Strony

niedziela, 7 kwietnia 2019

AA czyli Atrakcyjny Alcatraz




To będzie długaśny post bo mła nic w przyszłym tygodniu  nie napisze. Będzie dobrze jak mła napisze cóś w "zadrugim" tygodniu. Znaczy trza zapewnić  czytadło tym co  to do kawy, tym co to sprawdzają co tam w ogrodach a także tym co głównie zdjątka oglądają i zastanawiają się co też mła do cholery wypisuje zamiast rzetelnie radzić co robić  żeby hiacynty  "nie psiały" ( i tym ostatnim to ja natentychmiat oświadczam że uprawa cebul i uprawa ogrodów to w dzisiejszym  świecie są czasem dwie różne bajki ). Dzisiejszy wpis  będzie głównie o Alcatrazie ale nie tylko o nim. Skłoniła mła do  napisania go chęć rozwiania złudzeń co niektórych czytelniczek i czytelników jakie przejawiają wobec mojego ogrodu. Nie wiem dlaczego te złudzenia są tak  trwałe, wszak pisałam już "całą prawdę"  o moim zachynszonym ogrodzie ale co i raz spotykam się z opinią że to ogród zadbany.  Znaczy macie do czynienia z takim wpisowym evergreenem, temat międlony w kółko. Taa... Alcatraz najbardziej wypielęgnowanym ogrodem w ódzkiem i okolycznych województwach, normalnie glancyzm po całości, wypieszczenie rabatek oraz "werandyzm" projektu. No tak, projekty były sobie kiedyś a właściwie to były ledwie założenia na temat rabat, projektu ogrodu jako całości mła nie uskuteczniała bo: jak co rośnie to się dopiero zobaczy, jak każdy kto ogrodowanie zaczyna chciała by w ogrodzie rosło wszystko, miała sto pomysłów na minutę i nie wszystkie pomysły  były mądre ( patrz oczko wodne ),  mła miała ogrodową wizję ogólną ale w niektórych momentach jej  życia wizja zmieniała się w przywidzenie. Skutek tego był taki  że  Alcatraz przypominał patchwork czyli paczworka i nie wszystkie kawałki tego dziełka pasowały do się ( nadal nie pasują ). W dodatku mła założyła sobie  że  zawsze będzie piękna i młoda ale niestety tylko  to pierwsze okazało się prawdziwe.  Mła nadal urodą olśniewa koty ale bolące gnaty uświadamiają jej  że następuje  zużycie materiałów z których mła jest zrobiona.

To wszystko spowodowało że Alcatraz jest  atrakcyjny głównie na fotach. Mój ogród jest jak uroczy choć nie najmłodszy lowelas szukający zainteresowanej ogrodniczki lub ogrodnika, ukrywający leciutki, tyci problemik - konieczność uczestnictwa w mitingach grupy AA ( Atrakcyjnych Alcatrazów ). Ponieważ nie był nigdy ogrodem tyrawniko - tujaczym bo mła  przejawiała tyrawnikowstręt i  żywotnikofobię niemal od początku swojego ogrodniczenia a prawdziwego projektu ogrodu jako całości nie było, Alcatraz paczworkowy okazał się ogrodem  "ciężkim" w utrzymaniu. Takim wymagającym sporego nakładu pracy a tym samym poświęconego mu czasu. Hym... nie wszystkie ogrodniczki  i nie wszyscy ogrodnicy są gotowi na takie poświęcenia, nie wszyscy po prostu mogą się tak poświęcać. Nie chciałam nigdy żeby poza  bardzo ciężkimi pracami ogrodowymi typu  przycinanie  drzew któś  uprawiał za mła ogród, mła nie zależy aż tak bardzo na  wyglądzie ogrodu by dopuściła do jego uprawy przez  "łobcych".  Tym bardziej że mła ogrodniczy w pewien sposób wyczynowo - eksperymentalnie, nie uprawia tylko roślin tzw. głównego doboru i jest świadoma tego  że hym... ten... siły fachowe mogłyby na ten przykład wypielić stanowisko w okolicy magnolki  'Susan' z takich anemonopsisów. No problem panny Marple,  której zatrudniani przez nią ogrodnicy sadzili w ogrodzie krwiste lwie paszcze zamiast jej ulubionych odmian o pastelowych kwiatach jest dla mła zrozumiały. Mła się dość  naużera z ludźmi w około kamienicznym byznesie  by jeszcze miała ochotę użerać się we własnym ogrodzie, który powinien być dla niej oazą spokoju, miejscem w którym mła nie dogląda  ( bo nie musi ) siły najemnej, w którym nie czuje się "kerowniczką" bo nie ma takiej opcji by komuś udało się kierować kotami. Po prostu Alcatraz nie jest ogrodem pokazowym tylko ogrodem wypoczynkowym!

Wypoczynek jest czynny, czasem mła się wręcz zmusza do przysiadania na  "gąbce pielniczej"  czy do zalegania z kotami na resztkach tego co kiedyś było jakby tyrawnikiem ( to głównie  letnią porą ), żeby nacieszyć się widokiem żywego ogrodu - tych wszystkich trzmieli młodą wiosną szukających kwiatów coby się szybciutko dzięki nim zregenerować, pierdonek zasuwających po źdźbłach trawy, złośliwych mrówek atakujących śpiącego Felicjana ( który rozbudzony wściekle wykonuje na nich karę śmierci przez zagryzanie ).  Ogród to miejsce wysłuchiwania  ptaszęcych pituleń i tęsknych kocich miauków, pieśni bojowych srok i czegoś na kształt haki ( to taki maoryski taniec z przyśpiewem, najbardziej znany w  wykonaniu All Blacks - nowozelandzkiej  drużyny rugby ), którą koty wykonują kiedy  nasila się srocze skrzeczenie. Tam też podjadam co lepsiejsze słodkości na memłonie natury, pochlipuję kawę, czasem podczytuję. Bywają takie odwiedziny w ogrodzie kiedy po prostu "nic nie robię", znaczy nic coby było widoczne na zewnątrz, coby zamieniło się w jakieś wypielenia czy nasadzenia. Po prostu jestem sobie w ogrodzie, jestem! Trochę trwało zanim nauczyłam się korzystać z ogrodu inaczej niż na okrągło go obrabiając. W człowieku tkwi chęć ciągłego ulepszania, choćby to ulepszanie nie było mu do niczego potrzebne. Zawsze miałam to za twórcze działanie ale wraz z wiekiem przyszło do mła doświadczenie i teraz to ona już wie że niekiedy prawdziwie twórczy jest brak działania, celowe zaniechanie i pozwolenie na działanie innym siłom. No trza wiedzieć  gdzie  odpuścić a gdzie docisnąć.  Ogród nie jest stanem naturalnym, to insze zjawisko, ale  mła się wydawa  że w naszych ogrodach jest  po prostu za mało  natury. Jakbyśmy się jej  bali bo zagryzie. Natura nie zawsze jest "ładna", natura  to tylko  dla Atrakcyjnych  Alcatrazów, sąsiadowi żyła nie pójdzie na jej widok a nasze ego spragnione dopieszczeń będzie musiało szukać ich  gdzieś poza  sprawami ogrodowymi.






Tyle  o Atrakcyjnym Alcatrazie i o tym  czym ( może bardziej właściwie byłoby napisać kim, w końcu on żywy ) jest dla mnie mój ogród. A teraz do wczesnowiosennych  kwitnień. Dogorywają powolutku kwiaty przylaszczek, widzę też  wychodzące listki ich młodych siewek.  Jestem prawdziwie usatysfakcjonowana bo zauważyłam więcej przylaszczkowych listków z marmurowym wzorkiem.  Jedna z takich siewek nawet zakwitła, ma  wrzosowy kolor płatków, podobnie jak mamuśka.  Oby więcej takowych niespodziewanek.  Ładnie też w tym roku prezentowała się odmiana przylaszczki pospolitej 'Rubra Plena' ( to ta na trzecim zdjęciu od góry ), całkiem spore kępki zrobiły się z tej kępy otrzymanej niegdyś od  Wiesi i podzielonej przez mła na mniejsze sadzonki. Z roku na rok w kępkach tej odmiany obserwuję coraz więcej kwiatów, przyznam że  nabieram  ochoty na inne pełnokwiatowe odmiany przylaszczki pospolitej ( wersja japońska pełnych przylaszczek mła nie kusi, cóś słabawa jak na warunki ódzkie ).  Jednak ceny pełnokwiatowych przylaszczek pospolitych nadal zaporowe i mało kto je mnoży. W Polszcze ledwie parę osób i to niekiedy bardziej amatorsko niż na handel. Jakoś łatwiej dostać odmianowe  japońskie mieszańce czy przylaszczki siedmiogrodzkie ( znaczy transylwańskie ).

Oczywiście  nadal kwitną ciemierniki, drugi miesiąc tego kwitnienia zaliczają ( kocham te rośliny za to długodystansowe wykwitanie ). Na zdjęciu obok jeden z nowych mieszkańców  Alcatrazu, zakupiony podczas wyprawy do  Konstantynowa 'Prince™ Double Pink®'. Mła ma  teraz porządnie zaciemiernikowany ogród, w wielu miejscach Alcatrazu wychodzą podsadzone w zeszłym roku "ciemierniki kupne" i nowe siewki. Bardzo dobrze bo Alcatraz jako ogród nawiązujący  do leśnych klimatów powinien kwitnąć głównie wiosną, kiedy liście drzew są malutkie i nie dają wiele cienia. Paprociom, funkiom, czy tak  inszym cieniolubom liście drzew zapewnią latem cień. Dla ciemierników taka sytuacja świetlna jest jak najlepsza, słoneczko młodą wiosną a potem w miarę chłodne, cieniste miejsce latem. Na drugim zdjęciu poniżej jest  fota przekwitającego ciemiernika, który  ładnie zielenieje. Zamieściwszy  fotę dla Dory, która lubi  zielone ciemiernikowe klimaty. Może nie jest tak urodny jak korsykańskie  wrażliwce czy ten  zielony wymagający ciągłej opieki ale tyż miły dla oka. Niektóre z orientalnych mieszańców z wkładką genów ciemiernika zielonego  mają zielonawą barwę od początku kwitnienia. Jak na razie  nie doczytałam jak naprawdę jest z ich wrażliwością ( wicie rozumicie, w szkółkach ze względów handlowych to prawie każdy ciemiernik jest "hardy" ).





Teraz wzniesiemy się od poziomu gleby nieco wyżej, no, nawet solidnie  wysoko bo zaczynają kwitnąć magnolie. To jest zawsze spektakularna sprawa takie kwitnienie.  Przyznaję  że jestem  nadal magnoliowo uzależniona, choć wyleczyłam się z mrzonek o zimozielonych magnolkach w Alcatrazie. Zostanę przy co twardszych mieszańcach, one  w moim ogrodzie sprawdzają się najlepiej.




Tym czym są magnoliowe kwiaty dla urody wyższych  partii ogrodu tym dla przyziemia są kwiaty  hiacyntów. Do lesistości Alcatrazu one majo się troszki nie bardzo ( dobra, więcej niż troszki ) ale mła się wykluło w głowie  że im one będą bardziej "zepsiałe" tym ogrodu zrobią lepiej, znaczy  choć trochę  się  wpiszą w konwencję. Wiem że to zdrowo naciągane  bo ten fragmencik z hiacyntami ( dobra, spory kawał bo hiacyntów po ogrodzie nasadzonych na tyle  mnogo że mogę  je ciąć do wazonu a na rabatach specjalnie ubytku nie widać ) pasuje do leśnych klimatów jak pięść do nosa.  Bratki wcale go nie uleśniają, to po prostu zabawa z  coolorkami - mła tak ma  że lubi tworzyć kompozycje. Zdaję sobie sprawę że tego typu nasadzenia lepiej by pasiły do donic na patio ale takowego nie posiadam, jako też ganku do obstawiania i w związku ze związkiem katuję zestawem hiacyntowo - bratkowym Alcatraz. Wbrew sztuce  że tak rzecz ujmę ale nie wbrew powonieniu. Po Alcatrazie hiacyntami niesie a w domu czekają na mającą doglądać kotów  Cio Mary, coby ją tym przenikliwym zapachem przekonać że pilnowanie dziewczynek, Felicjana i dwóch dochodzących to nie jest najgorsze z możliwych zajęć.

Niestety dojdzie też pilnowanie  Małgoś  - Sąsiadki, która okazała się w zeszłym tygodniu osobą nieodpowiedzialną i zasługującą na mniejsze zaufanie  niż Felicjan ze Sztaflikiem zostawieni przy otwartej lodówce. Otóż Pani Małgorzata została w środę złapana na drabinie. Tak, na drabinie, nie na drabince typu Jarosław. Wlazła na trzeci szczebel bo chciała sięgnąć cukier z szafki - wersja oficjalna - wiedziała gdzie schowałam  przed nią duży słoik  bardzo niezdrowej  Nutelli, co to sam olej palmowy i w ogóle,  to wersja najbardziej  prawdopodobna do której za cholerę się dziewięćdziesięcioletni babiszon nie przyzna. Moje podejrzenia  co do celu akrobacji na drabinie opieram na Małgosinych całkiem niespodziewanych dla mła wynurzeniach jak to ona tylko podjada od czasu do czasu  "suchą bułkę z Nutellą" Jak, kurna, bułka jest z Nutellą to nie  jest sucha! Nie jestem pewna czy dobrze ustawiłam system gratyfikacyjny, z jednej strony  Małgoś - Sąsiadka skuszona  Nutellą i zaprzysiężona "wyciska" na czterogłowym 100 podniesień z obciążeniem na raz, z drugiej strony są te zakusy drabinowe na nielegalne podjadanie. Może lepiej było zamiast  Nutelli skusić na kawiarnię od czasu do czasu.  Nie byłoby problemu z drabiną.

Jednak  to nie do  Małgoś  - Sąsiadki należy mało zaszczytny tytuł wkarwiciela  tygodnia, mła się zapluła ze złości a nerw ją w pasie zgiął kiedy wlazła w net się odprawić on line. Zaraz potem nerw trafił Mamelona, z tym że u niej objawiło się nagłą słabością.  Piendrolona linia lotnicza węgierskiego pochodzenia, ostatni raz lecimy tanizną, która zresztą wcale nie jest aż tak bardzo tania w porównaniu z normalnymi liniami ( wystarczy policzyć te wszystkie ukryte koszty i nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera ).  Jakoś doszłyśmy do się po tych ich  "zmianach terminów lotu", których ni cholery nie sprawdzisz zanim  nie naciśniesz  na akceptację lub anulowanie ale postanowiłyśmy wziąć zabezpieczenie finansowe jakby odwaliło im przy locie powrotnym. Niby wyglądało to na  bajzel na stronie odpraw ale kto wie co się może zdarzyć.  Po lizbońskiej historii z zeszłego roku mła nie lubi mieć przy sobie na wyjeździe tzw. ponadnormatywnej kasy a tu po prostu nie ma inszego wyjścia. Chce mła mieć spokojne vacanze  romane to musi mieć zaplecze  finansowe jakiego nie planowała.   No cóż, takie są uroki latania - jakoś to przeżyjemy. Ciao!


6 komentarzy:

  1. Jest cudnie,swojski i pachnaco i kolorowo i to jest to co w ogrodzie jest najprzyjemniejsze,a i w duzej ilości spsiałych,mozna uszczknac do wazonka, co u niektórcyh jest surowo wzbronione,bowiem wypielegnowane ,tworzą kompozycję określoną i niem oże nastapic uszczerbek w ilosci kwiecie,lub po prostu nie lubiejo sie pieknościa tą dzielić ,wola podziwiac na rabatce:)
    No nic, ide w swiat szukac fijołków,moze przywloke jakis maly bukiecic do chałupy. Miłego wygrzewania części ruchomych ,cudownych wrażeń i ukojenia dla duszy wyrwanej z óckiego AA(bo wiadomym,ze kącikiem bedzesz przemyśliwac co tam kociarnia porabia i jak urabia opiekę tymczasową).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogród Twój jawi się sporym!

    OdpowiedzUsuń
  3. Taabazo, Twój ogród, to fantastyczna wyspa kwiatowa...😄

    OdpowiedzUsuń
  4. ależ cudny ten Twój ogród. Taki swojski:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sorry że tak wszystkim odpowiadam w jednym komentarzu ale przede mną mycie schodów. Przede wszystkim witaj Narjo w moich skromnych progach, kfiotki jak kfiotki ale zawsze to kwitnienie a nie jednostajność tyrawnika. Doro ogród jest spory i ja to czuję w kościach, niestety. Co do pobierania roślin z ogrodu - jest parę szkół ogrodowania, ja należę do tej starej w której ogród pełnił rolę po części użytkową. Boguśko z tymi kwitnieniami w samym Alcatrazie to wiosenna sprawa, potem się kwitnieniowo uspokaja, bo tak ma być jak w leśnej głuszy jest. Ago swojski to jest, problem w tym ze czasem aż za bardzo. ;-)

    OdpowiedzUsuń