Wczoraj był Dzień Dziecka a Tatuś wrednie nie zadzwonił! Oj poczekaj, panie G.! Zjawisz się z wizytką u najstarszej córki to zostaniesz zaprowadzony do urologa na badanie gruczołu. Poczujesz Ty karzącą troskę córci, i nie będzie że sprawy międzynarodowe i lekarz już Cię badał i w ogóle samo zdrowie - z okazji Dnia Ojca luksusowe badanie prostaty! Nie chodzi mi o żadne prezenciki, sama sobie kupię co uważam ale życzenia mi się należały. To nie są urodziny o których jakoś wszyscy w rodzinie nie pamiętamy ( bywały wypadki składania życzeń miesiąc po rocznicy ), to jest święto o którym moi mali siostrzeńcy na pewno nie dali dziadkowi zapomnieć. A dziadek zamiast za telefon chwycić pewnie wolał się zaszyć przed telewizorem i podśmiechujki sobie z polityków urządzać, albo się gdzieś dokładnie schował przed Magdziołem, która ostatnimi czasy w ramach programu "Zdrowie dla Seniora" wyciąga Tatusia "na kijki". Tatuś zdaje się przestał dość szybko być fanem nordic walkingu i kombinuje ostro jak tu się z programu urwać i w cichości i spokoju zażerać się przed telewizorem, rechocąc przy ulubionych programach satyrycznych ( nie wiadomo dlaczego nazywanych informacyjnymi ). Niezdrowe atrakcje najwyraźniej pociągają Tatusia, ale żeby do tego stopnia?! Wyhodowana przed telewizorkiem skleroza uniemożliwia mu normalne funkcjonowanie w familii i naraża go na ciągłe badanie prostaty.
Ciekawe jak się będzie tłumaczył? Że dzieckiem to ja przestałam być tak dawno że ho-ho, gdzieś w okolicach pierwszej wojny punickiej. No na to tylko retorsje, nie będzie obchodzony żaden Dzień Ojca, tylko chwila Starej Mumii. Koniec i kropka. Dlaczego tak ujadam na Tatusia? Bo wczoraj poczułam się wyraźnie niedopieszczona tym brakiem "Halo, córka" i udałam się w ramach budowania poprawy samopoczucia do tzw. centrum handlowego. Najczęściej bywam w takich miejscach odwiedzając markety budowlane, co wcale mi samopoczucia nie poprawia ( no chyba że mają coś w dziale ogrodowym ), ale wczoraj postanowiłam sobie zboczyć z głównego traktu marketowego w kierunku księgarni. No i się, kuźwa, dopieściłam! Mój bosz..... ja jestem z tego pokolenia co jeszcze książki czytało zamiast siedzieć i tweetować, nie powinnam w ogóle zerkać w stronę księgarni. Zakaz absolutny! Tak jakoś mam że zza ogromu tandetnych okładek wywalonych w witrynie dojrzę książkę, którą chcę mieć i ta książka najczęściej jest droga. Ha, gdyby Tatuś zadzwonił to poszłabym do biblioteki ( ciekawe czy by to mieli? ) a kasa wywalona na zakup opasłego tomu zostałaby w portfelu. Wszystko przez ten brak telefonu, wszystko bo zakup w księgarni był tą kroplą która przelewa tamę i od której zaczyna się powódź. Poszłooo! Dobrze że gotówka była tylko na podorędziu, jestem zwolenniczką transakcji gotówkowych a nie karcianych. Co ja będę bajdurzyć o kosmetykach, one w końcu potrzebne bo nie mazidła mnie kuszą tylko "sybarytyzm kąpielowy", ale po podczytywaniu blogów Kwiatowej i Danieli zrobiłam się bardziej "porcelanowo uświadomiona", niestety do tego stopnia że kupiłam sobie serwis dla lalek w moim osiedlowym "starociowym". Taaa, na starość wyraźnie mi odbija! A potem jeszcze sobie dołożyłam stareńką buteleczkę po jakiejś pachnącej wodzie. Bo szklany korek światełko, kuźwa, łamał!
Do tej obsesyjnej chęci mania mienia pchnął mnie brak czułości rodzica, tylko tak sobie mogę wytłumaczyć ten napad! Znaczy mamy winnego i to na pewno nie jestem ja. Cały dzień tak się dzisiaj pocieszam, zerkając na "ołtarzyk", który urządziłam po powrocie do domu. Najpierw musiałam doszorować starocie ( osiedlowy "starociowy" to nie jest wykwintny antykwariat dla lepiej sytuowanych - rzeczy w nim wynajdywane pokrywa tzw. szlachetna patyna czasu ), potem wymyślić koncepcję "ołtarzyka" ( tralala "Ja jestem noc czerwcowa, królowa jaśminowa" ) i poszukać kwiatów do ustrojenia. Najlepiej "bladych i pachnących". Pachnące jaśminowce dają czadu, wystarczyło nieco uskubnąć z ogrodu i w domu teraz jaśminowo ( choć poprawnie to wypadałoby napisać jaśminowcowo ). W ramach dobijania się zapachem ( a kiedy się będę dobijać, w styczniu? ) nacięłam też do wazonów trochę białych peonii. Białe peonie pachną zupełnie inaczej niż ich różowe czy czerwone koleżanki. Określam ten zapach jako bardziej wyrafinowany, mniej słodki niż ten który oferują nam kwiaty "kolorowych" peonii. Nauczona doświadczeniem z poprzednich lat nie cięłam kwiatów jak oszalała, zbyt wielka ilość kwiatów peonii w mieszkaniu kończy się tak samo jak przywleczenie do wazonów większej liczby lewkonii, lilaków, konwalii czy lilii. Co za dużo to stanowczo niezdrowo!
Po co w mieszkaniu zbyt dużo kwietnych woni kiedy za oknem czuć jaśminowce, akacje ( po prawdzie to one nie żadne akacje tylko robinie ), goździki i zaczynające kwitnienie stare róże alba. Tak naprawdę to w domu można tak tylko malutką ilość takich pachnideł ustawić w wazonie, żeby troszkę mocniej od czasu do czasu zapachem odetchnąć ale się nim nie przydusić. To nie jest dobijanie, przesadziłam z tym określeniem. No tak ale kwietne rozważania nie przykryją problemu, było szaleństwo mania mienia a teraz jest upomnienie od sumienia ( tak to kiedyś leciało w jednej wpadłej mi w ucho piosence ). Ech, pójdę do Mamelona, może ona też jakiś zakazany shopping urządziła. Mamelon co prawda serwisu dla lalek nijak nie zrozumie ale choć szkiełko i książkę pojmie. A poza tym w osiedlowym
"starociowym" widziałam bardzo fajny słój, na moje oko stareńki. Mamelon na słoiki łasy, a ten jest naprawdę poważny, olbrzymi, z pięknym szklanym wiekiem. Tak, tak, osamotnienie w "grzychu" mnie męczy, jakby Mamelon przygrzeszyła zakupem ( słój drogawy ) to jakoś te moje winy dzieliłyby się na pół. Taki cud arytmetyczny! Jak każdy zaprawiony w grzesznej arytmetyce kusiciel zamierzam roztoczyć przed Mamelonem wizję jej szczęścia ze słojem,może się uda i nie tylko ja zostanę ofiarą Tatusiowej sklerozy. W kupie raźniej, jak rzekł jeden owsik do drugiego ( ta radosna obrzydliwość to tekst dzieci sąsiadów ).
Ładne zdjecia :) Po przeczytaniu artykulu o maku chcialem sprostowac kilka rzeczy.
OdpowiedzUsuńZdecydowana wiekszosc nasion maku dostepnego w sklepach pochodzi z Czech i Turcji (rzadziej Węgier, Francji, Hiszpanii). Mak z Polski jest dostac cięzko, uprawiamy go bardzo malo, mimo, ze kiedys bylismy jednym z najwiekszych producentow.
Teraz tak, ok 80% nasion z Czech stanowią odmiany średniomorfinowe 0.5-0.8% - dokladnie są to odmiany Opal, Gerlach, Malsar, w dalszej kolejności Lazur (Lazur juz wysokomorf)
Nasiona maku potrafią zawierać aż do 250 mg morfiny na 1kg maku (
Gdzie dawka śmiertelna zaczyna się już od 200mg doustnie (mniej wiecej 200-400), takze 1-1.5kg przepluczki z nasion o wyzszej zawartosci może doprowadzić do śmierci. I rzeczywiscie wiele takich przypadkow mialo miejsce (sa strony gdzie mozna znalezc dokladną dokumetację i opis), z tego też powodu Unia Europejska wydała zalecenie, aby producenci płukali mak i poddawali go obrobce termicznej (azeby pozbyc sie ponad 99% morfiny, a dwa, zeby uzyskac konieczną wilgotnosc nie wieksza niz 4%)
Jezeli szuka pani 'wlasciwego' maku - jak sama pani zauwazyla nasiona są gorzkawe, po otworzeniu paczki zapach jest gryzący, takie nasiona nie powinny byc tez bladoszare, bladoniebieskie.
A co do testow to faktycznie moze wyjsc wynik pozytywny po zjedzeniu bulki z makiem :) Ale to dlatego, ze testy są bardzo bardzo czułe.
Dziękuje za komentarz. Mak z Czech jest mi znany, ten turecki też ( moim zdaniem lepszy - pewnie warunki klimatyczne ). O płukaniu przemysłowym nie słyszałam, dzięki za info, jak się nad tym zastanawiam to aż cud że urzędnicy unijni jeszcze paru innych rzeczy nie zakazali, spośród takich produktów których zjedzenie w większej ilości ( np. kilogram ) może wywołać zatrucie organizmu. Ha, niektóre dość powszechne i nie bardzo da się je poddać procedurze takiej jak makowe ziarenka. Za to ci urzędnicy dopuszczają żywność tak konserwowaną ( za mną praca w przemyśle mlecznym ) że żadne płukanie nie pomoże. To jest schizofreniczne - z jednej strony przemysł spożywczy zarabia ciężką kasę na produktach naszpikowanych chemią, z drugiej tak się o nas dba że pozbawia się produktów naturalnie występujących w nich substancji, zamiast umieścić stosowny napis na opakowaniu. Jak się na szybko wypije parę litrów wody i jej nie wysiusia to też można zejść, dość szybko zresztą. Szczęśliwie jeszcze na to nie wpadli i na tzw. urządzeniu czerpalnym czy innych plastikowych butlach z wodą nie ma ostrzeżeń o szkodliwości produktu ( z drugiej strony on w końcu uzdatniony, więc może wolny od podejrzeń;-) ). Wyjątkowo nie lubię jak ktoś traktuje człowieka jaki idiotę i "wie lepiej" jak go uszczęśliwić. Urzędnikom wiedzącym lepiej życzę żeby musieli zjadać co bardziej "zjadliwe" produkty dopuszczone w UE do "obrotu w spożywce". Najlepiej w dużych ilościach. Ze szczególnym uwzględnieniem niektórych produktów przemysłu mleczarskiego.;-)
Usuń