Powolutku zbliża nam się do końca najładniejsza faza jesieni. Nie ma zmiłuj, czas na szarugi, siąpania i tym podobne jesienne "przyjemności". Ogrodowa jesień w tym roku była "odpuszczona". Nie żebym tam w ogóle do Alcatrazu nie zaglądała, ale wszystko odbywało się na chybcika albo w takim poczuciu znużenia pracami ogrodowymi że nie czerpałam z tego zwykłej przyjemności. Nie uważam tego sezonu za szczególnie bogaty w kwitnienia, super hiper zakupy czy powalające odkrycia nowych roślin. Za to niewątpliwie był to czas wykorzystany przeze mnie na przemyślenia koncepcji ogrodowania. Bo Alcatraz się zmienia wraz ze mną, krótko pisząc - Alcatraz się starzeje. Pięknie i fajnie bo duże drzewa i rozrośnięte krzewy "robią" dojrzały ogród, mniej cudnie jest z bylinami. Zawsze byłam byliniarą i najwyżej ceniłam ogrody pełne pięknie kwitnących bylin. Alcatraz jest zatem zabylinowany do nieprzytomności. Niestety ogród bylinowy wymaga sporego nakładu pracy żeby cieszył oczy, a mnie zaczyna brakować nie tylko czasu ale i siły na ciągłe "obrabianie" rabat. Ogród, który powinien cieszyć człowieka urodą staje się Wielkim Polem Pielowym, gdzie ciężko się rozluźnić i odpocząć bo ciągle ma się przed oczami "zakres robót" do wykonania. A mnie w ogrodowaniu akurat nie pociąga radość "urobienia" do padnięcia na pysk. Nie ogroduję przecież po to by się zamęczać fizycznie i co gorsza psychicznie, bo ogród musi wyglądać tak jak to sobie uplanowałam.
Jak praca w ogrodzie przestaje cieszyć to wyraźny znak że czas na zmiany. Ja i Alcatraz właśnie dojrzeliśmy do zmiany koncepcji. Alcatraz od pewnego czasu dawał mi już do zrozumienia że albo zaprzęgnę Dżizaasa do wolontariatu w "pełnym wymiarze godzin" albo będę musiała się pogodzić z tym że nie utrzymam tak dużych rabat bylinowych w jakim takim porządku przy obsłudze jednoosobowej. Oczywiście bezczelnie udawałam że nie wiem o co Alcatrazowi chodzi, ale w końcu czas skończyć z tym udawaniem i znaleźć się jakoś w realu, czyli wziąć problem na klatę. Byliny tak, ale nie w takiej ilości i niekoniecznie z tych wymagających nieustannego doglądania. To pierwsze przyjdzie mi w tej chwili dość łatwo ( zmęczenie wiecznym pieleniem ) , z tym drugim jako miłośniczka irysów bródkowych, mogę mieć pewien problem.
Cóż, trzeba będzie z pewnych roślin zrezygnować i ograniczyć stanowiska innych. W innym wypadku nie dojdę z Alcatrazem do ładu,i ze sobą zresztą też. Jak już gdzieś wcześniej pisałam jako pierwsze zmiany odczuje Ciepłe Monstrum. Z typowej słonecznej rabaty bylinowej zamierzam zrobić mały zagajnik magnolkowy. Dwie magnolie kwitnące wiosną białymi kwiatami znajdą tam swoje miejsce -'Lennei Alba' ( już rok jak rośnie w gruncie) i powstała z popiołów jak ten feniks 'Double Diamond'. To wokół tych magnolek będą skupiały się nasadzenia bylinowe. Magnolki rzecz jasna nie będą jedynymi drzewo - krzakami na tak dużej przestrzeni jaką jest Ciepłe Monstrum.Mam jeszcze parę pomysłów dotyczących zakrzewiania tej części ogrodu. Muszę pamiętać jednak o tym by nie popaść z tym sadzeniem krzewów w "manię zakrzewiania", bo żadna przesada ogrodowi nie służy (a większość krzewów podpija wodę jak to stado u wodopoju - za duża ilość krzewów to wysuszona gleba ).
Zatem muszę solidnie przemyśleć moje pomysły nasadzeniowe dotyczące krzewów bo ilość tych roślin na Ciepłym Monstrum będzie mocno ograniczona ( żadnego kolekcjonerskiego utykania na siłę ). Szlachetna rezygnacja nigdy nie przychodziła mi łatwo, mój charakterek jest z tych wrednawych i pazerność jest jego brzydką cechą, więc zanim cokolwiek posadzę pewne będę przechodziła tzw. stan niepewności ( a zaraz po posadzeniu wybrańca tzw. stan zwątpienia he, he ). Nie ma jednak dla mnie innej opcji, bo tylko powiększenie stanu krzewów w Alcatrazie wybawi mnie od pielenia "hektarów". Po Ciepłym Monstrum do przeróbki pójdzie tzw. Górny Landryn ( wywalenie jednych krzewów i zastąpienie ich mniej ekspansywnymi - śnieguliczka ma swoje stanowisko na podwórku i ono jej musi wystarczyć a tawuła wierzbolistna po prostu wylatuje z ogrodu ). Miejsce po tych krzewach zajmą różane dzikuny ( te które rosną dotychczas przy kalinie i nie najlepiej im się wiedzie ) oraz róże historyczne ( z tych większych ). W końcu będę mogła wykończyć porządnie placyk podkawiaczkowy, który znajduje się w tej części ogrodu. Zarzuciłam jakiś czas temu placykowanie po próbie kradzieży słynnej żeliwnej nogi do kawiaczka. Zostawienie na placyku podkawiaczkowym żeliwnych krzeseł i stolika dla złodzieja było bez sensu ( na sprzątanie mebelków ogrodowych to ja jestem za leniwa ) i placyk jakoś przestał być moim priorytetem ogrodowym. Teraz w związku z rozbudową sąsiedztwa jest szansa że kawiaczkowanie powróci.
A co planuję w najbliższym czasie. Planuję bezczelne niesprzątnięcie liści. Tzn. wygrabię tylko te z Tyrawnika a reszta zostanie tam gdzie spadły. Czytam i słyszę od czasu do czasu jak to pod tymi liśćmi zgnilizna, robactwo i jeszcze gryzonie ale jakoś mniej mnie to rusza niż wizja porządnie wyczyszczonej rabaty i minus piętnastu bez śniegu, a przy gruncie jeszcze ciekawiej. Nadgorliwość gorsza niż faszyzm a "porządnictwo wyczynowe" może się źle skończyć. Poza tym to trochę dziwne żeby wywalać naturalną ściółkę i okrywać rośliny agrowłókniną, szczególnie w wypadku tych roślin przy których ważne jest okrywanie bryły korzeniowej. W ogóle na temat okrywania agrowłókniną roślin żeby chronić je przed mrozami a nie tylko przed przymrozkami, mam tzw. swoje zdanie.
Kopczykuję, okrywam stroiszem ( gałęziami przycinanych w ogrodzie iglaków ), opatulam ściętymi pędami traw ale zabawy z agrowłókniną sobie darowałam. Przed przymrozkami nie mam już czego o tej porze roku chronić a w razie prawdziwego centralnopolskiego mrozu to okrywanie agrowłókniną jest tak skuteczne jak wyrywanie zęba widelcem. Zarówno w przypadku widelca jak i agrowłókniny ma się tylko satysfakcję że coś się zrobiło i mnóstwo bólu na dodatek. W obydwu wypadkach wiara nie czyni cudu. Niestety nie uda mi się w tym roku pozbyć przyszopia. Zarzekałam się że żadnego dołowania a teraz mam na przyszopiu rośliny swoje, Artamki i Ewandki. Tak to życie weryfikuje moje gryplany. Nic to, zadołowane mają u mnie zawsze dobre szanse na przeżycie a miło sobie pomyśleć że zaraz po "wyjściu z gawry" czekają na człowieka w ogrodzie rośliny do posadzenia.
Na fotce poniżej obietnica wiosny - przyszłoroczne kwiaty magnolek po opadnięciu liści są doskonale widoczne. Jak dla mnie radość dla oczu i plasterek na nieco wymęczone tegorocznym jesiennym kołowrotkiem ( nie tylko ogrodowym ) ego.
Tabazo,
OdpowiedzUsuńwłaściwie to trudno moje (nawet dwa) ogródki porównywać z Alcatrazem pod względem wielkości i zasobności, jednak czytając Twoje jesienne rozważania doszłam do wniosku, że sama już własnego podsumowania pisać nie muszę. Wystarczy, że zlinkuję do Twojego bloga ;P hi hi hi...
Też dostrzegłam u siebie dojrzewanie ogrodnicze, pewnie jest to sprawą wieku, ale i też problemów zdrowotnych, które dały mi bardzo wyraźne sygnały, że skończyło się "rumakowanie". Trza się pogodzić z żywotem osła. Najśmieszniejsze jest to, że zmiana stylu i ogrodowania dawno już była przewidywana przez mojego Tadzia, który często w chwilach łamania gnatów po ciężkiej pracy przytaczał czarne obrazy zbliżającej się "starości i niemożności". Z trudem przyznaję rację (osły wszak uparte są!), ale zaczynam się skłaniać do zachwycania się naturą z pozycji tarasu lub innego miejsca wypoczynkowo-kafkowego. W przypadku przyznania komuś (T) racji okupuje to kolejną żmudną i męczącą pracą u podstaw. Cieszy mnie jednak dojrzewanie do ogrodowania mojego wspólnika, który składa propozycje niczym rasowy ogrodnik, znający się na roślinach i odróżniający je, ba! mający dobre pomysły! Dużą frajdę mam, że swoim gadaniem o roślinach doprowadziłam do tego, że wspólnie stwarzamy coraz fajniejsze rzeczy, a jemu wydaje się, że był taki mądry od samego początku.
Z niecierpliwością będę oczekiwała na kolejny sezon, bo lubię zmiany w ogrodzie, szczególnie gdy będą prowadzić do ograniczenia nasilenia mojej pracy. No a poza tym, któż nie lubi zmian...
Pozdrawiam i trzymam kciuki za to byśmy miały siły na zmiany i na kawkę na placyku lub tarasie. :)
No właśnie - "Czas na zmiany" że zacytuję pewnego polityka. "Rumakowanie" zostawiam sobie na różne odświętne okazje, codziennoś ma być jak najbardziej ośla. Jeśli chodzi o moją wspólniczkę to nawet nie jest na początku drogi ku prawdziwemu ogrodowaniu, gdzie tam Dżizaasowi do Tadzia, he, he. Dżizaas właśnie odkryła że irysy bródkowe i syberyjskie to jednak nie jest to samo, ale nad tym dżizaasowym olśnieniem pracowałam od jakiegoś czasu z Magdziołem. Stwierdzam z pewną żałością że moja skądinnąd minteligenta siostra jest tępakiem okrodowym i to w stylu "tępa sztrzała", bo na dzidę to za mała. Znaczy za niska. Być może z czasem obudzą się w Dżizaasie jakies ogrodowe instynkta ale jak na teraz to jest z tym cieniutko.
OdpowiedzUsuń