Mła nie dowierza, pytania okołokoronawirusowe, że tak je określi, pojawiły się wcześniej niż sądziła że się pojawią. Pewnie z powodu statystyk i takich tam różnych dziwnych rzeczy które zaczynają wyłazić wytropione nie przez nawiedzonych blogerów ( he, he, he ) tylko dziennikarzy śledczych. Nie przebiło się to jeszcze do mainstreamu na dobre ale są już pierwsze krople drążące skałę. Mła czuła że będzie śmierdzieć, jednak zdaje się że skala smrodu może zaskoczyć nawet ją, nawykłą do smrodów wszelkiego typu z racji że podejrzewa niecne zamiary niemal u wszystkich zarzundzających wynikające z tego że władza działa na ludzi jak narkotyk ( rany, wychodzi na to że mła jest anarchistką ). Oczywiście zaczyna się jak zwykle od tzw. ekspertów WHO i zaleceń ( mła się natentychmiast włącza cóś jak deja vu ) ale dalej jest coraz ciekawiej. Jeszcze trochę a mła się poczuje jak ten głupek grany przez Jude Law, któren "forsycją" handlował w jednym z hollywoodzkim filmów o zarazach. No bo z jednej strony wierzyć się nie chce a z drugiej twarde liczby, konkretne procedury zawieszane z nie wiadomo jakich medycznych względów, coraz głośniejsze ćwierkania medyków epidemiologów ( podkreślam tę specjalizację ) o tym że jest nie halo i epidemia owszem jest ale ona cóś inna niż ta mendialna, itd. . Mła się zastanawia czy nie lepiej by dla niej było żeby ona też uwierzyła w ciężką zarazę a nie w taki tam kolejny patogen, jakie co roku pojawiają się w sporej ilości, w końcu to by było łatwiejsze bo mogłaby się bać razem ze wszystkimi bojącymi a nie czuć się jak nawiedzona od teorii spiskowych.
U nas panikę koronawirusową wykorzystuje się łopatologicznie, ćwierka się o wyborach coby maluczkich zająć innym tematem niż rozpiendrolenie państwa, nieważne czy wynikające z zetknięcia z prawdziwą czy z urojenia groźną chorobą bo realnie istniejące, o czym można się teraz niemalże namacalnie przekonać. No bo jak staje onkologia z powodu walki z koronawirusem a ludzie zaczynają się bać szpitali bo wg. nich sieją zarazę to nie świadczy to o tym że państwo kontroluje sytuację. Uspokajający głos ministra zdrowia to może i działa na zdrowych ale chorzy na choroby nowotworowe będą mieli głęboko gdzieś ten spokój. Ich rodziny też i jeszcze moment a takie sprawy jak stan służby zdrowia i brak faktycznych zabezpieczeń finansowych ze strony państwa a nie wybory zaczną ludzi na poważnie zajmować. Oczywiście te wszystkie wyborcze bajdy, nowe zakazy i insze pozory kontroli lekko już wkurzonego społeczeństwa ( miało się spłaszczać a się nie spałszcza, co zresztą było do przewidzenia ) to jest igranie z ogniem ale w destrukcjach i rozkładach zawsze byliśmy dobrzy, jak to stwierdził dawno temu wieszcz, mamy pewien problem jako społeczeństwo. Ciekawe jest jak bardzo rozjeżdżają się teraz oczekiwania ludzi i władzy, źle to wróży obecnie zarzundzającym z czego oni zdajo sobie sprawę. Doły spanikowane, nawet te z władzą związane, zaczynajo mieć w dupie co mówi góra, będzie się działo. Mła zakupi popcorn i będzie oglądać.
À propos, mła ostatnio obejrzała na ekranie kompa najnowszy film Komasy. Polecam! Nie jest taki wielowymiarowy jak "Boże Ciało" ale w sam raz na czas epidemii ukochanej przez masowe media. Dżizuu, pan Janek ma rękę do aktorów, dla mła kolejne łodkrycie grające rolę główną. Mła się zastanawia jak Komasa robi ten numer z oczami bohaterów - charakteryzacja, oświetlenie, operatorska robota? W jego poprzednim filmie i w tym nowym główni aktorzy grają spojrzeniem, cóś pięknego. Dla mła wreszcie cóś do przegryzienia, ileż można szukać czegoś nowego do obejrzenia wśród seriali produkcyjniaków i filmów typu zabili go i uciekł? Mła czuje się po przeglądaniu ofert platform jak jaka elita, ma nieuzasadnione poczucie wyższości nie tyle intelektualnej co estetycznej. Wiadomo, poczucie wyższości pierwszy krok do robienia głupot, więc mła z tym walczy. Tylko cóś ciężko jej idzie jak Avengersy atakujo! W domu po staremu, Ciotce Elce powolutku schodzi z twarzy opuchlizna i lżej się jej oddycha, Małgoś - Sąsiadka przestraszona wizją pięcioosobowego pogrzebu wyłazi tylko na Podwórko i do Alcatrazu, Cio Mary nas nawiedziła i uraczyła historyjkami o tym jak Wujek Jo walczy z zarazą ( mła rżała tak że brzuch ją zaczął boleć, przepona się przepracowała ). Z nadzwyczajnych domowych wieści to mama Wujka Jo kończy jutro 100 lat. Znaczy tak w sposób zgodny z oficjalną metryką, 100 lat temu ludzie się tak papierami specjalnie nie przejmowali. Jest cinżko wkurzona na okoliczności bo była planowana impreza ( Danka, mama Wujka Jo uwielbia imprezy, miała gryplany niemalże weselne ). No ale co robić? Cio Mary i Wujek Jo pocieszają ją że imprezową kasę wyda na dłuższy pobyt nad morzem ( Danka jeździ do wód co roku, ponieważ dobrze się tam czuje i nabiera sił na życie w mieście ). Podobno zaczyna się oswajać z tą myślą i nawet jakby się cieszyła, znaczy snuje wypoczynkowe plany.
Wieści ogrodowe praktycznie żadne - w nocy przymrozki, w dzień niskie temperatury to mła się wyżyć w ogrodzie nie wyżyje. Zaczęła przedświąteczne porzundki w domu ale porzundki domowe nie są tak miłe jak porzundki ogrodowe. Mła ich nie lubi bo nie znajduje w nich przyjemności ( no taka już jest ). Dzisiejsze ozdobniki to wspomnienia jej dzieciństwa. Wychowała się na tych pocztóweczkach, które dostała od babci Wiktorii, uwielbiała słodkie dzieci, pieski, kotki i kaczątka. Jak była starą krową odkryła że ukochane przez nią obrazki to narzędzia nazi propagandy a ich autorka , Ilse Wenge Lungerhausen była tak umoczona w system że aż uszami wypływało. Obrazeczki słodkie i niewinne ale Ilse ilustrowała tymi słodyczami nazistowskie książki propagandowe dla dzieci napisane przez jej męża Bernharda. Bernhard Wende był zresztą wyznawcą ideologii wujka Adiego, jego postawę trudno inaczej określić. Już mniej słodko, co? Inaczej się patrzy na rozkosznego bobasa w hełmie na główce. Ilustracje jak raz pasujo do dzisiejszego wpisu. Teraz już wiecie dlaczego mła taka podejrzliwa, od wczesnego dzieciństwa miała do czynienia z nieciekawej proweniencji słodyczą i teraz z niej na starość niedowiarstwo wychodzi razem z włosami i zębami.
Strony
▼
poniedziałek, 30 marca 2020
niedziela, 29 marca 2020
Wiosenne intermezzo
W ramach odstresunku ( Małgosia miała w nocy wysokie ciśnienie i mła latała koło niej coby je zbić i karetki nie wzywać, zaczynająca się powoli panika zarzundu i przewodniej siły narodu, która objawia się montypythonizmem wszechogarniającym, zmieniająca się na z lekka zimową pogoda ) mła zabierze Was do Alcatrazu. Mój boszsz... jak dobrze że po świecie chodzą koty i że mła ma swój "więzienny", odgrodzony od świata ogródek. Takie miejsce gdzie w słoneczne, ciepłe popołudnie może odciąć się od wszystkiego - od mendiów wymyślających apokaliptyczne tytuły ( mój ulubiony z ostatnich dni to "Ta zraza zmiecie wszystko!" ), od spanikowanych ludzi którzy z prezydenckich ust właśnie byli usłyszeli że zachorowania się zmniejszają ale one ludzie widzą, słyszą a czasem to nawet już wiedzą że jest dokładnie odwrotnie i dopiero po tym dysonansie poznawczym przestają tak naprawdę jarzyć o co kaman i zaraz przestaną wiedzieć jak się właściwie nazywają oraz jaki dzień mamy, miesiąc i rok, od różnych takich którzy nie wiedzą na jakim świecie żyją ale im się wydawa że są kimś ważnym, od kłopotów dnia codziennego pod tytułem "Jak załatwić sprawy urzędowe w czasie kiedy urzędy albo nie pracują albo udają że pracują" ( nie znaczy że urzędnicy nie pracują bo leniwe so, wytycznych ni ma i bajzel się robi ), od wypraw do sklepu planowanych jak kampania wojenna, od wszystkiego tego co jakoś doskwierało mniej kiedy człowiek nie musiał się ograniczać z przemieszczaniem. Mła się zastanawia jak te biedne chłopy pańszczyźniane mogły przeżyć całe życie nie ruszając się ze wsi i pana za ten stan rzeczy nie obwieszając.
A w ogrodzie mimo nieustannie zapowiadanego przez mła końca sezonu krokusów, nadal trwa ich kwitnienie. Może dlatego że ostatnich zakupów krokusowych mła dokonywała dość późno, rzuciła się na bulwki krokusowe jak dzika bo tanie były i teraz te późno wsadzone całkiem nieźle jeszcze kwitną. Druga sprawa to aura, końcówka tygodnia tak słodko wiosenna jest tylko krótkim słonecznym intermezzo pomiędzy chłodnymi dniami i mroźnymi nocami. Hym... bardziej nocami mrozi wiosną tego roku niż mroziło zimą, taka zdziwność się wzięła i zrobiła. Mła myśli że z tych powodów może cieszyć się jeszcze kwitnieniem Crocus chrysanthus 'Prins Claus'. Muszę przyznać że te kwitnące krokusowe kępki wraz z cebulicami i śnieżnikami to radocha dla oczu. Wicie rozumicie, szczęście z przyglebia! Takie szczęście z "pierwszego piętra" stanowią dla oczu mła ciemierniki. Co prawda mróz zważył sporo kwiatów ( szczególnie źle zniosły go sadzone w zeszłym roku i w tym odmiany o pełnych kwiatach ) ale nadal większość z nich wygląda dobrze. W słoneczne popołudnie, odpowiednio oświetlone kwiaty "robiły ogród"! Mła przy okazji wczorajszej wizyty w Alcatrazie naszła kolejne kwitnące ciemiernicze siewki o bardzo ciemnych kwiatach. Rysuje się w jej umyśle nowa koncepcja nasadzeń z ciemiernikami w roli głównej. Miejsce nasadzeń to były Landryn. Niestety zanim mła posadzi na nim owe ciemiernicze siewki czeka ją ciężkie szpadlowanie. Ech...
Mła przyznawa że wizja pracy szpadelkiem na ciężkiej glebie jakoś jej specjalnie nie pociąga, pewnie dlatego że odczuwa zmęczenie ( przeca na wakacje sycylijskie nie pojechała i do Rzymu w kwietniu wg. wszelkich znaków na Ziemi i Niebie też nie pojedzie, ma zatem prawo odczuwać zmęczenie codziennością, nawet jeżeli ta codzienność nie jest pracą w kopalni na stanowisku górnik strzałowy czy jakoś tak ). Może dlatego bardziej niż ciemiernikowe siewkowe niespodzianki kręcą ją te wszystkie drobne cebuliszcza kwitnące młodą wiosną. Śnieżniki takie czy owakie, cebulice w różnych formach, wyłażące błękitne szafirki i anemonki greckie wabiące owady czy puszkinie które rozsiały się niemal po całym Alcatrazie. Mła spędziła wczoraj sporo czasu klęcząc na swojej piankowej "poduszeczce do pielenia" , bynajmniej wcale nie pieląc a zadowalając się obserwacją cebulowych maleństw. Do pielenia nie miałaby zresztą za wielu powodów, może glistniki są nieco bezczelne ale fiołki wonne rozrastając się tworzą na tyle gęsty dywan że pod drzewami, gdzie głównie wraz z nimi sadzę rośliny cebulowe kwitnące wczesną wiosną, za bardzo ni ma co pielić. O ile człowiek nie zrobi jakiejś głupoty, np. w średniej wielkości ogrodzie którego uprawie może poświęcić w sumie niewiele czasu, nie posadzi pełzającej trawki żubrówki, dywan z fiołków wonnych jest całkiem niezłą zaporą przed innymi niż one same chwastami, he, he, he.
Mła uwielbia czas fiołków i przylaszczek, chyba żadne duże wiosenne byliny nie mogą się równać z fiołkami i przylaszczkami jeśli chodzi o wdzięk. No, może niektóre anemony czyli zawilce pamiętające dziczyznę, czyli życie na łonie natury. Jakoś tak dziwnie się dzieje że im rośliny robią się bardziej ogrodowe, stają się odmianami o zwielokrotnionej liczbie płatków, dłuższym kwitnieniu czy większej ilości pąków na pędzie, tym mniej w nich uroku. Zyskują na urodzie tracąc na wdzięku. Przylaszczki o pełnych kwiatach czy malutkie pełnokwiatowe zawilce gajowe są jeszcze miłe dla oka ale takie zawilce leśne Anemone silvestris, kwestia urody ich odmian o pełnych kwiatach jest dla mła sprawą dyskusyjną. Tak samo mła ma jeśli chodzi np. o pełne kwiaty fiołków wonnych, mają jeszcze w porównaniu do zawilców leśnych o pełnych płatków kawiatach, sporo "dzikiego" wdzięku ale tak szczerze pisząc to mła podobają się najbardziej fiołki o prostej budowie. Za to podobie jej się jak są nie tylko w klasycznie fiołkowym kolorze, mła żałuje że u nas tak cinko z odmianami Viola odorata. Czasem ogląda zagramaniczne strony z fiołkami i innymi roślinami uznanymi przez większość ogrodników za niezbyt imponujące i godne ich ogrodów i ślinkę łyka. U nas miejsc z odmianami fiołków wonnych jest malutko, szkółkarze się w nie "nie bawią", no bo kto to kupi? Z przylaszczkami też nie jest dobrze i nie mam tu na myśli przecywilizowanych japońskich okazów dla kolekcjonerów co raczej dostępność np. Hepatica acutiloba , całkiem zwyczajnej przylaszczki amerykańskiej.
Hym... znów zaczynam narzekać a to niezdrowe więc lepiej napiszę wam o kotach. Mrutek kontynuuje po przerwie bromans z Pasiakiem ( Pasiak zbezczelniał do tego stopnia że ryczy wyzywajaco na mła kiedy ją widzi na Podwórku i włazi do domu ), Sztaflik ma płukane ślepko bo się jej brzydkość w nim zbierała, Okularia ma nowego adoratora którego przywabił Epuzer ( piękny, bardzo duży kocur - Okularia jest dumna i obnosi się ze zdobyczą ), Szpagetka wytresowała Ciotkę Elkę do roli odźwiernej. Ciotka Elka uległa bo jest słabowita, dohtorka domowa kazali jej nosić maseczkę. Źle się to skończyło, Ciotka już jest po telefonicznym pulmonologu, któren się ponoć na nią wydarł i zalecza objawy co i niej wzięły i wystąpiły ( buzia jak u buldoga ). Mła całą swoją siłą woli stara się wobec Ciotki Elki nie używać wyrażenia "A nie mówiłam?". Na wczorajszych fotkach Sztaflik i Okularia, Mrutka mła się nie udało obiektywem uchwycić bo tak szalał a Szpagetka wlazła wysoko na drzewo ( śpiewała na kasztanowcu ) i mła ją ciężko było w obiektyw złapać bo konary zasłaniali.
sobota, 28 marca 2020
Pustelnictwo oswajane
Uff, Tatuś po kastracji. To znaczy Tatuś w całości ale Tytus 2 ( złapany na łajdackich występach w dalekim sąsiedztwie ) i Szczurek wysterylkowani. Tatuś dziś rano był u weta, teraz koty dochodzą do siebie razem ze współczującym im Tatusiem. Tatuś dziś wyraźnie w nastroju bojowym, przyćwierkał mi historyjkę z literackiej twórczości Marka Twaina. Otóż bardzo młody człowiek, bodajże szesnastoletni, uciekł był z domu szukać szczęścia na wodach Missisipi. Tego szczęścia poszukiwał cóś ze dwa lata a potem był powrócił do domu. Ku młodoczłowiekowemu wielkiemu zdumieniu jego ojciec przez ten czas rozłąki wyraźnie zmądrzał, he, he, he. Tatuś sieje aluzjami znaczy znów toczy wojenkę z Magdziołem ( znaczy zarówno on i jak i Magdzioł wracajo do normalności ). Mła przyszykowuje się na tzw. słuchanie stron, Tatuś i Magdzioł uwielbiajo na siebie nadawać, rozrywka odprężająca taka.
Mła była wczoraj zakupiła bratki do skrzynek balkonowych Cio Mary, Cio przyjedzie z Wujkiem Jo maszyną ( rzadko jeżdżą po mieście ale na tę okoliczność wyciągną pojazd z garażu ) i mła zapakuje bratki z wałóweczką pożywną, książkami, filmami i innym rozpraszaczami nudy do bagażnika. Mła zakupiła bratki bo: trza wspierać tych co ze szkółek żyją, trza wspierać tych co żyją z tych co ze szkółek żyją itd. , trza zająć czymś Cio Mary a bratki są urodne i pachną, wprost wymarzone do upraw balkonowych. Na zdjęciach je macie w całej krasie, nawet im doniczek nie umyłam. Zakup odbywał się niezwykle higienicznie, pieniędze odliczone włożyłam do słoika, trzy doniczki zostały przesunięte do mła szczotką do zamiatania. Z kolejnymi trzema doniczkami poszło mniej ekstrawagancko, zwykła maseczka i rękawiczki robiły za alibi.
czwartek, 26 marca 2020
Codziennik - a życie sobie płynie
Nie będę Wam pisała o zarzundzających i panice w szeregach bo to macie naocznie i nausznie sączone cały czas, że tak określę, do zarzygania. Oczywizda wszystko jest sprzeczne ze wszystkim, także Monty Python na całego przez 24 godziny na dobę. Dziś napiszę o codniu moim powszednim ( tautologia? ). Powszedni dzionek zaczyna się od odpierania ataków o czwartej nad ranem. Potem jest karmienie stada ( z wybrzydzaniem jeżeli to jest nie to co one uznają za jedynie słuszne jedzenie - madki nie stać na surową wołowinę non stop a poza tym trza jeść i inne rzeczy ). Usiłuję jeszcze trochę dospać, z różnym skutkiem. Potem jest pilnowanie Małgosi która niby wychodzi na podwórko ale w kieszeni kurteczki ma siatkę na zakupy i porponę. Musiałam nakłamać że staruszki będą zgarniane przez policję ale Małgosia nie jest niekumata, więc na długo to nie pomoże. Walić koronawirusa, grypa, inne świństwa, przymrozki, jej skaczące ciśnienie ( wczoraj cholernie wysokie ), zawroty głowy w związku z tymi skokami ciśnienia i wiek - no to nie jest odpowiednia składanka na to żeby robić zakupy. Oczywiście Małgoś była cinżko zapultana bo ona samodzielna i tak dalej a ja tutaj niemal jak ten Rejtan u Matejki, rozłożona na furtce ( to już tradycja jeśli chodzi o powstrzymywanie Małgoś - Sąsiadki przed akcyjnością ). Nasza sąsiadka pracująca w sklepie, kiedy zoczyła to przedstawienie, usiłowała Małgoś przekonać do tego żeby na podwórku została, ona przeca codziennie przyniesie jej do domu zakupy. Musiałam zapultaną uspokajać, sąsiadce zaś uświadomić że Małgoś jest obkupiona po tzw. domykalność szafek kuchennych. Dodatkowo Małgoś cała w pretensjach - "Teraz to tylko dwie osoby w sklepie i kogo tu spotkać?!", "Jak metr odległości zachować jak ja nie słyszę?!". Taa... Małgoś pacynki w telewizji nie bawią bo monotematycznie gadajo o koronawirusie ( "Zaraz będę miała tę depresję!" ) i czuje się w związku z tym mocno nie halo mając za towarzystwo tylko koty i mła ( przy czym pada "Dobrze że są koty bo ty tylko byś mi wszystkiego zakazywała!" ). Rozważam zastosowanie kleju butapren do powstrzymania ekscesów a dla się strzelenie kielicha na uspokojenie.
Jak już przebrnę przez poranny teatrzyk ( Małgoś próbuje przemknąć się do sklepu z pełną determinacji regularnością ) to nabijam rachunek telefoniczny albo inni go sobie nabijają dzwoniąc do mnie. Tatuś, Cio Mary, Mamelon, siostrzane duo, Pan Dzidziu, czasem inne znajomki. No i nagle mła sobie uświadamia - cholera, prawie południe! Wpadam do Małgoś a tam obiad już "w połowie", więc szybko dołączam do wykonawstwa ( no chyba że jest jakaś prościzna typu zalewajka, dzień z odpowiednim ciśnieniem i mogę pozwolić na to żeby Małgoś samodzielnie przy garach stała ). W porze obiadowej gromki wspólny miauk, nasze koty + towarzystwo z fabryki i Epuzer drą sznupy o żarło. Jak to mawia Ciotka Elka, która w ramach kwarantanny schodzi tylko raz na dzień do mła, bar szybkiej obsługi działa. Później mła snuje plany jak to się za sprzątanie weźmie, okna pomyje itd. i zazwyczaj na tych planach sprzątanie się kończy bo już jest czas ludzkiego obiadu i poobiedniego deserku przy którym muszę być nadzwyczaj czujna. Małgoś ma gdzieś zasady piramidy żywieniowej, widzi słodkie i wszelkie mundruści, Panie tego, nie obowiązują.
Oczywiście po akcji deserowej wysłuchuję że jestem paskudniejsza niż nasz premier który zakazał staruszkom wypraw do sklepu i zniszczył ich życie towarzyskie. Potem mła robi swoje papierki ( papierologia musi być zrobiona i nie ma że nie ma ). Po papierkach nagle okazuje się że robi się cóś ciemnawo, że na parapecie kłębią się kocie ciała i słychać odgłosy zupełnie nieprzypominające upojnych dźwięków gitar. Taa... mła wydawa kolejny posiłek i sprawdza co robi Małgoś. Na szczęście wieczorem Małgosi nigdzie nie nosi, siedzi i przemawia do telewizora, czasem z lekka niecenzuralnie. Mła zasiada porządnie do kompa ( cały dzień ma kompa z doskoku ) i pisze, czasem czyta a czasem cóś ogląda. Oczywiście najlepiej jak ogląda na leżąco bo wtedy może robić za materac ( miękki ) dla kotów. Qrcze, niby nic człowiek nie robi ale nie wiem dlaczego zasypiam na ogół w połowie filmu. Taa... "Händla grałem wtór, karmiłem kaczki, z żoną wiodłem spór" bywa nużąco - męczące, szczególnie jak się w planach miało wojaże. Ech, ta nieznośna lekkość bytu...
wtorek, 24 marca 2020
O kuklikach słów kilka
Kuklik zwisły - łąkowy bohater taki wpis mła kiedyś popełniła. Dziś z okazji urodzin Kuklika w stajniach Konika Polskiego ( u Agniechy znaczy - Nowe życie, dzień pierwszy. ) będzie troszki o kuklikach w ogólności. Bo kukliki można uprawiać różne. Gatunkiem znanym u nas od ho, ho i jeszcze ho jest kuklik pospolity Geum urbanum ( hym... po łacinie to wychodzi że to kuklik miejski a nie tego...ten... wulgarny ). Roślinka wszędobylska bo występuje w Azji, Europie i Afryce Północnej, oraz wszędzie tam gdzie ją zawleczono ( np. w Australii i Nowej Zelandii ). Roślina jakoś specjalnie urodna nie jest, kwiatki ma nieprzesadnej wielkości, barwy żółtej, nic ozdobnego w takim przeciętnym, ogrodniczym rozumieniu.
Na ogół na widok tego kuklika pada określenie chwaścior a tymczasem kuklik to żaden roślinny paskud tylko zielenina zasłużona i ku pożytkowi ludzkiemu od lat zarówno zbierana jak i uprawiana.Bo kuklik jest rośliną leczniczą i to o bardzo szerokim zastosowaniu - antyseptyk, drzewiej stosowany również w leczeniu malarii , zimnicy znaczy. Korzenie kuklika, które w smaku i zapachu przypominają goździki ( eugenol zawierają ) dodawane były do leczniczych nalewek i likierów wytwarzanych przez mnichów ( mła uważa że kuracja benedyktynką jest jedną z przyjemniejszych ). Jakby było mało leczniczo - kulinarnych pożytków to odwar z korzeni daje piękny i trwały rudy kolor przędzy. Goździkowe ziele, jak dawniej ten gatunek kuklika nazywano, bardzo łatwo krzyżuje się z innymi kuklikami występującymi u nas w naturze - kuklikiem zwisłym Geum rivale i kuklikiem sztywnym Geum aleppicum. O ile kuklik zwisły jest łatwy do odróżnienia od kuklika pospolitego o tyle z rozróżnieniem kuklikiem sztywnego od kuklika pospolitego jest spory problem. Generalnie różnią się od długością włosków na pędach, wielkością kwiatów ( ale jakoś tak niespecjalnie ), wyglądem owocostanów i nasion. Zważywszy na to że oba gatunki mieszają geny na potęgę to zabawa w oznaczanie gatunku jest zabawą dla profesjonalistów. Miłośnicy skalnych klimatów uprawiają ( z rzadka ) kuklik rozesłany Geum reptans. To roślina występująca wyłącznie w górach i to w takich alpejskich pasmach. U nas rośnie tylko w Tatrach.
W ogrodach ozdobnych uprawia się bardziej widowiskowe gatunki kuklików. Mła swego czasu uprawiała kuklika szkarłatnego Geum coccineum. Roślina jest miła dla oka i nieproblematyczna w uprawie. Ten gatunek kuklika pochodzi ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego ale w naszych ogrodach zadomowił się bardzo dobrze i bardzo przyzwoicie znosi nasze zimy ( znaczy nasze prawdziwe zimy ). Kocha słoneczko ale znosi półcień, sadzić można na prawie każdej glebie z wyjątkiem tych bardzo kwaśnych, rozmnaża się łatwo bo wystarczy wsadzić kawałek kłącza i za jakiś czas mamy piękną kępę. W dodatku ta kępa będzie się pięknie rozkępiać, kuklik szkarłatny jest świetną rośliną okrywową ( dlatego od czasu do czasu należy rozrzedzić kępy, najlepiej tak co 4 lata, no chyba że rozrasta się jak szalony i trza dzielić szybciej ). Po majowym kwitnieniu dobrze jest przyciąć kwiatostany, jak pogoda dopisze kukliki kwitną drugi raz. Oprócz gatunku uprawia się odmiany - popularna jest kompaktowa 'Werner Arends', żółtolistna odmiana 'Eos', 'Borisii - Strain' o wielkich kwiatach czy kwitnącą dłuuugo kwiatami w odcieniu skórki mandarynki 'Totally Tangerine', zakwitającymi na wysokich pędach 90 cmentymetrowych, którą jednak botanicy RHS zaliczają do mieszańców a nie selektów ( handel rzecz jasna za nic ma taki puryzm ). Kolejnym gatunkiem kuklika spotykanym w naszych ogrodach jest kuklik chilijski Geum queyllon vel Geum magellanicum. Tak po prawdzie to gatunek uprawiają najbardziej zapaleni kolekcjonerzy bo ten pochodzący, jak sama nazwa wskazuje, z Chile kuklik należy w naszym klimacie do bylin krótkowiecznych. Niestety tę cechę odziedziczyły jego selekty, które pod nazwą synonimiczną Geum chilonese można dostać w naszych szkółkach. Rośliny rosną dobrze tak przez trzy lata, tak naprawdę to co dwa lata trzeba robić z nich sadzonki na rozsadniku żeby mieć pod ręką gotowy materiał do uzupełniania rabat.
Za tą krótkowieczność mamy zadośćuczynienie w postaci kwiatów dochodzących do 4 cm średnicy, u niektórych odmian mają dodatkowy okółek płatków. Najbardziej znane odmiany to 'Mrs J. Bradshaw' o olbrzymich, podwójnych kwiatach i kwitnąca w kolorze żółtym 'Lady Stratheden'. Kukliki są namiętnie krzyżowane przez ogrodników i przy tym krzyżowaniu biorą udział nie tylko opisane przeze mnie wcześniej gatunki. Ostatnio dużą karierę robią w ogrodach wielostopniowe mieszańce, słynna koktajlowa seria Brentha Horvatha to jeden z przykładów. Taki piękny roślin jak 'Mai Tai' pochodzi ze skrzyżowania Geum 'Flames of Passion' PBR x Geum 'Mango Lassi' ( wyselekcjonowana to piękno w 2005 roku ). Brent Horvath zaczął krzyżować gatunki i ich odmiany przez tzw. wolne zapylenie ( znaczy sadził rośliny w bliskiej odległości i zdawał się na owady ). W takich krzyżowaniach brały udział takie gatunki jak: pospolity Geum rivale, znacznie mniej pospolity Geum montanum roślina alpejska o połyskujących liściach i kwiatach w kolorze żółtym, selekt Geum coccineum 'Borisii ' , a także odmiana płodna zaliczana przez RHS do mieszańców 'Flames of Passion'. Pierwsza seria koktajlowa to odmiany 'Alabama Slammer', 'Banana Daiquiri', 'Cosmopolitan', 'Gimlet', 'Limoncello', 'Mai Tai', 'Sangria', 'Sea Breeze' i 'Tequila Sunrise'. Później pojawiły się kolejne, wymieniać tu nie będę bo tak pop prawdzie to żadna z nich nie była jakoś specjalnie przełomowa. Kukliki "nowomieszańcowe" kwitną tak długo jak kuklik szkarłatny a nawet dłużej, przeciętnie około czterech tygodni. Nie są niestety jakoś szczególnie długowieczne, najlepiej postępować z nimi jak z kuklikami chilijskimi. Kwitnienie za to jest bardzo obfite, naprawdę widowiskowe. Z kuklikami jest pewne zamieszanie jeśli chodzi o nazwy i oznaczenia, wszystko przez tę łatwość krzyżowania. Wiele gatunków jest tak genetycznie zbliżonych do się że ich mieszańce są płodne. Dodajcie do tego pszczółki i inne błonkoskrzydłe u czołowego hodowcy i robi się niezłe zamieszanie. Taka 'Flames Of Passion' raz bywa kuklikiem zwisłym, raz chilijskim a innym razem mieszańcem. Mła ma nadzieję że sama niczego w tym kuklikowym wpisie nie potaśtała.
Na ogół na widok tego kuklika pada określenie chwaścior a tymczasem kuklik to żaden roślinny paskud tylko zielenina zasłużona i ku pożytkowi ludzkiemu od lat zarówno zbierana jak i uprawiana.Bo kuklik jest rośliną leczniczą i to o bardzo szerokim zastosowaniu - antyseptyk, drzewiej stosowany również w leczeniu malarii , zimnicy znaczy. Korzenie kuklika, które w smaku i zapachu przypominają goździki ( eugenol zawierają ) dodawane były do leczniczych nalewek i likierów wytwarzanych przez mnichów ( mła uważa że kuracja benedyktynką jest jedną z przyjemniejszych ). Jakby było mało leczniczo - kulinarnych pożytków to odwar z korzeni daje piękny i trwały rudy kolor przędzy. Goździkowe ziele, jak dawniej ten gatunek kuklika nazywano, bardzo łatwo krzyżuje się z innymi kuklikami występującymi u nas w naturze - kuklikiem zwisłym Geum rivale i kuklikiem sztywnym Geum aleppicum. O ile kuklik zwisły jest łatwy do odróżnienia od kuklika pospolitego o tyle z rozróżnieniem kuklikiem sztywnego od kuklika pospolitego jest spory problem. Generalnie różnią się od długością włosków na pędach, wielkością kwiatów ( ale jakoś tak niespecjalnie ), wyglądem owocostanów i nasion. Zważywszy na to że oba gatunki mieszają geny na potęgę to zabawa w oznaczanie gatunku jest zabawą dla profesjonalistów. Miłośnicy skalnych klimatów uprawiają ( z rzadka ) kuklik rozesłany Geum reptans. To roślina występująca wyłącznie w górach i to w takich alpejskich pasmach. U nas rośnie tylko w Tatrach.
W ogrodach ozdobnych uprawia się bardziej widowiskowe gatunki kuklików. Mła swego czasu uprawiała kuklika szkarłatnego Geum coccineum. Roślina jest miła dla oka i nieproblematyczna w uprawie. Ten gatunek kuklika pochodzi ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego ale w naszych ogrodach zadomowił się bardzo dobrze i bardzo przyzwoicie znosi nasze zimy ( znaczy nasze prawdziwe zimy ). Kocha słoneczko ale znosi półcień, sadzić można na prawie każdej glebie z wyjątkiem tych bardzo kwaśnych, rozmnaża się łatwo bo wystarczy wsadzić kawałek kłącza i za jakiś czas mamy piękną kępę. W dodatku ta kępa będzie się pięknie rozkępiać, kuklik szkarłatny jest świetną rośliną okrywową ( dlatego od czasu do czasu należy rozrzedzić kępy, najlepiej tak co 4 lata, no chyba że rozrasta się jak szalony i trza dzielić szybciej ). Po majowym kwitnieniu dobrze jest przyciąć kwiatostany, jak pogoda dopisze kukliki kwitną drugi raz. Oprócz gatunku uprawia się odmiany - popularna jest kompaktowa 'Werner Arends', żółtolistna odmiana 'Eos', 'Borisii - Strain' o wielkich kwiatach czy kwitnącą dłuuugo kwiatami w odcieniu skórki mandarynki 'Totally Tangerine', zakwitającymi na wysokich pędach 90 cmentymetrowych, którą jednak botanicy RHS zaliczają do mieszańców a nie selektów ( handel rzecz jasna za nic ma taki puryzm ). Kolejnym gatunkiem kuklika spotykanym w naszych ogrodach jest kuklik chilijski Geum queyllon vel Geum magellanicum. Tak po prawdzie to gatunek uprawiają najbardziej zapaleni kolekcjonerzy bo ten pochodzący, jak sama nazwa wskazuje, z Chile kuklik należy w naszym klimacie do bylin krótkowiecznych. Niestety tę cechę odziedziczyły jego selekty, które pod nazwą synonimiczną Geum chilonese można dostać w naszych szkółkach. Rośliny rosną dobrze tak przez trzy lata, tak naprawdę to co dwa lata trzeba robić z nich sadzonki na rozsadniku żeby mieć pod ręką gotowy materiał do uzupełniania rabat.
Za tą krótkowieczność mamy zadośćuczynienie w postaci kwiatów dochodzących do 4 cm średnicy, u niektórych odmian mają dodatkowy okółek płatków. Najbardziej znane odmiany to 'Mrs J. Bradshaw' o olbrzymich, podwójnych kwiatach i kwitnąca w kolorze żółtym 'Lady Stratheden'. Kukliki są namiętnie krzyżowane przez ogrodników i przy tym krzyżowaniu biorą udział nie tylko opisane przeze mnie wcześniej gatunki. Ostatnio dużą karierę robią w ogrodach wielostopniowe mieszańce, słynna koktajlowa seria Brentha Horvatha to jeden z przykładów. Taki piękny roślin jak 'Mai Tai' pochodzi ze skrzyżowania Geum 'Flames of Passion' PBR x Geum 'Mango Lassi' ( wyselekcjonowana to piękno w 2005 roku ). Brent Horvath zaczął krzyżować gatunki i ich odmiany przez tzw. wolne zapylenie ( znaczy sadził rośliny w bliskiej odległości i zdawał się na owady ). W takich krzyżowaniach brały udział takie gatunki jak: pospolity Geum rivale, znacznie mniej pospolity Geum montanum roślina alpejska o połyskujących liściach i kwiatach w kolorze żółtym, selekt Geum coccineum 'Borisii ' , a także odmiana płodna zaliczana przez RHS do mieszańców 'Flames of Passion'. Pierwsza seria koktajlowa to odmiany 'Alabama Slammer', 'Banana Daiquiri', 'Cosmopolitan', 'Gimlet', 'Limoncello', 'Mai Tai', 'Sangria', 'Sea Breeze' i 'Tequila Sunrise'. Później pojawiły się kolejne, wymieniać tu nie będę bo tak pop prawdzie to żadna z nich nie była jakoś specjalnie przełomowa. Kukliki "nowomieszańcowe" kwitną tak długo jak kuklik szkarłatny a nawet dłużej, przeciętnie około czterech tygodni. Nie są niestety jakoś szczególnie długowieczne, najlepiej postępować z nimi jak z kuklikami chilijskimi. Kwitnienie za to jest bardzo obfite, naprawdę widowiskowe. Z kuklikami jest pewne zamieszanie jeśli chodzi o nazwy i oznaczenia, wszystko przez tę łatwość krzyżowania. Wiele gatunków jest tak genetycznie zbliżonych do się że ich mieszańce są płodne. Dodajcie do tego pszczółki i inne błonkoskrzydłe u czołowego hodowcy i robi się niezłe zamieszanie. Taka 'Flames Of Passion' raz bywa kuklikiem zwisłym, raz chilijskim a innym razem mieszańcem. Mła ma nadzieję że sama niczego w tym kuklikowym wpisie nie potaśtała.
poniedziałek, 23 marca 2020
Notatki zarazowe
Siedzem w domu półproduktywnie. Siedzieć trza choć jakby taka delikatna sugestia padła z usteczek WHO - wskiego działacza że kwarantanna sama w sobie niczego nie załatwia ( mła się poczuła tak jakoś dziwnie jak to przeczytała, bo ona nie tak dawno pisała że kwarantanna nie leczy nikogo innego tylko ledwie dychającą służbę zdrowia ) i dobrze by było robić jakoweś testy żeby wiedzieć kogo separować, komu w razie czego co podawać itd. . No z testami to jest drobny problem ( biedny minister zdrowia ma tu zdaje się dużo do "zawdzięczenia" szefowi Sanepidu ) bo one są tylko ich nie ma. Rabolatoria też jakby nie pomagajo rozładować sytuejszyn i napięcia. No bo napięcie jest, razem ze wzmożeniem jest. Za napięcie odpowiadajo głównie mendia które na ten przykład przeprowadzają wywiad z każdym specjalistą od koronnegowirusa, nawet jeżeli ten specjalista wykonuje na codzień zawód piosenkarki czy piłkarza. No i szukają jak najbardziej chwytliwych tytułów ( mój ulubiony z wczoraj to "Przeżył Holocaust a zmarł na koronawirusa!" - zważywszy na to że Holocaust miał miejsce w latach czterdziestych ubiegłego wieku to rzeczywiście można mówić o prawdziwym pechu ). Za wzmożenie odpowiadają nasi rzundzący, choć wzmożenie jest cieniutkie. Jakby im codzienna indolencja przeszła w impotencję. Wypluto cóś co się nazywa tarczą antykryzysową i nastąpiła tzw. konsternacja. Zdaję się że lud nie tego oczekiwał.
Lud w ramach wdzięczności za zawieszenie czasowe składek ZUS owskich zaczął cóś przebąkiwać że i tak ich nie zapłaci - "No i co mi Pan zrobisz?". No to rzundzące zabrały się do korekt i teraz jest i śmiesznie i strasznie. Mła nie będzie komentować bo surrealizmu się nie komentuje tylko przeżywa się go wewnętrznie. Ze sprawek rozkosznych to uziemili Angelę bo rozmawiała z kim nie trza, szczerze pisząc bardzo po mniemniecku - Ordnunng must sein! I nie jest ważne że to szef rzundu. U nas insza tradycja, nasz najwyższy urzędnik jest tylko zwierzchnikiem sił zbrojnych więc może latać jak nakręcony. Niech lata, dzięki temu mła ma rozrywkę. Nigdy nie zapomni tej chwili kiedy zobaczyła prezydęta w tym ubabranku jakby mundurowym, wizytującego zapowietrzonych. Miodzio! Jednakże oglądanie zarządzających niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Tatuś na ten przykład omal nie został pośrednią ofiarą koronnegowirusa. Kartofelek mu uwiązł tam gdzie nie trza podczas oglądania konferencji prasowej szefa NBP ( teraz Tatuś ma zakazane, nie ma wgapiania się i słuchania różnych orędzi i takich tam przy jedzeniu, drzemać przy tym można ).
W tym całym mendialnym szumie, straszliwych doniesień pełnym, jakoś nie przebiła się informacja WHO na temat śmiertelności wirusa. W ramach pokrzepiania serc radośnie Wam donoszę że organizacja owa stwierdziła ( i mła to jakoś nie dziwi, pamiętam poprzednie wysypy chorób ciężkozaraźliwych ) że tradycyjnie przeszacowano skalę zejść. Taa... Tym wszystkim przeżywającym zarazę w Lombardii - dla epidemiologów prawdziwa gratka i zagadka. "Dzieje się coś dziwnego.", jak stwierdziła jedna utytułowana pani dohtor zakaźnik. Hym... bardzo znany i uznany włoskiego pochodzenia pan dohtor od zaraz, zaczął na łamach wyjaśniać zagadnienie owej zdziwności ale nie będę tu przytaczała bo jeszcze byście myśleli że ja tu te... teorie spiskowe snuję. Tak nawiasem pisząc, przypomniało się mła jak Doro złamała nóżkę we włoskich górach. Ubezpieczona złamała! Opowieści o wyśmienitej służbie zdrowia północnych Włoch weryfikowała nacielnie i jakby to delikatnie rzecz ująć - nie była zachwycona poziomem usług. Mła z opowieści Dżizaasa wysnuła wniosek że na Sycylli ten poziom jest zbliżony do naszych szpitali powiatowych. Włochom należy zatem życzyć by w wyniku epidemii mieli wreszcie porządne oddziały szpitalne a w domach starców przeszkolony personel używający jednorazowych środków ochrony ( Mamelona szoknęło jak się dowiedziała że ów personel przy przebieraniu w pieluszki pacjentów nie używał rękawiczek, walić epidemię ale "zwykłą" Klebsiella pneumoniae można przenieść ). Mła sobie teraz myśli o naszej służbie zdrowia, o tych zamykanych oddziałach szpitalnych, o braku personelu i innych radościach. Może z tego strachu społecznego cóś dobrego dla nas wyjdzie bo do ludzi wreszcie trafi że państwo nie jest od tego by rozdawać różnym grupom pieniądze tylko od tego żeby zapewniać możliwość skorzystania z dobrze zorganizowanego systemu ochrony zdrowia. Co do domów starców to w Polszcze raczej "hakatumby" w nich nie będzie, większości staruszków po prostu na nie nie stać. Średnia emerytura a średnia kosztu pobytu w takim domu to dwie całkiem różne bajki.
I to by było na tyle z "frontu walki z zarazą". A teraz mła będzie myślała o tych wszystkich biednych rezusach, makakach i szczurach które zapłacą za ludzkie "wyzwolenie od chorób". I wcale nie jest jej wesoło. Dla rozpędzenia tego smutku załącza do tego wpisu dla się i dla Was rozkoszne obabrazki na temat tego co dama robi w ogrodzie. Tak, te panie z obrazów Killigwortha pielęgnowały ogród! Tylko jedna chlała kawę i lekturowała.
Lud w ramach wdzięczności za zawieszenie czasowe składek ZUS owskich zaczął cóś przebąkiwać że i tak ich nie zapłaci - "No i co mi Pan zrobisz?". No to rzundzące zabrały się do korekt i teraz jest i śmiesznie i strasznie. Mła nie będzie komentować bo surrealizmu się nie komentuje tylko przeżywa się go wewnętrznie. Ze sprawek rozkosznych to uziemili Angelę bo rozmawiała z kim nie trza, szczerze pisząc bardzo po mniemniecku - Ordnunng must sein! I nie jest ważne że to szef rzundu. U nas insza tradycja, nasz najwyższy urzędnik jest tylko zwierzchnikiem sił zbrojnych więc może latać jak nakręcony. Niech lata, dzięki temu mła ma rozrywkę. Nigdy nie zapomni tej chwili kiedy zobaczyła prezydęta w tym ubabranku jakby mundurowym, wizytującego zapowietrzonych. Miodzio! Jednakże oglądanie zarządzających niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Tatuś na ten przykład omal nie został pośrednią ofiarą koronnegowirusa. Kartofelek mu uwiązł tam gdzie nie trza podczas oglądania konferencji prasowej szefa NBP ( teraz Tatuś ma zakazane, nie ma wgapiania się i słuchania różnych orędzi i takich tam przy jedzeniu, drzemać przy tym można ).
W tym całym mendialnym szumie, straszliwych doniesień pełnym, jakoś nie przebiła się informacja WHO na temat śmiertelności wirusa. W ramach pokrzepiania serc radośnie Wam donoszę że organizacja owa stwierdziła ( i mła to jakoś nie dziwi, pamiętam poprzednie wysypy chorób ciężkozaraźliwych ) że tradycyjnie przeszacowano skalę zejść. Taa... Tym wszystkim przeżywającym zarazę w Lombardii - dla epidemiologów prawdziwa gratka i zagadka. "Dzieje się coś dziwnego.", jak stwierdziła jedna utytułowana pani dohtor zakaźnik. Hym... bardzo znany i uznany włoskiego pochodzenia pan dohtor od zaraz, zaczął na łamach wyjaśniać zagadnienie owej zdziwności ale nie będę tu przytaczała bo jeszcze byście myśleli że ja tu te... teorie spiskowe snuję. Tak nawiasem pisząc, przypomniało się mła jak Doro złamała nóżkę we włoskich górach. Ubezpieczona złamała! Opowieści o wyśmienitej służbie zdrowia północnych Włoch weryfikowała nacielnie i jakby to delikatnie rzecz ująć - nie była zachwycona poziomem usług. Mła z opowieści Dżizaasa wysnuła wniosek że na Sycylli ten poziom jest zbliżony do naszych szpitali powiatowych. Włochom należy zatem życzyć by w wyniku epidemii mieli wreszcie porządne oddziały szpitalne a w domach starców przeszkolony personel używający jednorazowych środków ochrony ( Mamelona szoknęło jak się dowiedziała że ów personel przy przebieraniu w pieluszki pacjentów nie używał rękawiczek, walić epidemię ale "zwykłą" Klebsiella pneumoniae można przenieść ). Mła sobie teraz myśli o naszej służbie zdrowia, o tych zamykanych oddziałach szpitalnych, o braku personelu i innych radościach. Może z tego strachu społecznego cóś dobrego dla nas wyjdzie bo do ludzi wreszcie trafi że państwo nie jest od tego by rozdawać różnym grupom pieniądze tylko od tego żeby zapewniać możliwość skorzystania z dobrze zorganizowanego systemu ochrony zdrowia. Co do domów starców to w Polszcze raczej "hakatumby" w nich nie będzie, większości staruszków po prostu na nie nie stać. Średnia emerytura a średnia kosztu pobytu w takim domu to dwie całkiem różne bajki.
I to by było na tyle z "frontu walki z zarazą". A teraz mła będzie myślała o tych wszystkich biednych rezusach, makakach i szczurach które zapłacą za ludzkie "wyzwolenie od chorób". I wcale nie jest jej wesoło. Dla rozpędzenia tego smutku załącza do tego wpisu dla się i dla Was rozkoszne obabrazki na temat tego co dama robi w ogrodzie. Tak, te panie z obrazów Killigwortha pielęgnowały ogród! Tylko jedna chlała kawę i lekturowała.
niedziela, 22 marca 2020
Musei Vaticani - co z tym zrobić? - część czwarta
Dziś nie będzie za dokładnie o tym w której części muzeów co się znajduje, dziś będą takie tam "drobnice", które Mamelon i mła sobie oglądały snując się po muzealnych wnętrzach jeszcze przed oficjalnymi godzinami ich otwarcia. Różne takie "dary dla papieży", zbiory przedmiotów wykorzystywanych w liturgii z okolic bibliotecznych, arrasy z Galerii Arrasów czy mozaiki i układane we wzory kamienne podłogi bodajże z Galerii Kandelabrów ( z dedykacją dla Agatka ). No różności znaczy, misz - masz epok i stylów, cóś dla każdego. Niby nie sztuka przez duże S. Są jednak rzeczy na najwyższym poziomie rzemiosła artystycznego, jak najbardziej przyjemne dla oka. Zaczynam od czegoś co nie jest specjalnie zapierające dech ale jednak kole tego kościółka z metali ( fotka obok ) co i raz któś przystaje. Głównie po to żeby oszacować wartość kruszcu ( takie czynione szacunki słychać w wielu językach, po polsku to jest "Jeny, myślisz że to złoto?!" ). Ten model architektoniczny wykonany z cennych kruszców przedstawia Basilica Pontificia di Sant'Antonio di Padova czyli Bazylikę św. Antoniego w Padwie. Św. Antoni zwany Padewskim po mojemu jest Lizboński a w ramach świętego patronatu dogląda Drochiczyna ( no, jeszcze wizyta w Forli i Tuluzie i okaże się że mła się włóczy śladami św. Antoniego ).
W Bibliotece Watykańskiej i okolicach mnóstwo miłych dla oka rzeczy, w trzecim poście poświęconym muzeom mieliście troszki fotek szkiełek rzymskich i freski, teraz mła zamieszcza fotki inszych artefaktów. Barokowe figurki świętych wyrzeźbione z kości słoniowej, taki wyraz luksusowej pobożności wyższych klas społecznych. Gotyckie miniołtarzyki z figurami z tego samego tworzywa i cud urody płycinę, chyba pochodzącą z Bizancjum ( to ta fotka obok ). Na fotkach poniżej macie zapodane urodne przedmioty wykonane w głębokim średniowieczu. Emalia z Limoges to żadna święta, tak nazywa się jedną z technik emalierskich. Polega ona na tym że odpowiedniej gęstości szklaną pastą pokrywa się wyżłobiony mosiądz ( albo droższe tworzywo, niektóre relikwiarze to złotko i srebełko - najważniejsze żeby temperatura topienia pasty była niższa niż temperatura topienia metalu ). To wyżłobienie podkładu różni ją od emalii komórkowej tzw. cloisonné, w której pastę nakłada sie na ograniczone nałożonymi przegródkami tło ( tak jakby po wierzchu ). Dla tzw. lepszego efektu w technice emalii z Limoges wykorzystuje się też walory niepowleczonego szkłem metalu, często zestawiano powierzchnie emaliowane z partiami pozostawionymi "na goło". Takie cóś nosi nazwę rezerważu, przy czym istnieją dwie metody stosowania tego sposobu: stosowano bądź dużo mosiężnego, złoconego tła, a postaci ludzkie emaliowano, albo na odwyrtkę i szczegóły ornamentacyjne na emaliowanym tle pozostawiano w metalu. Technika emalii kładzionej w taki sposób nosi nazwę emalii żłobkowej vel champlevé.Najlepsze jej okazy pochodzą z XII - XIII wieku. Oczywiście nie tylko w Limoges wypalano emalię, duże ośrodki emalierstwa znajdowały się nad Renem i Mozą.
Na fotce powyżej macie słynną złotą różę papieską. Złote róże przekazywane są do dziś kościołom, sanktuariom, władcom lub innym osobistościom jako wyraz szacunku i uznania. Zwyczaj ten jest stareńki, bowiem sięga aż X wieku. Zaczęło się od tego że papieże poświęcali żywą różę w kościele pod wezwaniem Świętego Krzyża Jerozolimskiego na wzgórzu laterańskim w Rzymie w niedzielę Laetare, jako jeden z symboli Jezusa Chrystusa. Pierwszą różę wykonaną w metalu papież Leon IX w 1049 roku , fundując klasztor Świętego Krzyża w Eguisheim, podarował jego kanoniczkom. Kfiotek ze złota o wadze 2 uncji rzymskich nie wiadomo gdzie był wykonany, albowiem papież zlecił albo przesłanie gotowego kfiotka albo ilości złota potrzebnego na jego wykonanie. Wręczenie pierwszej złotej róży wiąże się z I wyprawą krzyżową w roku1096. Pierwszą osobą, o której wiadomo, że ją otrzymała jest Fulko IV hrabia Andegawenii. U nas złotych róż całkiem sporo, na Jasnej Górze mają cztery. Mamy też w kraju taką złotą różę jakiej nie ma nikt inny - w Muzeum Auschwitz - Birkenau jest podarowana przez Benedykta XVI papieska róża o czarnych płatkach.
A to są wspominki z Galerii Arrasów, Muzea Watykańskie bogate w tkaniny z Flandrii. Mła się przyzna że to nie słynne "Rafaele" z Pinakoteki a właśnie arazzi z tejże Galerii Arrasów zrobiły na mła największe wrażenie ( zresztą w Galerii arrasów też wiszą takie wytkane na podstawie kartonów atorstwa uczniów Rafaela z Urbino ) . Może dlatego że mła mogła je obserwować z bardzo bliska, co nie pozostało bez wpływu na ocenę kunsztu tkaczy. Z bliska bowiem widać dopiero maestrię z jaką te tkaniny zostały wykonane. Zważywszy na ich rozmiary to, mła której proces tkania nie jest obcy trwa w zadziwieniu jakim cudem osiągnięto taką spójność obrazu ( każdy tka inaczej, jakby kto nie wiedział to czasem po splocie można rozpoznać tkacza, oczywiście specjaliści rozpoznajo, nie mła i insi laicy ) a te arrasy są tak jednorodne, jakby tylko spod pary dłoni wyszły ( co nie jest prawdą ). Większość arrasów pochodzi z XVI wieku ( tzw. seria Nowej Szkoły, zamówiona przez papieża Leona X i utkana przez Pietera van Aelsta ), przedstawiają życie Jezusa, insza seria to epizody z życia Maffeo Barberiniego czyli papieża Urbana VIII ( te z życiorysem papieża pochodzą z końca XVII wieku ). Arrasy zostały zawieszone w Galerii za czasów papieża Grzegorza XVI, konkretnie to w 1838 roku.
Teraz cóś dla Agatka - fragment posadzki w jednej z galerii górnych, szczerze pisząc to nie pamiętam już która to galeria była ( natłok wrażeń, wicie rozumicie ). Lilia królów Francji ( irys w rzeczywistości ) nic mła nie mówi, zatem ciesz się Agatku obrazem nie zlokalizowanej układanki z marmuru. Na fotce poniżej fotki podłogowej jest jedna z najbardziej znanych starożytnych mozaik, perełeczka umieszczona na ścianie chyba Galerii Kandelabrów ( sorry, wspomniany natłok wrażeń ). Ta martwa natura z rybami, oskubanym ptokiem, owocami morza, szparagami i daktylami to mozaika rzymska, wykonana w II stuleciu naszej ery, pochodząca z willi Tor Marancia, znajdującej się niedaleko katakumb Flavii Domitylli.
Jedną z trzech galerii górnych ( dłuuugi korytarz którym dochodzi się do Kaplicy Sykstyńskiej i Stanz Rafaela został podzielony na trzy galerie, tzw. galerie górne: Galerię kandelabrów, Galerię Arrasów i Galerię Map - mła powinna o tym wspomnieć kiedy pisała o tym co włazi w skład Muzeów watykańskich ale ją wzięło i przerosło ). Galleria dei Candelabri czyli Galeria Kandelabrów zbudowana była pierwotnie jako otwarta loggia w 1761 roku przez papieża Piusa VII. Została zabudowana pod koniec XVIII wieku. Sklepienie pomalowano w latach 1883 - 87. Nazwa galerii pochodzi od marmurowego kandelabra z drugiego wieku, który wraz z filarami i łukami podzielił galerię na mniejsze części. Możemy tu znaleźć m.in. rzymskie kopie hellenistycznych posągów datowane od I do III wieku p.n.e. ( najsłynniejszy jest posąg Afrodyty, mła jak niemal zawsze jakoś nie zachwyciła się słynnością ). Oczywiście mła się wgapiała nie tam gdzie trza, kształty naczyń podziwiała a nie słynne posągi. Mła z pokorą przyjmie wypominki że oto ona tutaj zamieszcza fotki jak z katalogów firmy pogrzebowej oferującej kremację wraz z naczynkiem na popioły po drogich zmarłych ( nie wiem jakim cudem te naczynka są niewiele tańsze od wielkich w stosunku do nich trumien, zapewne tajemnica handlowa ). Tylko wiecie, prędzej fotki rzeźb z owej galerii zoczycie w necie, niż foty tych garów, waz czy innych mis.
No, żeby nie było że rzeźbków nie ma to mła wzięła i zamieściła. Jest nawet fotka wielocycatej Kybele a właściwie kopii posągu Artemidy z Efezu ( ostatnia fota ). Dla mła jest pewną zagadką dlaczego akurat dziewicza bogini łowów i księżyca przejęła atrybuty macierzyństwa, którymi tak obficie dysponowała Kybele. Taa... takie zdziwności synkretyzmu religijnego naukowcy tłumaczą różnorodnie. A to że to wcale nie cyce matki karmicielki tylko ptasie jaja, a to jądra byków składanych w ofierze albo ( moja ulubiona teoria ) to taki naszyjnik z bursztynu, będący symbolem płodności u starożytnych boginii z Bliskiego Wschodu się wywodzących , albo że to kalebasy czyli tykwy. A te odniesienia starożytne do wielopierśnej Artemidy z Efezu to chyba tak tylko dla efektu. Co ciekawe rzymianie Kybele przedstawiali zupełnie inaczej, jako kobietę bliższą wzorowi matrony ale bez tych matczynych atrybutów. Czcili ją solidnie bo uważali się wszak za potomków Trojan a Kybele cieszyła się dużym poważaniem w Troadzie. Dla Rzymian też była Magna Mater, divinitas salutaris, o czym już kiedyś pisałam we wpisach o starożytnym Rzymie ( chyba ). Sorry że w tym wpisie nie ma do kompletu fotek z Galerii Map ale tam ich po prostu nie robiłam( zajęłyśmy się z Mamelonem śledzeniem weneckich posiadłości i jakoś się po aparat nie sięgnęło ). Dokumentacja galerii górnych znaczy nie kompletna ale mam nadzieję że cześć fotek bibliotecznych Wam to wynagrodziła.
W Bibliotece Watykańskiej i okolicach mnóstwo miłych dla oka rzeczy, w trzecim poście poświęconym muzeom mieliście troszki fotek szkiełek rzymskich i freski, teraz mła zamieszcza fotki inszych artefaktów. Barokowe figurki świętych wyrzeźbione z kości słoniowej, taki wyraz luksusowej pobożności wyższych klas społecznych. Gotyckie miniołtarzyki z figurami z tego samego tworzywa i cud urody płycinę, chyba pochodzącą z Bizancjum ( to ta fotka obok ). Na fotkach poniżej macie zapodane urodne przedmioty wykonane w głębokim średniowieczu. Emalia z Limoges to żadna święta, tak nazywa się jedną z technik emalierskich. Polega ona na tym że odpowiedniej gęstości szklaną pastą pokrywa się wyżłobiony mosiądz ( albo droższe tworzywo, niektóre relikwiarze to złotko i srebełko - najważniejsze żeby temperatura topienia pasty była niższa niż temperatura topienia metalu ). To wyżłobienie podkładu różni ją od emalii komórkowej tzw. cloisonné, w której pastę nakłada sie na ograniczone nałożonymi przegródkami tło ( tak jakby po wierzchu ). Dla tzw. lepszego efektu w technice emalii z Limoges wykorzystuje się też walory niepowleczonego szkłem metalu, często zestawiano powierzchnie emaliowane z partiami pozostawionymi "na goło". Takie cóś nosi nazwę rezerważu, przy czym istnieją dwie metody stosowania tego sposobu: stosowano bądź dużo mosiężnego, złoconego tła, a postaci ludzkie emaliowano, albo na odwyrtkę i szczegóły ornamentacyjne na emaliowanym tle pozostawiano w metalu. Technika emalii kładzionej w taki sposób nosi nazwę emalii żłobkowej vel champlevé.Najlepsze jej okazy pochodzą z XII - XIII wieku. Oczywiście nie tylko w Limoges wypalano emalię, duże ośrodki emalierstwa znajdowały się nad Renem i Mozą.
Na fotce powyżej macie słynną złotą różę papieską. Złote róże przekazywane są do dziś kościołom, sanktuariom, władcom lub innym osobistościom jako wyraz szacunku i uznania. Zwyczaj ten jest stareńki, bowiem sięga aż X wieku. Zaczęło się od tego że papieże poświęcali żywą różę w kościele pod wezwaniem Świętego Krzyża Jerozolimskiego na wzgórzu laterańskim w Rzymie w niedzielę Laetare, jako jeden z symboli Jezusa Chrystusa. Pierwszą różę wykonaną w metalu papież Leon IX w 1049 roku , fundując klasztor Świętego Krzyża w Eguisheim, podarował jego kanoniczkom. Kfiotek ze złota o wadze 2 uncji rzymskich nie wiadomo gdzie był wykonany, albowiem papież zlecił albo przesłanie gotowego kfiotka albo ilości złota potrzebnego na jego wykonanie. Wręczenie pierwszej złotej róży wiąże się z I wyprawą krzyżową w roku1096. Pierwszą osobą, o której wiadomo, że ją otrzymała jest Fulko IV hrabia Andegawenii. U nas złotych róż całkiem sporo, na Jasnej Górze mają cztery. Mamy też w kraju taką złotą różę jakiej nie ma nikt inny - w Muzeum Auschwitz - Birkenau jest podarowana przez Benedykta XVI papieska róża o czarnych płatkach.
A to są wspominki z Galerii Arrasów, Muzea Watykańskie bogate w tkaniny z Flandrii. Mła się przyzna że to nie słynne "Rafaele" z Pinakoteki a właśnie arazzi z tejże Galerii Arrasów zrobiły na mła największe wrażenie ( zresztą w Galerii arrasów też wiszą takie wytkane na podstawie kartonów atorstwa uczniów Rafaela z Urbino ) . Może dlatego że mła mogła je obserwować z bardzo bliska, co nie pozostało bez wpływu na ocenę kunsztu tkaczy. Z bliska bowiem widać dopiero maestrię z jaką te tkaniny zostały wykonane. Zważywszy na ich rozmiary to, mła której proces tkania nie jest obcy trwa w zadziwieniu jakim cudem osiągnięto taką spójność obrazu ( każdy tka inaczej, jakby kto nie wiedział to czasem po splocie można rozpoznać tkacza, oczywiście specjaliści rozpoznajo, nie mła i insi laicy ) a te arrasy są tak jednorodne, jakby tylko spod pary dłoni wyszły ( co nie jest prawdą ). Większość arrasów pochodzi z XVI wieku ( tzw. seria Nowej Szkoły, zamówiona przez papieża Leona X i utkana przez Pietera van Aelsta ), przedstawiają życie Jezusa, insza seria to epizody z życia Maffeo Barberiniego czyli papieża Urbana VIII ( te z życiorysem papieża pochodzą z końca XVII wieku ). Arrasy zostały zawieszone w Galerii za czasów papieża Grzegorza XVI, konkretnie to w 1838 roku.
Teraz cóś dla Agatka - fragment posadzki w jednej z galerii górnych, szczerze pisząc to nie pamiętam już która to galeria była ( natłok wrażeń, wicie rozumicie ). Lilia królów Francji ( irys w rzeczywistości ) nic mła nie mówi, zatem ciesz się Agatku obrazem nie zlokalizowanej układanki z marmuru. Na fotce poniżej fotki podłogowej jest jedna z najbardziej znanych starożytnych mozaik, perełeczka umieszczona na ścianie chyba Galerii Kandelabrów ( sorry, wspomniany natłok wrażeń ). Ta martwa natura z rybami, oskubanym ptokiem, owocami morza, szparagami i daktylami to mozaika rzymska, wykonana w II stuleciu naszej ery, pochodząca z willi Tor Marancia, znajdującej się niedaleko katakumb Flavii Domitylli.
Jedną z trzech galerii górnych ( dłuuugi korytarz którym dochodzi się do Kaplicy Sykstyńskiej i Stanz Rafaela został podzielony na trzy galerie, tzw. galerie górne: Galerię kandelabrów, Galerię Arrasów i Galerię Map - mła powinna o tym wspomnieć kiedy pisała o tym co włazi w skład Muzeów watykańskich ale ją wzięło i przerosło ). Galleria dei Candelabri czyli Galeria Kandelabrów zbudowana była pierwotnie jako otwarta loggia w 1761 roku przez papieża Piusa VII. Została zabudowana pod koniec XVIII wieku. Sklepienie pomalowano w latach 1883 - 87. Nazwa galerii pochodzi od marmurowego kandelabra z drugiego wieku, który wraz z filarami i łukami podzielił galerię na mniejsze części. Możemy tu znaleźć m.in. rzymskie kopie hellenistycznych posągów datowane od I do III wieku p.n.e. ( najsłynniejszy jest posąg Afrodyty, mła jak niemal zawsze jakoś nie zachwyciła się słynnością ). Oczywiście mła się wgapiała nie tam gdzie trza, kształty naczyń podziwiała a nie słynne posągi. Mła z pokorą przyjmie wypominki że oto ona tutaj zamieszcza fotki jak z katalogów firmy pogrzebowej oferującej kremację wraz z naczynkiem na popioły po drogich zmarłych ( nie wiem jakim cudem te naczynka są niewiele tańsze od wielkich w stosunku do nich trumien, zapewne tajemnica handlowa ). Tylko wiecie, prędzej fotki rzeźb z owej galerii zoczycie w necie, niż foty tych garów, waz czy innych mis.
No, żeby nie było że rzeźbków nie ma to mła wzięła i zamieściła. Jest nawet fotka wielocycatej Kybele a właściwie kopii posągu Artemidy z Efezu ( ostatnia fota ). Dla mła jest pewną zagadką dlaczego akurat dziewicza bogini łowów i księżyca przejęła atrybuty macierzyństwa, którymi tak obficie dysponowała Kybele. Taa... takie zdziwności synkretyzmu religijnego naukowcy tłumaczą różnorodnie. A to że to wcale nie cyce matki karmicielki tylko ptasie jaja, a to jądra byków składanych w ofierze albo ( moja ulubiona teoria ) to taki naszyjnik z bursztynu, będący symbolem płodności u starożytnych boginii z Bliskiego Wschodu się wywodzących , albo że to kalebasy czyli tykwy. A te odniesienia starożytne do wielopierśnej Artemidy z Efezu to chyba tak tylko dla efektu. Co ciekawe rzymianie Kybele przedstawiali zupełnie inaczej, jako kobietę bliższą wzorowi matrony ale bez tych matczynych atrybutów. Czcili ją solidnie bo uważali się wszak za potomków Trojan a Kybele cieszyła się dużym poważaniem w Troadzie. Dla Rzymian też była Magna Mater, divinitas salutaris, o czym już kiedyś pisałam we wpisach o starożytnym Rzymie ( chyba ). Sorry że w tym wpisie nie ma do kompletu fotek z Galerii Map ale tam ich po prostu nie robiłam( zajęłyśmy się z Mamelonem śledzeniem weneckich posiadłości i jakoś się po aparat nie sięgnęło ). Dokumentacja galerii górnych znaczy nie kompletna ale mam nadzieję że cześć fotek bibliotecznych Wam to wynagrodziła.