Niby było cool bo podróże i towarzystwo, bo sadzenie i całkiem nowe akcje w Alcatrazie ale ten wrzesień jakoś specjalnie miło mi się w pamięci nie zapisze. Za sprawą odejścia Puchowatego rzecz jasna. Ciotka w ramach rekonwalescencji duchowej udała się z krótką ekskursją do starszej córki a ja udałam się do tzw. obowiązków. Oj, tak coś czuję że tego oddechu od nich nie było specjalnie dużo, no ale nie można mieć wszystkiego. Z niepokojem słucham prognoz długoterminowych, czyli jak zwykle przed zimą zaczynam uprawiać pogodę ( ponoć klasyczne zajęcie ogrodników zimową porą, tak twierdził pan Karel Čapek ). W ogrodzie powoli czuję smęty jesienne ale wynikają one chyba raczej z mojego nastroju a nie z rzeczywistego stanu rabat. W tej chwili trwa tradycyjna marcinkowa orgia, czyli jest normalnie jak to we wrześniu w Alcatrazie. Powoli zaczyna się żółknięcie liści na drzewach, ale do złotej jesieni jeszcze daleko. Dżizaas leczy kolana ( wyprawy górskie latem ) i jakoś cicho w związku z tym o pomocy w ogrodzie. Sprawa chyba jest z tych poważnych bo jest też cicho w temacie powideł, gruszek z wanilią i w tym podobnych sprawach. Wieczorkiem usiłuję czytać tzw. literaturę piękną ale zasypiam nad nią w tempie ekspresowym, oblookałam jakieś smętne filmiszcze i stwierdziłam przy końcu dzieła że nie pamiętam już jego początku.
Albo zaczyna się choroba Alzheimera, albo początki jesiennej zarazy czyli podłapałam spleen. Zdecydowanie wolę to drugie, mimo że przypadłość wredna, z tych upierdliwie powracających. No jest jeszcze trzecia możliwość z tym filmem - gniot jak rzadko, "okruch życia'",qrcze, do prędkiego zapomnienia! Jakby było mało tego wszystkiego trzeba liczyć dutki, bo zbliża się czas płacenia za paliwko na zimę. Tak jakoś mi nie tego, jak sobie o tym pomyślę. Dobrze choć że koty w porzo ( tfu, tfu, tfu! ). Była co prawda fala obrazy odczuwalna każdorazowo po moich wycieczkach, ale generalnie nie ma w tej chwili ekscesów. Najprawdopodobniej nieswojo im bez Puszka, nie ma kogo śledzić i przed kim się ukrywać w takich "niewidocznych miejscach" jak to za drabiną korytarzową ( widać cały koci tyłek i sporo przodka ). Oczywiście żeby nie zaspleenieć do końca i pozbyć się niewesołych myśli o finansach, układam plany robocze na październik. Mam zamiar pozbyć się całego przyszopia, wszystkie rośliny w doniczkach wegetujące na przyszopiu chcę w przyszłym miesiącu posadzić - żadnego dołowania! Może nie jest to strasznie ambitne, w tym roku nie ma aż takiej ilości nowych roślin do sadzenia, ale uważam że jak na mnie to starczy. Bezczelnie przyznaję że troszkę muszę odpocząć od ogrodu, odczuwam zmęczenie posezonowe. W końcu do cholery jest niemal październik a ja ogroduję w tym roku prawie od początku marca! Nieskładny ten narzekający post, trudno - cosik jestem ostatnio bez formy nie tylko w ogrodzie.
Ja takie "zmęczenie posezonowe" miałam w całym sezonie :( co z tego, że ręce sprawne, jak duch obolały ... Pozdrówka solidaryzujące ;)
OdpowiedzUsuńBolenia duszne sa najpaskudniejsze. Ból fizyczny z wyjatkiem Naprawdę Wielkiego Bólu, to prycho w porównaniu ze sprawami dusznymi. Nawet częściowa niesprawność jakoś u mnie jest łatwiej trawiona niż "ciężkość na duchu". Ta pierwsza wyzwala gniew a co za tym idzie wolę walki a to drugie jest zazwyczaj dołujące. Swego czasu Zapolska opisywała "cierpienia duszne", heroiny zazwyczaj zadawały sobie wtedy ból fizyczny żeby duszny przydusić. Ha, wynikałoby z tego że przy spleenie powinnam harować w Alcatrazie do upadłego. Nie wiem Barashkonku czy bym się zdobyła na zaordynowanie takiego leku, chyba raczej wolę mniej drastyczne terapie. Taki czas dla się na przykład ,oczywiście w odpowiednich dawkach, bardziej mi pasi.
Usuń