Strony

sobota, 9 listopada 2013

Alcatraz - historia ogrodu

Alcatrazem nazwał kiedyś mój przyjaciel starą fabrykę przy której leży mój ogród. Gmaszyska wzniesione w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku miały w sobie coś więziennego. Może to duże, masywne bryły budynków w kolorze szaro - białym, tak odmienne od architektury łódzkich dziewiętnastowiecznych fabryk, sprawiały że to się wszystko tak jakoś mało fabrycznie kojarzyło. Fabryka ma swoją historię, zdążyła się załapać na to żeby być zaliczaną do "prawdziwych historycznych" fabryk, żadna z niej socjalistyczna inwestycja w stylu gomułkowsko - gierkowskim ( wicie rozumicie - dłuuuuga hala + biurowiec i portiernia ). Niedawno odnowiona, z lekka przebudowana, dalej się w niej produkuje ( a nie sprzedaje, loftuje czy koncertuje ). Co prawda inna to produkcja niż drzewiej bywało ale coś tam ze starych czasów zostało - przez ścianę słyszę jak terkoczą ostatni Mohikanie - sześć żakardówek.
Do fabrycznych ścian i płotów przylega mój dom z ogrodem. Dom to wiekowa ( dobra, solidnie z hakiem wiekowa ) kamieniczka a ogród to po prostu place na których kiedyś stały szopy składowe, wozownia, rósł sobie sad i jeszcze moja prababcia znalazła miejsce na uprawę roślin ozdobnych. Moja rodzina mieszkałaby w tym miejscu już ponad wiek gdyby nie tzw. przemiany dziejowe. Pierwszą przemianę zarządzili Niemcy z III Rzeszy ( piszę w ten sposób żeby nikt ich nie mylił z łódzkimi Niemcami ) wywalając familię w tempie ekspresowym, drugą przemianę zarządził po wojnie "rząd z Lublina" żeby familia wiedziała że trzeba się dzielić tym czego już się nawet nie zasiedla ( moja prababcia i jej synowie nigdy nie zamieszkali ponownie w swoim domu, mieszkali w tzw. przydziałach z kwaterunku ). Natomiast w ich domu były fabryczne stołówki, ambulatoria a w końcu lokale mieszkalne dla robotników fabryki. Po latach dom w stanie ruiny wrócił do rodziny. Normalnie jak to w Łodzi i okolicach.
W 1995 roku postanowiliśmy zrobić coś żeby nam się chałupka nie zawaliła i zaczęliśmy regulować naprawdę poważnie sprawy nieruchomości. W myśl przysłowia "Pańskie oko konia tuczy" koło 2000 roku zamieszkaliśmy w domu ( na kubłach z rozrobionym cementem zamiast na walizkach ) a sprawy związane z nieruchomością ciągnęły się dalej. W tym czasie jako tako uczyniliśmy zdatnym do zamieszkania część nieruchomości i odkryliśmy drzemiących w nas ogrodników. Ziemia kusiła, opowieści stryja mojej mamy o hodowli róż zrobiły swoje. Nie bez znaczenia też był tu fakt że przez długie lata jedyną możliwością korzystania z naszej własności było uprawianie przez Stryja Mieczysława sadku na jednym z jej placów. Stryj wywalczył to sobie w sądzie. Zatem to ów były sadek był najbardziej zadbaną cześcią nieruchomości i kto wie czy nie dlatego właśnie najprzyjemniej przebywało nam się w ogrodzie. Na początku naszego ogrodowania "uprawy" nazwane roboczo Alcatrazem na cześć fabryki wyglądały tak:



W ogrodzie drzewa owocowe i porzeczki, na podwórku po wywaleniu nawłoci lilaki staruszki i pustynia. Gryplan był taki żeby powycinać stopniowo stare drzewa owocowe, które mimo naszych akcji ratunkowych jednak padały i powolutku zacząć tworzyć coś na kształt nowoczesnego ogrodu ( czytaj trawniczek nam się marzył ). Podwórko miało być totalnie zaiglaczone czyli zaoszczędzenie sił było w planie i rzucenie ich na ogród właściwy. Z perspektywy czasu te gryplany wcale nie wydają mi się takie durne, choć dziś trawnik zwany Tyrawnikiem ulega zanikowi a iglaki na podwórku wcale nie są głównymi graczami. Po prostu wszystko ma swój czas i są drogi którymi należy przejść. To był taki okres kiedy ja zaczęłam stopniowo zdawać sobie sprawę że Alcatraz to coś znacznie więcej niż zbiór roślin, że tworzę coś żywego, co nie zawsze funkcjonuje zgodnie z moimi wyobrażeniami. Ta "wczesna wiosna" Alcatrazu była obarczona mnóstwem błędów - mój Wielki Ogrodowy czego i gdzie ja nie sadziłam! Święcie wierzyłam że cynobrówka wytrzyma łódzkie zimy a róże angielskie ich nie zdzierżą. Kupowałam rośliny typu pernecja i hebe i dziwiłam się że ledwie dychają ( dychały chyba tylko po to żebym miała nadzieję następną zimą po której ostatecznie padały ). Jednak bez tego czasu zarówno ja jak i Alcatraz bylibyśmy kimś i czymś zupełnie innym, ja może uboższym w doświadczenia ( za to zasobniejszym w mamonę ) ogrodnikiem a on może ładniejszym ale bardziej konwencjonalnym ogrodem.

6 komentarzy:

  1. Długą historię ma Alcatraz. Ciekawa jestem czy masz więcej historycznych zdjęć ogrodu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Będą jeszcze historyczne zdjątka Pikutku, takie prawdziwe przedwojenne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam !!! Jak fajnie, jak fajnie ... Poznajesz ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Poznaję, poznaje i witam serdecznie w mych blogowych progach!

    OdpowiedzUsuń
  5. I Azalska jaka młoda i szupła !

    OdpowiedzUsuń
  6. Azalska była zdejmowana na podwórku, żałośnie łysym. Na pierwszym planie modrzewik japoński 'Pendula' w fazie niemowlęcej.

    OdpowiedzUsuń