Karygodne zachowania cóś majo ostatnio u nas miejsce - a to premier nasz złoty i cacany w ramach ofensywy zwanej z nieznanych przyczyn dyplomatyczną się wziął i zaprodukował a towarzyszący chórek rewelersów twardo chórkował, a to Okularia zachowała się skandalicznie i groziło wezwanie straży pożarnej do ściągania koty ( wlazła za wysoko na drzewo żeby zaimponować Epuzerowi i był problem z zejściem ), a to Małgoś - Sąsiadka potajemnie udała się na ploty pod pozorem zrobienia pilnych zakupów ( latałam po sklepach w poszukiwaniu, karetka pogotowia stojąca przed jednym z nich przyprawiła mnie o palpitacje serca ), a to Ciotce Elce poszedł prund i okazało się w trakcie naprawy że panowie z elektrowni podpięli przewody elektryczne do licznika niezgodnie ze sztuką ( była operowa awantura u tzw. dystrybutora ). A na koniec tej listy karygódek trafia potłuczony szklany blat stołu! No same wpadunki okraszone stratą mniejszą czyli stłuczeniem jednej z moich ulubionych szklanych figurek ( ten słodziak Lalek zamienił się w bandytę ). Na dodatek winter is coming! Łee! Nadal zalegam, choć szczęśliwie mam tzw. ozdrowieńcze symptomy. Jedno co dobre z zalegania że trochę luziku i czasu na lekturę ( co prawda mało bo cóś szybko nad drukiem zasypiam ). A tymczasem tam pod lasem wiesna powinna się zalęgać ale z powodu wściekłej aury się nie zalęga a ja jestem skazana na domowe żonkile ( via Ryneczek Lidla ). A domowe żonkile to jednak lekki wyrzut sumienia ( ślad węglowy ). Co prawda na tle premiera i chóru rewelersów, Okularii i zbandyciałego Lalka, monterów elektrowni i mykającej podstępnie Małgoś - Sąsiadki, nawracającej zimy grożącej wymrożeniami, potłuczonych szkieł to te moje żonkilowe przestępstwo to prycho. Ekscesik ledwie w morzu karygódek. No to postanowiłam sobie zrobić dobrze za pomocą słodyczy i kawuni. Słodycze kupne bo cóś lenistwo wypiekowe mnie ostatnio dopadło ale zacne - prawdziwe anyżki, dobre bezy i nawet niezły nugat ( nie do końca kupne bo Ciotka Elka karygodnie rogalików drożdżowych napiekła ). Kawunia solidnie naparzona, w stylu szatanek dający kopa żeby rozruch był.
Uziemienie domowe nie oznacza że nie rozglądam się ja po sklepach z zielonym i nie planuję zakupów karygodnych z punktu widzenia "rozsądnego ekonomisty" ( no bo jakże to tak , wydatki wcale niemałe a konieczne w tym roku mnie czekają a ja tu ten... tego... zielone plany sobie snuję ). Gdyby jednak życie składało się z ciągu samych konieczności to sznurki dla wisielców trza by szykować, mało kto by taki hardcore wytrzymał. Na szczęście dla portfela czyli porpony byliniarze w większości jeszcze śpią, pogoda nie sprzyja szkółkom bylinowym, ale szkółki z różami i pnączami już się budzą. Właśnie po raz kolejny rozmyślam nad popełnieniem karygodności pod tytułem zakup powojnika wonnego Clematis x aromatica. Jedyne co mnie powstrzymuje to wspomnienie odmiany 'Sweet Summer Love', która miała siać słodkie wonie a cóś mało siała ( w zeszłym roku ta właśnie okoliczność mnie od powojnikowych zakupów odstręczała ). Pewnie skończy się jak co roku na niczym ( szczęśliwie ) bo zakupy powojników uskuteczniam jednak żywcem, ale co pooglądam i poczytam to moje. Poza tym gryplany powojnikowe, w większości przypadków nierealizowane, to taka coroczna lutowa tradyszyn. Z ofertą liliową jest bardziej niebezpiecznie. Postanowiwszy spróbować ponownie uprawy martagonów w Alcatrazie. Już w zeszłym roku zakusy były, jakoś się to jednak rozmyło. Sprawa z martagonami nie jest prosta bo będę musiała solidnie przygotować stanowisko, gdzieś tam pomiędzy paprociami a Ciemiernikowszczyzną. No i cebulki martagonów do najtańszych nie należą. Niespecjalnie kuszą mnie mieszańce martagon, zdecydowanie bardziej podoba mi się gatunek w obu formach ( przy czym ta biało kwitnąca jest stawiana o oczko wyżej ). A cebulki gatunku drogawe, oj drogawe! Cóś kole dwudziestu złociszy za cebulkę. A jak franca nie wylezie? A jak zgodności odmianowej nie bandzie? A może jednak zacząć od mieszańca, taka 'Pink Morning' o połowę tańsza i zdaje się prostsza w uprawie. Takie tam gdybania uprawiam. Pewnie zrealizuję niewiele z tych chciejstw, na ogól z lutowych gryplanów guzik wychodzi, ale mam wrażenie że ogroduję pełną parą ( a niektóre z krzewów proszę się o cięcie a ja tu Panie tego uziemiona domowe ogrodniczenie uprawiam! ). Na razie jednak popełniłam inną karygódkę, cóś mnie kusiło na cięte tulipany i frezje ( kolejny ślad węglowy ). Na przekór tej cholernej zimie która postanowiła się objawić prawie w marcu ciągnie mnie do zieleniny.
Z rzeczy mniej karygodnych - nadal wysiewam, już prawie wszystkie nasionka com je u nas mogła dostać mam doma. Groszki są jakie są, zobaczymy co wylezie ( chodzą straszne słuchy po ogrodniczych sklepach że z niektórych nasionkowych paczuszek to wylezie niewiele ). Problem jest teraz z doniczkami rozkładalnymi, zdaje się że nasza firma produkująca ten asortyment wyleciała z rynku bo zagramaniczne doniczuszki rozkładalne widzę tylko w cenach nieodpowiednich. Nic to, trza się szykować na pikowanie Co prawda nie cierpię tej czynności ale wydawania sporej kasy na jednorazówki nie cierpię jeszcze bardziej. Może spróbuję ponarzucać się pani Ewie która cóś tam jeszcze ma doniczkowo - rozkładalnego ze starych zapasów. A tymczasem moje łupy doniczkowe napełniam siejną ziemią i odwalam zasiew w stylu Boryny ( mogę paść nad siejną glebą bo ilość nasionków spora a ja jeszcze męczliwa ).
Odnotowawszy że cóś się rusza w sprawie Puszczy Białowieszczańskiej, jakby jakiś obywatelski ruch oddolny kiełkuje dążący do egzekwowania odpowiedzialności za wycinkę i sposób jej prowadzenia. No i bardzo dobrze bo wreszcie trzeba wprowadzić jakąś formę rozliczeń za podjęte działania. I nie ma że nie ma! Dzisiejsze fotki to domowe pielesze - słodyczuchny czyli zemsta diabetyka ( że też Ciotkę Elkę podkusiło na te rogaliki ), zasiewy, ekscesowe tulipki i Szpagetka w pozie spoczynkowej ( tzw. kąpiel słoneczna nielegalnie brana na mojej pościeli ). A na dworze mróz! Może jutro go sfocę.
Nie ma to jak dobre anyżki! Zdradliwe anyżki ;) takie malutkie na jeden chrup. Potem drugi chrup i trzeci chrup i... pusta torebka. Sama bym tak jak Szpagetka się powylegiwała!
OdpowiedzUsuńZdradliwość anyżków znana od dawna w naszej familii, jeden chrup a doopsko rośnie! Po prawdzie ja tyż się wyleguję jak Szpagetka, no może tylko piętkami bródki nie podpieram. Grypsko mnie nie dopadło ale było blisko, Cio Mary i Wujek Jo chorują. Zaleganie traktuję jako regenerację przedwiosenną.;-)
OdpowiedzUsuńAleż wiosennie już u Ciebie :D
OdpowiedzUsuńPo prawdzie to ja już tak od połowy lutego dyszę tym oczekiwaniem na wiosnę. Ten pogodowy siurprajz który luty nam wywinął bardzo ale to bardzo mnie się nie podobie bo zakłóca moje wiosennienie. Przedwiośnie ma być do cholery i już! Na zimę się zebrało u progu marca, bezczelność!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń