To nie był najlepszy tydzień w życiorysie mła. Strata, która dotknęła Rabarbarę, tak zaraz po info o odejściu Frania, obudziła we mła smętek. Mła się przypomniały jej własne straty i bardzo mła bolało, współczułam Rabarbarze, bo aż za dobrze wiem jak to jest, kiedy czuje się że to już zbyt dużo do udźwignięcia. Niby mła zalatana i mnóstwo spraw na głowie mająca a jednak na zalężenie smętku czas się u nie znalazł. Rozpełzło to się we mła i odebrało chęć do wszystkiego, mła się musiała ostro spinać, by zrobić to co musiała i pilnować by po zrobieniu rzeczy musowych nie wypaść z rytmu i się nie rozłożyć. Już wolałam ten gniew co się u mła pojawił, kiedy u Romi za sprawą Łojca zniknęło ciałko Lisiuni. Smętek mła rozwala, nerw przy tym to jakieś normalne uczucie. Ze smętkiem mła się bardzo ciężko żyje, tym bardziej że mła musi trzymać fason, no bo musi. Inni też mają ciężko, mła nie jest sama na świecie i nie może pozwolić sobie na uzewnętrznianie własnych dusznych problemów, coby innych nie dołować. Wystarczy jeden dół, po co z tego robić dwa, martwić dodatkowo ludzi, którzy i tak mają własnych zmartwień po kokardę a są mła życzliwi. Mła zatem w cichości uprawia anhedonię, na zewnątrz prezentując cóś na kształt tzw. szpitalnego optymizmu.
Pojechaliśmy z Mruciem do dohtorowej, diagnoza na dłuuugie leczenie. Antybiogram będzie powtarzany, mocny stan zapalny przy błonie bębenkowej. Mrutek na zastrzykach, madka go kłuje. Apetyt jest i pojawiło się coś na kształt pacjentowego celebrytyzmu. Mrutek uznał że z chorym uszkiem powinien robić za gwiazdę. No cóż, wszystkie cztery dziefczynki są oburzone tym jego podejściem do sprawy ale Mruciu ma to gdzieś i wyraźnie gwiazdorzy. Madka ustępuje Mrutku we wszystkim, bo dla mła jest najważniejsze żeby Mrutek czuł się dobrze. Mruciu uznał że ustępstwa mła oznaczają że może wszystkim bezczelnie zaglądać do misek, z miskami i talerzami z których mła podjada na czele. Macham na to ręką, dziefczynki jedzą w tempie ekspresowym, bo wiedzą że Mruciu czyha na ich żarciuszko, znaczy ich nie obżera, bo nie zdąży. Mruciowe zaglądanie do talerzy niczym m la nie grozi, jedzeniem młowym Mruciu pogardza, uznał np. że pomidory i chlebek to nie jest godny Mrutka zestaw. Zainteresował się tylko masłem, ukradł kawałek i pochłonął, no ale to mła jest w stanie przeżyć.
Zmusiłam się do dłuższego przebywania w Alcatrazie. Chciałam wkopać wiosenne cebulaczki. Od odejścia Ryjka mła odrzucało od wchodzenia do Alcatrazu, kontrolnie go tylko szybciutko oblatywałam, jakoś nie mogłam spokojnie ogrodować, za dużo wspomnień. Tym razem uznałam że nie czas na odpuszczanie ogrodowania, nie dżdży a własna kondycja psychiczna to nie jest odpowiednia wymówka. Nie ma się co pieścić, tylko trza byka za rogi, bo na wsadzanie wiosennych cebulaczków to już najwyższa pora. Ogrodowanie było z tych średnio zadowalających, wszystko jeszcze takie świeże, mła się przypominały Szpagetkowe zalegania w bazie, Ryjkowe napady itd. Koty, które lubią ogrodować, nie chciały towarzyszyć mła, mimo tego że świeciło słoneczko. Chyba wyczuły że ze mła teraz żadne miłe towarzystwo, wolały zalegać w domu. Mla szybki wkopała co miała wkopać, zrobiła parę fotek i uciekła z ogrodu.Walcząc z anhedonią mła udała się do lasu. Nie że na grzyby, bo tak po prawdzie grzyby to pretekst. Mła zatęskniła za zapachem opadłych liści i mchu, za tajemniczymi skrzypieniami drzew i nawoływaniem ptaków nad leśnym bajorem, za widokiem kwitnącego grzybami lasu. No wicie rozumicie, za tym wszystkim bez czego mła nie wyobraża sobie swojej jesieni. Las mła zawsze robi dobrze na jestestwo, mła wpada w nim w stan podobny do medytacji, po prostu wyłączam myślenie i tylko chłonę wszystko to co wokół mnie sobie żyje. Zawieszam świadomość na pajęczynach ubranych w krople rosy, rozsnuwam się z porannymi mgłami, opadam razem z przebarwionymi liśćmi. Jestem, choć nie myślę, zupełnie nie po kartezjańsku. Zdziwny proces kiedy czujesz bardzo mocno własne istnienie, bez nacisku na tę własność. Mła jest raczej z tych przyziemnie racjonalnych ludziów ale las cóś w niej zmienia. Podobnie mła ma w kontakcie z Wielką Wodą, tak jakby się w niej uruchamiały jakieś zdziwne ścieżki świadomości, ukryte pod myśleniem przyczynowo skutkowym.
No dobra, dosyć tych wywnętrzeń, mła napisze o lesie. Niby powinien być mokry ale mła odniosła wrażenie że las cóś niedopity, nienasiąknięty należycie. Mła pomyślała sobie po tej wizycie że jest w stanie znieść dłuższe padanie i nawet brak słońca, bo las jest spragniony. Przydałaby się w naszej okolicy taka prawdziwa zima z zalegającym śniegiem. Dziurwa w Bełchatowie, właściwie to w okolicach Bełchatowa, wysysa z ziemi wilgoć. Co prawda zbliża się termin zamknięcia kopalni odkrywkowej, od 2030 roku do 2036 ma się to wydobywanie zakończyć, ale nie wiadomo ile potrwa proces regeneracji tej rany w Ziemi. Czym będzie karmić się elektrownia w Bełchatowie, czy będzie to atom? Na razie nikt nic nie wie, wiadomo tylko że złoża węgla się wyczerpują, na nowe odkrywki nie ma zgody, bo byłoby to już absolutnym zajechaniem tzw. stosunków wodnych. Las ma szansę przetrwać. Czy przetrwa elektrownia to inna sprawa.
Mła uzależniona od lekstryczności trzyma jednak kciuki za lasem, las sam w sobie jest wysoce energetyczny, nieustanna wymiana i przemiana, z żywego w martwe i na odwrót. Silniej ta energia lasu działa na mła niż świadomość tego że zakład wytwarzający energię lekstryczną jest do życia konieczny. Mła zauważyła że zaczęła inaczej postrzegać pojęcia kryjące się za słowami konieczny i niezbędny. Konieczny znaczy niewątpliwie potrzebny ale nie znaczy niezbędny. Elektrownia wiąże się w jej umyśle ze słowem konieczny, las ze słowem niezbędny. Gdyby mła musiała się ograniczać z prundem ze względu na las to trudno, jednakże mła ma wrażenie że już ogranicza się z prundem ze względu na wszystko inne tylko nie na las. Taka zdziwność ze świata polityków. Na szczęście politycy to ludzie, żyją krócej niż większość drzew w naszych lasach. Mchy i porosty to starożytne rośliny, paprocie tyż z czasów dinozaurów, co im tam politycy!
Las przywitał mła kapeluszami muchomorów, dla mła najpiękniejszych jesiennych grzybów w naszych lasach. Tylko czerwone surojadki, czyli gołąbki zwane wymiotnymi i krawce vel kozaki, czyli koźlarze czerwone, przyspieszają mła bicie serca. O ile zachwyty nad krawcami mają podbudowę kulinarną o tyle młowe zachwyty muchomorami i rzygawcami są czysto estetyczne. Podobnie jest z hubamżi, mła wie że pasożyty ale jakie są piękne! Podobnie mła ma z mchami i porostami, czysty zachwyt. Las naładował troszki akumulatory mła, nie żeby jej się zrobiło całkiem dobrze, ale podniosło mła na duchu po tym niewesołym tygodniu. Mła tego bardzo potrzebowała, las okazał się lepszy niż kręcenie się po domu czy próby ogrodowania. Las, który jest swoistą podróżą i zaleganie z kotami są najlepsze dla leczenia duszy mła.
Ten wpis ilustrują fotki zdziśki: domowo - kotowe, ogrodowe i leśne. Na zdjęciach Mruciu, Sztaflik, Okularia i Kasiuleńka. Helenka stanowczo odmówiła pozowania przed obiektywem, podobno była niewylizana i wogle nienaduszona i nieprzygotowana. Na fotkach ogrodowych troszki coolorowych liści, w tym roku pięknie się przebarwiają. No i fotki leśne, z portretami muchomorów i ptoszkami na bajorze. W Muzyczniku stara piosenka Niemena, z tekstem wieszcza Adama.
Zdrowia dla Mrutka! 💚💚💚 Trzymamy kciuki za uszka! 🍀🍀🍀
OdpowiedzUsuńCzyli las ciut podratował. Jasne że konieczny i niezbędny.
OdpowiedzUsuń