Takie mam jesienne zachciewajki, nieduże w sumie i niestraszliwie kosztowne - do lasu bym pojechała. Bo w lesie grzyby zaczęły się pokazywać choć tak po prawdzie to wyłażące z runa grzyby są tylko pretekstem. Jak to zawsze u mnie jest, znacie to z poprzednich leśnych wpisów. Mła jak ten ogar w las wypuszczona pobiegłaby przez mchy i paprocie, nie jakoś tak specjalnie smacznych plech wyglądając tylko przed się w leśności się zagłębić. Mła jest po prostu lasu spragniona a tegoroczne lato wcale spacerkom leśnym nie sprzyjało. Z jednej strony gorąc był taki że lepiej było w grubych murach kamienicznych siedzieć, z drugiej był przeca jakże słuszny zakaz wstępu do wysuszonych lasów. No nie składało się w tego lata z tymi leśnymi odwiedzinami i wizytami. Mła co prawda już parę lat temu postanowiła że las ją będzie rewizytował czyli dosadza w Alcatrazie drzewa ale z powodów klimatu ich wzrost nie jest wielce imponujący ( susza suszy i rosnąć przeszkadza ). Dopiero prawdziwa jesień, deszczowa odpowiednio i mgielna porannie wzmogła we mła te tęsknoty leśne, które ona na ogół odczuwa już tak przy końcu czerwca czy na początku lipca. Ciągnie wylka do lasu, tak na spacer się udać leśnymi duktami, szumu drzew posłuchać i ptasich odgłosów ( albo słyszeć ich brak w ciepłe południe, kiedy żywica pachnie i wszystkim robi się sennie ). Patrzeć na zieloność wokół i odetchnąć leśnym powietrzem.
No wiecie, poczuć wszystkie te zapachy związane z lasem tworzące mieszankę jedyną w swoim rodzaju. Składniki są czasem nieoczywiste ale końcowa "perfuma" nie do pomylenia z żadną inną wonią - zapach lasu, jedyny w swoim rodzaju, niepodrabialny. Hym... istnieją ersatze, jakieś pseudoleśne zapachniacze ale one opierają się głównie na zapachu żywic drzew iglastych. Sorry... zapach świerkowych igieł to tylko jeden ze składników leśnej woni, równie dobrze co z lasem może kojarzyć się ze świąteczną choinką czy wieńcem pogrzebowym. Zapach lasu to zapach mokrych mchów, traw i młodych albo starych i opadłych liści. To woń grzybów, owoców zarówno tych świeżych jak i tych co już gniją. We wspaniałej symfonii zapachów tworzącej woń lasu można nawet wyczuć dyskretną nutkę padliny ( rzecz jasna stężenie decyduje o przyjemnych odczuciach wąchającego, tak jak w przypadku zapachu ambry czy piżma ). Las pachnie życiem i śmiercią, Naturą i pewnie dlatego nijak perfumiarzom mierzyć się z tematem. Są takie wspaniałe zapachy których odtworzyć mimo całej wiedzy na temat ich chemicznej złożoności nie potrafimy. Cóś jak zapach porannego, mroźnego wiejskiego powietrza czy zapach niosący się po jesiennym sztormie na Bałtyku. Za dużo ingrediencji, ich wzajemnych oddziaływań, nieprzewidzianych spotkań atomów a my tak skromniutko, parę ledwie składników i zamiast cudownej woni Natury mamy produkt typu "Bryza Morska" w sprayu.
Patrzenie na zieloność z kolei to patrzenie to wielobarwność zielni. No niby wszystko zieleń ale ona niekoniecznie taka oczywiście zielona. Mła strasznie lubi zieleń mchów, szczególnie wówczas kiedy nie są wysuszone letnimi upałami tylko odpowiednio nasączone deszczową wodą innych pór roku. W Polsce występuje około siedmiuset gatunków mchów, mła rozróżnia ledwie kilka. Taką bielistkę siwą Leucobryum glaucum na ten przykład, która wcale nie jest siwa a tworzy śliczne zielone poduszeczki. Albo rokietnika pospolitego Pleurozium schreberi, który jest tak pospolity że większość ludzi właśnie ten gatunek kojarzy z nazwą mech ( taa... niby pospolity ale jednak pod częściową ochroną ). No i mchy torfowe czyli torfowce objęte łacińska nazwą Sphagnum. Sami widzicie jak a to znikoma wiedza na temat tego składnika leśnego runa, mła podejrzewa że ona i tak jest z tą wiedzą na temat gatunków hop do przodu i odstaje od reszty ludzików. A co tu pisać o porostach, grzybach nietworzących kapeluszy, skrzypach, paprociach - tych wszystkich reliktach pozostałych nam po pierwotnej szacie roślinnej świata. Stadnie drepczemy bezmyślnie po milionach lat zielonej ewolucji bez zrozumienia dla jej istoty i szacunku dla niej i siebie samych. Nieświadomie i głupio, pędząc za stadem na żer. Drepczemy bo do lasu przyszliśmy po grzyby i nic oprócz ich wyzbierania się nie liczy!
Mła od pewnego czasu zauważa że w lesie do którego jeździ zarówno ilość jak i różnorodność grzybów się zmniejsza. Jak to ładnie ujęła Mamelon - "Nie ma już grzybów tam gdzie kiedyś były.". Nie ma bo sucho i Centralnopolska nam stepowieje ale i nie ma dlatego że mamy gatunek szkodnika pod tytułem grzybiarz zawołany. Gorsze to to niż wywar z muchomora sromotnikowego, taki grzybiarz zawołany jak w las wejdzie to nie wyjdzie póki nie przeryje ściółki dokumentnie, plastikowej reklamówki ze śmieciami nie zostawi ( nie mylić z reklamówką na grzyby w którą każdy zawołany jest obowiązkowo wyposażony ), nie podepcze grzybów które uznaje za niejadalne i nie wystraszy wszystkiego leśnego w koło swoim porykiwaniem, które ma zapobiec zaginięciu grzybiarza zawołanego w otchłani "zielonego piekła". Mła słabo toleruje myśliwych ( nawet bardzo słabo ) ale gdyby udało się kółkom łowieckim taki punkcik działalności jak możliwość odstrzelenia grzybiarza zawołanego przepchnąć przez parlament to mła by uznała że myśliwy rzeczywiście jakoś tam dba o Naturę bo reguluje liczebność niszczycielskiego gatunku. Sezon polowań można by rozpocząć a pokot i trofea z łbów na ścianie byłyby prawdziwie miodne. No i te myśliwskie opowieści - "Tego to ja Panie podszedłem tak sprytnie, prawdziwki widziałem i się zaczaiłem za takim dąbkiem małym w pobliżu. Wyszedł na strzał ale czujny był, stał i węszył. Dopiero jak prawdziwki zobaczył to amok wpadł i czujność stracił. Tak mi się pięknie wystawił że się przyłożyłem i od razu go w miękkie trafiłem. Preparatora mam kolegę to mi go pięknie sprawił i patrz pan jaki teraz z niego okaz. Malinowski się podobno nazywał."
Umknął mi post... jak do tego doszło? Kto winny? Ilustracje świetne :D
OdpowiedzUsuńIlustracje zdaje się są autorstwa Heinza Geilfusa, tak mła się przynajmniej zdaje. Post umknął bo zachciewajka spełniła się z dnia na dzień. :-)
Usuń