Strony

poniedziałek, 30 marca 2020

Zarażanki i powiastki kwarantannowe

Mła  nie dowierza, pytania okołokoronawirusowe, że tak je określi, pojawiły się  wcześniej  niż sądziła że się pojawią. Pewnie z powodu statystyk i takich tam różnych dziwnych rzeczy które zaczynają wyłazić  wytropione nie przez nawiedzonych blogerów ( he, he, he ) tylko dziennikarzy śledczych. Nie przebiło się  to jeszcze  do mainstreamu na dobre ale są już pierwsze krople drążące skałę. Mła  czuła  że  będzie śmierdzieć, jednak  zdaje  się że skala smrodu może zaskoczyć nawet ją, nawykłą do smrodów  wszelkiego typu z racji  że  podejrzewa niecne zamiary niemal u  wszystkich zarzundzających wynikające  z  tego że władza działa na ludzi jak  narkotyk ( rany, wychodzi na to że mła  jest anarchistką ). Oczywiście  zaczyna się jak  zwykle od tzw. ekspertów  WHO i  zaleceń ( mła  się natentychmiast włącza cóś jak deja vu ) ale dalej jest coraz ciekawiej. Jeszcze trochę a mła się poczuje jak ten głupek grany przez Jude Law, któren  "forsycją"   handlował w jednym z hollywoodzkim filmów o  zarazach. No bo z jednej strony wierzyć się nie chce  a z drugiej twarde liczby, konkretne procedury zawieszane z nie wiadomo jakich medycznych względów, coraz głośniejsze ćwierkania medyków epidemiologów ( podkreślam tę specjalizację ) o tym że jest nie halo i epidemia owszem jest ale ona cóś  inna  niż ta mendialna, itd. . Mła  się  zastanawia czy nie lepiej by dla niej  było żeby ona też uwierzyła  w ciężką zarazę a nie w taki tam kolejny patogen, jakie  co  roku pojawiają się w sporej ilości, w  końcu  to by było łatwiejsze  bo mogłaby się bać razem ze wszystkimi bojącymi a nie czuć się jak nawiedzona  od teorii spiskowych.

U nas panikę koronawirusową wykorzystuje się łopatologicznie, ćwierka się o  wyborach coby maluczkich zająć innym tematem niż rozpiendrolenie państwa, nieważne  czy wynikające z zetknięcia z prawdziwą czy z urojenia groźną chorobą bo realnie istniejące, o czym można  się  teraz niemalże  namacalnie  przekonać. No bo jak  staje onkologia z powodu walki z koronawirusem a ludzie zaczynają się bać szpitali bo wg. nich  sieją zarazę  to nie świadczy to o tym że państwo  kontroluje sytuację. Uspokajający głos ministra  zdrowia to może  i  działa  na  zdrowych ale chorzy na choroby nowotworowe będą mieli głęboko gdzieś ten spokój. Ich rodziny też i jeszcze moment a takie sprawy jak stan służby  zdrowia i brak faktycznych zabezpieczeń finansowych ze  strony państwa a nie wybory zaczną ludzi na poważnie zajmować. Oczywiście te wszystkie  wyborcze bajdy, nowe zakazy i insze pozory kontroli lekko już wkurzonego społeczeństwa ( miało się  spłaszczać a się nie spałszcza, co zresztą było  do przewidzenia ) to jest igranie z ogniem ale w destrukcjach i  rozkładach zawsze byliśmy dobrzy, jak to  stwierdził dawno temu  wieszcz, mamy pewien problem jako społeczeństwo. Ciekawe jest jak bardzo rozjeżdżają się teraz oczekiwania ludzi  i  władzy, źle to  wróży obecnie  zarzundzającym z czego oni  zdajo sobie sprawę. Doły spanikowane, nawet  te  z  władzą związane,  zaczynajo mieć  w dupie  co mówi góra, będzie się działo. Mła zakupi popcorn i będzie oglądać.

À propos, mła ostatnio obejrzała na  ekranie kompa najnowszy film  Komasy. Polecam! Nie jest taki wielowymiarowy jak "Boże Ciało" ale w sam raz na czas epidemii ukochanej przez masowe media. Dżizuu, pan Janek ma rękę do  aktorów, dla mła kolejne  łodkrycie  grające rolę główną. Mła  się zastanawia jak Komasa robi ten numer z oczami bohaterów - charakteryzacja, oświetlenie, operatorska robota? W jego poprzednim filmie i  w  tym nowym główni  aktorzy grają spojrzeniem, cóś pięknego. Dla mła  wreszcie  cóś do przegryzienia, ileż można szukać  czegoś  nowego do obejrzenia wśród  seriali  produkcyjniaków i filmów  typu zabili go i uciekł? Mła  czuje  się po przeglądaniu ofert platform jak jaka elita, ma nieuzasadnione poczucie wyższości nie tyle intelektualnej  co estetycznej. Wiadomo, poczucie  wyższości pierwszy krok do robienia głupot, więc mła z  tym walczy. Tylko cóś  ciężko jej idzie jak  Avengersy atakujo!  W domu po staremu, Ciotce Elce powolutku schodzi z  twarzy opuchlizna i lżej  się jej oddycha,  Małgoś -  Sąsiadka przestraszona wizją pięcioosobowego pogrzebu wyłazi tylko   na Podwórko i  do Alcatrazu, Cio Mary nas nawiedziła i uraczyła  historyjkami o  tym jak  Wujek  Jo  walczy z  zarazą ( mła rżała  tak że brzuch ją zaczął boleć, przepona się przepracowała ). Z nadzwyczajnych domowych wieści to mama Wujka Jo kończy jutro 100 lat. Znaczy tak w  sposób zgodny z oficjalną metryką, 100 lat temu ludzie się tak papierami specjalnie nie przejmowali. Jest cinżko  wkurzona na okoliczności bo  była planowana impreza ( Danka, mama Wujka Jo uwielbia imprezy, miała  gryplany niemalże weselne ). No ale co robić? Cio Mary i Wujek Jo pocieszają ją że imprezową kasę wyda na dłuższy pobyt nad morzem ( Danka jeździ do  wód  co  roku, ponieważ dobrze się tam czuje i nabiera sił na życie w mieście ). Podobno  zaczyna się oswajać z tą myślą i nawet jakby się cieszyła, znaczy snuje wypoczynkowe plany.

Wieści ogrodowe praktycznie żadne - w nocy przymrozki, w  dzień  niskie temperatury to mła  się  wyżyć  w ogrodzie nie  wyżyje. Zaczęła  przedświąteczne porzundki w domu ale porzundki  domowe nie  są tak miłe  jak porzundki ogrodowe. Mła ich nie lubi bo nie  znajduje  w  nich przyjemności ( no taka już jest ).  Dzisiejsze ozdobniki to wspomnienia jej dzieciństwa. Wychowała  się na  tych pocztóweczkach, które  dostała od  babci  Wiktorii, uwielbiała słodkie dzieci, pieski, kotki i  kaczątka. Jak  była  starą krową odkryła że ukochane przez nią obrazki to narzędzia nazi propagandy a ich autorka , Ilse Wenge Lungerhausen była tak umoczona w system że aż uszami wypływało. Obrazeczki słodkie i niewinne ale Ilse ilustrowała tymi słodyczami nazistowskie książki propagandowe dla dzieci napisane przez jej męża Bernharda. Bernhard Wende  był  zresztą wyznawcą ideologii  wujka Adiego, jego postawę  trudno inaczej określić. Już mniej słodko, co? Inaczej się patrzy na rozkosznego bobasa w hełmie na główce. Ilustracje jak raz  pasujo do  dzisiejszego wpisu. Teraz już wiecie dlaczego mła  taka podejrzliwa, od wczesnego  dzieciństwa miała  do  czynienia z nieciekawej proweniencji słodyczą  i teraz  z niej na  starość niedowiarstwo wychodzi razem z włosami i zębami.

niedziela, 29 marca 2020

Wiosenne intermezzo



W ramach odstresunku ( Małgosia miała  w  nocy  wysokie  ciśnienie i mła latała koło niej coby je zbić i karetki nie  wzywać,  zaczynająca się powoli panika zarzundu i przewodniej siły  narodu, która objawia się montypythonizmem wszechogarniającym, zmieniająca się na z lekka zimową pogoda ) mła zabierze  Was do Alcatrazu. Mój boszsz... jak  dobrze że po świecie  chodzą koty i że mła  ma  swój "więzienny", odgrodzony od  świata ogródek. Takie miejsce  gdzie w  słoneczne, ciepłe popołudnie może odciąć się od wszystkiego - od mendiów   wymyślających                     apokaliptyczne tytuły  ( mój ulubiony z ostatnich dni to "Ta zraza zmiecie wszystko!" ), od spanikowanych ludzi którzy z prezydenckich ust właśnie  byli  usłyszeli że zachorowania się  zmniejszają ale one ludzie widzą, słyszą a czasem to nawet już wiedzą że jest dokładnie odwrotnie i dopiero po  tym dysonansie poznawczym  przestają tak naprawdę jarzyć o co kaman i zaraz przestaną wiedzieć  jak się właściwie nazywają oraz jaki dzień mamy, miesiąc i rok, od  różnych takich  którzy nie  wiedzą na jakim świecie żyją ale im się wydawa że są kimś ważnym, od kłopotów dnia codziennego pod tytułem "Jak załatwić sprawy urzędowe w czasie kiedy urzędy albo nie pracują albo udają że pracują" ( nie znaczy że urzędnicy nie pracują bo leniwe so, wytycznych ni ma i bajzel się robi ), od wypraw do sklepu planowanych jak kampania wojenna, od wszystkiego  tego  co jakoś doskwierało mniej kiedy człowiek  nie musiał  się ograniczać z przemieszczaniem. Mła  się zastanawia jak te  biedne  chłopy pańszczyźniane mogły przeżyć całe  życie nie  ruszając  się ze wsi   i pana za ten stan rzeczy  nie obwieszając.






A w ogrodzie mimo nieustannie zapowiadanego przez mła końca sezonu krokusów, nadal  trwa ich kwitnienie. Może dlatego że ostatnich  zakupów krokusowych mła  dokonywała dość późno, rzuciła  się na  bulwki krokusowe  jak  dzika bo tanie  były i teraz te późno  wsadzone całkiem nieźle jeszcze kwitną. Druga sprawa to aura, końcówka  tygodnia tak  słodko  wiosenna jest  tylko krótkim słonecznym  intermezzo pomiędzy chłodnymi  dniami i  mroźnymi  nocami. Hym... bardziej  nocami mrozi wiosną tego roku niż mroziło  zimą, taka zdziwność się wzięła i  zrobiła. Mła  myśli że z  tych  powodów  może cieszyć się jeszcze kwitnieniem Crocus chrysanthus 'Prins Claus'.  Muszę przyznać że te kwitnące krokusowe kępki wraz z cebulicami i śnieżnikami to radocha dla oczu. Wicie rozumicie, szczęście z przyglebia! Takie szczęście z "pierwszego piętra" stanowią dla  oczu mła  ciemierniki. Co prawda mróz zważył  sporo kwiatów ( szczególnie źle zniosły go sadzone w  zeszłym roku i w  tym odmiany o pełnych kwiatach ) ale nadal większość z nich wygląda dobrze. W słoneczne popołudnie, odpowiednio oświetlone kwiaty "robiły ogród"! Mła przy okazji wczorajszej  wizyty w  Alcatrazie naszła  kolejne kwitnące ciemiernicze  siewki o bardzo  ciemnych kwiatach.  Rysuje się w jej umyśle nowa koncepcja nasadzeń  z  ciemiernikami w  roli głównej. Miejsce nasadzeń  to były Landryn. Niestety zanim mła posadzi na nim owe ciemiernicze siewki  czeka ją ciężkie  szpadlowanie. Ech...



Mła przyznawa że wizja pracy szpadelkiem na ciężkiej glebie jakoś jej specjalnie nie pociąga, pewnie  dlatego że odczuwa zmęczenie ( przeca na wakacje sycylijskie nie pojechała i  do  Rzymu w kwietniu wg. wszelkich znaków na Ziemi i Niebie też nie pojedzie, ma zatem prawo odczuwać zmęczenie codziennością, nawet jeżeli  ta  codzienność  nie jest pracą w kopalni na stanowisku górnik strzałowy czy jakoś tak ).  Może dlatego bardziej niż ciemiernikowe siewkowe niespodzianki kręcą ją te wszystkie drobne cebuliszcza kwitnące młodą wiosną. Śnieżniki takie  czy owakie, cebulice w różnych  formach, wyłażące błękitne  szafirki i  anemonki  greckie wabiące owady czy puszkinie które rozsiały się niemal po  całym  Alcatrazie. Mła spędziła  wczoraj sporo czasu klęcząc  na  swojej  piankowej "poduszeczce do pielenia"  , bynajmniej wcale nie pieląc a zadowalając  się obserwacją cebulowych maleństw. Do pielenia  nie miałaby  zresztą za wielu powodów, może  glistniki są  nieco bezczelne ale fiołki wonne rozrastając  się tworzą na  tyle gęsty dywan że pod drzewami, gdzie głównie wraz z nimi  sadzę rośliny cebulowe kwitnące  wczesną  wiosną,  za bardzo ni ma co pielić. O ile człowiek nie  zrobi jakiejś  głupoty, np.  w średniej wielkości ogrodzie którego uprawie może poświęcić w sumie niewiele czasu, nie posadzi pełzającej  trawki żubrówki, dywan z  fiołków wonnych jest  całkiem niezłą  zaporą przed innymi  niż one  same  chwastami, he, he,  he.



Mła uwielbia  czas  fiołków i  przylaszczek, chyba  żadne  duże wiosenne  byliny nie mogą się równać z fiołkami i przylaszczkami  jeśli chodzi o  wdzięk. No, może niektóre anemony czyli  zawilce pamiętające dziczyznę,  czyli życie na  łonie natury. Jakoś  tak  dziwnie  się  dzieje że im rośliny robią  się  bardziej ogrodowe, stają się odmianami o  zwielokrotnionej  liczbie płatków, dłuższym kwitnieniu czy większej ilości pąków  na  pędzie,   tym mniej w  nich uroku. Zyskują na urodzie tracąc na wdzięku. Przylaszczki o pełnych kwiatach czy malutkie pełnokwiatowe zawilce  gajowe są jeszcze miłe  dla oka  ale takie zawilce leśne Anemone silvestris, kwestia urody ich odmian o pełnych kwiatach jest  dla mła  sprawą dyskusyjną. Tak samo mła  ma jeśli  chodzi np. o pełne kwiaty  fiołków  wonnych,  mają jeszcze w porównaniu  do zawilców leśnych o pełnych  płatków kawiatach, sporo "dzikiego" wdzięku   ale  tak szczerze pisząc  to mła podobają  się najbardziej fiołki o prostej budowie. Za to podobie jej  się jak są nie  tylko w  klasycznie fiołkowym kolorze, mła żałuje że u nas tak cinko z odmianami Viola odorata. Czasem ogląda zagramaniczne strony z fiołkami i innymi roślinami uznanymi przez  większość ogrodników za niezbyt imponujące i godne ich ogrodów i ślinkę łyka. U nas miejsc  z odmianami  fiołków  wonnych jest malutko, szkółkarze się w nie "nie bawią",  no bo kto to kupi? Z przylaszczkami też nie jest  dobrze i nie mam  tu na myśli przecywilizowanych  japońskich okazów  dla kolekcjonerów co raczej dostępność  np. Hepatica acutiloba , całkiem  zwyczajnej przylaszczki  amerykańskiej.



Hym... znów  zaczynam  narzekać  a to  niezdrowe więc lepiej napiszę  wam o kotach. Mrutek kontynuuje po przerwie  bromans z Pasiakiem ( Pasiak  zbezczelniał  do  tego  stopnia że ryczy wyzywajaco na mła kiedy  ją  widzi na Podwórku i  włazi  do  domu ),  Sztaflik ma płukane ślepko bo się jej  brzydkość w  nim  zbierała, Okularia ma nowego adoratora którego przywabił  Epuzer ( piękny, bardzo  duży kocur - Okularia jest dumna i obnosi się  ze  zdobyczą ), Szpagetka wytresowała Ciotkę Elkę do  roli  odźwiernej. Ciotka Elka uległa bo jest słabowita, dohtorka domowa kazali jej nosić maseczkę. Źle się to  skończyło, Ciotka już jest po telefonicznym pulmonologu, któren się ponoć na nią wydarł  i zalecza objawy  co i niej  wzięły i  wystąpiły ( buzia jak u buldoga ).  Mła  całą  swoją siłą woli  stara się wobec  Ciotki Elki  nie używać wyrażenia "A nie mówiłam?".  Na wczorajszych  fotkach Sztaflik i  Okularia, Mrutka mła  się nie udało obiektywem uchwycić bo tak szalał a Szpagetka wlazła wysoko na  drzewo ( śpiewała na kasztanowcu ) i mła ją ciężko było  w obiektyw złapać  bo konary zasłaniali.



sobota, 28 marca 2020

Pustelnictwo oswajane




Uff, Tatuś po kastracji.  To znaczy  Tatuś w całości ale Tytus 2 ( złapany na łajdackich występach w dalekim sąsiedztwie ) i Szczurek wysterylkowani. Tatuś dziś rano był u  weta, teraz koty dochodzą do siebie razem ze współczującym  im Tatusiem. Tatuś dziś wyraźnie  w nastroju  bojowym, przyćwierkał  mi historyjkę z literackiej twórczości Marka Twaina. Otóż   bardzo młody człowiek, bodajże szesnastoletni,  uciekł był z domu szukać szczęścia na wodach Missisipi. Tego szczęścia poszukiwał cóś ze dwa lata a potem był powrócił do domu. Ku młodoczłowiekowemu wielkiemu zdumieniu jego ojciec przez ten  czas  rozłąki  wyraźnie zmądrzał, he, he, he. Tatuś sieje  aluzjami znaczy znów  toczy wojenkę z  Magdziołem ( znaczy zarówno on i jak i Magdzioł wracajo do normalności ). Mła przyszykowuje się na tzw. słuchanie  stron,  Tatuś i Magdzioł  uwielbiajo na siebie nadawać, rozrywka odprężająca taka.
Mła  była  wczoraj  zakupiła  bratki do skrzynek balkonowych Cio Mary, Cio przyjedzie z Wujkiem Jo maszyną ( rzadko jeżdżą po mieście ale na tę okoliczność wyciągną pojazd z garażu ) i mła  zapakuje bratki z  wałóweczką pożywną, książkami, filmami i innym rozpraszaczami nudy do bagażnika. Mła  zakupiła  bratki bo: trza wspierać tych co ze szkółek żyją, trza wspierać tych co żyją z tych co ze szkółek żyją itd. ,  trza zająć czymś   Cio Mary a bratki są urodne i pachną, wprost wymarzone do upraw balkonowych. Na zdjęciach je macie w całej krasie, nawet im doniczek nie umyłam. Zakup odbywał  się niezwykle higienicznie, pieniędze odliczone włożyłam do słoika,  trzy doniczki zostały przesunięte do mła  szczotką do zamiatania. Z kolejnymi trzema doniczkami poszło mniej ekstrawagancko, zwykła maseczka i  rękawiczki robiły  za alibi.

czwartek, 26 marca 2020

Codziennik - a życie sobie płynie


Nie będę Wam pisała o  zarzundzających i panice  w  szeregach bo to macie naocznie  i nausznie sączone cały czas, że tak określę, do  zarzygania.  Oczywizda wszystko jest  sprzeczne ze wszystkim, także Monty Python  na całego przez 24 godziny na dobę. Dziś  napiszę o  codniu  moim powszednim  ( tautologia? ). Powszedni  dzionek  zaczyna  się od  odpierania  ataków o  czwartej nad  ranem. Potem jest karmienie  stada ( z  wybrzydzaniem  jeżeli to jest nie to  co  one uznają za jedynie  słuszne  jedzenie  - madki nie  stać na surową wołowinę non stop   a poza tym trza jeść i inne rzeczy  ). Usiłuję jeszcze  trochę  dospać, z  różnym  skutkiem. Potem jest pilnowanie   Małgosi która  niby  wychodzi na podwórko  ale  w kieszeni kurteczki ma  siatkę na  zakupy i porponę. Musiałam nakłamać że staruszki będą zgarniane przez policję ale Małgosia  nie jest niekumata, więc na  długo  to  nie pomoże. Walić koronawirusa, grypa, inne świństwa, przymrozki, jej  skaczące  ciśnienie (  wczoraj  cholernie  wysokie ), zawroty głowy w związku z  tymi  skokami  ciśnienia i wiek - no to  nie jest odpowiednia składanka na to żeby  robić zakupy. Oczywiście  Małgoś  była  cinżko zapultana bo ona  samodzielna i  tak  dalej a ja  tutaj  niemal jak  ten  Rejtan u  Matejki,  rozłożona  na  furtce ( to już  tradycja jeśli  chodzi o powstrzymywanie  Małgoś -  Sąsiadki przed akcyjnością ). Nasza sąsiadka pracująca w  sklepie, kiedy  zoczyła  to  przedstawienie,  usiłowała  Małgoś  przekonać do  tego żeby na podwórku  została,  ona przeca  codziennie przyniesie jej  do  domu  zakupy.  Musiałam zapultaną uspokajać, sąsiadce zaś uświadomić że Małgoś jest obkupiona po tzw.  domykalność  szafek  kuchennych.  Dodatkowo  Małgoś cała  w pretensjach - "Teraz  to  tylko  dwie osoby w  sklepie i kogo  tu  spotkać?!", "Jak metr odległości  zachować jak  ja  nie  słyszę?!". Taa... Małgoś pacynki w telewizji nie bawią  bo monotematycznie gadajo o koronawirusie ( "Zaraz będę miała tę  depresję!" ) i czuje  się  w  związku  z  tym  mocno  nie  halo mając  za  towarzystwo  tylko koty i mła ( przy czym  pada "Dobrze że  są  koty bo  ty tylko  byś mi  wszystkiego  zakazywała!" ).  Rozważam  zastosowanie  kleju  butapren  do powstrzymania ekscesów a dla się strzelenie kielicha na uspokojenie.

Jak już przebrnę przez poranny  teatrzyk ( Małgoś  próbuje  przemknąć się do sklepu z pełną determinacji  regularnością )  to  nabijam rachunek  telefoniczny albo inni go sobie nabijają  dzwoniąc do mnie. Tatuś, Cio  Mary, Mamelon,   siostrzane  duo, Pan  Dzidziu, czasem inne  znajomki.  No i  nagle mła  sobie uświadamia -  cholera, prawie południe! Wpadam  do  Małgoś  a  tam obiad już "w  połowie", więc  szybko  dołączam  do   wykonawstwa ( no  chyba  że jest  jakaś  prościzna typu  zalewajka, dzień  z odpowiednim  ciśnieniem  i mogę pozwolić  na  to żeby  Małgoś  samodzielnie przy  garach  stała ). W porze obiadowej  gromki  wspólny miauk, nasze koty  + towarzystwo  z fabryki i Epuzer drą sznupy o  żarło.  Jak  to  mawia  Ciotka  Elka, która w  ramach kwarantanny  schodzi  tylko raz na  dzień  do  mła, bar  szybkiej obsługi działa.  Później  mła  snuje plany jak  to  się za sprzątanie  weźmie, okna pomyje itd.  i  zazwyczaj na  tych planach  sprzątanie  się kończy bo  już jest czas ludzkiego  obiadu i poobiedniego  deserku przy którym muszę  być  nadzwyczaj  czujna.  Małgoś ma  gdzieś  zasady piramidy żywieniowej, widzi  słodkie i  wszelkie  mundruści, Panie  tego, nie obowiązują.

Oczywiście   po akcji deserowej  wysłuchuję że  jestem paskudniejsza  niż  nasz  premier   który  zakazał  staruszkom wypraw  do sklepu i zniszczył ich życie towarzyskie.  Potem   mła  robi  swoje papierki  ( papierologia musi  być  zrobiona i  nie ma  że  nie ma ).  Po papierkach nagle okazuje  się  że  robi  się cóś  ciemnawo,  że na  parapecie kłębią  się  kocie  ciała  i   słychać odgłosy  zupełnie  nieprzypominające upojnych  dźwięków  gitar. Taa... mła  wydawa kolejny   posiłek i  sprawdza co  robi  Małgoś. Na szczęście  wieczorem  Małgosi  nigdzie  nie  nosi, siedzi i  przemawia  do  telewizora, czasem z  lekka  niecenzuralnie.  Mła  zasiada  porządnie do  kompa ( cały  dzień  ma kompa  z  doskoku ) i  pisze, czasem  czyta a czasem  cóś  ogląda.  Oczywiście najlepiej  jak ogląda  na leżąco  bo  wtedy  może  robić  za  materac ( miękki ) dla kotów. Qrcze, niby  nic  człowiek  nie robi ale nie  wiem  dlaczego  zasypiam  na  ogół  w  połowie  filmu. Taa... "Händla grałem wtór, karmiłem kaczki, z żoną wiodłem spór" bywa nużąco - męczące, szczególnie jak  się  w planach miało  wojaże.  Ech, ta nieznośna lekkość bytu...

wtorek, 24 marca 2020

O kuklikach słów kilka

Kuklik zwisły - łąkowy bohater  taki wpis mła kiedyś popełniła. Dziś z okazji  urodzin Kuklika w stajniach Konika Polskiego ( u Agniechy znaczy - Nowe życie, dzień pierwszy. )  będzie troszki o  kuklikach w ogólności.  Bo kukliki można  uprawiać różne. Gatunkiem znanym u nas od ho, ho i jeszcze ho jest kuklik pospolity Geum urbanum ( hym... po łacinie to  wychodzi że to kuklik miejski a nie tego...ten... wulgarny ).  Roślinka  wszędobylska bo  występuje w Azji, Europie i  Afryce  Północnej, oraz wszędzie  tam  gdzie ją  zawleczono ( np. w  Australii i Nowej Zelandii ). Roślina  jakoś  specjalnie urodna nie jest, kwiatki ma  nieprzesadnej  wielkości, barwy  żółtej, nic ozdobnego w  takim przeciętnym, ogrodniczym rozumieniu.

Na ogół  na widok  tego kuklika pada określenie  chwaścior a tymczasem kuklik to żaden roślinny paskud  tylko  zielenina zasłużona i ku pożytkowi ludzkiemu od lat zarówno zbierana jak i uprawiana.Bo kuklik jest rośliną leczniczą i to o bardzo szerokim zastosowaniu - antyseptyk, drzewiej stosowany również w  leczeniu malarii , zimnicy znaczy. Korzenie kuklika, które w smaku i  zapachu przypominają goździki ( eugenol zawierają ) dodawane były do leczniczych nalewek i likierów  wytwarzanych przez mnichów ( mła uważa że kuracja benedyktynką jest jedną z przyjemniejszych ). Jakby było mało leczniczo - kulinarnych pożytków  to  odwar   z korzeni daje piękny i trwały rudy kolor przędzy. Goździkowe ziele,  jak  dawniej ten gatunek  kuklika nazywano, bardzo łatwo krzyżuje się z innymi kuklikami występującymi u nas w naturze - kuklikiem zwisłym Geum rivale i kuklikiem sztywnym Geum aleppicum. O ile kuklik zwisły jest łatwy do odróżnienia od kuklika pospolitego o  tyle z rozróżnieniem kuklikiem sztywnego od kuklika pospolitego  jest spory problem. Generalnie różnią się od długością włosków  na pędach, wielkością kwiatów ( ale jakoś tak  niespecjalnie ), wyglądem owocostanów i  nasion. Zważywszy na  to że oba gatunki   mieszają geny na potęgę to zabawa w  oznaczanie  gatunku jest zabawą dla profesjonalistów. Miłośnicy skalnych klimatów uprawiają ( z rzadka ) kuklik rozesłany Geum reptans. To roślina występująca wyłącznie  w  górach i to w takich alpejskich pasmach. U nas rośnie tylko w Tatrach.

W ogrodach ozdobnych uprawia się bardziej  widowiskowe gatunki kuklików. Mła  swego czasu uprawiała kuklika szkarłatnego Geum coccineum. Roślina jest miła  dla oka i nieproblematyczna w  uprawie. Ten gatunek kuklika pochodzi ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego ale w naszych ogrodach zadomowił  się bardzo dobrze i bardzo przyzwoicie znosi nasze zimy ( znaczy nasze prawdziwe zimy ). Kocha słoneczko  ale  znosi półcień, sadzić można  na prawie każdej glebie z wyjątkiem tych bardzo kwaśnych, rozmnaża  się łatwo bo  wystarczy wsadzić kawałek kłącza i za jakiś czas mamy piękną kępę. W dodatku ta kępa  będzie się pięknie  rozkępiać, kuklik szkarłatny jest świetną rośliną okrywową ( dlatego od czasu do czasu należy rozrzedzić kępy, najlepiej tak co 4 lata, no chyba że rozrasta się jak szalony i trza dzielić szybciej ). Po majowym kwitnieniu dobrze jest przyciąć kwiatostany, jak pogoda  dopisze kukliki kwitną drugi raz. Oprócz gatunku  uprawia się odmiany - popularna jest kompaktowa 'Werner Arends',  żółtolistna odmiana 'Eos',  'Borisii -  Strain' o  wielkich kwiatach czy   kwitnącą dłuuugo kwiatami  w  odcieniu skórki mandarynki 'Totally  Tangerine',  zakwitającymi na  wysokich pędach 90 cmentymetrowych, którą jednak botanicy RHS zaliczają do mieszańców a nie  selektów ( handel rzecz jasna za nic ma taki puryzm ). Kolejnym gatunkiem kuklika spotykanym w naszych ogrodach jest kuklik chilijski Geum queyllon vel Geum magellanicum.  Tak po prawdzie to gatunek uprawiają najbardziej zapaleni kolekcjonerzy bo ten pochodzący, jak  sama nazwa wskazuje, z Chile kuklik należy w naszym  klimacie do bylin  krótkowiecznych.  Niestety tę cechę odziedziczyły jego selekty, które  pod  nazwą synonimiczną Geum chilonese  można dostać w naszych szkółkach.  Rośliny rosną  dobrze  tak przez trzy lata, tak naprawdę to co  dwa lata trzeba  robić  z  nich sadzonki na rozsadniku  żeby mieć pod ręką gotowy materiał  do uzupełniania rabat.

Za tą krótkowieczność mamy zadośćuczynienie  w postaci kwiatów  dochodzących  do 4 cm  średnicy, u niektórych odmian mają dodatkowy okółek płatków.   Najbardziej znane  odmiany to 'Mrs J. Bradshaw' o olbrzymich, podwójnych  kwiatach i kwitnąca w  kolorze żółtym 'Lady Stratheden'. Kukliki są namiętnie krzyżowane przez ogrodników i przy tym krzyżowaniu biorą udział  nie  tylko opisane przeze mnie wcześniej gatunki. Ostatnio dużą karierę robią w ogrodach  wielostopniowe mieszańce, słynna koktajlowa seria Brentha Horvatha to jeden z przykładów. Taki piękny roślin jak 'Mai Tai'  pochodzi ze skrzyżowania Geum 'Flames of Passion' PBR x Geum 'Mango Lassi' ( wyselekcjonowana to piękno w 2005 roku ). Brent Horvath zaczął krzyżować gatunki i ich odmiany przez tzw. wolne zapylenie ( znaczy sadził rośliny w bliskiej odległości i zdawał się na owady ). W takich krzyżowaniach brały udział takie gatunki jak: pospolity Geum rivale, znacznie mniej pospolity Geum montanum roślina alpejska o połyskujących liściach i kwiatach w kolorze żółtym, selekt Geum coccineum 'Borisii ' , a także odmiana płodna zaliczana przez RHS   do mieszańców 'Flames of Passion'. Pierwsza seria koktajlowa to odmiany  'Alabama Slammer', 'Banana Daiquiri', 'Cosmopolitan', 'Gimlet', 'Limoncello', 'Mai Tai', 'Sangria', 'Sea Breeze' i 'Tequila Sunrise'. Później   pojawiły  się kolejne, wymieniać tu nie będę bo tak pop prawdzie  to żadna  z nich nie była jakoś specjalnie przełomowa. Kukliki "nowomieszańcowe"  kwitną tak długo jak kuklik szkarłatny  a nawet dłużej, przeciętnie około  czterech tygodni. Nie są niestety jakoś szczególnie  długowieczne,  najlepiej postępować z nimi jak z kuklikami chilijskimi. Kwitnienie  za to jest bardzo obfite, naprawdę widowiskowe.  Z kuklikami jest pewne zamieszanie jeśli chodzi o nazwy i oznaczenia, wszystko przez tę łatwość krzyżowania. Wiele gatunków jest tak genetycznie  zbliżonych do się że ich mieszańce są płodne. Dodajcie  do tego  pszczółki i inne błonkoskrzydłe u czołowego hodowcy  i robi się niezłe  zamieszanie. Taka 'Flames Of Passion' raz bywa kuklikiem zwisłym, raz chilijskim a innym razem mieszańcem. Mła  ma nadzieję że sama niczego w tym kuklikowym wpisie nie potaśtała.

poniedziałek, 23 marca 2020

Notatki zarazowe

Siedzem  w domu półproduktywnie. Siedzieć  trza choć jakby taka  delikatna sugestia padła   z usteczek WHO - wskiego działacza że kwarantanna  sama w  sobie  niczego nie  załatwia ( mła  się poczuła tak jakoś  dziwnie jak to  przeczytała,   bo ona nie tak  dawno pisała  że kwarantanna  nie  leczy nikogo innego  tylko  ledwie  dychającą służbę  zdrowia ) i  dobrze  by  było robić  jakoweś  testy żeby  wiedzieć  kogo  separować, komu  w  razie  czego  co podawać itd. . No z  testami  to  jest  drobny  problem (  biedny minister  zdrowia ma  tu zdaje się dużo  do  "zawdzięczenia" szefowi  Sanepidu ) bo one  są  tylko ich nie ma. Rabolatoria też jakby  nie pomagajo  rozładować sytuejszyn i napięcia. No bo napięcie  jest, razem  ze  wzmożeniem  jest.  Za  napięcie odpowiadajo głównie mendia które na ten przykład przeprowadzają  wywiad  z każdym  specjalistą od  koronnegowirusa, nawet jeżeli ten  specjalista  wykonuje  na  codzień  zawód  piosenkarki  czy  piłkarza.  No i  szukają jak  najbardziej  chwytliwych  tytułów  ( mój ulubiony z  wczoraj to "Przeżył  Holocaust a zmarł na  koronawirusa!" -  zważywszy na  to że  Holocaust miał  miejsce  w latach  czterdziestych  ubiegłego  wieku to  rzeczywiście  można  mówić o prawdziwym  pechu ). Za  wzmożenie odpowiadają nasi  rzundzący, choć wzmożenie jest  cieniutkie. Jakby im  codzienna indolencja przeszła w impotencję.  Wypluto   cóś  co  się nazywa tarczą antykryzysową i nastąpiła  tzw. konsternacja.  Zdaję  się że lud  nie tego  oczekiwał. 

Lud  w  ramach  wdzięczności  za  zawieszenie  czasowe składek  ZUS owskich  zaczął  cóś przebąkiwać że i tak ich nie  zapłaci - "No i  co mi Pan  zrobisz?". No to rzundzące  zabrały  się  do korekt i teraz jest i śmiesznie i  strasznie. Mła  nie  będzie  komentować bo  surrealizmu  się nie komentuje  tylko przeżywa  się go wewnętrznie. Ze   sprawek  rozkosznych  to uziemili  Angelę bo  rozmawiała  z kim  nie  trza, szczerze pisząc  bardzo  po mniemniecku - Ordnunng  must  sein! I  nie jest ważne  że to  szef  rzundu. U nas insza tradycja, nasz najwyższy urzędnik jest  tylko  zwierzchnikiem  sił  zbrojnych  więc  może latać jak  nakręcony.  Niech lata, dzięki  temu mła ma  rozrywkę.  Nigdy  nie  zapomni  tej  chwili kiedy  zobaczyła prezydęta w tym ubabranku  jakby  mundurowym,  wizytującego zapowietrzonych. Miodzio! Jednakże oglądanie zarządzających  niesie  ze  sobą pewne niebezpieczeństwa. Tatuś na  ten przykład omal nie  został pośrednią ofiarą koronnegowirusa.  Kartofelek  mu uwiązł  tam  gdzie  nie trza podczas oglądania konferencji  prasowej szefa  NBP (  teraz  Tatuś ma  zakazane, nie ma  wgapiania  się i  słuchania  różnych orędzi i takich  tam  przy  jedzeniu, drzemać  przy  tym  można ).

W tym  całym mendialnym  szumie, straszliwych doniesień pełnym,  jakoś nie przebiła  się informacja  WHO na temat   śmiertelności  wirusa.  W ramach pokrzepiania  serc radośnie  Wam  donoszę  że  organizacja owa  stwierdziła ( i mła  to jakoś  nie  dziwi, pamiętam  poprzednie wysypy  chorób  ciężkozaraźliwych ) że tradycyjnie przeszacowano skalę  zejść. Taa... Tym wszystkim przeżywającym zarazę w  Lombardii  -  dla  epidemiologów prawdziwa  gratka i  zagadka. "Dzieje  się coś  dziwnego.",  jak  stwierdziła  jedna utytułowana pani  dohtor  zakaźnik.  Hym... bardzo  znany  i  uznany włoskiego  pochodzenia  pan  dohtor  od  zaraz, zaczął   na łamach  wyjaśniać  zagadnienie owej  zdziwności  ale  nie będę  tu przytaczała  bo  jeszcze  byście  myśleli  że  ja  tu te... teorie  spiskowe  snuję. Tak  nawiasem pisząc, przypomniało  się mła jak  Doro  złamała  nóżkę  we  włoskich  górach. Ubezpieczona  złamała!  Opowieści o  wyśmienitej  służbie  zdrowia północnych  Włoch weryfikowała nacielnie i jakby  to  delikatnie  rzecz ująć - nie  była  zachwycona poziomem usług. Mła  z opowieści  Dżizaasa wysnuła  wniosek  że na  Sycylli ten  poziom jest zbliżony do naszych  szpitali powiatowych.  Włochom  należy  zatem  życzyć   by  w  wyniku epidemii mieli  wreszcie porządne oddziały szpitalne a w  domach  starców  przeszkolony  personel  używający  jednorazowych  środków ochrony ( Mamelona  szoknęło jak się  dowiedziała że ów personel przy  przebieraniu w pieluszki pacjentów  nie używał  rękawiczek, walić  epidemię ale  "zwykłą" Klebsiella pneumoniae można przenieść ).  Mła  sobie  teraz  myśli o naszej  służbie  zdrowia, o  tych  zamykanych oddziałach  szpitalnych, o  braku personelu i  innych  radościach.  Może  z  tego  strachu społecznego  cóś  dobrego dla  nas  wyjdzie  bo do ludzi  wreszcie  trafi że państwo nie jest od  tego  by  rozdawać różnym  grupom pieniądze  tylko od  tego żeby  zapewniać możliwość  skorzystania z dobrze  zorganizowanego  systemu ochrony  zdrowia.  Co  do  domów  starców  to w Polszcze   raczej  "hakatumby"  w nich nie będzie, większości  staruszków po prostu na nie nie  stać.  Średnia  emerytura a średnia kosztu pobytu  w  takim  domu  to  dwie  całkiem  różne  bajki.


I to  by  było na  tyle  z "frontu  walki z  zarazą". A  teraz  mła  będzie myślała  o  tych  wszystkich  biednych  rezusach, makakach i  szczurach które zapłacą za ludzkie "wyzwolenie od  chorób". I  wcale nie jest jej  wesoło. Dla rozpędzenia  tego  smutku  załącza do  tego  wpisu  dla  się i  dla Was rozkoszne obabrazki na  temat  tego  co  dama  robi w  ogrodzie.  Tak, te panie z  obrazów  Killigwortha pielęgnowały ogród! Tylko jedna  chlała  kawę i lekturowała.

niedziela, 22 marca 2020

Musei Vaticani - co z tym zrobić? - część czwarta

Dziś nie  będzie za dokładnie o  tym  w  której  części  muzeów  co  się  znajduje, dziś  będą takie  tam "drobnice", które  Mamelon i   mła sobie oglądały  snując  się po muzealnych   wnętrzach jeszcze przed oficjalnymi  godzinami ich otwarcia.  Różne  takie "dary  dla  papieży",  zbiory  przedmiotów  wykorzystywanych  w  liturgii z okolic  bibliotecznych, arrasy  z  Galerii  Arrasów czy mozaiki i układane  we  wzory  kamienne podłogi bodajże  z  Galerii  Kandelabrów (  z  dedykacją  dla  Agatka ).  No  różności znaczy, misz -   masz  epok i  stylów, cóś  dla  każdego. Niby  nie  sztuka  przez  duże  S. Są  jednak  rzeczy na najwyższym  poziomie rzemiosła  artystycznego, jak  najbardziej  przyjemne  dla oka. Zaczynam  od  czegoś  co  nie jest specjalnie zapierające  dech ale  jednak kole  tego  kościółka  z  metali  (  fotka obok ) co  i  raz  któś  przystaje. Głównie po  to żeby oszacować  wartość  kruszcu (  takie czynione szacunki słychać w  wielu  językach, po   polsku to  jest "Jeny, myślisz że  to  złoto?!" ). Ten model architektoniczny wykonany z cennych kruszców przedstawia Basilica Pontificia di Sant'Antonio di Padova czyli Bazylikę św. Antoniego w Padwie. Św. Antoni zwany Padewskim po mojemu jest Lizboński a w ramach świętego patronatu dogląda Drochiczyna ( no, jeszcze wizyta w Forli i Tuluzie i okaże się że mła się włóczy śladami św. Antoniego ).



W   Bibliotece   Watykańskiej i okolicach mnóstwo   miłych  dla oka  rzeczy, w  trzecim  poście poświęconym  muzeom  mieliście troszki  fotek  szkiełek  rzymskich i freski, teraz mła  zamieszcza  fotki inszych artefaktów.  Barokowe figurki świętych  wyrzeźbione   z kości  słoniowej, taki   wyraz luksusowej pobożności wyższych  klas  społecznych. Gotyckie miniołtarzyki z figurami z tego samego  tworzywa i cud  urody płycinę, chyba pochodzącą z Bizancjum ( to ta  fotka obok ). Na fotkach poniżej macie zapodane urodne przedmioty wykonane w głębokim średniowieczu. Emalia z Limoges to żadna święta, tak nazywa  się  jedną z technik emalierskich. Polega ona  na  tym  że odpowiedniej  gęstości  szklaną pastą pokrywa  się  wyżłobiony mosiądz ( albo  droższe tworzywo, niektóre  relikwiarze to  złotko i  srebełko - najważniejsze  żeby  temperatura  topienia  pasty była  niższa  niż  temperatura topienia metalu ). To  wyżłobienie podkładu  różni  ją od  emalii  komórkowej tzw. cloisonné, w której pastę nakłada sie na ograniczone nałożonymi przegródkami tło ( tak jakby po wierzchu ). Dla tzw. lepszego efektu w technice emalii z Limoges wykorzystuje  się też  walory  niepowleczonego  szkłem  metalu, często zestawiano powierzchnie emaliowane z partiami pozostawionymi "na  goło". Takie  cóś  nosi nazwę rezerważu, przy czym istnieją dwie metody stosowania tego  sposobu: stosowano bądź dużo mosiężnego, złoconego tła, a postaci ludzkie emaliowano, albo  na odwyrtkę i  szczegóły ornamentacyjne na emaliowanym tle pozostawiano w metalu. Technika  emalii kładzionej  w  taki  sposób  nosi  nazwę  emalii żłobkowej vel champlevé.Najlepsze jej okazy pochodzą z XII - XIII wieku. Oczywiście  nie tylko  w  Limoges  wypalano  emalię, duże ośrodki emalierstwa  znajdowały  się nad Renem i Mozą.




Na   fotce powyżej macie  słynną złotą  różę papieską. Złote róże przekazywane są do  dziś kościołom, sanktuariom, władcom lub innym osobistościom jako wyraz szacunku i uznania. Zwyczaj ten jest  stareńki, bowiem sięga aż X wieku. Zaczęło  się od  tego że papieże poświęcali żywą różę w kościele pod  wezwaniem Świętego Krzyża Jerozolimskiego na wzgórzu laterańskim w Rzymie w niedzielę Laetare, jako jeden z symboli Jezusa Chrystusa. Pierwszą  różę  wykonaną w metalu papież Leon IX w 1049 roku , fundując klasztor Świętego Krzyża w Eguisheim, podarował jego kanoniczkom. Kfiotek  ze złota o wadze 2 uncji rzymskich nie  wiadomo  gdzie  był  wykonany, albowiem papież zlecił  albo  przesłanie gotowego   kfiotka albo ilości  złota potrzebnego  na jego  wykonanie. Wręczenie pierwszej złotej róży wiąże się z I wyprawą krzyżową w roku1096. Pierwszą osobą, o której wiadomo, że ją otrzymała jest Fulko IV hrabia Andegawenii. U nas złotych  róż  całkiem sporo, na  Jasnej  Górze mają  cztery.  Mamy też w  kraju taką  złotą różę jakiej nie ma nikt inny  - w Muzeum  Auschwitz -  Birkenau jest podarowana przez Benedykta XVI  papieska róża o  czarnych płatkach.



A to  są  wspominki  z  Galerii  Arrasów, Muzea  Watykańskie  bogate w tkaniny  z  Flandrii. Mła  się przyzna  że to  nie  słynne  "Rafaele" z Pinakoteki a właśnie arazzi z tejże  Galerii Arrasów zrobiły na mła największe  wrażenie (  zresztą  w Galerii  arrasów  też wiszą  takie wytkane na podstawie kartonów   atorstwa uczniów Rafaela z Urbino ) .  Może  dlatego że  mła  mogła  je  obserwować z bardzo  bliska, co  nie pozostało  bez  wpływu na ocenę kunsztu  tkaczy. Z  bliska  bowiem  widać  dopiero  maestrię z jaką  te  tkaniny  zostały   wykonane. Zważywszy na  ich  rozmiary to, mła której  proces tkania nie jest obcy trwa  w  zadziwieniu jakim  cudem  osiągnięto  taką  spójność obrazu ( każdy  tka inaczej, jakby  kto  nie  wiedział  to  czasem po  splocie można  rozpoznać  tkacza, oczywiście  specjaliści  rozpoznajo, nie mła i  insi laicy ) a te  arrasy są tak  jednorodne, jakby tylko  spod pary  dłoni wyszły (  co nie jest  prawdą ). Większość arrasów pochodzi z XVI wieku ( tzw. seria Nowej Szkoły, zamówiona przez papieża Leona X i utkana przez Pietera van Aelsta ), przedstawiają życie Jezusa, insza seria to epizody z życia Maffeo Barberiniego czyli papieża Urbana VIII ( te z życiorysem papieża pochodzą z końca XVII wieku ). Arrasy zostały zawieszone w Galerii za czasów papieża Grzegorza XVI, konkretnie to w 1838 roku.



Teraz  cóś  dla  Agatka -  fragment posadzki w jednej  z  galerii górnych, szczerze pisząc  to  nie pamiętam  już która  to  galeria była  ( natłok  wrażeń, wicie  rozumicie ). Lilia  królów  Francji ( irys  w  rzeczywistości )  nic mła nie mówi, zatem  ciesz  się  Agatku  obrazem nie  zlokalizowanej układanki  z marmuru. Na fotce poniżej  fotki podłogowej  jest jedna  z najbardziej  znanych  starożytnych mozaik, perełeczka  umieszczona na  ścianie  chyba  Galerii  Kandelabrów ( sorry, wspomniany  natłok  wrażeń ). Ta martwa natura z rybami, oskubanym ptokiem, owocami morza, szparagami i daktylami to mozaika rzymska, wykonana w II stuleciu naszej ery, pochodząca z willi Tor Marancia, znajdującej się niedaleko katakumb Flavii Domitylli.



Jedną  z  trzech  galerii  górnych (  dłuuugi  korytarz  którym  dochodzi  się  do  Kaplicy  Sykstyńskiej i  Stanz  Rafaela został  podzielony na  trzy  galerie, tzw. galerie  górne: Galerię  kandelabrów,  Galerię Arrasów i  Galerię Map - mła powinna o  tym  wspomnieć  kiedy pisała  o  tym  co  włazi w skład Muzeów  watykańskich ale ją  wzięło  i  przerosło ). Galleria dei Candelabri czyli Galeria  Kandelabrów zbudowana była pierwotnie jako otwarta loggia w 1761 roku przez papieża Piusa VII. Została zabudowana pod koniec XVIII wieku. Sklepienie pomalowano w latach 1883 - 87. Nazwa galerii pochodzi od marmurowego kandelabra z drugiego wieku, który wraz z filarami i łukami podzielił galerię na mniejsze części. Możemy tu znaleźć m.in. rzymskie kopie hellenistycznych posągów datowane od I do III wieku p.n.e. ( najsłynniejszy jest posąg Afrodyty, mła jak niemal zawsze jakoś nie zachwyciła się słynnością ). Oczywiście  mła  się  wgapiała  nie tam  gdzie  trza, kształty naczyń  podziwiała a nie  słynne posągi. Mła  z pokorą  przyjmie  wypominki że oto ona  tutaj  zamieszcza fotki jak  z  katalogów firmy  pogrzebowej  oferującej kremację wraz  z naczynkiem na popioły po  drogich  zmarłych ( nie wiem jakim  cudem  te naczynka są niewiele tańsze od wielkich w  stosunku  do nich  trumien, zapewne  tajemnica handlowa ). Tylko  wiecie, prędzej fotki  rzeźb  z  owej  galerii  zoczycie  w necie, niż  foty   tych garów, waz czy innych  mis.




No,  żeby  nie  było  że rzeźbków  nie ma to mła  wzięła i  zamieściła. Jest nawet   fotka  wielocycatej  Kybele a właściwie  kopii  posągu  Artemidy  z  Efezu ( ostatnia  fota ).  Dla mła jest pewną  zagadką dlaczego  akurat dziewicza bogini łowów i księżyca przejęła  atrybuty macierzyństwa, którymi tak obficie dysponowała  Kybele. Taa... takie zdziwności synkretyzmu religijnego naukowcy tłumaczą różnorodnie. A to że to wcale nie cyce matki karmicielki tylko ptasie jaja, a to jądra byków składanych w ofierze albo ( moja ulubiona teoria ) to taki naszyjnik z bursztynu, będący symbolem płodności u starożytnych boginii z Bliskiego Wschodu się wywodzących , albo że to kalebasy czyli tykwy. A te odniesienia starożytne do wielopierśnej Artemidy z Efezu to chyba tak tylko dla efektu. Co ciekawe rzymianie Kybele przedstawiali zupełnie inaczej, jako kobietę bliższą wzorowi matrony ale bez tych matczynych atrybutów. Czcili ją solidnie bo uważali się wszak za potomków Trojan a Kybele cieszyła się dużym poważaniem w Troadzie. Dla Rzymian też była Magna Mater, divinitas salutaris, o czym już kiedyś pisałam we wpisach o starożytnym Rzymie ( chyba ). Sorry że w tym wpisie nie ma do kompletu fotek z Galerii Map ale tam ich po prostu nie robiłam( zajęłyśmy się z Mamelonem śledzeniem weneckich posiadłości i jakoś się po aparat nie sięgnęło ). Dokumentacja galerii górnych znaczy nie kompletna ale mam nadzieję że cześć fotek bibliotecznych Wam to wynagrodziła.