Strony

czwartek, 29 listopada 2018

Czarujące grzybki

Dzisiejszy wpis rozpoczyna króciutkie zapoznanie z mniej znanymi z zawierania substancji zmieniających świadomość roślinami. Niektóre są hym... półsławne  za sprawą swoich właściwości, insze  uchodzą za niewinne roślinki. Jak  już wiecie po mojemu to wszystkie są niewinne, dopóki człowiekowi się odlotów, dopieszczeń, uspokojeń nie zachce. Wdychając zapach majowych kłączy tataraku nie myślę o tym jakby tu halucynogeny z niego wyekstrahować , patrząc na kwiaty  grzybieni to ja raczej Józia Toliboskiego zrywającego nenufaaaary widzę oczami wyobrazi a nie się upaloną podniecającym suszem z kwiatów. Nie martwię się też że ja tu jakieś pomysły ludziom spragnionym wrażeń podsuwam. Tacy co szukają wrażeń i tak je znajdą  i to bez większych problemów ( prędzej  odlecą  za pomocą pokątnie wyrabianej chemii niż pracowicie  będą z roślinek substancje  pozyskiwać - taniej, wysiłku mniej  i kop jakby większy ). Szczerze wątpię też  żeby ogrodnicy  porzucili warzywniki  ( znaczy  ci co się zajmują tą ciężką  formą ogrodnictwa ) i zajęli się produkowaniem oszałamiających a mało znanych roślinek. Handlowo  to target jest ograniczony bo  tzw. "szeroki ogół" woli tradycyjnie odlatywać przy pomocy spirytualiów.

"Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tu decyduje wielkość dawki".

Paracelsus

Zaczynam od grzybków, których w ogrodach raczej się nie uprawia ale potrafią w nich same z siebie występować.  Prędzej w tych  wiejskich niż tych miejskich ale  się pojawiają i w najbardziej miastowych ogrodach. Zazwyczaj na słowo grzyb  ogrodnik reaguje lekkim niepokojem bo wiadomo mączniak, czarna zgnilizna itd. . Jednak  zaczniemy od tych posiadających spore kapelusze. Dosyć znanym z posiadania  halucynogennych właściwości  i na pewno niedającym się przeoczyć jest muchomor czerwony Amanita muscaria, moim zdaniem najpiękniejszy ze wszystkich muchomorów.  Ten cud jest mniej  trujący niż śmiercionośny muchomor sromotnikowy  ( co nie znaczy  że nie powoduje uszkodzeń wątroby i w ogóle sama z niego bezpieczność ) zapewnia za to odloty trwające od 5 do 6  godzin.  Odpowiedzialne za to są wszelkie wspłógrające ze sobą w muchomorze substancje takie jak kwas ibotenowy, muskaryna, muscymol, muskazon, butylotrójetyloamina czy acetylocholina a przede wszystkim psylocybina. Drzewiej  medycyna ludowa  wykorzystywała czerwone bielą nakrapiane kapelusze muchomorów w leczeniu osłabień i  tzw. humorów ( w stanach depresyjnych? ).  Oczywiście najważniejszą sprawą było dawkowanie leków z muchomora, ponoć łatwo przekroczyć dawkę terapeutyczną i udać się w świat odleciany a niekiedy nawet odlecieć na stałe. Niekiedy zamiast muchomora czerwonego używano do wywoływania odlotów muchomora plamistego Amanita pantherina, lecz ze względu na jego podobieństwo do muchomora sromotnikowego, jak i silniejsze niż w przypadku użycia muchomora czerwonego działanie toksyn to  zapodanie grzybka było bardzo niebezpieczne. Bąblaste  purchawki Lycoperdon pospolicie porastające nasze lasy i łąki to źródełko dłuuugiego snu, czasem po spożyciu sporej ilości purchawek występują omamy słuchowe ( na ten  przykład prowadzimy rozmowy ze świętymi  a nawet dostajemy  pouczenia od wszechświata ).

Podobne  do  purchawek siedliska zajmuje chyba najbardziej znany z  halucynogennych grzybków, niejaka łysiczka lancetowana vel kołpaczek lancetowaty Psilocybe semilanceata, taki psiarek niepozorny. Łysiczka zawiera psylocybinę oraz śladowe ilości psylocyny i baeocystyny, substancji silnie psychoaktywnych w związku z czym jest ulubionym grzybkiem narkogrzybiarzy ( tak,  jest taki gatunek  grzybiarza ). Podobnym gatunkiem ( grzyba nie grzybiarza ) jest łysiczka czeska Psilocybe bohemica, występująca u nas na południu kraju. Cóż, po grzybku inaczej postrzegasz świat, ciśnienie  krwi znacznie się obniża i mózg  działa na innej częstotliwości, synestezja się zdarza, niepokoje  zdziwne oraz widzenia. Po 30 minutach od zażycia człowiek czuje że grzyb powoduje  odlocik  i w ciągu  dwóch godzin przeżywa  tzw. trip, choć efekt potrafi się wydłużyć do 6 a nawet 7  godzin. Oczywiście posiadanie łysiczek jest w Polsce nielegalne więc jak  rozumiem wszyscy posiadający na własnej posesji powinni drżeć przed policyjnymi nalotami i mieć przygotowane  tłumaczenie że oni  nie wiedzieli  co tam przy dróżce bezczelnie sobie porasta, he, he, he. Co prawda jak  nie wiedzą  co im na posesji  porasta to są podejrzani tym bardziej, każdy dzielnicowy to wie. O ile blaszkowe grzybki zapewniają haluny to sproszkowana huba białoporka brzozowego Fomitopsis betulina działa cós jak  kokaina, wyraźnie stymulująco. Poza tym roślina  to nadzwyczaj pożyteczna, wyciąg z  niej stosowany jest do zapobiegania rozrostowi komórek nowotworowych. Amatorom mistycznych zabaw grzybowych dedykuję historię Ciotki  Elki, która uzyskała stan wyższej świadomości po  spożyciu grzybów które w jej mniemaniu były twardzioszkami  przydrożnymi ( bardzo smaczne a pospolite grzybki, takie po które wystarczy wyjść na ścieżkę na łące i  za ich pomocą  ożywić mdły sos ) a które okazały się cholerstwem tak ciężko uszkadzającym organizm  że Ciotka  wylądowała w odtruwalni. Przez lata nie  jadła  po tym wypadku  grzybów, nawet sklepowe  pieczarki podejrzewając o silną moc  trucicielską.

Największe jednak widzenia i odloty, także te do krainy nigdy - nigdy ,  powoduje grzyb średnio dostrzegalny nieuzbrojonym w szkiełko okiem. Buławinka czerwona Claviceps purpurea nie wygląda groźnie, nawet zapisana nazwa jakoś tak niczego strasznego  nie sugeruje.  Jednak nazwa sporysz, związana z tym grzybkiem wywołuje wzmożoną czujność u wszelkich służb związanych z przetwarzaną żywnością. I słusznie! Sporysz zawiera wiele alkaloidów – ergotaminę, ergotynę, ergobazynę, ergotoksynę, aminokwasy: tyrozynę, tryptofan, histydynę, leucynę, kwas asparaginowy, betainę i aminy biogeniczne: histaminę i tyraminę  i inne. Masowe zatrucia sporyszem znane z historii powodowały ciężkie  i także  masowe umieranie, wzmożenie przemocy, straty ekonomiczne takie do granicy zapaści, znaczy nic dobrego z pojawiania się tego  grzybka w diecie człowiek nie miał. Do czasu. Jednak zacznijmy od tego czym jest  właściwie sporysz. Sporyszem nazywamy przetrwalnik pasożytniczego grzyba jakim jest buławinka czerwona, atakująca około 400 gatunków roślin z rodziny wiechlinowatych. Od nazwy tego przetrwalnika ukuto nazwę choroby, czyli sporyszu zbóż i traw. O tym że z zarażonym grzybkiem zbożem jest coś nie halo wiedziano od bardzo dawna, nazwa sporysz  wywodzi się od imienia starosłowiańskiego demona Spora, którego działanie było przyczyną tzw. lekkomyślnych zachowań ( znaczy wiązano go z kultem płodności i plenności ). Zatrucie sporyszem, czyli ergotyzm, znane było dawniej jako "ogień świętego Antoniego" lub "święty ogień" . Skąd taka nazwa? Od mrowienia i "palenia" w kończynach powstającego na skutek silnego  i przewlekłego skurczu naczyń krwionośnych który  prowadził do martwicy tkanek i zgorzeli ( z chorych zostawała nieraz tylko głowa  i korpus, choć znane są opisy utraty części twarzy  czy tułowia ).

Imieniem innego świętego nazwano objawy neurologiczne - drgawki i przykurcze  o charakterze padaczkowym to wg. niektórych badaczy historii medycyny ów słynny "taniec św. Wita". Po raz pierwszy ( znaczy na piśmie )  zauważono paskudne działanie grzybka występujące na masową skalę w roku  590 we Francji. Następnie co jakiś czas począwszy od roku 857 do 1347 pojawiały się w tym kraju duże  ogniska  choroby, która była wysoce śmiertelna ( np. w 994 r. w Akwitanii zmarło z tego powodu ok. 40 00. ludzi a w 1129 zmarło ich 14 000 ).  Chorobę zaczęto  dość szybko  odróżniać  od innych "morowych zaraz" z powodu jej swoistych objawów. W 996 roku biskup z Metzu założył pierwszy lazaret, do którego w czasie epidemii przybywało codziennie od 80 do 100 nowych chorych. Epidemiczność choroby spowodowała że w roku 1093 papież Urban II założył w Vienne  zakon, którego zadaniem było leczenie chorych na "święty ogień". Wrota klasztoru szpitalników miały być pomalowane na kolor ognistoczerwony, coby wszyscy wiedzieli co się tam leczy ( taki symbol pomocy medycznej tych czasów ). W kronikach średniowiecznych istnieją zapiski jakoby w opactwie przechowywano wyschnięte czarne kończyny chorych, którzy zmarli na "święty ogień" ( ciekawe po co? ). W XVI w. choroba traci swój nagminny charakter, zamiast niej pojawia się za to tzw. "rojnica", będącą najprawdopodobniej łagodniejszą postacią zatrucia sporyszem ( mrowienie tylko występowało, szczęśliwie nic człowiekowi nie odpadało jak w dawnych, dobrych wiekach średnich ).

Pod koniec XVI wieku dowiadujemy się jednak że sporysz był przyczyną masowego zatrucia w Lűneburgu ( 1581 )i w Sudetach ( 1590 ) czyli zakres jego masowego występowania się powiększał. Ówcześni medycy akademiccy wiedzieli już wówczas o roli sporyszu i jego niewątpliwym związku z chorobą, w czym upewniają nas "Kroniki" wydziału lekarskiego w Marburgu, które określały "święty ogień" jak też "rojnicę" lub przewlekłą zarazę, chorobą której przyczyną było spożywanie chleba zrobionego z mąki zakażonej sporyszem. W XVI wieku po raz pierwszy zastosowano sporysz jako lekarstwo - w 1588 roku niejaki Wendelin Thallius stosował sporysz jako środek tamujący krew, później używano go jako środka zapobiegającego nadmiernym krwawieniach w czasie porodów ( do dziś środki na bazie ergotaminy, jednego ze składników sporyszu, używa się w położnictwie i nie tylko ). Zatrucia sporyszem o poważnych rozmiarach miały miejsce pod koniec XVII i na początku XVIII wieku w Niemczech, we Francji i na Węgrzech. W Anglii opisywano tylko pojedyncze przypadki zatrucia sporyszem, a wieku XIX zatrucia sporyszem w Europie zdarzały się tylko w Rosji. Ostatnie wielkie zatrucie sporyszem zdarzyło się w roku 1951 we wsi Pont-Saint-Esprit.  U wielu mieszkańców wystąpiły halucynacje, a śmierć wskutek zatrucia poniosło 7 osób. Szczęśliwie dziś sporysz prawie nie występuje w zbożach dzięki oczyszczeniu materiału siewnego.

A co dobrego mamy z buławinki czerwonej? - mamy kwas! Konkretnie to dietyloamid kwasu D-lizergowego, jedną z najaktywniejszych substancji psychodelicznych o właściwościach halucynogennych. Jest 100 razy bardziej czynna biologicznie niż psylocybina i 4000 razy bardziej niż meskalina. Po raz pierwszy LSD zostało zsyntetyzowane w 1938 r. przez szwajcarskiego chemika Alberta Hofmanna. LSD okazało się wyleźć poza medycynę, terapeutyczne możliwości jakoś usunęły się w cień kiedy stwierdzono że można kwasem znacząco zmieniać świadomość. Najpierw zainteresowało się CIA a zaraz potem hipisi. Skutek był taki że w 1967 FDA wykreśliła LSD z amerykańskiego lekospisu. Dziś z powrotem wraca się do badań nad kwasem i słusznie bo kryje się tu jeszcze wiele nieprzebadanych aspektów.
Teraz o uzależnieniach - grzyby a konkretnie ich zbiór uzależnia. Wiem bo co roku mnie nosi do lasów. Znam też ludzi uzależnionych od grzybowej i pierogów z grzybami i kapustą. Natomiast używanie grzybów halucynogennych nie skutkuje powstaniem uzależnienia wywołanego bio - chemiczną reakcją wywołującą tzw. "głód", nie ma ciągu, trzydniówek i tym podobnych "radości" które powoduje alkohol czy opiaty. Co nie znaczy że grzyby są bezpieczne i tylko się nimi paść w celu zmiany świadomości ( vide przypadek Ciotki Elki ). Każda substancja wprowadzana do organizmu wywołuje jego reakcję - podanie cukru zalewa nas insuliną, podanie LSD serotoniną. W nadmiarze i cukier i LSD organizmowi nie służą. Natomiast jeszcze raz i z całą mocą -  grzyby psylocybinowe nie uzależniają - ani fizycznie, ani psychicznie! Najbardziej zdradliwą rzeczą przy grzybkach to oprócz  przedawkowania kończącego się  w najlepszym przypadku porzygiem jest możliwość wystąpienia tzw. flashbacku czyli całkiem niespodziewanie nawiedzających  człowieka halucynacji.  Mija ale  mieć znienacka  zaburzoną świadomość nie jest fajnie.

Dzisiejszy wpis  ilustrują prace Margaret Tarent, Florence May Anderson, Heleny Jacobs oraz   nieznanych mi autorek bądź autorów.

6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe. O sporyszu wiedziałam, czytałam gdzieś, że całe wioski zimą szalały, wyrzynały się, dochodziło do oskarżania o czary itp. Nie znam nikgo, kto używa grzybków, ale znam ludzi zażywających ayahuaskę. Tylko to chyba liana :-) Oni tego używają w celu poszerzenia percepcji i świadomości, to chyba też nie uzależnia, uzależnia sam rytuał. Ale nie każdego, trzeba mieć głeboką potrzebę :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszystkie ssaki lubio robić sobie dobrze za pomocą różnych psychoaktywnych, my nie jesteśmy wyjątkiem. Od paleolitu ćpamy celowo, stan zaburzeń percepcji uznając za cóś nam należnego. Śmiem twierdzić że takie wywoływane przez człowieka zaburzenia przyczyniły się w znacznym stopniu do tego kim dziś jesteśmy - gatunkiem zadającym pytania i usiłującym znaleźć na nie odpowiedź. Tylko ludź jest zdziwny - z tego co kiedyś było rytuałem ocierającym się o sacrum zrobił sobie rozrywkę. Nieumiarkowanie, potrzeba ciągłego odlotu bo normalnie cóś w życiu uwiera i już mamy problem. :-/

      Usuń
    2. Z tego co oni mi mówią, to ja odbieram Tabazzo jeszcze jedno. Bycie razem. Spotykają się, czują, razem w tym są. Ocierają się o swoje nieuświadomione potrzeby i lęki, ale grupa daje wsparcie. Taka potrzeba też jest uniwersalna. Bycia we wspólnocie. Dorobili sobie ideologię, ale tak naprawdę chodzi o powyższe. I masz rację, psychoaktywne substancje otwierały wrota do innych światów naszej jaźni :-) Teraz to zagubiliśmy...

      Usuń
    3. Każdy z nam ma mniej lub bardziej rozwinięta potrzebę własnego stadka, takiego w którym nie jest anonimowy tylko jest osobą. Czegóż to ludzie do tej potrzeby nie dorabiali, ci od żaby i liany nie są najbardziej odlecianą grupą. Najbardziej odleciane to są sekty wszelakie, te polityczne tyż. Wiesz, guru Cię przytuli, wytłumaczy świat i wszystko będzie dobrze a w końcu to nawet nie umrzesz. ;-)

      Usuń
  2. Kiedyś, kiedyś, w odległej krainie na zachodzie, gdzie alternatywna młodzież międzynarodowa mieszkała na skłotach i walczyła o wolność naszą i waszą z wrażą lokalną policją, przypominam sobie, że tradycją były też wyprawy późnojesienne po świeże grzybki. Praktycy twierdzili, że najlepsze są ta które rosną na owczym gie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sugerujesz że owcze gie zwiększa zawartość psychodelików? ;-) Sto i jeden pożytków z owcy, he, he, he. ;-) Wielki Grzybowy jednak nie dopuścił do tego żeby człowiek miał naprawdę fajnie ( może dla jego dobra, człowieka a nie Wielkiego Grzybowego bo wzmożona ilość odlotów Wielkiemu Grzybowemu robi dobrze na jestestwo i to dosłownie;-)) - psiory z psychodelikami w składzie są mało smaczne, kudy im tam do kurek, że o prawdziwku to w ogóle zmilczę.

      Usuń