Jakaś zdziwna jest ta tegoroczna jesień, połowa października a tu dopiero mocno żółkną jesiony. Doszłyśmy z Mamelonem do wniosku że to dlatego że wrzesień w tym roku w zasadzie był latem. Mła ma nadzieję teraz na długą i w miarę słoneczną jesień a także zimę krótką, śnieżną ale nie bardzo mroźną. No wicie rozumicie, mła nie ma złudzeń że po wyborach z karnawału obietnic wiele zostanie, cóś przewiduję wzrost cen energii a tu ogrzać chałupę trzeba. Tak bardzo konkretnie. Na szczęście zielonoładowość zbiera się do odwrotu, na nieszczęście zostawia nierozwiązaną sprawę kopciuchów, tych wszystkich niskoemisyjnych piecyków opalanych kiepskiej jakości opałem. Jak mła qurna nie lubi tej wszelkiej urzędniczej akcyjności, która nakazuje i dokazuje ( ulubione alibi to dyrektywa europejska, choćby była o czymś innym ), po czym się okazuje że jest dupiasto jako i poprzednio było, bo od podejmowanych przez urzędników decyzji cóś się za bardzo nie polepszyło. Hym... pamiętacie jak to cudownie mieliśmy pozbyć się problemów ze śmieciami powierzając ich usuwanie gminom. Taa... koszta są, w przypadku usuwania niektórych odpadów wręcz horrendalne, śmieci dalej się walają gdzie popadnie ( mła wróciła świeżo z lasu, a jakże, zaśmieconego ). Ba, nawet sobie śmietniska z zagramanicznymi śmieciami otworzyliśmy, tacy w śmieciach jesteśmy oblatani! A miało być tak pięknie i zielonoładowo, mła od początku wiedziała że będzie drogo, dalej brudno i jeszcze sobie mafię śmieciową wyhodujemy. Ech...
Mła nie wierzy we własne profetyczne zdolności, śmieciową sytuejszyn mógł przewidzieć każdy kto ma cztery szare komórki na krzyż. Jak nie przewidział to albo jest upośledzony na umyśle albo czuł nosem profity, konfiturki z których coś uszczknie. Mła sama nie wie co gorsze, debil czy kombinator. No dobra, ponarzekalim na niepewną przyszłość w kwestii kosztów ogrzewania i śmieciarnię, czas na meldunek o sprawach domowych. Mła w tym mijającym tygodniu bardzo pozazdrościła Romi jej środowej wyprawy do lasu i w czwartek pojechała w zielone razem z Mamelonem i Sławencjuszem. Niby się nazywało że na grzyby ale mła się specjalnie do grzybobrania nie przykładała, skutkiem czego znalazła grzyba sztuk jeden. Za to co się napatrzyła, nawąchała, nacieszyła lasem! Co z tego że popadywało, las w deszczu pachniał przewspaniale, niech się chowają najbardziej wyrafinowane kombinacje perfumiarzy. Zapach mokrego jesiennego lasu, tych mchów, grzybów i porostów, opadłych igieł i liści, nuty butwienia i wzrostu, śmierci i życia - jedyny w swoim rodzaju, zdaniem mła nie do odtworzenia w laboratoriach. Co prawda łażenie po deszczowym lesie ma swoją cenę, mła pobolewa gardło ale od czego październikowa herbatka ze wzmacniaczem. Mła się napiła, w główce mile szumi, obolałe gardło i smutki tego świata jakby troszki mniej doskwierają. Wracając z "grzybów" mła tradycyjnie zakupiła jajka od kur grzebalnych i serek od znajomych kóz. Serek z kozieradką, bo z orzechami inne łakomczuchy wykupiły. Udana była ta wyprawa, choć koszyk mła nie był wypełniony grzybami tylko wiejskimi dobrutkami ale mła jest prawdziwie usatysfakcjonowana tym że może zeżareć jajko, które smakuje jak jajko z czasów jej dziecięctwa i pochłonąć ten cudowny serek, który w przeciwieństwie do kozich serów sklepowych nie jedzie wytwórczynią mleka, z którego został uwarzony.
Insze info dotyczy naszego Mrutiego. Otóż nasz pan Mruti ( jest na mła obrażony, mam mu mówić pan co jest zdziwne, bo on pan dalej miauczy do mła "madka" ) na początku tygodnia przestał stawać na prawą tylną łapkę. Mła obserwowała ale po dwóch dniach macania, podczas którego nic nie wyczuła i oglądania, podczas którego nic nie zobaczyła, mła pojechała z Mrutim do Dohtorowej. Do Dohtorowej bo nasz Pan Dohtor bezczelnie na emeryturze ryby poławia. Dohtorowa oglądała, macała a na samym końcu dla pewności łapkę prześwietliła. Jedyne co Mruciu z łapką miał to lekko opuchniętą poduszeczkę ( Mruciu trzymany przez mła na rękach osobiście oglądał ekran sprawdzając czy nie ma ciężkiego złamania z przemieszczeniem, wspominanie którego pozbawiłoby Szpagetkę tytułu Najbardziej Pokrzywdzonej w Rodzinie ), dostał antyzapalne i małą dawkę antybiotyku do wstrzykiwania jakby co, bo przeca on miał tego lata ropień. No i Mrutki stojący pewnie na wszystkich czterech łapach jest teraz na mła za to zastrzykiwanie obrażony. Jednakże na pan przeszliśmy dopiero przy czyszczeniu uszu. Towarzystwo ma zapodawane na świerzbowca i mła generalnie jest u nich w niełasce i jest na niej uprawiane kocie wyżywalnictwo. Mła usiłuje sama sobie tłumaczyć że to normalne, czyszczenie uszu to żadna przyjemność, zapodawanie do nich kropelków tym bardziej. Ale podrapany biust i nogi to nie jest tak całkiem w porządku. Uszka trza doleczyć do końca i mła się nie podda kocim protestom. No i to by było na tyle info - info domowego. Mła Wam dziś zapodawa w ramach ozdóbstwa wpisu leśne fotki a w Muzyczniku leśna muzyczka, he, he, he, z mchu i paproci. A teraz mła krokiem bolero pójdzie obierać śliweczki z uschniętymi dupkami bo czas smażyć powidła i żadne zachęcające mruczenia jej od tego nie odwiodą. No chyba że takie ze ślinieniem i udeptywaniem.
Piękne zdjęcia, aż poczułam ten zapach lasu jesienią. A grzybów mogłaś przynieść więcej co najmniej 4, bo te trzy białawe to rodzaj jadalnych gołąbków, zwanych przez moją ciocię siwkami. Jadłam osobiście. Oczywiście ręki sobie uciąć nie dam, bo rozpoznawanie na zdjęciu nie jest na 100% pewne, ale wszystkie cechy, które zaobserwowałam, wskazują, że to te właśnie. Moja ciocia zdejmowała z kapeluszy skórkę i podpiekała je do góry nogami na rozgrzanej blasze kuchennej, a potem tylko lekko soliła i jadła. Ja je smażyłam lub dusiłam jak inne grzyby.
OdpowiedzUsuńMła z grzybów blaszkowych zbiera kurki, gąski, kanie, rydze. Sławencjusz zbiera siwki, bo on nie lubi tzw. grzybów oślizgłych. Te grzybki z fotki to rzeczywiście siwki, dla mła takie troszki bezpciowe w smaku co nie znaczy że paskudne. Pewnie gdyby mła miała apetyt na grzyby to by zebrała ale to nie grzyby za mła chodzą. Kiedy mła smaży powidła to za nią chodzą zawsze cieniutkie naleśniki z na wpół usmażonymi powidłami. Co roku sobie obiecuje z okazji powidlenia śliwek że nie będzie naleśnikowego obżarstwa i co roku sama ze sobą przeżynam. :-/
UsuńMmmm...zjadłabym takie naleśniczki. W tym roku nie robiłam, ale może jeszcze mam. Jak znajdę, to sobie zrobię :)
UsuńPowideł nie robiłam.
UsuńMła uwielbia cinkie naleśniczki, takie chrupiące na brzeżkach, Mla je robi na mleku i wodzie, żeby takie chrupkie były. Hym... muszę dokupić śliwek - powideł cóś ubyło. ;-D
UsuńA na czym smażysz? Ja też robię na mleku i wodzie, ale chrupkie mi nie wychodzą. Dopiero po ponownym podsmażeniu.
UsuńMła najbardziej lubi smażyć na masełku, znaczy topi masełko i wlewa do ciasta a patelka jest ledwie tłustym maźnięta. :-D
UsuńI pięknie że las też był u Ciebie. Nie powiem że pora roku dla odwiedzania lasu najsłuszniejsza, bo każda taka jest, z tą wczesnoletnią włącznie, gdy szaleją gzy, kleszcze, meszki i strzyżaki jelenie🤣🤣. Teraz ja będę się ślinić do naleśników z powidełkami, ale tu spoko, naleśniki z prażonymi jabłkami i brązowym cukrem też są super..
OdpowiedzUsuńDzięki za prasówkę w poprzednim poście, przydatna, rozjaśniła w nieoptymistycznych tematach. Dziś wybory. Oczywiście że pójdę, choć bardzo mało chętnie ale pójdę. I muszę spytać o takie sprawy: jak się nazywa psiunio Gieni, czy Posrywek już śpi, czy u Ciebie niektórym różom też odbiło i ma się im na kwitnienie?
UsuńOj, Romi naleśniczki cieniutkie z owocowym zawsze dobre. Mła pożarła i dobrze że pożarła bo teraz tak sobie, mła chyba się nie przeziębiła, wygląda na to że mła podłapała od Natalki zarazę. Temperatura jej od przeziębienia nigdy tak nie rosła i kosteczki jej tak nie bolały i kibelka tak często odwiedzać nie musiała. Jedno co dobre że zaraza Natalkowa to taka parodniówka, mła wyleży. Co do Posrywka to ostatnio jeżowe odgłosy mła słyszała na początku października, czy to były odgłosy Posrywka czy jego familii, czy obcych jeży mła nie wie bo mła nie jest dopuszczana do jeżowych sekretów. Odchowała i ma spadać i nie przeszkadzać w dziczyźnie. No to mła się dostosowała i Posrywek teraz easy rider. Gieniowy buldi nazywa się Ruki ale my wołamy Rurek. Różom odbiło, kwitną pod oknem kfiotami mocniej wybarwionymi niż latem. :-D
UsuńZdrowia dla Mrutiego! I niech świerzbowiec idzie precz! 🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾🧡🐾
OdpowiedzUsuńNiech idzie precz, razem z drapaniem, prychaniem na mła i cinżką obrazą. ;-D
UsuńPan Mrutek, ho, ho! Zdrowych uszek! Bardzo dawno nie bylam w lesie, ale to sie pewnie zmieni niebawem.
OdpowiedzUsuńMła ma dziś całkiem nowe podrapki, uszka były pędzlowane, zdaniem Mrutiego absolutnie nielegalnie i bez poszanowania Kociej Osoby. Taa... Życzę łażenia po lesie i grzybków włażących pod oczy. :-D
Usuń