Wszyscy podekscytowani byliśmy tymi lilakami, choć we mnie natrętna myśl o systemie produkcji telewizyjnych programów budziła lekki niepokój. Wegetacja w Wielkiej - To - Polsce nieco wyprzedza tę z Polski Centralnej, przesunięcie takie około dwutygodniowe ( na oko ) a że w Łodzi Syringa vulgaris przeżyły właśnie szczyt kwitnienia i powolutku zaczynały się zwijać, należało się liczyć z tym że trafimy na resztki lilakowej chwały. Co prawda w kupie siła, więc nawet schyłkowa faza w alejce lilakowej mogła zrobić wrażenie. Zwiedzanie jednak zaczęliśmy od kórnickiego zamku.
Zamek
Najpierw była budowla obronna w miejscu obecnego zamku. Została wybudowana prawdopodobnie w ostatniej ćwierci XIV wieku przez niejakiego Wyszotę, brata biskupa poznańskiego, jednak pierwszy zachowany dokument dotyczący budowy zamku pochodzi z roku 1426. Właścicielem Kórnika był wówczas wspomniany już biskup poznański i kanclerz wielkopolski Mikołaj Górka. Ukończył budowę zamku w roku 1430. Zamek był zwyczajną dla średniowiecza budowlą mieszkalno - obronną. Składał się z dwóch równoległych skrzydeł, wieży w narożniku północno-wschodnim, bramy wjazdowej od południa oraz zwodzonego mostu przerzuconego nad fosą. W XVI wieku ostatni właściciel z rodu Górków, wojewoda poznański Stanisław, dokonał przebudowy zamku. Powstało wówczas nowe, północne skrzydło zamku. Prace zostały ukończone w roku 1574, a niedługo potem w zamku gościł Henryk Walezy w drodze na swoją koronację w Krakowie. Wow, znaczy w Kórniku była koronowana głowa, dla zamku zawsze to nobilitacja, w niektórych przewodnikach podawana wytłuszczonym drukiem.
W roku 1592, po bezpotomnej śmierci Stanisława Górki, zamek przeszedł w ręce rodu Czarnkowskich ( właścicielem został siostrzeniec Stanisława, Jan Czarnkowski ), a od roku 1610 należał do rodu Grudzińskich. W 1623 roku gościł w Kórniku król Zygmunt III Waza z małżonką i królewiczem Władysławem ( dwie koronowane głowy, jedna in spe, he, he ). W czasie potopu szwedzkiego zamek bardzo ucierpiał, stacjonowały w nim wojska elektora brandenburskiego, sojusznika Szwedów. Jeszcze żadne stacjonujące wojska nie zrobiły dobrze zajętemu na kwatery zamkowi. W roku 1676 dobra kórnickie przejął Zygmunt Działyński i wraz z Działyńskimi dla zamku nastały dobre czasy. Córka Zygmunta, Teofila, zasługuje jednak na osobny rozdział w poście, więc w tym rozdziale poświęconym zamkowi tylko napiszę że za jej "panowania" zamek został gruntownie przebudowany w stylu barokowym, po bokach dziedzińca wzniesiono dwie oficyny + jedną nieco dalej ( zwaną Klaudynówką ). Również XVI - wieczny ogród włoski zamieniono w park w modnym stylu francuskim. Po śmierci Teofili dobra kórnickie przeszły w ręce jej syna Feliksa Szołdrskiego, jednak już w roku 1801, po procesie, powróciły do rodziny Działyńskich. Rezydencję objął najpierw Ksawery Działyński, a od 1826 roku jego syn Tytus Działyński, który przeprowadził kolejną modernizację zamku.
I w tym miejscu przywitamy się berlińskim architektem Karolem Fryderykiem Schinklem, jednym z najwybitniejszych przedstawicieli swojego zawodu w XIX - wiecznych Niemczech.W roku 1828 to właśnie do niego zwrócił się Tytus Działyński w sprawie opracowania projektu przebudowy zamku. Schinkiel projekt opracował lecz ze względu na wybuch powstania listopadowego, w którym Tytus Działyński brał czynny udział, prace musiały zostać przerwane. Tytus został bowiem ukarany przez władze pruskie konfiskatą majątku i musiał szukać schronienia w Paryżu, a później w Krakowie. Do Kórnika wrócił "za łaskawym pozwoleństwem" dopiero w roku 1839 po anulowaniu wyroku skazującego i wygraniu procesu o zwrot dóbr ( oj, nie ostatni to proces z rządem zaborczym o kórnickie dobra ), a pięć lat później ruszyły prace przy przebudowie zamku, które nadały mu charakter budowli obronnej w stylu neogotyckim. Tak po prawdzie to projekt Schinkla nie był jedynym projektem przebudowy zamówionym przez Tytusa, jeszcze przed Schinklem takie projekty opracowali Antonio Corazzi i Henryk Marconi. Oba projekty zostały co prawda odrzucone ( projekt Corazziego zakładał zdaniem Działyńskiego zbyt bogatą i kosztowną ornamentykę, nawiązującą do weneckiego gotyku inspirowanego formami orientalnymi, a projekt Marconiego był za to schematyczny i też zbyt kosztowny - szczęśliwie dla urody zamku Działyński kochał prostotę i był oszczędny, he, he ), ale nie zapomniane. Przy przebudowie zamku wykorzystano nie tylko projekt Schinkla ale też Marconiego a także "wstawki własne" samego Tytusa, które realizował przy pomocy budowniczego Mariana Cybulskiego. Nie mamy w tym wypadku zatem do czynienia z czystym schinklowskim stylem.
Zmiany wyglądały następująco - z pierwotnej elewacji północnej stworzono fasadę ( interesujące jest zwieńczenie głównego okna nad wejściem tzw. łukiem tudorowskim ), po strona południowej czyli tej "od ogrodu" umieszczono potężną ostrołukową niszę, przypominającą motyw z mauzoleum Taj Mahal w Indiach( najprawdopodobniej bezpośrednio wzorowany na Pawilonie Królewskim w Brighton ) . Po stronie wschodniej bocznej znajduje się asymetrycznie usytuowana cylindryczna ceglana wieża, mocno wyróżniająca się na tle białej elewacji zamku. Strona boczna zachodnia to rozbudowany taras z widokiem na Jezioro Kórnickie. Niewątpliwy wpływ na końcowy efekt przedsięwzięcia miały jak widać podróże Tytusa do Anglii, podczas których zapoznał się z średniowiecznymi, neogotyckimi, a także inspirowanymi Orientem budowlami. I tak powstał zamek w kształcie zachowanym do dzisiaj, chyba najwybitniejszy przykład tego typu architektury w stylu neogotyckim na ziemiach polskich. W przebudowanym zamku Tytus Działyński umieścił zgromadzoną przez siebie bibliotekę pełną starych druków, map i rękopisów (m.in. rękopisy Chopina, Bonapartego i Mickiewicza), a także zbiór pamiątek narodowych. Wnętrza otrzymały nowy wystrój: ozdobne portale drewniane, sztukaterie i posadzki. Sień, reprezentacyjne wnętrza jadalni i Sali Mauretańskiej zostały pokryte drewnianym stropem, w dwóch pierwszych pomieszczeniach kasetonowym. Na parterze mieszczą się dawne pokoje mieszkalne: apartamenty właściciela zamku, pokój pani domu, salon i sala jadalna. Na piętrze znajduje się duża sala z cennymi zbiorami, a także biblioteka i pokoje gościnne. Zmieniono także utworzony przez Teofilę Działyńską ogród francuski, który przekształcono w park krajobrazowy w stylu angielskim
Mnie spośród pamiątek zgromadzonych w tzw. Sali Mauretańskiej najbardziej urzekły porcelanowe figurki "Polaczków". Za czasów panowania saskiego w Polsce powstała w Miśni pierwsza manufaktura europejskiej porcelany. Na saskim dworze malownicze stroje polskiej szlachty były wówczas codziennością, a że życie dworskie i sztuka szybko się przenikały, zaczęto produkować figurynki ubrane według "polskiej mody". Dziś to wyjątkowe rarytasiki wśród XVIII - wiecznej porcelany. Mamelona i Ewę urzekły z kolei meble - nie, nie gabloty w Sali Mauretańskiej, he, he. W zamku znajduje się piękna kolekcja XVII - wiecznych mebli ale na "stolarzównach" największe wrażenie wywarł świetny stół z okleiną wykonana z sęków i XVIII - wieczne okazy "wysokiego meblarstwa". Dżizaas przeżywała miniatury Stanisława Samostrzelnika a Sławek wpatrywał się w genialne parkiety i australijskie zbiory. Każde z nas znalazło we wnętrzach tego zamku coś, przy czym serce mu żywiej zabiło Po śmierci Tytusa w roku 1861 zamek przeszedł w ręce jego syna Jana, który kontynuował dzieło ojca, jednak bardziej interesował się rozbudową rezydencji swojej żony Izabeli z Czartoryskich w Gołuchowie. Wzorem swojego ojca wziął on udział w kolejnym zrywie powstańczym, czyli powstaniu styczniowym, za co został zaocznie skazany na karę śmierci. Jan Działyński umiera bezpotomnie w roku 1880, a zamek odziedziczył jego siostrzeniec Władysław Zamoyski, który jako obywatel francuski, w 1885 roku został zmuszony do jego opuszczenia. Historia powtarza się, kolejne procesy o odzyskanie dóbr a następny polski właściciel zamku mieszka za granicą.
Na szczęście taką nie do końca prawdziwą. Adam Zamoyski wraz z matką zamieszkał na terenie zaboru austriackiego, w Kuźnicy koło Zakopanego, gdzie zasłynął w walce o polskość Morskiego Oka ( i nie tylko zresztą tym - nie darmo jedna z głównych ulic Zakopanego została nazwana na jego cześć ). Do Kórnika powrócił wolnej Polsce, w 1920 roku. W 1924 roku, tuż przed śmiercią, Władysław Zamoyski przekazał całe swoje dobra, w tym zamek wraz ze wzbogaconymi przez niego kolekcją dzieł sztuki, zbiorami bibliofilskimi i ogrodem dendrologicznym narodowi polskiemu. Nam wszystkim, żadnym tam arystokratycznym pociotkom! Gest co się zowie! Darowizną zarządzała fundacja "Zakłady Kórnickie". W czasie wojny zbiory zostały nistety częściowo rozgrabione, a po wojnie Fundacja "Zakłady Kórnickie" została zlikwidowana. Od roku 1953 roku władze PRL oddała w Kórnik Polskiej Akademii Nauk ( nie iwm czy w zarząd czy PAN jest właścicielem ). W roku 2001 reaktywowana została Fundacja "Zakłady Kórnickie".
Teofila
Nam żyjącym w kulturze będącej w swej olbrzymiej części spuścizną po sarmatczyźnie szlacheckiej vel szlachetczyźnie sarmackiej, jakoś ciężko przyznać że to "Panie Bracie", "Nic o nas bez nas" i tym podobne ćwierkania, odnosiło się do bardzo mikrej procentowo części społeczeństwa. Prawda jest taka że warunki życia pańszczyźnianego chłopa w XVIII - wiecznej Polsce nie różniły się znów tak bardzo od tych w których żyli w tym czasie niewolnicy na amerykańskich plantacjach. Przeważająca część społeczeństwa była zniewolona, ze wsi się zbiegało albo uzyskiwało "łaskawe pozwoleństwo" na jej opuszczenie. Nie przychodzi nam łatwo myślenie o pierwszej Rzeczypospolitej jako o państwie w swej istocie niewolniczym, gdzie jedynie niektóre stany obdarzone były wolnością osobistą. Szlachta, "ludzie miasta" - ich liczba w stosunku do liczby pańszyźnianych była naprawdę niewielka, większości społeczeństwa przypisana była rola osób zniewolonych.
Teofila urodzona, wzrastająca i kształtowana w pierwszej połowie XVIII wieku, w czasie gdy w Polsce wszyscy mieli gdzieś sprawy społeczne bo "dobrze jest jak jest", była pewnym ewenementem. Jej stosunek do pańszczyzny był poparty ekonomią, może nawet ona stała u jego genezy. Teofila z problemami, kombinacjami z obejściem prawa wprowadzała gospodarkę czynszową (tzw. olędry) która polegała, z grubsza rzecz biorąc, na osadzaniu wolnych chłopów dzierżawców. Najprawdopodobniej do roku 1783 akcja czynszowania ziemi została zakończona. Dla przypomnienia zniesienie pańszczyzny na ziemiach polskich pod zaborami to - 1811 rok w zaborze pruskim, 1848 w zaborze austriackim, 1861 - 64 na ziemiach pod zaborem rosyjskim.
Oczywiście Teofili za taki a nie inny stosunek do pańszczyzny będącej podstawą utrzymania większości rodzin szlacheckich solidnie się obrywało. Takoż za osadzanie Niemców na roli ( płacili wyższy czynsz dzierżawny i przywozili ze sobą bardziej rozwiniętą kulturę rolniczą ), popieranie Żydów i innych innowierców i generalnie za bycie jeszcze przez to wszystko bardziej majętną. Nic tak nigdy Panów Braci nie bolało jak cudza mądrość a niczym więcej się tak nie chwalili jak własną małością i głupotą, która zresztą doprowadziła pierwszą Rzeczpospolitą do ruiny a potem do utraty niepodległości. Niewiele się zmieniło, co?
W życiu prywatnym Teofili też się jeszcze zadziało - w roku 1743 lub 1748 wyszła powtórnie za mąż za Aleksandra Hilarego Potulickiego. Była od męża starsza o 8 lat ( to była wówczas duża różnica wieku w związkach pomiędzy starszymi kobietami i młodszymi mężczyznami ) i majętniejsza, co dawało podstawy plotkom że Aleksander Hilary, żeniąc się z bogatą wdówką miał nadzieję na dopuszczenie do wspólnoty majątkowej. Z tego związku urodziły się dwie dziewczynki. Małżeństwo nie trwało długo, Potuliccy rozwiedli się w 1754 r. Teofila odtąd pozostała sama. Kto byt winien rozkładowi małżeństwa - trudno dociec, ale Teofila ponoć nie miała zbyt łatwego charakteru. Była w końcu niezależna majątkowo i swojej niezależności pilnowała. Potulicki odpłynął w niebyt a "kórnicka rządziocha" zaczęła być podejrzewana o niecne stosunki z duchownymi. Padło na katolickiego proboszcza, później na pastora, cud że okoliczni rabini nie zostali w to wszystko wplątani ( aj, głupio by było - chrześcijańska dama ). Z roku 1753 pochodzi obraz, portret Teofili w białej sukni, przypisywany Antoniemu Pesne znajdujący się w kórnickim zamku. To właśnie w tej "portretowej" sukni ma się pojawiać duch Teofili wyczekując na Czarnego Jeźdźca, unoszącego ją na Czarnym Rumaku, rzecz jasna, w podróż w nieznane. Tzw. Biała Dama z Kórnika ma w ten sposób odpokutować po śmierci za grzeszenie z duchownymi za życia. Inna wersja z pokutą to kara za rozebranie myśliwskiego zameczku Górków ( i zagarnięcie lub też zaprzepaszczenie skarbu w nim schowanego)
Teofila zmarła 26 listopada 1790 r. Pochowano ją w kościele kórnickim
Arboretum
Po oblookaniu zamku, który na nas, przyzwyczajonych do pałacowych ekscesów łódzkich fabrykantów, wywarł wrażenie niezwykle eleganckiego założenia, podreptaliśmy do arboretum czyli dawnych pałacowych ogrodów. Kórnickie arboretum to największe i najstarsze arboretum w Polsce i czwarte co do wielkości kolekcji w Europie. Zostało założone w pierwszej połowie XIX wieku przez Tytusa Działyńskiego. Jak pamiętacie z zamkowej historii miał być to pierwotnie krajobrazowy ogród angielski, ale Tytus w swoich podróżach do Anglii zwiedzał nie tylko zamki i pałace ale też ogrody, w których właśnie w tym czasie zaczęto sadzić rośliny przywożone z brytyjskich koloni. Dzieło Tytusa kontynuował jego syn Jan Kanty Działyński oraz Władysław Zamoyski. Na powierzchni ponad 40 ha znajduje się ponad 3300 taksonów drzew i krzewów, w tym wiele egzotycznych.
Arboretum dzieli się na dwie części i tylko jedna z nich jest stale udostępniana turystom. Piszę o tym bo ku wielkiemu rozczarowaniu Sławka aleja lilakowa znajduje się w części otwieranej dla zwiedzających tylko w niektóre weekendy. Rzecz trochę dla mnie niezrozumiała, bo w końcu widziałam tzw. ogrody testowe w Wisley, dostępne ogółowi zwiedzających. No cóż, jak chcecie pooglądać sobie największą kolekcję lilaków w Polsce to lepiej zerknijcie kiedy są tzw. dni otwarte i będziecie mogli przedreptać obydwie części arboretum. Sławutonek był niepocieszony, qrcze, nastawił się na oblookiwanie drzewek , które dopiero mają być rejestrowanymi odmianami. Na szczęście arboretum nie tylko lilakami stoi, he, he, więc czerwonolistne buki, olbrzymie platany i lipowa Aleja Zamoyskiej nieco nam Sławka ułagodziły.
Trafiliśmy akurat "w rododendrony i azalie", jednak na nas poza świetną odmianą rodka 'Mist Maiden' nie zrobiły one specjalnego wrażenia. Bardziej przeżywaliśmy olbrzymie stare drzewa i duże już egzemplarze nowych odmian buków czy ambrowców. Poza tym przyjemnie było nam spacerować po ogrodzie w typie woodland, pełnego zwierząt, ćwierkań i bzyczeń. Na dokładkę co i raz czuliśmy zapach kwitnących drzew czy krzewów, nie wszystkie zapachy, jak też nie wszystkie krzewy czy drzewa udało nam się zidentyfikować. Większość roślin jest porządnie otabliczkowana, jednak pech chciał że akurat na tej, która mnie najbardziej zainteresowała tabliczki nie było.
Arboretum należy dziś do Instytutu Dendrologii Polskiej Akademii Nauk. Wiele z posadzonych w nim okazów, często o imponujących rozmiarach, liczy sobie dzisiaj 130-180 lat. Najstarsze obecnie rosnące drzewa to ok. 300-letnie lipy drobnolistne rosnące przy głównej alei biegnącej od Zamku w kierunku Bnina ( Aleja Zamoyskiej) . Kórnickie Arboretum najbardziej znane jest z grusz wierzbolistnyh Pyrus salicifolia , cypryśników błotnych Taxodium distichum oraz pięknie kwitnących magnolii, lilaków, azalii i różaneczników.
Do najstarszych zachowanych na terenie Arboretum dawnych budowli parkowych należy budynek Muzeum Dendrologicznego. Pierwotnym elementem tego budynku jest rotunda z XVIII w. W latach 40-tych XIX w. Tytus Działyński dobudował do niej przybudówkę z przeznaczeniem na bibliotekę. W latach 1960-1970 Arboretum zostało powiększone o tereny położone na wschód od starego parku, a od 1970 r. nowe kolekcje różaneczników oraz drzew i krzewów iglastych wysadzane są na terenie lasu doświadczalnego Zwierzyniec znajdującego się nad nad Jeziorem Kórnickim. To właśnie ta część arboretum do której tak wzdychał nam Sławek
Ja wzdychałam do wcześniej już wspomnianego nieoznakowanego krzewu ( fotka obok ), który wydzielał woń tak piękną że obecne francuskie perfumy to przy tym tylko czysta chemia i to gospodarcza. Obeszłam krzaczek wiele razy, zero, null , więc nawet nie wiem czego poszukiwać w szkółkach i czy to ma szansę się utrzymać w ogrodzie takim jak Alcatraz. U nas klimat jednak jest ostrzejszy niż ten w Kórniku, choć rośliny spotykane w Kórniku rosną sobie w najlepsze i w Rogowie. Nic to, zostaje mi jeszcze poszukiwanie w necie, może to jakaś zdziwna ( bardzo zdziwna tego....hym.... ) kalina.
Ja zaczęłam wzdychania do nieznanej rośliny a Mamelon wzdychanie skończyła. Oblookana żywcem dawidia chińska Davidia involucrata, zwana drzewem chusteczkowym nie zrobiła na nas oszałamiającego wrażenia. Stare i duże drzewo nie jaśniało jakoś specjalnie za sprawą "chusteczek". Szczerze pisząc gdyby nie chusteczkowy opad na ziemi w ogóle byśmy tych chusteczek gdzieś tam wysoko, hen bujających nie zoczyły. Może to wina pogody, zachmurzonego nieba, może rozmiaru samego drzewa - Mamelonowi w każdym razie fascynacja rozbudzona zdjęciami z netu przeszła. Akurat w czasie kiedy w Polsce są już dostępne odmiany szybko wchodzące w okres "chusteczkowania" ( te chusteczki to przylistki przy kwiatach ). Tak to kórnickie arboretum rozwiało złudzenia Mamelona a mnie pobudziło do poszukiwań. Przyznam że chętnie bym tu jeszcze powróciła. Może jesienią żeby pogapić się na kolory cypryśników i dębów, a może przyszłą wiosną w czasie starannie wyśledzonych dni otwartych. Lilaki czekają, na czele z tą wyśledzoną przez Sławka a jeszcze niezarejestrowaną odmianą kwitnącą olbrzymimi pojedynczymi kwiatami w kolorze śmietankowej bieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz