Strony

poniedziałek, 15 września 2025

Liguria - Dolina Fontanabuona, Dolina Vara i Riviera di Levante

Mła spędziła ostatnie tegoroczne wakacje  w Ligurii, nowej dla niej prowincji Włoch. Tak się jakoś złożyło że w tym roku mła podróżowała tylko po Półwyspie Apenińskim i okolicach. Zdziwne ale prawdziwe, sama nie wiem dlaczego tak się jakoś porobiło. Może to dlatego że mła bardzo ale to bardzo chciała się oderwać od domowych, kocich smutków w najprostszy i niejako łatwy sposób, wynieść choć na chwilę do świata, gdzie jest "całkiem inaczej".  Może to otoczenie musiało być aż tak odmienne od tego co otacza mła na co dzień,   żeby mła odczuła  że czas zmienił się na ten świąteczny, zupełnie inny od zwyczajnego niewesołego bytowania. A może to nie tyle chodziło o tę odmienność klimatu czy kultury, tylko o aurę słodkiego nieróbstwa, kojarzącą się mła z wakacjami.   Zatem czas bez obowiązków płynął dla mła w Italii, kraju w którym wymyślono pojęcie "dolce  far niente". Jakoś to lepiej mła pasowało niż słoneczne chwile w Hiszpanii, Grecji, czy tam innym  Środziemnomorzu, które przecież też są bardzo odmienne od młowej codzienności. 

Po śmierci Szpagetki mła uciekła pod palmy palmeritańskie, po śmierci Ryjka uciekła do Ligurii. W międzyczasie odbyła się jeszcze Wielka Wyprawa Irenki do Bergamo. Ech... wdzięczna jestem Wielkiemu Podróżnemu że mnie z tą Italią nie wykiwał, pomagają mła te wyjazdy na jestestwo, choć tak się jakoś składa że zazwyczaj po podróży zaraz mam jakiś wkarw, jakby za ten wyjazd, któś mła rachunek wystawił, żeby sobie nie myślała że życie to same miody. No cóż, trza brać skrzeczącą rzeczywistość na klatę i cieszyć się z tego, co udało się od życia wyrwać. Mła uważa że jej się całkiem sporo udało wyszarpać, nie dość że widziała miejsca wręcz słynne z powodu urokliwego położenia, czy pięknej architektury,  to jeszcze spędziła czas z sister  i "z Przyprzążkiem", oraz z Mamelonem.  No i mła spędziła dużo czasu z mare, a właściwie to w mare. Jednakże to nie mare, z którego nie sposób było wyłowić Jądrzeja ( chyba że obietnicą - kłamliwą nieco -  natychmiastowego zapodania żyru! ), było główną atrakcją wakacji w Ligurii, numero uno okazał się być pierwszy wakacyjny dom.

Położony na skraju Doliny Fontanabuona, serca Ligurii, z widokiem na leżące poniżej miasteczko Chiavari, jedną z perełek Riviera di Levante. Mła mieszkając na stromym zboczu wzniesienia, któremu zdecydowanie bliżej do nazwy góra niż wzgórze,  mogła oglądać Zatokę Tigullio i to podczas pełni księżyca. W towarzystwie grających cykad, żerujących dzików, lisów i pohukujących sów. Bo miejscowość Villa Oneto leży wysoko, ogrody i sady oliwne graniczą tu z lasem. Zamiast zgiełku nadmorskich miasteczek gra  inna muzyka, słychać pianie kogutów, dźwięk kaplicznej sygnaturki i z baaardzo rzadka niesie tyrkanie przejeżdżającego samochodu. W dwóch słowach - wsiowa cisza. Villa Oneto nie jest jednak wsią, mła by raczej określiła to miejsce mianem przysiółka, bo mieszka tam na stałe coś koło 150 osób i to jakoś tak mało widocznie i mało słysznie mieszka. Sąsiadów widuje się wczesnym rankiem i wieczorkiem, w czasie wyprowadzania psów. Czasem słychać parkowanie samochodu, nad ranem po weekendzie jeżdżą śmieciarki opróżniając kosze na śmieci, co oznacza że przysiółek jest nadal żyjącą miejscówką a nie miejscem w którym istnieją tylko tzw. letnie domy. Do Villa Oneto można dostać się albo pieszo, albo samochodem, obie możliwości zarezerwowane dla miłośników hardcoru. Droga do przysiółka to klasyczna serpentyna górska. Mamelon bardzo przeżywała zarówno wjazd na naszą górkę, jak i zjazd z niej. Dla uspokojenia nerwów miała zapodawanego w dużej ilości Franka Sinatrę z najlepszych czasów, można to było podciągnąć pod muzykę z regionu, w końcu matka Franka, Natalina, pochodziła z Doliny Fontanabuona.

Villa Oneto mimo że rozmiarem skromne, historię ma imponującą. Gdzieś tak w VII wieku zbudowano tu opactwo, niestety z Abbazia di Villa Oneto ostały się jedynie fragmenty ścian. Pierwsze prace renowacyjne przy tych smętnych resztkach  przeprowadzono na początku lat 70 XX wieku, wtedy odkryto wyjątkowy wazon szklany z późnego okresu cesarskiego, kilka fragmentów kafli i fragmenty lampy.  Następnie w 1994 roku przeprowadzono wstępne, choć ograniczone prace archeologiczne a całkiem niedawno w 2019 roku, dzięki współpracy  rodziny Bertolini i Sopridentenza, cały teren został porządnie odrestaurowany,  wraz ze wszystkimi charakterystycznymi elementami architektonicznymi. Na terenie opactwa dziś stoi kościółek i znajduje się tam też cmentarz. Mła jednak jakoś specjalnie nie przeżywała historii przysiółka, mła przeżywała dom pradziadka Matteo. Dwupoziomowy, bo położony na spadzistym stoku, z wybrukowanym korytem do odprowadzania wód deszczowych, które w krainie gdzie od nazwy głównego miasta utworzono nazwę niżu, którego boi się pół Europy, przyjmują formę wartkich potoków ( mła przeżyła coś co nazwała ciężkim oberwaniem chmury a miejscowi zwykłym deszczem, znaczy takim, podczas którego zabezpiecza się drewnianymi dechami wejścia do sklepów ale nie ma potrzeby innych działań! ). Dom z tarasami i balkonami, obrośniętymi winoroślą zapewniającą ochronę przed palącym słońcem. W domu stare meble po dziadku i butelczyna z Amaro Negroni, na lepsze trawienie.

Wokół domu ogród tarasowy na stoku, uprawiany, a jakże! W ogrodzie rosną zarówno warzywa, jak i drzewa owocowe oraz rośliny ozdobne. Granica między rośliną ozdobną a użytkową jest tu zresztą cieniutka, bo kwitnące rozmaryny czy przekwitłe już lawendy, tymianek, oregano albo  kwitnące bakłażany robią zarówno za pieścidełko dla oka jak i radość dla podniebienia ( w przypadku bakłażanów to po pewnym czasie,  rzecz jasna  ). Kiście winogron powoli dojrzewają do stanu "winnego", w piwniczce domu Matteo ponoć kontynuuje rodzinną tradycję robienia własnego wina. Przy domu rośnie drzewo figowe, nieco dalej "zdziwne" śliwy, stare jabłonie i nowo posadzone granaty. Na mła jednak największe wrażenie zrobiły rozpięte na żerdziach pomidory, które pozwolono nam zrywać. O mój Ty Najwyższy Ogrodowy, cóż to za smak! No i jaka mięsistość! Mła objadała gospodarza, resztkami sił usiłując zachować jakąś tam resztkę przyzwoitości. Hym... ciężko było, bardzo. Pomidory wodziły mła na pokuszenie jak owoc z Drzewa Poznania wodził na pokuszenie pramatkę Ewę. Szczęście że krzoczków pomidorowych odmian różnych całe dwa rzędy rosły. Z niejadalnych a cieszących wzrok kwitły łany sternbergii Sternbergia Lutea, krynki Crinum x powelli 'Rosea' i bordowo kwitnące dalie z igiełkowymi kwiatami.  Po murze pierwszego tarasu pełzał bluszcz o maleńkich liściach.  Taras nad nami, tam, gdzie zaczynała się dziczyzna, porastały krzewy jeżyn. Takie zwarte i groźnie wyglądające mimo pięknych owoców, że mła od razu poczuła szacunek dla przodków Matteo, którzy założyli ogród wokół domu i wydarli drapieżnym jeżynom ziemię pod uprawy.







Żeby zwiedzić na spokojnie Cinque Terre przenieśliśmy się z Villa Oneto do wioski Beverino. Niegdyś rządzili tymi terenami ludzie z rodziny d'Este, wywodzący się najprawdopodobniej od frankijskiego  rodu Oberthengi. Ziemie na których leży wioska zostały dane w lenno panu na Vezzano Ligure, w  XI - XIII wieku teren był  przedmiotem zaciekłych sporów między rodem Malaspina  a biskupami Luni.  Gdzie dwóch się bije trzeci korzysta, Republika Genueńska postarała się o to, by Beverino znalazło się w jej granicach. Od 1274 roku wieś była częścią Republiki Genui i jej los pozostał złączony z tym politycznym tworem. Beverino leży w Dolinie Vara a właściwie w dolinie Vary, rzeki która nią płynie. Całkiem sporej. No nie jest to Pad, ale jak na Italię to całkiem solidny rozmiar rzeczki. Do terenów wioski, która jest dość rozproszona, przylega Park Montemarcello - Magra - Vara, ta część z lasami dębów i kasztanów. Kasztanów, nie kasztanowców. Dżizaas, wielka miłośniczka pieczonych na węglu drzewnym kasztanów,  spoglądała łakomie,  ale na kasztany jeszcze trzeba poczekać, te z Beverino nie zaczęły pękać. Zamiast kasztanów była wyprawa do sklepu we wsi, odpowiednika naszych dawnych GSów. W sklepie cud smarowidło z orzechów włoskich, wcale nie na słodko, pesto genovese i przyzwoite sery i wędliny. Wszystko robione pod swoich a nie pod turystów. Mła tak sobie myśli że poza ludźmi z Włoch, niewielu turystów tu zagląda. Tak się jej wydawa po reakcji lokalsów na język inny niż włoski. Może turysty jeżdżą do restauracji w Castello Beverino, w miejscowym sklepie i wsiowej  pizzerii raczej nie bywają.
 




Mła założyła sobie że to mają być takie prawdziwe wakacje nad morzem, znaczy ma być plaża i kąpiele w mare, w tym przypadku w Morzu Liguryjskim. Szczęśliwie pogoda na swój sposób dopisała, nawet kiedy lało to woda w morzu była ciepła jak na standardy mła, pamiętającej dobrze chłodne wody Bałtyku. Przez parę pierwszych dni było nie tylko ciepło, było też słonecznie,  w związku z czym z plecków  i nosa mła skóra schodzi ( z nosa mła złazi mimo smarowania odpowiedniego, tyle w temacie bajek o skuteczności filtrów  ). Mła wygląda jak na siebie dość ciemno, znaczy dokładnie tak jak powinno się wyglądać jej zdaniem po powrocie z nad mare. Mła pływała w wodach  Zatoki Tigullio, zwanej czasem Zatoką Marconiego, na plażach różnistych, przypisanych do mniejszych zatoczek. Co prawda nie zamoczyła nawet stopy w słynnej Golfo del Grifo w Rapallo, ale za to odkryciem było baia delle Favole i  baia del Silenzio w Sestri Levante. Pierwsza z zatoczek jest niezwykle malownicza ale jak dla mła solidnie zatłoczona, bardziej do mła przemówiła baia del Silenzio, która naprawdę jest silenzio. Kameralna, miejscami piaszczysta plaża, czysta. Nie wiem czy to plaże, czy brak zadęcia typu "ach, ta riwiera włoska", sprawiło że na mła Sestri Levante zrobiło większe wrażenie niż bardziej znane miejscowości, takie jak Santa Margherita, Rapallo, Chiavari czy nawet Portofino. Jakoś tak swojsko było. Ceny też bardziej do przeżycia dla mła, znaczy zupełnie nie swojsko nadmorskie. Mła pozwoliła sobie nawet na dobre mojito.



Mła nie korzystała z plaż płatnych, mimo tzw. średniego sezonu ceny leżaczków są z tych zaporowych dla mła. Znam fajniejsze sposoby na wydanie kilkunastu euro, w końcu obiecałam Wam fotki  z ogrodu. Jak się trochę ogarnę, to zabiorę się za zgranie wszystkich fotek i napiszę post o ogrodzie przy Villa Rocca w Chiavari. To ogród  stile riverasco, czyli w stylu Riwiery. Ze względu na specyficzny klimat liguryjskiego wybrzeża, ogrodów w tym stylu raczej nie spotyka się często we Włoszech. Wicie rozumicie, sprawa podobna jak z ogrodami uprawianymi nad alpejskimi jeziorami, Maggiore i Como. To co udaje się uprawiać w miejscach o specyficznym mikroklimacie, tego nie udaje się uprawiać w niby cieplejszych rejonach Półwyspu Apenińskiego. No nie ta bajka, nie ta wilgotność, nie te wiatry, nie ta dzienno - nocna różnica  temperatur. Zawsze cóś, jak to mawiają. Oprócz fotek z Chiavari, Sestri Levante, Portofino czy Santa Marghertia i Rapallo ( skaż mnie Najwyższy Podróżniczy, ni cholery nie jestem w stanie stwierdzić gdzie kończy się Rapallo a zaczyna Santa Margherita ),  mła zapoda Wam fotki zrobione w Cinque Terre. Te pięć miasteczek przytulonych do skał: Riomaggiore, Manarola, Corgnila, Vernazza, Monterosso, zostało w roku 1997 wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Powstał Park Narodowy Cinque Terre, miejsce w którym spotyka się turystów z całego świata, bo krajobrazy są rzeczywiście z tych zapierających dech. Będzie też o Genui.
 





Mła pokaże Wam też miejsce, które zrobiło na niej największe wrażenie ze wszystkich miejsc zwiedzanych, Abazzia di San Fruttuoso, stareńkie opactwo ukryte wśród skał, w małej zatoczce.  Gotyckie mury stoją na kamienistej plaży, wody zatoczki są krystalicznie czyste, można zobaczyć rybki i kraby biegające po dnie ( coolor wody możecie zobaczyć na fotce obok, jest dokładnie taki jak na fotce, zero przekłamania a przejrzystości wody niech dowodzi to że świetnie widać zanurzone w niej kamory ). Tu było wszystko to co mła lubi: historia zapisana w murach klasztoru i wieży Doriów, cudownie świeży zapach pinii,  mały ogródek tarasowy przy klasztorze, krystalicznie czysta woda,  w której mogła sobie popływać i mało ludzi, bo do Abazzia di San Fruttuoso idzie się pięć kilometrów szlakiem wśród skał albo dopływa promem ( bilet w cenie plażowego leżaczka ). No dobra, to by było na tyle tego sprawozdania na szybko z wakacji. Fotki to wiadomo, filmik z odgłosami nocy z Villa Oneto a w Muzyczniku stary, dobry Frank, który tak dobrze robił Mamelonowi na nerwy na serpentynowych drogach Ligurii. Oczywizda nie sam, w towarzystwie Boba Darina i Deana Martina.
 

39 komentarzy:

  1. Bardzo mnie cieszy Twoje wakacjowanie. Wszystko co trzeba było, zadbałaś o piękne otoczenie, wypoczęłaś, popływałaś, super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorko przede wszystkim popływałam, bardzo mła się za pływaniem w morzu tęskniło. Mła nie znosi basenów, nie ma dla niej żadnego uroku takie pływanie. Przeciwnie, przypominają mła się szkolne czasy i łobowiązkowe godziny basenowe ( mła chodziła do takiej szkoły, w której basenowanie było łobowiązkowe, choćby chlor człeka zatykał ). Czasem mła się usiłuje zmusić do pływania w basenie ale to się nieodmiennie nieciekawie kończy, chyba mła nie jest stworzona do basenów. Morze nie jest tak bezpiecznym miejscem do pluskania ale jest za to o wiele ciekawsze. Z okazji dostępu do słonej wody mła się natentychmiast przemienia w Ruszałkę. Hym... nawet Mamelon uległa kuszącym wodom w baia del Silenzio. No i za to wszystko w czym uczestniczyła, mła nie poszła z torbami. Doszłam ostatnio do smętnego wniosku że tydzień w czasie najlepszej pogody nad naszym Bałtykiem zdecydowanie jest poza moimi możliwościami finansowymi. Nawet ściepkowy wyjazd, z zasady tańszy, to spory wydatek. Mniejszy wypad kasy z kieszeni i to znacznie jest za spanko w górach Ligurii a na ściepkowe paliwo za zjazd nad mare jeszcze mła stać.

      Usuń
    2. Ja z tych co pływajo po warszawsku😃😃😃
      W Baltyku zazwyczaj zimnica, więc mało kiedy zamaczam stopy, w tym roku się nie trafiło. Nie masz za czym tęsknić, to inny wymiar urlopowania, kiedy sie jest zupelnie w innych klimatach.

      Usuń
    3. Mła się czasem tęskni za Bałtykiem, zimny bo zimny ale znajomy. Mła w końcu nad nim wychowana. Jednakże wywczas nad Bałtykiem, taki z pływaniem, to loteria. Hym... Kupony na loterię dla mła za drogie.
      Mamelon bezczelnie udawa że pływa, chodzi po dnie, syrenka jedna. ;-D

      Usuń
  2. No to ja się tylko powtórzę - o rrrany ....... :)).
    Podeślij namiary na maila (jeśli Ci nie zaginął ;) ), może się szarpnę z wiesną ....... :D !
    Koty bardzo nadęte ? ;)
    Rabarbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana gdyby nie Gienia i Cio Mary to chałupa byłaby rozniesiona! To nie nadęcie, to obraza dziesiątego stopnia z przytupem i hołubcami. Mruciu powywalał z półek co się dało, nowodziefczynki chciały jeść tylko na dworze i nie było ważne czy deszcz. czy słoneczko, Okularia przyprowadziła kochasia a Sztaflik wszystkim wyżerała z misek, wliczając w to michy somsiadów. Mamy namiary na Matteo przez Dżizaasa, mła mogłoby wylecieć z głowy ale Dżizaasowi nie wyleci. Mła uważa że zapłaciliśmy za chałupę całkiem, całkiem - 80 peelenów od osoby za noc. Wiesną to w ogrodach Villa Rocca kamelie kwitną.

      Usuń
    2. 80 to całkiem przyzwoitw cena, za te dobroci, widoczki i w ogóle!

      Usuń
    3. Miałam na myśli zaginięcie mojego maila u Cię ;)).
      I ach ! kamelie.....
      Chyba nie przeprowadziłaś przed wyjazdem uspokajających pogadanek ..... i nie obiecałaś przywiezienia świeżych rybek morskich ;D
      Rabarbara

      Usuń
    4. Też mła uważa że cena nie była z tych od których dech się traci. W miasteczkach Riviera di Levante można wylewu dostać z wrażenia, jak się poczyta stawki za wynajem. A już nieco dalej, tam gdzie wyżej, ciszej i zdaniem mła o wiele przyjemniej, jest znacznie taniej.

      Usuń
    5. Ha, mła posiada zeszycik z mailami! Jak go tylko znajdzie, to znajdzie Twojego maila. ;-D
      Nie okłamywałam kociego gadzizmu w kwestii świeżych rybek, obiecałam za to świeże miąsko po powrocie za grzeczność. No i co? Suchy zewłok powinien być podawany za te numery!

      Usuń
  3. Kotostwo rozbisurmanione, no i żeby Mruciu taką wspinaczkę urządził, a to diabełek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorcia, te koty Tabazzy muszą mieś jakiś system łączności z Twoim i uważają, że Tabaza też powinna zabierać je na wszelkie podróże ;))
      Rabarbara

      Usuń
    2. Wiecie są paskudne te moje kociny ale w porównaniu z tym co zrobił Dżizaasowy Dżefik, to i tak nie jest źle. Było lane poza kuwetą, złośliwie. Oczywiście nikt się nie przyznał, opiekuństwo nie złapało na gorącym uczynku ale wszyscy wiedzą - Dżefik. ;-D

      Usuń
    3. Taaaa..... znam te numery - kiedyś zostałam się jako opiekunka mieszkania i kota koleżanki (kot na dodatek był ode mnie, znajda, jedna z wielu) . Czasy byli takie, że zagraniczne pisma o architekturze, sztuce itp. miało się przemycane albo spod lady empikowej , no i miałam te pisma ;) i oczywiście gdzie kot lał ? wiadomo >:(
      Oraz na kuchenkę gazową. A nie był jeszcze kastrowany. No.
      Rabarbara

      Usuń
    4. Dżefik jest z tych, którzy udają że nie wiedzą o co chodzi. Niby ciałko w kuwecie a tyłek lejący wystaje. To jest lżejsza forma retorsji. Ciężki przypadki Dżefik karze laniem w wyrku, na ten kupiony za ciężko zaoszczędzone pieniędze materac, co to ma cudowności wyczyniać ze zwichrowanymi kręgosłupami. Opiekuństwo uprzedzone o tej możliwości ze strony Dżefika przezornie nie otwierało drzwi do pokoju wyrkowego. Dżefik niemożność nalania na materac zrekompensował hektolitrami wylanymi na maty.

      Usuń
  4. Bratnia dusza Jacunia/Cacunia/Chupacabry z Dżefika 🤣🤣🤣🤣, czy to nie on powtórzył numer Jacusia z żyrandolem? Aktualnie piorę koc.
    Wspaniałe tam, czyż nie? Nie zazdroszczę, bardzo dobrze że było tak bardzo dobrze (bardzo dobrze to skrót iluś tam pozytywnych określeń), należało Ci się. Tylko....
    Te włoskie jadalne dobroci, wprost z krzoka czy dżewa, o rany. Śliwki wielkie jak pięść, gruchy blisko pół kilo jedna, pomidory obłędnie pachnące i mięsiste, wszystko sama ambrozja w smaku. Och. Ja nie zazdroszcząc, skąd, ale moje ślinianki tak, silnie zazdroszczą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Dżefik w niczym Cacunia nie przypomina, z pozoru misiowaty kocurek, ustępujący Tytusikowi, któren bywa histeryczny, jak i Baltazarkowi, któren jest ciężkim doświadczeniem ( myślę że Cacunio i Baltazarek to pokrewne dusze ). Po prostu sila spokoju, zrównoważona kocia męszczyzna. A tu takie podstępne sikando. Dżizaas to zwala na "wysokie wymagania kuwetowe" Dżefika a mła swoje wie - Dżefik wyraża dezaprobatę z różnych powodów, taki cichy ale znaczący protest.
      Gruszków tam nie było, uprzejmie donoszę Twoim śliniankom a pomidory wcale nie były takie duże. Tylko jak smakowały! Tak w ogóle to straganowe żarło w miasteczkach na wybrzeżu drogie, riwiera i wszystko jasne. Zakupy tego typu lepiej robić w dolinach. Jest za to sporo sklepów Carrefour Express, da się przeżyć. W prywatnych sklepo - wytwórniach, piekarniach, garmażeriach - żarełko lepsze, troszkę droższe. Lody samorobotne w cenach do przeżycia i bardzo duże porcje, mła mogłaby na lodach, granitach i krzakowych pomidorach jechać cały tydzień, he, he, he.

      Usuń
  5. O, zanim na dobre rozmarzyłam się, że może by tak Twoim śladem ruszyć do wód ciepłych i przejrzystych, to wzmianka o serpentynach skutecznie ucięła w zarodku tę chęć. W moim przypadku raczej Sinatra nie wystarczyłby, cóż, przyjdzie wrócić nad zimny w październiku Bałtyk :-) Na szczęście nie mam fobii basenowej. Na otarcie łez, że latoś ciepłe morza nie były mi pisane, zamówiłam sobie 5 litrów świeżej oliwy z Pagu i już się nią delektuję, przepyszna jest. Super, że udało Ci się skorzystać z rozkoszy morskich kąpieli, a jak tam z meduzami, nie pojawiały się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mariolko drogi świetne ale dla dobrych kierowców. Ta zieloność gór, odmienna mocno od wypalenia szczytów na Bałkanach, ma swoją cenę. Kiedy pada to leje, zakręciki to meandry wartkich potoków a potem mgli i niektórych w związku z tym mdli ze strachu. Szczęśliwie Jądrzej dobry kierowca i Mamelonu się nie mdliło ale jest z tymi drogami górskimi problematycznie. Co nie znaczy że nie można się zakwaterować na dole w miasteczkach. Można, tylko trzeba naprawdę dobrze szukać, bo riwiera włoska jest po prostu droga, jak dla mła to nawet w tzw. średnim sezonie. Teraz tadam, tadam - w przeciwieństwie do wschodniej części Morza Śródziemnego nie widuje się jesienią tak masowego występowania meduz. Dżizaaz z Jądrzejem szczęśliwi jak prosiaki w błotku, bo swego czas wrócili z wyspy Skopelos z bąblami a tu siurprajz i woda we wrześniu bez galaretek. Trzeba jednak przyuważyć że Morze Liguryjskie nie jest tak długo cieple jak greckie morza. Bałtyk w październiku jest piękny o ile pogoda dopisze, woda może zimna ale za to jej barwa to miodzio. :-D

      Usuń
  6. Wakacje piekne i pieknie wykorzystane na maksa💪 Poczatek cus za bardzo mnie przypomina klimaty tutejsze, za to od polowy ujrzalam morskie niebieskosci i sie zapatrzylam... Oj tak, dla mnie tez najwazniezsze jest mare a moczenie sie ( jakkolowiek to brzmi ) w slonym mare to najlepsze Spa na swiecie ...Blogostan. I w dodatku wyborow, sprawdzone towarzystwo, z ktorym mozna napic sie wina, patrzec w niebo i sluchac cykajacych cykad ... Tos dobrze do zimy przygotowana jest, a to najwazniejsze 👌Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie taka wilgoć jak brytolska, troszkę inszy rodzaj. No i wiejo tam ten mistral i sirocco, także to nie jest tak że masz na okrągło 356 rodzajów opadu na każdy dzień roku. Jak leje to solidnie, jak przyświeca to też solidnie. Morze Liguryjskie jak dla mnie jest cool, jak ktoś nie boi się kamorów albo wyposażony w butki do pływania to znajdzie krystalicznie czyściutką wodę. Pesto robione w tych okolicach jest genialne, wino da się wypić, cykady bezkonkurencyjne, towarzystwo było swoje - naprawdę wypoczęłam.:-D

      Usuń
    2. Super sprawa👌 od komarow to ja musze z daleka, bo jestem gryziona od stop do glow , jestem znana wsrod znajomych jako " odgromnik" na komary... Ja ja jestem w towarzystwie to wszystkie komary beda siedziec na mnie , sprawdzone wielokrotnie 🤣Mam grupe krwi AB i one do niej jakies upodobanie szczegolne maja:)) Jedno co dobre - nigdy w zyciu nie mialam kleszcza! Te zupelnie sie do mnie nie kleja 🤞Kitty

      Usuń
    3. Ja,mam,B i tez wiecznie pogryziona, ponoć wit.z grupy B dzialają odstraszajaco, ale i ja i J. Łykamy, a,szczególnie on ,a oststnio i jego komary dopadły.

      Usuń
    4. Dora, Niestety nic na nie dziala, ale szczerze przyznam, ze przypadkiem znalazlam sie w kraju, w ktorym praktycznie nie ma komarow i od 20 lat ten problem mnie nie dotyczy 😂Jest to chyba najwieksza zaleta Anglii :)) Brak komarow i wspaniala smietana ( bez dodatkow) :)) Kitty P.S. w Polsce bylam jedzona zywcem , jak tylko oddalilam sie troche od plazy ...

      Usuń
    5. He, He, He, mła o kamorach czyli kamlotach pisała, nie o kumorach. Kumorów właściwie nie było, poza jednym tygrysim, któren usiadł oczywiście na Jądrzeju, co nikogo nie dziwiło po ostatnim pogryzieniu Jądrzeja przez mazurskiego gza.

      Usuń
  7. Ciekawią mnie te domy wakacyjne. Ja chyba nieobyta, bo na kempingi jeżdżę, a można tak fajnie we wiosce mieszkać. Plaże bezpłatne weselsze, choć bardziej użytkowane. Zazdraszczam luziku włoskiego. Tylko tam się tak wypoczywa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy raz poznałam się z wakacyjnym domem paręnaście lat temu w UK. To fajna sprawa jak jedzie się w więcej niż dwie osoby ale na upartego to i w dwie tyż można mieszkać, tylko drożej. W Szwajcarii drogo, w Austrii też ale we Włoszech to już spoko - spoko. Mła szuka na platformach, jesienno - zimową porą, potem są konsultacje, zaklęcia Mamelona że już nigdy nie da się wrobić, protesty Jądrzeja że za drogo, uzgadniania urlopowe Dżizaasa, obliczanie czasu dolotów i dojazdów przez mła. Potem jest 1000 i 1 przeszkoda do pokonania - Jądrzej pojechał w ortezie i z dwiema kulami - i lądujemy na wakacjach. No i robi się luzik. ;-D

      Usuń
    2. 😃😃😃Ty jesteś oazą spokojności i cierpliwosci , oganizacja takiego wyjazdu to niezłe wyzwanie, żeby każdemu pasowało.

      Usuń
    3. Dla Jędrzeja to samo dobro takie pływanie, wręcz można rzec że wyjazd lepszy od najlepszej rehabilitacji. Czyli dla Ciebie i niego superkonieczny, nie ma co, warto było kombinować, wyliczać i zaliczać przeszkody😄😄😄

      Usuń
    4. Jądrzej też uważał że pływanie to rehab, w związku z czym był niewyciągalny z wody. ;-D Mła naprawdę odpoczęła, przede wszystkim stres z niej zlazł. A przeszkody? Są po to by je pokonywać. ;-D

      Usuń
    5. Mła lubi Dorko takie akcje, planowanie wyprawy jest dla mła rozrywką. Odrywam się wtedy od codzienności. :-D

      Usuń
  8. O jaki super wpis. Zdjęcia piękne, ta mgła i to słońce... :D
    My na wakacje bliżej jeździmy, ale może kiedyś... Pozdrowienia, Sowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła chciała żeby było nie w Polsce, wyjazd za granicę urywa niektóre telefony skuteczniej niż wyjazd w kraju. ;-D Dżizaas i Jądrzej mają podobnie. No i koszty, oraz gwarancja ciepłej wody do pływania. Przy okazji mła cóś tam zwiedziła. ;-D

      Usuń
  9. Żyjemy! Wariat wraca niebawem do domu. 💜💜💜💜💜

    OdpowiedzUsuń
  10. I wróciła :) Naczytałam się, prawie jakbym tam była. Dziękuję. Te mglistości Taba, jeju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, były mglistości Bziczku. Zdjęcia Kocurrku to takie sobie w stosunku do realu, tam było naprawdę pięknie. :-D

      Usuń