czepień berbeluchą o kiepskiej skuteczności i nieznanych skutkach długofalowych mamy  społeczeństwo chorujące na wszystko a już na wirusówki górnych dróg oddechowych to jakby namiętnie chorujące. Jednakże covid został przykryty wojną na wschodzie, która mimo że nie toczy się w kraju należącym do NATO i UE, to te organizacje przemodeluje tak że Makaronowe koncepcje z dudy wzięte, covid + cudowne pomysły typu zielony ład to przy tym pesteczka i to taka jak z truskawki albo innej poziomki. Mła wie że  ludzie patrzą teraz na wschód i w głowy zachodzą cóż się tam dzieje. Mła za to patrzy na zachód i to ten bardzo nam  bliski, bo mła widzi że nasz sąsiad rozłazi się w szwach i mimo tego że niby potęga  gospodarcza i wogle, to robi się w Niemczech coraz zdziwniej i zdziwniej. Na tyle zdziwnie że to się już przebija do mainstreamu. Wojna robi tu za katalizator ale na to się zanosiło od dawna. Cóż, mła nie chciałaby żeby słowa Winstona Ch. o konieczności profilaktycznego bombardowania  Niemiec  co  50 lat okazały się prorocze. Wicie  rozumicie że mła jest ostatnią osobą, która by popierała antyniemieckie ujadania naszego zarzundu, jednakże mła nie jest ślepa, głucha  posiada jeszcze ze cztery komórki mózgowe. Niemiecki zarzund , a właściwie cała wierchuszka polityczno - gospodarcza, tzw. elity nie mierzą sił na zamiary - za duże ambicje. Politycy niemieccy chcą być głównymi rozgrywającymi w Europie i jednymi z większych rozgrywających na świecie. Sami z różnych względów światową potęgą polityczną stać się nie mogą, w związku z tym usiłują, uwaga - modne słowo, lewarować się strukturami unijnymi, coby sobie przydać znaczenia. Wiem, to co mła pisze wygląda jak spełnienie proroctw Jarozbawa, mła się otrząsa  ale 2+2 = 4 a nie 5 i mimo tego że mła uważa że w wielu sprawach Jarozbaw  jest gupi  to niestety w tej ma rację, za dużo jest tych niemieckich  brzydkości, których mła ignorować nie może. Podczas srandemii niemieccy politycy okazali się być cwanymi zamordystami, równie paskudnymi co Makaron, tylko bardziej z cicha pęk. Wojna z kolei pokazała Europie że Niemcy nie są krajem, który jest w stanie poprowadzić EU w jakimś rozsądnym kierunku, bo ulegają złudzeniom z których nie chcą się otrząsnąć.

Mła rozumiała koncepcję zmiany radzieckiej mentalności  przez handelek ale ni cholery nie była i nie jest w stanie zrozumieć że kiedy zorientowano się że do czynienia mamy z rosyjską mentalnością, odporną na zmiany, to dalej brnięto w coś tak groźnego jak pasienie autorytarnego imperializmu. A teraz ze strony  niemieckich polityków zdziwko  że Europejczycy nie są zainteresowani  traceniem znaczenia, mają wnerw na idiotyczne niemieckie pomysły i że krążą po Starym Kontynencie opinie że  europejska polityka w wykonaniu Niemiec nie służy EU i tak naprawdę nie służy też obywatelom niemieckim, bowiem  jest to polityka skierowana wyłącznie na pieszczenie niemieckich elit  i podtrzymywanie tego mitu, który jednoczy Niemcy - mitu silnej niemieckiej gospodarki, pozwalającego niemieckim elitom paść się na społeczeństwie. Nie tylko niemieckim zresztą. No i się niemiecka elita czuje niekomfortowo z taką o sobie opinią, obrażona nawet jakby czy cóś. To obrażanie się na real, bo  gospodarczo i politycznie jest do dupy i próby ratowania własnej gospodarki kosztem wszystkich dookoła mogą Niemcom nie wyjść. Ichni politycy  jakby półświadomi tego co się dzieje,  zaklinają rzeczywistość i nie widzą możliwych skutków własnych działań. Doszło do takiego fiksum dyrdum że w czasie kiedy produkcja przemysłowa wraca do Stanów, produkcja niemiecka wynosi się do Azji. Są to głównie Chiny, więc  Amerykanie  też zabierają swoje zabawki, co kiedyś mła proroczyła. Tyle lat pieprzenia o zieloności a modernizacja przemysłu i uczynienie  go mniej energochłonnym w powijakach. Wizyta Scholza i czołowych przedstawicieli niemieckich koncernów w Pekinie nie zostawia złudzeń, Niemcy stawiają na zamordystów i to jest jasne. Dlatego największy niemiecki port będzie w chińskich rękach. Teraz to tylko jeszcze lotniskowce budować coby zabezpieczać łańcuchy dostaw. Reszta Europy paczy i oczom nie wierzy, tempo tego rozkładu zadziwia. Francuzi zaczynają zacierać łapki i rozglądać się z kim by tu, bo to się robi cóś tak mało poważne jak ten  niemiecki pucz Heinricha XIII. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamierza ratyfikować porozumienia Merkel  - Süden w takim kształcie w jakim zostało wynegocjowane. Po  tym co działo się w Holandii żaden kraj EU z jakimś rolnictwem  sobie takiego  gugu nie zrobi. Reasumując - stare grzechy czyli takie a nie inne euro i kryzys migracyjny,  nowsze grzechy  czyli zamordyzm  srandemiczny kończący się w Niemczech obecnie wybuchłym kryzysem opieki zdrowotnej, kryzys energetyczny i bajdurzenia o zielonej energii, jak podejrzewałam bez pokrycia, bo jak co do czego to powrót do węgla i to brunatnego, + najnowsze pokazy "siły militarnej" i soft power niemiecka nie jest już tym co kiedyś. To że tak szybko zanika dla mła było największym zaskoczeniem w mijającym roku. O wiele większym niż nasze special relationship z Ukrainą.

Jakby kto nie wiedział to EU powstała po to by kontrolować Niemcy a sytuacja kiedy to Niemcy za pomocą konstrukcji euro kontrolują Europę prędzej czy później źle się dla EU skończy. Żaden kraj, nawet nasza ukochana Cebulandia, tak nie rozwala EU jak Niemcy. Koncepcja niemieckich polityków jak to oni będą  trzymać  Unię Europejską razem i pomagać jej w poruszaniu się między wschodzącymi Chinami a upadającymi Stanami Zjednoczonymi to są bajki z mchu i paproci. Ani  Chiny takie silne ani Stany takie słabe, po niemal roku wojny  to widać. A tymczasem w  Niemczech nadal przekonanie trwa niezłomne że ichnia gospodarka cacy  i uciągnie Europę a  niemieckie elity polityczne robią dokładnie to, czego oczekują zwykli Niemcy. No cóż, w nowym roku to mła życzy  zwykłym Niemcom, żeby zapanowała u nich prawdziwa demokracja i by rządzili nimi politycy uwzględniający przy podejmowaniu decyzji  i przy wdrażaniu prawa, interesy zwykłych Niemców, a nie koncernów przemysłowych i grup finansowych. Bo mła widzi jak to z tym słuchaniem  zwykłych Niemców jest, ich się urabia ale nie słucha.  A EU mła życzy żeby Niemcy wrócili na właściwe dla siebie miejsce, świadomego swoich ograniczeń jednego z wielu krajów europejskich zarządzających wspólnie tą organizacją. Żadnych numerów w stylu Makreli przyjmującej bez pytania innych krajów uchodźców, którzy w niewielkiej części byli uchodźcami. No i  którym cinżko przychodzi asymilacja, bo pomoc dla nich jest głupio ukierunkowana. A tak wogle to etnicznych Niemców jest około 60 milionów z tych 80 milionów obywateli niemieckich i ich średnia wieku to około 50 lat i jeszcze wyżej. W dodatku spora część obywateli urodzonych poza Niemcami identyfikuje się z niemieckim socjalem ale z samym państwem to już nie bardzo. Tak się zastanawiam jak ichni politycy mogą  ćwierkać o budowie armii, kim  oni ją chcą budować? Do mła dociera że niemieckie koncerny mogą od się uciekać, bo  może nie być komu tych zautomatyzowanych linii produkcyjnych obsługiwać. O rany, ale się porobiło. Zaprawdę żyjemy w ciekawych czasach.

wtorek, 27 grudnia 2022

Roma - Villa Medici

Nie sposób przeoczyć  Villa Medici w Rzymie, nie dość  że rzut beretem od późnorenesansowych dzwonnic francuskiego kościoła ( tak dosłownie francuskiego, bo do budowy pierwszego gotyckiego kościoła użyto kamienia z Narbonne ) i Scalinata di Trinità dei Monti, czyli Schodów Hiszpańskich i stojącego na wzgórzu kościoła Trinità dei Monti,  to jeszcze widoczna z wielu inszych wzgórz  Rzymu. Dlatego dla mła było pewna zagadką dlaczego akurat ta willa jest pomijana przez turystów. Teraz mła jest mundra ale  o tym jak ona sobie  tłumaczy cóś mniejsza popularność  Villa Medici wśród zwiedzających Rzym  będzie później. Na razie tzw. rys historyczny. Od zawsze w tej części Rzymu było willowo i wypoczynkowo. Bo tak po prawdzie to nie był przez długi czas Rzym, część Monte Pincio dopiero za czasów cesarstwa, a konkretnie to za cesarza Aureliana, w latach 270–273, znalazła się wewnątrz murów miejskich.  

Od czasów republiki więcej było tu ogrodów niż budynków - Horti Salustiani ( pierwotnie własność historyka Sallustio , w epoce cesarstwa połączona z  zw słynnymi ogrodami Lukullus, Horti Lucullani,  w jedną posiadłość zwaną Pincis ), Horti Pompeiani i Horti Aciliorum. Ze względu na obecność tych willowych ogrodów  wzgórze było znane w starożytności jako Collis Hortulorum ( dosłownie wzgórze ogrodów ). Tam gdzie od pięciuset lat  stoi willa,  w starożytności znajdowały się Horti Luculliani ( tak, tak, ten sam ogródek  wspomniany  przy okazji opisywania Villa Borghese, miejsce w którym w starożytności stała sobie insza willa gdzie  zamordowano puszczalską Messalinę, żonę Klaudiusza ). Wzgórze przeszło proces urbanizacji ale nigdy nie było tu aż tak miejsko jak  w starym Rzymie. I owszem, było to miejsce osiedlania się prominentów, np. to na tym wzgórzu Agryppa miał Campus Agrippae, willę i swój grobowiec,  na zboczach wzgórza znajdował się też grobowiec Domizi , w którym spoczęły prochy Nerona. W  II wieku naszej ery zrobiło się mniej ekskluzywnie, teren Monte Pincio został  przekształcony w intensywnie zabudowany obszar z domami.

Sporadyczne wykopaliska w kilku miejscach odsłoniły pozostałości dużych, wielopiętrowych budynków z cegły ( insulae ), z kolumnowymi arkadami wzdłuż ulicy, na którą otwierały się sklepy. W kolejnych stuleciach zabudowywano wzgórze dość intensywnie różnego rodzaju budowlami, Aurelian, oprócz murów., wzniósł wielką świątynię Słońca, z portykami  i wszystkim co rzymska świątynia posiadać powinna, Przy jednym z portyków odbywała się bezpłatna dystrybucja wina ( vino fiskalna ). Cesarz Honoriusz ( 395-423 ) umieścił swój pałac w ogrodach na wzgórzu, a w roku 537 ne Belizariusz, bizantyński wódz, osiadł tam, aby bronić Rzymu przed Ostrogotami. Prawda smętna była jednak taka ze wraz ze zmierzchem starożytności wzgórze zaczęło pustoszeć, do końca XVIII wieku  Pincio było praktycznie niezamieszkane, zajęte przez dużą winnicę z gospodarstwem augustianów Santa Maria del Popolo , przez ogrody i winnicę Villa Medici , a także z ogrodów klasztoru Minimów przy kościele  Trinità dei Monti . Takie peryferie miasta znów się tu zrobiły, bardziej przypominało to wieś niż to co kojarzy się z nazwą Rzym. W 1564 roku, kiedy posiadłość nabyli siostrzeńcy kardynała Giovanniego Ricciego z Montepulciano , była ona od dawna raczej winnicą z niewielkim casino zwanym Casina Crescenzi, które zamieszkiwał kardynał Marcello Crescenzi, wiceprotektor Polski w latach 1543 -1547. Kardynał usiłował cóś tam działać , rozpoczął modernizację willi pod kierunkiem florenckiego architekta Nanni Lippi , znanego jednak bardziej jako Nanni di Baccio Bigio. Architekt z tych zasłużonych, był autorem projektu Palazzo Salviati alla Lungara, kierował przebudową zamku Sant'Angelo oraz zbudował Porta del Popolo. Niestety, szybko po zleceniu  pracy się Nanniemu zmarło, no i prace nie posunęły się daleko.


Nowi właściciele willi postanowili, powierzyć kontynuowanie prac wg. planów Nanniego,  jego synowi, Annibalowi.  Podobno maczał w tym palce stareńki  Michał Anioł . W 1576 roku majątek został sprzedany kolejnemu Toskańczykowi, kardynałowi  Ferdinando de' Medici, synowi księcia Cosimy I, który być może stał za zleceniem  dokończenia prac przez Bartolomeo Ammannatiego, jednego z najbardziej docenianych artystów epoki. Hym... bardzo florencko  się zrobiło. Ferdinando de' Medici   kardynałem był ćwierć wieku, w 1588 roku zrzekł się tej godności i został Wielkim Księciem Toskanii. Niegłupim zresztą i dbałym o prestiż rodu i Toskanii. To on stał za politycznie ważnym małżeństwem Henryka IV, króla Francji, ze swoją bratanicą, Marią. Kiedy kardynał został Wielkim Księciem Toskanii nie pozbył się willi,  przez półtora wieku willa była jedną z najbardziej eleganckich  miejscówek w Rzymie, po Palazzo Firenze robiła za siedzibę ambasadorów Wielkiego Księstwa Toskanii na dworze papieskim.


W 1633 roku przebywał w tu Galileo Galilei jako gość Ferdynanda II Medyceusza, najpierw taki dobrowolny gość, a następnie było goszczenie  przymusowe, bo wytoczono mu  proces przed Trybunałem Inkwizycji. Ten czas w którym willa należała do toskańskich książąt uchodzi za złote lata jej historii. Była wówczas wypełniona po  brzegi starożytnymi artefaktami a jej ogrody uchodziły za niezwykle wyrafinowane. Było tak urodnie i modnie że sam Diego Velázquez fragment ogrodów wokół Villa Medici uwiecznił ich fragment na jednym ze swoich płócien. Mła znała ten obraz od dzieciństwa, więc ani willi ani ogrodom nie mogła przepuścić, choć miała świadomość że obecnie willa i przyległości są cieniem tej świetności XVI i XVII wiecznej. A to dlatego że kiedy w 1737 roku wymarła linia wielkich książąt Medyceuszy, willa przeszła w ręce dynastii z Lotaryngii, podobnie jak Wielkie Księstwo Toskanii. No i wtedy się zaczęło wielkie wywożenie. Ostateczne wyantykowienie zbiorów przechowywanych w  willi nastąpiło na polecenie Wielkiego Księcia Lotaryngii Piotra Leopolda , który pragnął zgromadzić wszystkie kolekcje Medyceuszy we Florencji. W ten sposób wszystko, co tylko można było przetransportować, zostało zapakowane i wysłane drogą morską do stolicy Toskanii. 

Do najcenniejszych skarbów  w zbiorach medycejskich należały rzymskie posągi w Loggia dei Lanzi, tzw. Wenus  Medici - hellenistyczne dzieło Kleomenesa, syna Apollodorosa, znalezione w łaźniach Trajana, eksponowana obecnie  w Uffizi, Krater Medyceuszy czyli  ogromny krater neoattycki,  również eksponowany w Uffizi, obelisk Ramzesa II z różowego granitu zwany dziś obeliskiem Boboli czy misa z szarego granitu, być może pochodząca z łaźni aleksandryjskich. To jest   zaledwie ułamek ( lista wywiezionych antyków jest znacznie dłuższa i obejmuje dużą liczbę antyków znajdujących się obecnie w zbiorach w Uffizi, Palazzo Pitti i Muzeum Archeologicznym we Florencji - w zbiorach rzymskich rzeźb w willi znajdowało się około stu siedemdziesięciu dzieł zakupionych z dwóch rzymskich kolekcji - Capranica i della Valle ) zbiorów które trafiły po Florencji. Po wypatroszeniu willi ze skarbów, w 1787 roku Pietro Leopoldo wystawił ją na sprzedaż. 

Wcale prosto z tą sprzedażą nie było, po dwunastu latach, w okresie wielkiego napięcia politycznego po kampanii włoskiej, własność willi została przeniesiona na rząd  Francji. W 1803 roku Napoleon Bonaparte podpisał umowę kupna i przeniósł Académie de France à Rome, której poprzednia siedziba spłonęła w 1793 roku, do Villa Medici. Od tego czasu willa jest kawałkiem Francji w Rzymie, co nie wszystkim się podoba choć trzeba przyznać  że historia willi za czasów francuskich posiadaczy to jest cóś. Ta prestiżowa instytucja kultury miała wśród swoich dyrektorów Ingresa i Balthusa. Willa gościła zdobywców Prix de Rome, no działo się. Mła dalej do tematu wróci bo ciekawy jest. Z tą  willą to jest tak że nawet to co zostało, zrobiło na mła naprawdę duże wrażenie. No i mła nie ma tu na myśli pierwszego przedstawienia indyka w malarstwie zachodnioeuropejskim,  autorstwa Jacopo Zucchi, który to urokliwy bohomaz  znajduje się murowanej wolierze z freskami, położonej w ogrodach formalnych. Mła ma na myśli całość, czyli willę z ogrodami, jej wtopienie w rzymski pejzaż i zadziwiającą odporność tej urodnej jak rzadko przestrzeni  na odgłosy miasta, które przecież jest tuż, tuż. 

To tak niedaleko od Piazza Spagna, niedaleko od Piazza del Popolo czy via Sistina a nawet od  zatłoczonej via Veneto. Takie wyłączenie z rzeczywistości jak w przypadku brugijskiego begijnhofu, człowiek z tego miejsca z lekka zdziwiony przygląda się światu, który pędzi na przód zapominając o przeszłości.  Znajduje się nagle czas by wyciszyć się i  pomyśleć, np. o tym dlaczego Ferdinando zadowalał się przez lata gipsowymi  kopiami posagów rzymskich w swoim florenckim palazzo. Rzymskie rzeźby, tzw. Grupa Niobe i Zapaśnicy, odkryte w 1583 roku i natychmiast zakupione przez kardynała Ferdinando,  zdobiły rzymską willę po wyprowadzce kardynała do Florencji. Jest taka teoria że kiedy  kardynał został Wielkim Księciem Toskanii był w pełni  w pełni świadomy prestiżu, jaki przyniosły Medyceuszom utrzymywanie tak wspaniałej kolekcji w mieście, którego znaczenie znacznie przewyższało jego własną stolicę. Prawdopodobne bo Ferdinando był dobrym politykiem,  wiedział że trzeba się pokazać w mieście uznawanym przez katolików za pępek świata.  

Ród zyskiwał przy takim postępowaniu najwyższego rangą przedstawiciela, uprzywilejowaną pozycję międzynarodową, która nie odpowiadała wcale ekonomicznej czy militarnej rzeczywistości.  To byli ci Medyceusze posiadający ambasadę w Rzymie przy której  ambasady krajów potężnych i nieskończenie od Toskanii bogatszych, takich jak Hiszpania czy Francja, były takimi se palazzi. A że Toskańczycy wojska mieli gówniane i z kasą bywało różnie to szczegół. O ile wnętrza i ogrody zostały przez Dom Lotaryński ograbione niemal do szczętu, to z samą willą im na szczęście za dobrze nie poszło. Wewnętrzna fasada budynku głównego od strony ogrodów jest  warta ceny biletu i ględzenia przewodniczki czy przewodnika, bo niestety jest to  jedno z tych miejsc w Rzymie, które musowo zwiedzać z przewodnikiem ( miałyśmy z Mamelonem szczęście bo nas pozostawiono samopas,  dlatego że grupa zebrana na godzinę na którą miałyśmy wykupiony miesiąc wcześniej przez net bilet,  już była za duża - trza nam było czekać około dwóch  godzin, no to się dyskretnie oddaliłyśmy i pozwiedzałyśmy na własną rękę - organizacja w tej francuskiej placówce taka że na Sycylii jest bardziej konkretnie ).

Fasada ogrodowa powala, mła zrobiła mnóstwo jej zdjęć i całkiem sporo ich w tym wpisie zamieściła, tak żebyście i Wy drodzy blogoczytacze mogli nacieszyć się jej antyczną urodą.  Tak, tak, nie przewidzieliście się, antyczną bowiem mury zdobią liczne starożytne  płaskorzeźby, i to takie z górnej półki, jak choćby para girland z Ara Pacis Augustae, ołtarza wzniesionego przez pierwszego rzymskiego cesarza, Oktawiana Augusta, na wschodnim krańcu Pola Marsowego,  po zachodniej stronie via Flaminia, na pamiątkę zakończenia długotrwałych wojen domowych i zaprowadzenia Pax Romana. Fundamenty i resztki ołtarza odkryto podczas budowy pałacu w 1568 roku, fragmenty zdobiących niegdyś Ara Pacis dekoracji rzeźbiarskich rozdrapali kolekcjonerzy. Dziś są rozproszone po licznych muzeach we Florencji, Paryżu czy Wiedniu. Fasadzie nie zaszkodziło bo nie mogło, legendarne wydarzenie - ponoć w 1656 roku Krystyna, królowa Szwecji , wystrzeliła z jednego z dział na szczycie Zamku Świętego Anioła, nie celując wcześniej czyli Panu Bogu w okno. Złośliwa kula uderzyła w willę, niszcząc jedną z florenckich lilii, które zdobiły fasadę od strony Rzymu. Taa... wróćmy lepiej do realu. Mła szczególnie przypadły do gustu tzw. lwy Medyceuszy ustawione  przy schodach do  loggii, otwartej na ogród łukiem serliana. Mła wie że to kopie  starożytnej rzeźby lwa i takiej dodanej dla towarzystwa  rzeźby autorstwa Flaminio Vacca z 1589 roku.

Te "prawdziwe" lwy zostały  przeniesione do Florencji pod koniec XVIII wieku wieku i umieszczone w  Loggia dei Lanzi.  No i co z tego, kopie i tak wyglądają "na miejscu". Również w Loggia dei Lanzi znajdują się duże posągi Sabinek, które w Villa Medici zostały umieszczone w niszach za lwami. Merkury, który dzisiaj fruwa bosko  nad fontanną  to też kopia. Ten prawdziwy, czyli oryginalny brąz autorstwa Giambologna znajduje się w Muzeum Bargello we Florencji. Jednakże te kopie przydają willi urody i tworzą atmosferę tego miejsca, mła była zauroczona. Nic we wnętrzu willi nie jest tak ciekawe jak to co jest na zewnątrz. Nawet apartamenty kardynała na piętrze wykonane wg, projektu Bartolomeo Ammannatiego i Jacopo Zucchi. Najpiękniejsza w willi jest struktura budynku i jego otoczenie. Zdaniem mła, która troszki rzymskich willi już widziała, Villa Medici, pod tym względem bije inne rzymskie wille na głowę. I to mimo tego że  musiano ją "reanimować", czyli  doprowadzić do stanu  przypominający ten  z czasów Medyceuszy, z pomocą kopii bo inaczej się nie dało.  Nie ma bata, dla mła to najpiękniejsza z rzymskich willi.

Przy willi z boku dobudowano galerię, w której eksponowano kolekcję rzeźb. Dziś tyż się tam eksponuje ale raczej kopie starożytnych klasyków. Ogród został pomyślany  na wzór ogrodów botanicznych Medyceuszy we Florencji i Pizie,  ozdobiony był starożytnymi rzeźbami i wzbogacony roślinami rzadkimi w XVI i XVII wieku, rarytasami ogrodniczymi. Jednakże najwięcej rosło w nim cyprysów, dębów i pinii. W czasach kiedy w Rzymie uskuteczniano namiętnie wykopki w ogrodach wokół Villa Medici zasypano i to starannie, ruiny świątyni Fortuny i zbudowano na nich belweder Parnas, kształtem nawiązujący do kurhanu etruskiego władcy, No cóż, Medyceusze twierdzili, że jako Toskańczycy wywodzą się ( jak opowiada  historia Chimery z Arezzo ) od Etrusków. Żeby do tego kurhanu dojść trza wleźć po schodkach cud urody na olbrzymi taras, wicie rozumicie taki na którym bankieciki można było urządzać ciesząc się przy okazji widokiem ogrodu i panoramy miasta.  Na punkcie schodków z mozaiką układaną z nieobrobionych kamyczków mła ma lekkiego fioła, stąd tyle ich zdjęć.

Kiedy człek wlezie na taras i się rozejrzy  zaczyna się dopiero orientować z jak dużym założeniem ma do czynienia. Ogrody Villa Medici  rozciągają się z północy na południe na ponad 7 hektarach, nadal w dużej mierze zachowuje swój XVI wieczny wygląd, choć tak po prawdzie ten stan zawdzięczają renowacjom. Dobra, przeleźmy do historii bo inaczej to tylko oczy nacieszyć ale nic zrozumieć się nie uda.  Kiedy w 1564 roku kardynał Ricci z rodzinką kupli Casina Crescenzi, położoną na collis hortulorum, to był to budynek z zapleczem gospodarczym, posadowiony  pośrodku  winnic. Już wówczas podjęto pierwsze  wielkie prace tarasowe. Pamiętacie tarasy Villa d'Este w Tivoli, której mła poświęciła parę wpisów. Kardynałowie rzymscy chcieli mieć rezydencje w typie jaki stworzyli architekci Ippolito d'Este, mus było posiadać tarasy. Utworzono zatem otoczony murem ogród wielopoziomowy, przylegający od północy do winnicy Santa Maria del Popolo . Plan ogrodu, podzielonego na szesnaście kwadratów i sześć parterów, które tworzą plac przed willą.  Jest to podział dość prosty, zgodny z ówczesnymi zasadami kompozycji. Tak samo proste żywopłoty, zarówno te  boskietowe  jak i te niskie na parterach. Nie haftowano wówczas skomplikowanych wzorów zieleniną, to przyniesie dopiero kolejne, XVII stulecie.

Dzięki pracom irygacyjnym Camilla Agryppy, mediolańskiego matematyka i inżyniera, posiadłość została wyposażona w  liczne baseny  i fontanny. To też w klimacie Villa d'Este. Wydaje się że od 1570 na południe od ogrodu, między aleją via Pinciana na zachodzie, Murami Aureliana na wschodzie i tarasem zamykającym ogród od północy urządzono woodland znaczy cóś co po włosku nazywa się silva, po naszemu niby las a tak naprawdę jest parkiem.  Na  tym terenie były i nadal są   pod ziemią  pozostałości rzymskiej świątyni, najprawdopodobniej poświęconej Fortunie. Kiedy Ferdinando de'Medici kupił ziemię od spadkobierców Ricciego w 1576 roku, podjął się dokończenia kampanii prac rozpoczętych przez kardynała i jeszcze nie zakończonych. Zakup winnicy Giulio Bosco w 1580 roku, na południe od silvy, pozwolił Ferdinando ostatecznie zamknąć teren willi między Murami Aureliańskimi i via Pinciana. Stworzono nową oś północ-południe ( tzw. długą aleję ), która połączyła ogród z tym małym,  sztucznie utworzonym  wzgórzem grzebiącym ruiny starożytnej świątyni, które nazwał Parnasem. Wydaje się, że wraz z Parnasem nowy właściciel oddał te miejsca pod opiekę Apolla. Tym gestem Ferdinando de 'Medici dał się poznać jako protegowany Apolla i beneficjent Fortuny, pasiło  chrześcijańskiemu kardynałowi, he, he, he. 

Pod koniec XVI wieku podczas wykopalisk archeologicznych odkryto tę słynną grupę Niobidów ( przedstawiających nie tylko córkę Tantala i jej synów, ale także konnego posłańca śmierci ), która w 1770 roku została uwieziona  do Florencji.  Ferdinando de' Medici zakupił i kazał umieścić na placu przed budynkiem studiolo.  Pasiło mu do    urobku z wykopków z Palazzo Valle, które starannie uzupełnione stiukami wmontowano   na jego usilne nalegania w ogrodową fasadę casino. Fragmenty płaskorzeźb na portykach pod tarasem  maja różne pochodzenie, mła  zetknęła się  z takim info, o którym rzetelnie pisze że nie wie czy źródełko je zapodające należy do krystalicznie czystych,  które zapodaje że spora część  z tych artefaktów została wykopana przy okazji urządzania tarasów. Mła odnotowuje ale  możecie  w to wierzyć lub nie. O tym co znajdowało się w niszach loggi mła tyż nie napisze bo to zdobi  insze muzea i kolekcje i do Villa Medici nie wróci. Zamiłowanie Medyceuszy do rzeźb wszelakich, mamy w końcu do czynienia z rodem protegującym  największych rzeźbiarzy  doby renesansu, sprawiło że  ogród ozdobiono siedemdziesięciu dwu hermami, wyznaczającymi kształt parterów i boskietowanych kwadratów zwanych carrés. Te się ostały. No cóż, po tych wszystkich dopiększeniach ten konkretny ogród to już było cóś więcej niż echo ogrodów  florenckich.

Całe założenie willi stało się obiektem podziwu, teraz to wszyscy kardynałowie chcieli mieć cóś takiego w typie Villa Medici, najmodniejszej rezydencji Rzymu. Dlatego około trzydziestu lat po zbudowaniu willi i stworzeniu ogrodów  wyrosła nieopodal  Villa Borghese, zespół budynków i ogrodów  inspirowany mieszkankiem  Medyceuszy. Teraz troszki o studiolo. Na obwodzie murów aureliańskich,  na północny wschód od ogrodu,  zbudowano ogrodowy pawilon, składający się z większej sali zwanej Salą Ptasią , przedsionka zwanego Salą Zorzy,  oraz niewielkiego tarasu. Budynek zwany studiolo służył Ferdinando de 'Medici do rozmyślań religijnych, Obecnie pokoje pawilonu wychodzą na ogrody Borghese, ale w czasach Ferdinando z okien można było podziwiać  widok  rzymskich okolic, takich bardziej wsiowych i sielskich. Te jak naprawdę wyglądają  te dwa pokoje zostało nam dane  dopiero w 1985 roku przez konserwatorkę Geraldine Albers, która pod  kryjącym bielidłem chroniącym i  i  świetnie konserwującym malatury, odkryła wspaniałą dekorację freskową Niedawne renowacje ujawniły calą urodę Sali Ptasiej, namalowanej przez Jacopo Zucchi w latach 1576-1577, przedstawiającej pergolę  zamieszkałą przez ptaki i inne zwierzęta. Uwaga, jest kot.  W Sali Zorza możemy zobaczyć wśród groteskowej dekoracji trzy ciekawe widoki willi, świadectwa tego jak kiedyś wyglądało to założenie. O ile dzisiejsze ogrody za murem spoko dają się rozpoznać o tyle front casino i jego otoczenie od strony vialle della Trinità dei Monti są zupełnie inne. Owszem jest cóś takiego jak Fontana di Trinità dei Monti w pobliżu ale to nie jest nic tak spektakularnego jak fontanna widoczna na fresku.


Podobnie jak przylegająca do ogrodów Villa Medici ogrody Villa Borghese, te w zasadzie podmiejskie założenia były bardziej otwarte na sielskość niż założenia miejskie, choćby takie takie jak Palazzo Farnese w sercu miasta. Dziś określamy Villa Medici, Villa Borghese, Villa Farnesina czy Villa Pamphilj - Dori jako wille rzymskie, trzeba jednak mieć świadomość że obiekty te w chwili powstania były w zasadzie założeniami wiejskim albo półwiejskimi, jak w przypadku Vila Farnesina. Po wykonaniu tarasów i nasadzeń pod koniec XVII wieku ogród północny i lasy uległy jedynie częściowym zmianom, np. wprowadzono haftowanki roślinne  na parterach. Pozbawione większości rzeźb pod koniec XVIII wieku ogrody zachowały jednak swój pierwotny układ aż do początku XIX wieku. Za czasów dyrekcji Ingresa układ klombów przed willą został nieco zmodyfikowany i posadzono wiele sosen, które dziś stanowią o  do dziś o  specyfice tego miejsca. Renowacji podjął się młody architekt Auguste-Henri-Victor Grandjean de Montigny.  Malarz Balthus, dyrektor Willi, pragnąc przywrócić temu miejscu dawną świetność, przestawił kwietniki przed Willą, pozbawiając ogród wyglądu z XIX wieku. Ze względu na degradację fitosanitarną dużych sosen a także innych nasadzeń w  2000 roku postanowiono przywrócić ogrody  do pierwotnego wyglądu. Renowacją kierował architekt Giorgio Galletti, specjalizujący się w ogrodach Medyceuszy.


Teraz będzie o Akademi Francuskiej bo bez tego cniżko zrozumieć jak to dziś  jest ten rzymski obiekt niemalże eksterytorialny jest, he, he, he. No i w dodatku wyjaśnimy pewne nieporozumienia związane z nawą akademia Francuska. Académie française to towarzystwo naukowe założone w 1635 roku w Paryżu. Była to pierwsza tego typu instytucja w nowożytnej Europie, później została przekształcona w instytucję państwową. Za jej powstaniem stoi nie kto inny tylko kardynał Richelieu, pitolenia że Ludwik XIII to bajki z mchu i paproci. Kardynał budował Francję, wiec zaczął od zwalczania regionalizmu. Pierwotna misją Akademii Francuskiej, powierzoną jej statutowo w chwili powołania, było stworzenie jednego języka francuskiego, praca nad zachowaniem niezmienionego kształtu tego języka, tak aby stał się on wspólnym dziedzictwem Francuzów i wszystkich tych, którzy używają języka francuskiego. Państwem w którym mówi się jednym językiem jest o wiele łatwiej zarządzać, kardynał był szczwany. Drugą funkcją Akademii Francuskiej był mecenat - początkowo nie przewidywano by cóś takiego mogło mieć miejsce ale dzięki dotacjom i zapisom testamentowym na rzecz Akademii mogła ona przyznawać nagrody. Do dziś Akademia przyznaje każdego roku około 60 nagród literackich. wszystko zaczęło się od literatury, Akademia bowiem wyrosła ze spotkań literatów, które kardynał Richelieu zapragnął wykorzystać ku chwale ojczyzny.

Kiedy Francuzom tak dobrze poszło z językiem to zapragnęli by do rydwanu francuskiej władzy powożonego przez Króla Słońce, Ludwika XIV, zaprząc sztukę. I tak powstała Académie royale de peinture et de sculpture czyli Królewska Akademia Malarstwa i Rzeźby. Za je powstaniem stał kolejny z wielkich, francuskich polityków, Jean-Baptiste Colbert, który porządnie zorganizował powstałe w 1663 lub w 1664 roku, z lekka amatorskie przedsięwzięcie Charlesa Le Bruna. Akademia sztuki stała się wówczas instytucją państwową, podporządkowaną królowi, której członkowie zostawali malarzami nadwornymi, otrzymywali pensje albo inne przywileje. Na jej czele tej Akademii stanął Le Brun, który władzę nad nią sprawował do 1683 roku, a jej siedzibą został Luwr. Królewska Akademia Malarstwa i Rzeźby wzorowana była na rzymskiej Accademia di San Luca powstałej w 1577 roku i bolońskiej Accademia degli Incamminati powstałej około roku 1600. Sama stała się wzorem dla powstających akademii sztuk pięknych, zakładanych w Europie w XVII i XVIII wieku. Począwszy od roku 1664 wyróżniającym się uczniom przyznawano nagrodę Prix de Rome, która umożliwiała im dalsze artystyczne studia we Włoszech, uznawanych za jedyne miejsce w którym można się sztuki  "nauczyć". Takie złudzenie epoki, która usiłowała sztukę traktować trochę jak naukę. W 1793 roku Akademia została rozwiązana jako instytucja związana z ancien régime, a w jej miejsce utworzono Commune des Arts. W XIX wieku podobną funkcje sprawowały: Académie des Beaux-Arts i École nationale supérieure des beaux-arts. A tymczasem w Rzymie...


W 1803 roku Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów,  przeniósł twór zwany Akademią Francuską w Rzymie do Villa Medici z zamiarem zachowania instytucji zagrożonej niegdyś przez rewolucję francuską. Francuzi twierdzą że  Napoleon Chciał w ten sposób zachować dla młodych artystów francuskich możliwość oglądania i kopiowania arcydzieł starożytności i renesansu. Włosie twierdzą ze chciał pokazać Włochom i  Kościołowi Katolickiemu kto tu rządzi. Przez ponad wiek   w willi  gościli w  laureaci  nagrody Prix de Rome, aż do zniesienia tej  nagrody w 1968 roku przez André Malraux.  Konkurs przerwano też w czasie I wojny światowej, a później było ostro. Benito Mussolini skonfiskował willę w 1941 roku, zmuszając Akademię Francuską w Rzymie do wycofania się aż do 1945 roku. Benito wychodził z założenia ze prawo własności może przegrać z tzw. interesem narodowym, uznał że willa należy do Włoch i basta. Po  wojnie wszystko wróciło do stanu poprzedniego ale do dziś wielu włochów uważa ze Benito  mylił się  w wielu sprawach ale akurat w tej  miał rację.  No cóż, rzymskie budynki nalezą  do dziś  do wielu zagranicznych instytucji kulturalnych, taka była rzymska. Lgnęli  ludzie sztuki i kultury do tego miejsca.

W 1968 roku  Académie des Beaux-Arts w Paryżu i Institut de France straciły  opiekę nad Villa Medici na rzecz Ministerstwa Kultury i Państwa Francuskiego. Teraz troszkę nie wiadomo jak te instytucje traktować, attachat kurtularny czy cóś?  Wszyscy nadal ćwierkają  że Villa Medici to Akademia Francuska i nikogo nie dziwie że zamiast posągu kardynała Richelieu w westybulu natyka się na rzeźbę przedstawiającą Ludwika XIV w pełnej niekrasie.  Francuskie to francuskie, nie ważne czy język czy malarstwo, kurtula jest  francuska i to się liczy.  Cóś w tym jest  bo Francja nie stawia już tylko  na tradycyjne dyscypliny sztuki takie jak: malarstwo, rzeźba, architektura, grafika,  komponowanie muzyki itp., ale na dyscypliny takie jak: historia sztuki, archeologia, literatura, rzemiosło sceniczne, fotografia, filmy, wideo, renowacja dzieł sztuki,  a nawet na  gotowanie bo sztuka kulinarna we Francji rzecz święta. W roku 2003 roku, dla uczczenia dwusetnej rocznicy powstania Akademii Francuskiej w Rzymie, wystawa "Le Maestà di Roma"  została zaprezentowana w trzech miejscach w Villa Medici, Scuderie del Quirinale i w GNAM.  Mła żałuje że nie widziała bo  wówczas liczne arcydzieła rozproszone obecnie po całej Europie powróciły na dawne miejsca.


W latach 1961-1967 stojący wówczas na czele Akademii artysta malarz  Balthus, czyli Balthasar Kłossowski de Rola,   przeprowadził szeroko zakrojoną konserwację pałacu i ogrodów, wprowadzjąc troszki nowego. Balthus uczestniczył we wszystkich fazach przebudowy. Tam, gdzie zniknął historyczny wystrój , Balthus zaproponował tzw. osobiste wybory. Taka alternatywa dla nieistniejących już w tym miejscu skarbów willi. Stworzył wystrój , który był hołdem dla przeszłości, a jednocześnie radykalnie współczesny. Dziś ten tajemniczy, melancholijny wystrój Balthusa, stał się z kolei historyczny i przechodził renowację w 2016 roku . Prace kontynuowano pod kierunkiem poprzedniego dyrektora Richarda Peduzziego, a Villa Medici wznowiła organizowanie wystaw i pokazów tworzonych przez jej artystów rezydentów. No bo Akademia kontynuuje program zapraszania młodych artystów, którzy otrzymują stypendium na dwanaście miesięcy pobytu w Rzymie, gdzie wystawia swoje prace. Aplikują i się załapują. Ci artyści-rezydenci są dokarmiani i nie płacą za mieszkanko. Takie stypendium. W Villa Medici znajduje się kilka pokoi gościnnych, które są otwarte dla ogółu , o ile nie są one używane przez emerytów Akademii lub oficjalnych gości.

Jakie mła miała odczucia łażąc po francuskim kawałku Rzymu? Zdziwne.  Samo casino, galeria i portyki pod tarasem, tzw. wiszące ogrody z Parnasem, resztki Muru Aureliana, nawet domki ogrodników i szopy, wszystko było takie jakie powinno być. Problemy zaczęły się dla mła przy rekonstrukcji ogrodowych rzeźb.  Lwy Medyceuszy ją nie raziły a te ogrodowe instalacje jakoś do mła nie przemawiają, takie dydaktyczne są. Jedyne co we mła budziły to cinżką niechęć do dynastii z Lotaryngii, której przedstawicielowi przyszło do głowy  niszczyć stworzoną z ruin starożytności doskonałą willę, po to by napchać muzea. No cóż, to że mła nie przepada za Maison de Lorraine-Vaudémont to jedna sprawa, druga że w tym zniszczeniu willi mamy swój udział. Księstwo Toskańskie dostało się Lotaryńczykom dlatego że utracili Księstwo Lotaryngii i Baru na rzecz zdetronizowanego króla polskiego Stanisława Leszczyńskiego. Zięciunio naszego zdetronizowanego króla urobił Karola IV, szczwanie się zakręcił coby na mocy traktatu wiedeńskiego z 1735 roku kończącego wojnę sukcesyjną polską, Lotaryńczycy, skoligaceni wielokrotnie z Habsburgami, wylecieli z ziem Francji. Stasiu był w Chambord a Franiu pierwszy przystąpił do robienia stada dzieci Marii Teresie z domu Habsburg. Jedno z nich, Piotr Leopold, było niezłym politykiem ale wyczucia sztuki to miało za grosz. Prestiż się liczył. I tak pośrednio polski król przyczynił się do znisty. Ech...