Strony
▼
sobota, 1 października 2016
W Alcatrazie w miesiącu dziesiątym szykują się "prace nieustające"
No i mamy piździernik, najbardziej kobiecy miesiąc roku. Kiedyś był miesiącem oszczędności ale od czasu kiedy moje myśli kręcą się koło ogroda to jest miesiąc baaardzo wydatkowy. Krzewy różane i nie tylko różane, cebule i tzw okazje bylinowe ( kupujcie bo nam się nie opłaca tego trzymać, upusty dajemy takie że natychmiast widać ile kosztowało nas pozyskanie rośliny od producenta ) - wszystko czyha żeby mnie w zakupoholizm wpędzić i powodować ciężkie wyrzuty resztek sumienia. W tym roku piździernik będzie jeszcze bardziej niż zazwyczaj wydatkowy, cholerny rachunek za wodę przyjdzie zapłacić. Z trwogą oczekuję rachuneczku wystawionego za walkę z suszą, chętnie bym go spuściła Wielkiemu Ogrodowemu do zapłacenia, ale się boję że w ramach dopieszczania i spełniania moich życzeń Wielki Ogrodowy by zesłał wody przez czterdzieści dni padające, albo coś równie miłego wykombinował. Lepiej nie mieszać instancji Najwyższej w codzienne sprawy o czym niebawem przekonają się nasi politycy radośnie szukający "nośnych" tematów zastępczych żeby przykryć problem coraz bardziej widocznego dna w państwowej kasie. Przy okazji objawiają się kretyni doskonali, w związku z czym mój prywatny ranking palantów nieco się zmienił - obecnie bryluje niedorozwój, któremu wydaje się że usunięcie ciąży pozamacicznej jest tożsame z wyłyżeczkowaniem macicy. No niby burza zazwyczaj przed ciszą. "Nośny" temat się wynosi, kasy od niego nie przybędzie, pamiętliwość babska rozjuszona może nie dać się przed następnymi wyborami wyciszć pięćsetką. Tym bardziej że wyborczy motorek czyli dość roszczeniowo nastawione pokolenie 18 - 30 latków będzie się musiało zmierzyć z dorosłym życiem i pokuma że od bogoojczyźnianości garnek się nie zapełnia a dawać na zapełnienie tego garnuszka to nie ma z czego. Znaczy prędzej czy później się uspokoi ale na razie będziemy mieli show. Piździernikowy!
Na szczęście politycy politykami a świat i tak zmierza tam gdzie ma zmierzać, ignorując coraz bardziej puste gadki żon i mężów stanu. Chaos panie widzę, chaos, co jest normalne bo jesień zazwyczaj taka poplątana. Na ogrodowych rabatach jest to szczególnie widoczne, wszystko poprzerastane, wijące się i wyłażące ze swoich "ram". Ten jesienny ogrodowy chaos jakoś nigdy mi nie przeszkadzał. To zupełnie inna bajka niż wiosenne czystości, wychylające się ze świeżo wzruszonej ziemi zieloniutkie kiełki, dyskretne wygrabienia liści ze stanowisk drobnicy cebulowej czy przycięte należycie pędy róż. No wiosna to taki porządkowy czas a jesień jest radośnie bałaganiarska. Jednak przy tym całym wspaniałym bałaganie nie da się uniknąć jesiennych porządków, przynajmniej w Alcatrazie nie da się ich uniknąć. Przyszedł czas na dzielenie kępy irysów syberyjskich posadzonej naście lat temu. W czwartek ten czas przyszedł. Zadanie z tych dla bohaterów kina akcji z lat osiemdziesiątych - dwa szpadle, mała siekierka, tasak do mięsa, wiadra z wodą i wąż na wszelki wypadek, apteczka i nalewka od Ewandki jakby mnie miał szlag trafić. Normalnie jak Arnie mogłam napaść z tym wszystkim na myśliwiec albo dowalić upierdliwemu kosmicie o gębie błonkówki a odnóżach człowiekowatego. Pan Andrzejek w pracy, więc była solówka - cud że mi jelit nie opróżniło przy tych wykopkach, no w każdym razie stękałam i to na tyle głośno że do ogrodu zajrzała moja sąsiadka Pani Gienia z prześcieradłem ( ostatnie stękania ogrodowe miały miejsce wtedy kiedy przesadzałam krzewy ciągnąc ich bryły na starych prześcieradłach ). Chyba powinnam popracować nad wokalną stroną prac ogrodowych, stękania zastąpić pianiem pieśni o radości jaką daje praca, może przebój krasnoludkowy "Hey Ho" albo jakieś dziarskie śpiewanie w stylu hufców OHP. W takim przypadku "zbiegnięte" sąsiadki nie będą miały w oczach popłochu i odejdzie je chęć wycierania mi czółka przywleczonymi prześcieradłami ( "Czy otrzeć panu czoło doktorze? "Tak siostro i proszę podać nożyce Metzenbauma" ). W każdym razie prześcieradło się przydało, we dwie przeniosłyśmy na nim całą olbrzymią irysową kępę z rabaty na były Tyrawnik. No i zaczęłam dzielić! Dobra wiadomość jest taka że mam palce, zła jest taka że mam je dlatego że jednak zdecydowałam się czekać na Pana Andrzejka i jego silne męskie ramię. Cóż, raz tylko pieprznęłam siekierką pożyczoną od Małgoś - Sąsiadki, Pani Gienia kwiknęła i zrobiła się blada - rzeczywiście blisko było moich własnych paluszków. Zapomniawszy że siekierstwa nie powinnam dotykać, bo to się zawsze jakoś kiepsko kończy. Tak, tak, jednak upierdliwego kosmitę o twarzy błonkówki a odnóżach człowiekowatego po mojemu to najlepiej załatwić trucizną, a myśliwiec uziemnić wsypując cukier albo piasek do paliwa - takie delikatne, prawdziwie kobiece podejście prezentuję. Sarah Connor w wersji light, więcej mózgu mniej mięśni. Lightowa Sarah Connor nigdy by nie dopuściła żeby kępa irysów syberyjskich była nastoletnia, ona by ją załatwiła jednym palcem po siedmiu, najwyżej dziewięciu latach w gruncie. Takie sobie mam przemyślenia nad kobiecym podejściem do spraw wielu, dużo rozmyślań babskich przede mną w tym miesiącu piździerniku.
Jeżeli myślicie że na wykopkach i dzieleniu jednej kępy irysów się skończyło to jesteście w błędzie. Ciężko pokorzonkowana Mamelon od pewnego czasu nosiła się z ograniczeniem roli traw w Mamelonoison . Przeczekałyśmy kiedy z etapu Kwasimąt ( polska wersja imienia Quasimodo, licentia poetica mojej Mamy ) Mamelon przeszła w etap Homo prawie erectus ( bez wycieczek w stronę intelekta ) i zabrałyśmy się do wykopków. Po iryskach trawy to był właściwie light i choć Mamelona znowu lumbago pokręciło to jednak nie na tyle silnie żeby planów wyjazdowych nie snuła. Wykopane i podzielone trawy ( przezornie nie dotykałam siekiery, Mamelon jako "techniczna" nią pracowała ) przewiozłyśmy z Mamelonoison do Alcatrazu na taczce pożyczonej od miłego sąsiedztwa Mamelona ( mają kota i chyba trzy psy ), samodzielnie, żeby Sławencjusz widział naszą dzielność, bo coś nas ostatnio deprecjonował i nawet straszenie że wprowadzi się w Mamelonowo - Sławencjuszowym domu porządki à la Cio Mary ( dobra, stara pruska szkoła, preußischer Drill w najlepszym wydaniu ) miał za nic. Z traweczkami obracałyśmy dwa razy, wzbudzając entuzjazm pracowników fabrycznych ( "Gdzie panie idą z tym perzem?!" ) no i jak już wyładunek został uskuteczniony to kępy wymagały natychmiastowego sadzenia. Mamelon odtaczkowała i wzięła się za sadzenie w doniczce ozdóbstwa sezonowego z wrzosów a potem zaleczała lumbago, a ja przystąpiłam do robót ciężkich. Wkopałam te prosa i miskanty ale nie starczyło mi już sił i czasu na niewielkie sieweczki Stipa pekinensis od Sylwika. Ciemno było jak z ogroda do domu ściągnęłam. Dałam żyr kotostwu, napiłam się gorącego mleka i odpłynęłam. W nocy w odpowiedzi na kocie ryki "Wpuść nietoperza! Natychmiast!" zareagowałam naciągnięciem poduszki na głowę i czarownymi snami o sadzeniu cebulek błyskawicznie rosnących. Sen był proroczy, rano przyszły pocztą ściepkowe cebulki. Po zeszłorocznym niewypale z Galanthus woronowii, które okazały się puszkinią, kupiłam cebulki w "lepszej szkółce" w Holandii. Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam też śliczną odmianę zwykłej śnieżyczki przebiśnieg , znaczy "nivaliski" - 'Viridapice'. To odmiana z zielonymi znamionami na płatkach. W ogóle tak mi się jakoś przebiśniegnęło - po wielu latach postanowiłam wprowadzić odmianę 'Flore Pleno' która bezczelnie mi zawsze wypadała ( nie wiedzieć czemu, bo inne przebiśniegi rosły całkiem nieźle ). W miesiąc piździernik znaczy wchodzę ogrodowo zapracowana, choć sobotka dzień od ogroda wolny - jadę jak się rozjaśni "na starocie"!
Fotki ozdabiające to tak z całego ogrodu - sezon marcinkowy w pełni jak widzicie, a w ogóle to jesiennie mocno się robi przez tę suszę. Meg napisała że wyobraża sobie mój Alcatraz jako pejzaż dodany czy coś w tym guście. No fakt, coś trzeba stworzyć bo industrialnie wokół. Jak na razie, to jest w planie wielka akcja odnawłociowania czyli szykuje się pejzaż w stylu soc, he, he. No chyba że zaniemogę czy cóś, np. macica mnie wypadnie z wysiłku i będzie się pętała w okolicy kolan. Taka dolegliwość ogrodowo - piździernikowa, jaka może mieć miejsce bo po nawłociach przyjdzie czas na kolejne przesuwanie krzewów.
Jaki cudny ten Twój Alcatraz! Uwielbiam takie miejsca w stylu tajemniczy ogród czyli piękna kompozycja różności, a wyglada jakby samo się :) Te lany michałków cud miód!
OdpowiedzUsuńP.S. Pochwalisz się łowami na starociach?
UsuńAlcatraz nie jest żadnym tajemniczym ogrodem, Alcatraz jest ogrodem odpowiednio foconym. Fotografia jak wiadomo to najbardziej kłamliwa ze sztuk. Alcatraz tak naprawdę jest nieustającym placem zabaw dla różnych takich remontujących czy doprowadzających media czy tam inne cuda techniki. Otoczony krajobrazem industrialnym jawi się jako oaza zieleni tylko dlatego że u fabrycznych to teraz nawet chwast nie wyrośnie ( kosteczka, maszyny różniste, betony - te klimaty ). Na tym tle nawet nawłoć ( spadek po Tepsie, odchwaszczanie działki przemysłowej - słyszano o tym? ) wydaje się czymś miłym ( do czasu ). Generalnie Alcatraz jest chynchem, tylko miejscami uporządkowanym należycie ( nie żebym kiedyś ogrodowała "pod kancik" ). Za mało czasu, kasy i sił! Co do łowów - tzw. gustu to ja nie mam za grosz. Mamelon jest przerażona moimi strojami, więc wyobraź sobie co ja mogę kupować na starociach i wystawkach, he, he. Pochwalić się pochwalę ale spodziewać się wysublimowanego piękna to nie ma co. Mam manię zwierzątkowania, moja kuchnia bywa określana salą grupy średniaków, tyle w niej rozkoszniątek.
UsuńPo pierwsze uprzejmie proszę nie rozwiewać mi złudzeń, nie niszczyć wiary i nie wybijać różowych szkiełek z okularów. Może to tylko socjotechniczna fotka, ale na mnie działa i tak ma zostać!
UsuńPo drugie - szanujemy zdanie Koleżanki Mamelon, ale stać nas na własne :) A o gustach się nie dyskutuje i nie to ładne, co ładne. Poka zakupy i zwierzontka!
Piękne zdjęcia
OdpowiedzUsuń