Wicie rozumicie, każdy ma jakąś tam wizję szczęścia wodnego - jedni ciumkają nad basenikiem obramowanym ciętym piaskowcem, inni mają wizję szuwarków a jeszcze inni chcą żeby popływać było można. Co ludź to inne szczęście wodne ma na myśli. Dziś u mnie przytaczam lekkie błotka i cieki które chciałabym upchnąć w Alcatrazie ( ciekawe jakim cudem? - przestrzeń nie ta, klimat nie ten, obrabiaczy ogrodowych nie posiadam a ich wynajem raczej nie wchodzi na stałe w grę ). Dzięki pracy El Rafaello czyli ciężkim wysiłkiem jak najbardziej twórczym odzyskanym zdjątkom z zajechanego przeze mnie dysku ( jeszcze niestety nie wszystkim ) przykłady strużek z ogrodów Devon - Docton Mill & Gardens i Garden House. Strużki teraz zaprzątają moje myśli bo dzięki strużce zamierzam zapewnić w moim oczku cyrkulację wody.
Zaczynam od omszonego ogrodu nad strumyczkiem w Docton Mill. No właśnie - omszenia raczej mi sam strumyczek nie zapewni, omszenie wszystkiego to chyba jednak zasługa miksu klimatu południowo - zachodniej Anglii i bliskości strugi. Wielka szkoda bo omszenie i oporostowanie drzew wprawiało mnie w ekstazę. Nic to, trzeba będzie się zadowolić omszeniem jakichś kamorów ( może nie ciężka ale upierdliwa robota z jogurtowaniem ). Strumyki w Devon nie mają szansy ciurczyć w terenie płaskim jak stolnica. Ta część Anglii jest mocno pagórkowata ( he, he, a za każdym pagórkiem czyha pies Baskervillów ), strugi i strużki płyną między wzniosłościami, po zboczach, znaczy krajobraz sam wykonuje połowę roboty, że się tak wypiszę. Struga w Docton Mill ma jednak spokojniejsze oblicze, w tym miejscu nad okiełznaniem wody pracowano coś koło tysiąca lat ( od tysiąca lat zawsze w tym miejscu stał sobie jakiś młyn ) i woda miała czas żeby się ugrzecznić. Nad wodą ścieżki, mostki i tym podobne niezbędne w ogrodzie pokazowym użyteczności. Jednak mimo tej całej infrastruktury ogród nie jest klasycznie uporządkowany ( mam tu na myśli angielską ogrodową klasykę edwardiańską a nie dworskie francuskie klimaty ), to jakby wpół drogi pomiędzy "dzikością" devońskich wzgórz a takim zwyczajnym rabatowym ogrodowaniem. Struga ujęta z jednej strony w kamienne obramowanie, obsadzona tuż przy nim "na ogrodowo", z drugiej strony sprawiająca wrażenie nieskrępowanej ( co może być mylne ) i porośniętej angielską klasyką czyli darnią przyciętą równiutko i luźno rozrzuconymi kępami jednej byliny. Na skarpce za uporządkowanymi nasadzeniami "niby dzicz" ( ponoć wiosną porastają w tym miejscu łany narcyzów i żonkili ). No niby tylko tyle ale aż tyle - bujność nad bujnościami i kamienna cembrowinka. W jakiś sposób czuję że to rozwiązanie dla Alcatrazu, ciężko uświadamialne prądy w sferze podświadomości podpowiadają mi takie rozwiązanie moich wodnych problemów.
Natura regulowana czyli różne oblicza strumyka w Garden House. Ten ogród uchodzi za jeden z najpiękniejszych ogrodów świata i choć nie wiem czy takie pięknościowe rankingi są w ogóle potrzebne bo w końcu de gustibus non est disputandum to przyznaję że Garden House robi olbrzymie wrażenie. Strumyk w tym ogrodzie pędzi wartkim nurtem po zboczu ale z pomocą kamorów i ziemi udało się w górnej strefie ogrodu spowolnić jego nurt ( na tyle że w niektórych miejscach pojawiły się rośliny charakterystyczne dla stojących wód ). Na tak zwany pierwszy rzut oka nasadzenia kołostrumycze sprawiają wrażenie "posiało mnie tu i wyrosłem" ale to pitu - pitu. Jak się bliżej przyjrzeć to wszystko jest tu przemyślane i "na swoim miejscu". Naturze pozwolono działać w ściśle określonych rejonach okołostrumyczych a i tam jest kontrolowana i korygowana ( szczęśliwie wygląda tak jakby z lekka, ale jak to jest naprawdę wiedzą tylko ogrodnicy zajmujący się tymi nasadzeniami ). Całość nasadzeń górnego biegu strumyka robi wrażenie tak sielsko naturalne że od razu poznać że oto przed nami ogród ( no wiecie - żadnych cholernych ostów czy radości z pokrzyw ). Jak dla mnie jest to cholernie piękne i choć podejrzewam że pracy wymaga nie mniej niż klasyka ogrodowa, gdzieś głęboko we mnie czai się samobójcza chęć posiadania takiego kawałka ogrodu. Na szczęście przestrzeń Alcatrazu ograniczona i chyba płytsze pokłady podświadomości przyjdzie mi drenować ( znaczy wodnie będzie więcej Docton Mill a mniej Garden House ). Pocieszająco wgapiam się w ten bardziej uregulowany fragment strumyka, miejsce gdzie robi on za równoważny fragment krajobrazu a nie główną atrakcję. Ech, strumyki i strumyczki!
Na tych zdjęciach to cieki wodne faktycznie wyglądają zachęcająco. Nawet rzekłabym pięknie i malowniczo. Nic dziwnego, że masz ciągotki względem strumyczków. No i woda płynąca zapobiega przeistoczeniu sie stawku w zupopodobną breję. Ja jednak z natury jestem hydrofobowa. Chyba znowu beskidzki uraz, bo dołem rodzicielskiego gumna płynie potoczek. W czasie roztopów płynie dołem, środkiem i góra gumna. A i w suchych latach bez gumofilca nie podchodź. To ja chyba wolę mieć trawę bez wodnych atrakcji.
OdpowiedzUsuńMoże aż takich ciągotek bym nie miała gdyby nie to że cóś trzeba z oczkiem zrobić. Ciebie tez rozumiem, wzrosłaś w serbinowskich klimatach, możesz mieć dość podtapiań - w końcu trauma.;-)
UsuńA masz koło siebie jakiś ciek, który możesz przez oczko przepuścić, żeby się samo napełniało/oczyszczało?
UsuńNiby są trzy rzeczki ale za daleko. Sztucznidło będę musiała uskutecznić.
OdpowiedzUsuńKurka (nomen omen) wodna, nie nadążam z czytaniem, o komentowaniu nie wspomnę. Przeczytawszy sobie wczoraj na telefonie, fotki obejrzawszy, myślę sobie - zachwyt wyrażę jutro via duża_klawiatura, z wypierdka pisać nie będę. I co - już nowy elaborat do czytania. Ech.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci miejsca na sensowną wodę w ogrodzie. Na takiej przestrzeni jak moja to można co najwyżej jakiś formalny kanałek wymodzić, pod warunkiem, że się wcześniej nie zrobiło ogrodu w stylu radosnej tfurczości w stylu "o, tu coś posadzimy, tu coś posadzimy i jeszcze tu coś posadzimy".
Nie ma bata, muszę się obejść tym co mam, czyli kastrem budowlanym z pompką akwariową (ciekawe, czy odpali po zimie, zawsze jakoś odpalała) ;-)
Strumyk w Docton Mill był świetny, niestety taki efekt wymaga przestrzeni, żeby nie było naćkane. Patrzę na Twoje zdjęcia i znowu się zachwycam, tak jak na miejscu, chociaż nie był to ogród ani perfekcyjnie zaprojektowany, ani perfekcyjnie wypielęgnowany. Za to The Garden House to moje przekleństwo - raz rzucało żabami, za drugim razem miałam zepsuty aparat i w rezultacie zdjęć prawie nie mam, a pamięć jest zawodna niestety. I wody z tego ostatniego nie pamiętam zupełnie. Ech.
Piszę dużo bo zalegam, wyłażę na krótko do sklepu i staram się zarazy nie rozsiewać ( o ile to zaraza a nie zwykłe przeziębienie, wiesz ciepławo się zrobiło, he, he ). No nie wiem czy ta zazdrość wodna to taka całkiem uzasadniona, to co mnie się podoba na ogół jest "ciężkoutrzymalne". Docton Mill może nie był perfekcyjny ale miał tzw. fragmenty zapadające w pamięć. Zrobił na mnie większe wrażenie niż pewien ogród bardzo znanego projektanta, który oglądałyśmy razem w południowo - wschodniej Anglii ( bardzo poprawnie tam było, baaardzo ).;-) Garden House do mnie wraca czasem w snach, usiłuję w nich na ogół przesadzać języczniki i robić sadzonki traktując je nożem ( sorry za sny się nie odpowiada ).:-)
OdpowiedzUsuńTo ja poproszę taki zakątek jak na pierwszym zdjęciu! To tylko chodniczek, czy też strumyczek w mokrzejszych okresach?
OdpowiedzUsuńTo jest chodniczek nad strumyczkiem ( strumyczek w głębokim rowie płynie w tym miejscu, paprociumy zbocza rowu porastają ).:-)
OdpowiedzUsuń