Ukiyo - e było sztuką tej miejskiej Japonii, wyższe kasty pogardzały taką formą jak współcześni "wyrobieni i kulturalni" pogardzają każdym miejskimi grafitti. Co innego taka kaligrafia na ten przykład, he, he - godna samuraja.
Drzeworyty przedstawiające florę i faunę to dość późna sprawa w historii japońskiej grafiki. Dopiero w XIX wieku artyści ukiyo - e zajęli się tymi tematami ( zresztą podobnie jak i krajobrazem, wcześniejsze prace dotyczyły tematów miejskich - portrety aktorów, gejsze i kurtyzany, wesołe spotkania w herbaciarniach Yosiwary ). Wtedy zakwitły papierowe odbitki. Nie tylko w Japonii, w papier zadrukowany ukiyo -e pakowano eksportowy japoński hit czyli porcelanę Satsuma i tak te piękne druki dotarły do Europy, gdzie zachwyciły artystów i miłośników sztuki. Triumfalny pochód tej sztuki przez kraje Zachodu zbiegł się z agonią ukiyo - e w Japonii. Pod koniec XIX wieku nastąpił znaczy spadek jakości grafiki, zarówno pod względem artystycznym jak i technicznym ( straszne zubożenie palety barwnej, bezczelna sztampa motywów i sposobu ich opracowania ). Jednak przyznaję że i wtedy trafiały się w takiej zakalcowatej sztuce rodzynki. Może nie tuzy jak mistrzowie Utamaro czy Hokusai, ale nie oglądam prac takiego Keika Hasegawy ze wstrętem i obrzydzeniem, he, he.
Teraz japońskie chryzantemki pięknie wydrukowane.
Chryzantemy przybyły do Japonii z Chin około VIII wieku naszej ery. W ówczesnej Japonii wszystko co chińskie cieszyło się wielkim powodzeniem, Japończycy uznawali wyższość cywilizacyjną Chin za rzecz nie podlegającą dyskusji. Już nigdy później ten kraj nie był tak otwarty na wpływ innej kultury ( niestety po czasie odreagowali kompleks niższości usiłując być panami Azji ), nie chłonął tak zdobyczy intelektualnych innych nacji i nie przetwarzał ich w zupełnie nową jakość ( przymusowa westernizacja w XIX i XX wieku to prychol w porównaniu z wpływem jaki miała cywilizacja Państwa Środka na Cesarstwo Japonii ). Chryzantema będąca kwiatem cesarskim w Chinach, w Japonii dostąpiła podobnego zaszczytu. Szesnastopłatkowa forma, lub też odmiana Ichimonjiginu, stała się znakiem cesarza. Jej wizerunek widniał na cesarskiej pieczęci urzędowej. Do dziś tam zresztą się znajduje. Jako określenia cesarskiego urzędu używa się nazwy Chryzantemowy Tron, podobnie jak określenia Biały Dom na urząd prezydencki w Stanach. Współcześni Japończycy uznają chryzantemę za symbol swojego kraju na równi z wizerunkiem wschodzącego słońca. W końcu w każdym japońskim paszporcie mamy wizerunek chryzantemy ( i pewnie dlatego pierwsze "kwiatowe" skojarzenie z Japonią to "Kraj kwitnącej wiśni", he, he ). Japońskie kiku ( czyli chryzantemy ) to coś więcej niż kwiat, to symbol słońca, perfekcji, długiego życia, siły i szlachetności. Samo dobro, tak cenione w japońskiej kulturze. W okresie jesiennym, w październiku i listopadzie, odbywają się w Japonii chryzantemowe festiwale. Szał ciał, znaczy szał płatków. Chryzantema nie jedno ma imię a w Japonii wyhodowano mnóstwo jej odmian. Sam mistrz Keika Hasegawa "portretował" chryzantemy w albumach druków zatytułowanych "100 chryzantem". Nie ma się co dziwić. w XIX wieku rozwój hodowli chryzantem w Japonii wkroczył w fazę "najwyższej doskonałości". Mnogość typów kwiatów stała się tak olbrzymia że historia japońskich odmian zasługje na miano chryzantemologii.
Szczegółnie cenione były chryzanetmy wielkokwiatowe, niekiedy o tak dużych kwiatach że wymagały one podpór. Pędy takich olbrzymów kwiatowych też nie byly malutkie, potrafiły osiągnąć prawie 180 cm wysokości, przywiązywano je do bambusów i taka popodpierana pędowo i kwiatowo chryzantema budziła ochy i achy. Rzecz jasna takie chryzantemowe rarytety uprawiano w donicach, w ogrodach nie miałyby szans ( pomijając fakt że w klasycznym japońskim ogrodnictwie pojęcie ogród kwiatowy w zasadzie nie istnieje ). W roku 1893 pojawił się wspomniany zbiór chryzantemowych prac Keika Hasegawy i natychmiast stał się bestselerem, głównie poza granicami Japonii. Moda na chryzantemy przybyła do Europy. Europejscy ogrodnicy bardzo szybko zorientowali się że duża część japońskich odmian chryzantem to nie jest odpowiedni materiał do ogrodów. Za dużo zabawy dla przeciętnie ogrodującego. Znano chryzantemy wcześniej i wiedziano że wymagają osłaniań, kloszowań, przycinań, itp. Jednak japońskie odmiany które nie znoszą mrozu, wymagające pielęgnacji jak bonsai to było zbyt wiele szczęścia nawet dla zwariowanych na punkcie ogrodnictwa Anglików. Chryzantemy wielkokwiatowe zostały roślinami doniczkowymi, oranżeryjnymi - takie egzoty orientalne. W szklarniach czuły się dobrze, na tyle że zaczęto je produkować na kwiat cięty. Niestety, pora kwitnienia sprawiła że chryzantemy okazały się idealnymi kwiatami na listopadowe święta. Utożsamiono je z kwiatami zmarłych i przestano zapraszać do domów. Baaaaardzo głupio! Japońskie symbole radości u nas powszechnie kojarzone są z żałobą. Cóż tak to bywa, dla nas nagietki to letnie radości dla Meksykanów "gwoździe do trumny".
Też kocham chryzantemy :) I w tym roku przekroczyłam wszelkie ograniczenia budżetowe. No i mam postanowienie przetrzymania karp w garażu...
OdpowiedzUsuńJa już zrezygnowałam z zimowania karp, zawsze coś się potem nie tak z tymi moimi chryzantemami działo. Teraz poprzestaję na wazonowych i doniczkowych radościach.:-)
UsuńProszę bardzo jak wylazła moja niewiedza, albo raczej naiwność, że chryzantemy to nasz zaduszkowy kwiat i tylko u nas jest tak znany :P A tu proszę...
OdpowiedzUsuńCmentarna kariera chryzantem w Polsce to nie jest taka baaaardzo stara sprawa. Nie do uwierzenia ale były czasy kiedy proboszczowie grzmieli z ambon na strojenie grobów kwiatami i zmniejszenie roli modlitwy i brak świeczki zapalanej w intencji zmarłych. Obyczaje nam się zmieniają, to co uważamy za niezmienną od wieków tradycję wcale nie jest takie constans.
OdpowiedzUsuńAkurat miałam okazję i przyjemność w ostatnich latach być jesienią zarówno w Japonii, jak i w Chinach. W Chinach jest zdecydowanie większy szał na chryzantemy niż w Japonii. W Japonii właściwie prawie ich nie widać, za to w Chinach chryzantemy są na każdym kroku. Widziałam ogromne rabaty "ustawione" z doniczkowych chryzantem, które wszyscy namiętnie fotografowali.
OdpowiedzUsuńTe japońskie drzeworyty są bajecznie piękne. Kilka razy oglądałam każdy z osobna...
Orientalnych podróży strasznie Ci zazdraszczam ( ale nie tak zawistnie, tylko tak tęsknie ), marzę o zobaczeniu Kokedera ( Saihōji ) i paru dzikich miejsc na Hokkaido. Chinami też bym nie pogardziła, choć bezczelnie przyznam że bliższa mi subtelność i lekka asceza japońskiej klasycznej kultury. W tym ascetycznym podejściu upatruję przyczyny mniejszej widoczności chryzantem. Japończycy masowo to raczej obchodzą czas sakura i kōyō, u nich tak bardziej bardziej krajobrazowo a mniej kwietnie. Chińczykom ogrody wypełnione kwiatami są zdaje się bliższe. Co do ilustracji to uwielbiam ukiyo -e, takie skrzywienie graficzne, he, he.
OdpowiedzUsuńSaihoji nie udało mi się obejrzeć podczas wyprawy do Japonii. Było za dużo "zachodu", żeby tam wejść. Tak - prosto z ulicy - niestety nie można... Niezbędne są jakieś rejestracje i oczekiwania. Ale oglądałam inne ogrody mchów. Zresztą pisałam o tym na moim blogu. Japonia to istne szaleństwo ogrodnicze. Jednego życia by nie starczyło, żeby to wszystko obejrzeć...
UsuńJa ciągle mam nadzieję że kiedyś w Japonii wyląduję. Swego czasu strasznie marzyłam o zobaczeniu ogrodów w Devonshire, no i się spełniło! Po latach, bo kto w latach osiemdziesiątych XX wieku zakładał że bezproblemowo będzie podróżował po country w UK. Ani kasy na to nie było ( moja pierwsza pensja to tak mniej więcej na trzy hamburgery by starczyła ), ani możliwości wyjazdu ( specjalne pozwoleństwo panów z wydziału paszportowego i rodzinnie załatwiona wiza - to drugie było, z pozwoleństwem gorzej ). Jak się spełniło jedno marzenie to dlaczego nie miałoby się spełnić drugie. Martwi to oczekiwanie i zapisy, no ale to ogród przyświątynny, w sumie niewielki. Turyści w nadmiarze roznieśliby go na podeszwach. Ciesz się że było Ci dane oblookać inne ogrody!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńArtdot Dorota Lasota
Usuń