Isola Bella ( Isola Bela jak ją nazywają w lokalnym, piemoncko - lombardzkim dialekcie ) to trzecia z wysp przy wybrzeżu Stresy, którą zwiedziłyśmy. Wyspa ma 320 metrów długości i 180 szerokości i te 57 600m² jest w olbrzymiej mierze zajęte przez tarasy ogrodu przy pałacu Boromeuszów, który to ogród usytuowano w południowo - wschodniej części Isola Bella. Ukształtowanie wyspy nie jest dziełem natury, żeby można było na niej stworzyć ogród w XVII wieku ze skalistej wysepki usunięto część zabudowań wioski. Do roku 1632 bowiem na wyspie istniała wioska rybacka z dwoma kościołami, z których jeden poświęcony był San Vittore ( w tzw. źródłach odnotowany w XI wieku ), drugi San Rocco. Wioska znajdowała się w tzw. dolnej wyspie lub "poniżej wyspy" czyli skalistego urwiska. Mła się przyznawa że nie bardzo sobie wyobraża jak to mogło wyglądać, co prawda wlazła na zabudowane domami urwisko wąskim schodkami obrośniętymi "wszystkim pachnącym" ale przeobrażenie wyspy jest tak duże że nie ma co szukać śladów jej pierwotnego wyglądu.
Mła zaliczyła kościółek ze świętym Wiktorowym truchełkiem i pogapiła się na słynny hotel "Delfino", który z zewnątrz nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Wow się człekowi wyrywa kiedy pozna listę hotelowych gości. No to od początku, na ścianie budynku widnieje data 1791, a w archiwum rodziny Borromeo zachował się dokument z 1786 roku poświadczający wynajem domu Giovanniemu Molinari. Był to czas przedhotelowy ale właśnie trwała epoka grand tour i po przewaleniu się napoleońskiej nawały, ród Borromeo postanowił otworzyć hotel dla "lepszych" podróżnych.. W archiwum rodowym znajdują się umowy zawarte w roku 1846 między Ulisse Foulonem, agentem Vitaliano Borromeo, a Felice Castellim, mistrzem budowlanym i murarzem Pallanzy, zatrudnionym przez inżyniera Tersaghiego, odpowiedzialnego za prace przy powstawaniu hotelu.W tym samym roku hotel "Del Delfino" zostaje wydzierżawiony braciom Omarini. Bracia dyskretnie czuwali nad tym by hotelowe życie nie wpływało na życie mieszkańców palazzo, znaczy pilnowali by - "w ich hotelu nie odbywały się spotkania osób, które zachowują się niemoralnie lub podejrzanie, by nie dopuszczano do przechowywania przedmiotów lub kontrabandy, uprawiania hazardowych gier, zwłaszcza nocą (…) ". Borromeo doceniali takie zachowania a że w mroźne zimy niemiło było mieszkać w dużych w salach palazzo, to pomieszkiwali w "Delfino" kiedy mieli ochotę zimą odwiedzić wyspę. Znamienitymi gośćmi hotelu byli Stendhal, Hemingway, Antonio Fogazzaro. Wszyscy trzej pobyt na wyspie przeżyli na tyle że zostawił on ślad w ich twórczości ( "Pustelnia parmeńska", "Pożegnanie z bronią", "Dawny światek" ). Był też Dumas i Wagner, gdzie pomieszkiwali Goethe i Élisabeth Vigéè Le Brun nie wiem, ale wyspę odwiedzili na pewno. Dziś hotel uroczo odrestaurowany, z antycznymi mebelkami i odpowiednim jadłospisem i równie odpowiednimi cenami za to wszystko, nadal przyjmuje gości.
Rodzina Borromeo, której obecnie przewodniczy książę Vitaliano XI i jego żona Marina, ma wiekową historię, która zahacza o
legendę.
No wicie rozumicie, na papirze nic nie ma ale tradycja rodzinna przekazuje że niejaki Łazarz, pierwszy członek
rodziny o nazwisku Borromeo, udał się do Rzymu w 1300 roku na pielgrzymkę Roku Świętego.
Po powrocie w rodzinnej wsi nadano mu ksywkę Bon Romeo czyli dobry rzymianin, z którego to przydomka wywodzi się nazwisko rodziny.
Jak wiecie już z wpisu o Isola Madre to rodzina zaczęła się pisać Borromeo po przeprowadzce z okolic Rzymu do wioski Sam Miniato i pierwotnie pisali się Buon Romei. Historia spisana zaczyna się dla tej rodziny w wiosce
San Miniato al Tedesco, którą to wioszczynę musieli opuścić w 1370 roku, po buncie przeciwko
Florencji.
Rodzina rozproszyła się wówczas po wielu włoskich miastach,
takich jak: Mediolan, Padwa, Wenecja, Piza i Genua, dzieląc się na liczne
gałęzie.
Bracia Andrea, Borromeo, Alessandro, Giovanni i ich siostra Margherita dotarli do
Padwy, gdzie ta ostatnia poślubiła potężnego Giacomo Vitalianiego.
Borromeo Borromei był pierwszym członkiem rodziny, który przeniósł się do Mediolanu.
W latach trzydziestych XV wieku majątek rodowy nadal rósł i tym samym rosło znaczenie Boromeuszy.
Vitaliano I był również odpowiedzialny za budowę i rozbudowę pałacu
mediolańskiego, o czym świadczą księgi rachunkowe z tamtych lat
przechowywane w Archiwum Boromeuszy na Isola Bella.
Ze względu na wyjątkowe znaczenie historyczne tego Boromeusza to co zostało z Witalana I
znajduje się dziś w absydzie Kaplicy Palatyńskiej, prywatnego
kościoła rodziny Boromeuszów, dołączonego do pałacu na Isola
Bella. Dyplomatyczni i rozważni Boromeusze stali się jedną z
najważniejszych rodzin księstwa mediolańskiego między XVI a XVII
wiekiem, przede wszystkim dzięki wybitnym postaciom dwóch arcybiskupów
Mediolanu: Carla i Federico Borromeo.
Carlo Borromeo żyjący w latach 1538-1584 niby był typowym dla XVI wieku włoskim księciem Kościoła Katolickiego. Niby, bo Karol się cóś słabo mieścił w schematach. Bratanek, więc nepota papieża Piusa IV Medyceusza ( matką Karola była Margerita di Medici, z tej biedniejszej, odartej ze złotych liści gałęzi rodu ), noszący dobre północnowłoskie nazwisko został duchownym, bo obawiano się że nie poradzi sobie jako świecki członek rodu. Sądzono że polityka będzie go przerastać. Postawmy sprawę otwarcie, Karol jako dziecię uchodził za przymuła ponieważ miał problemy z mówieniem. Owszem, przyznawano że jest pracowity, solidnie ślęczy nad księgami, namiętnie uprawia grę w szachy, no ale tak naprawdę to coś z nim nie tak, Panie tego. Karol podobnie jak niegdyś czwarty cesarz rzymski Klaudiusz, nie był przez swoją rodzinę traktowany poważnie. Na pewno nie był brany pod uwagę jako ten, na którym powinien spocząć obowiązek przedłużenia rodu. Chrześcijańskie miłosierdzie matki nie pozwoliło się jej wypowiadać na temat dziecięcia tak, jak swego czasu czyniła to matka Klaudiusza Antonia, czy jego czuła babunia Liwia Druzylla, ale Karolek wydawał się jej bytem na tyle mało samodzielnym że jedynie protekcja wuja mogła mu zapewnić dochrapanie się jakiejś godności.
Arcybiskup Federico Borromeo żyjący w latach 1564-1631nie był aż tak gorliwym katolikiem by zostać świętym ale pozostawił po sobie w Mediolanie potężną
spuściznę kulturową: Bibliotekę i Galerię Sztuki Ambrosiana, otwartą w
1609 roku i nadal działającą ( mła była i oglądała Kodeks Atlantycki i jednego z lepszych Tycjanów jaki jej wlazł pod ślepia i przecudnej urody kfioty Jana Breughla ).
Kuzynem świętego Karola Boromeusza, a zarazem starszym bratem kardynała Fryderyka Boromeusza był wspomniany już we wpisie o Isola Madre, Renato I
żyjący w latach 1555-1608 . W 1583 roku odzyskał posiadanie wysp na jeziorze Maggiore.
Na największej z tych wysp, którą nazwał Isola Renata kazał
zbudować pałac z tarasowymi ogrodami.
W XVIII wieku wyspa zmieniła nazwę na Isola Madre, być może dla
przypomnienia faktu, że była to pierwsza wyspa archipelagu zamieszkana
przez Boromeuszy.
Jeden z młodszych synów Renata I, Karol III Boromeusz, żyjący w latach 1586-1652,
otrzymał tzw. Dolną Wyspę jako majątek własny.
Na tej wyspie, w zasadzie niemal skale wystającej z jeziora, z
małym kościołem, kilkoma ogrodami warzywnymi i domami rybackimi, gdzieś około
1630 roku Karol III umyślił sobie stworzyć coś podobnego jak na Isola Madre - tarasowy ogród barokowy. Zadanie zaprojektowania ogrodu zlecił
architektowi Giovanni Angelo Crivelliemu. Podobnie jak jego ojciec Karol III przemianował wyspę,
nazwał ją Isola Bella na cześć swojej żony Isabelli d'Adda. Taka troszki to gra półsłówek bo nazwa oznaczać może zarówno wyspę Isabelli jak i wyspę piękna.
Uchodził za architekta z górnej półki i z perspektywy czasu oceniając takim właśnie był. O jego zdolnościach zdaniem mła najlepiej świadczy projekt zamknięcia placu Berniniego pod Bazyliką Św. Piotra i planowana rozbiórka domów stanowiących oś średniowiecznej dzielnicy Borgo, w celu otwarcia rozległej alei dojazdowej do bazyliki. Za Mussoliniego zrealizowano cóś z tego założenia, powstała świetna Via della Conciliazione, chwała zatem Carlowi. Carlo Fontanę należy uznać za twórcę niezwykle wpływowego, jego eklektyczna wizja rzymskiej barokowej klasyki trafiła do wielu, także dlatego że był bardzo dobrym nauczycielem. W jego pracowni kształcili się jedni z największych architektów XVIII wieku, nie tylko włoscy, tacy jak: Alessandro Specchi, Nicola Michetti, Giovanni Battista Vaccarini , Giovanni Ruggeri, James Gibbs , Johann Bernhard Fischer von Erlach, Johann Lucas von Hildebrandt, budujący dla Wettynów Matthäus Daniel Pöppelmann, a przede wszystkim Filippo Juvarra.
Oczywiście oprócz Carlo Fontany nad tym by pałac był należycie pałacowy a ogród należycie ogrodowy - czytaj barokowo - odjazdowy, pracowali też inni artyści. Przy budowie działał Francesco Maria Richini, członek zasłużonej rodziny architektów i inżynierów z Mediolanu, a przy ogrodach inny mediolańczyk,
rzeźbiarz Giuseppe Vismara. W okresie neoklasycystycznym, pod koniec
XVIII wieku, swoje trzy grosze do wyglądu pałacu dołożył niejaki Giuseppe Zanoja, projektant słynnej sali
balowej.
Ogrody pałacowe zostały pokazane światu w roku 1671, za czasów panowania nad wyspą Karola IV, żyjącego w latach 1657-1734. Wyspa była wówczas ukończonym barokowym założeniem, przebudowanym tak by wydawała się fantastycznym statkiem majestatycznie unoszącym się na wodach Lago Maggiore. Ów wspaniały statek, w którym budynek pałacowy stanowił dziób, a część tarasowe ogrodów, z tzw.
amfiteatrem vel castelo, w którym być może telepały się wspominki po średniowiecznym zamku na inszej wyspie na jeziorze, robiły za
rufę. Tak naprawdę wówczas projekt nie został do końca zrealizowany, bowiem przewidywał długą, niestety niedokończoną nigdy później
w całości przystań przed budynkiem, w części zachodniej wyspy. No ale było już co pokazać i można było zacząć przyjmować gości. Wizyty najbardziej znamienitych gości przypadło przyjmować Gibertowi V, żyjącemu w latach 1751 -1837.
To za jego panowania wyspę odwiedzają takie osobistości jak francuski generał rodem z Korsyki, Napoleon do niedawna Buonaparte a wówczas już Bonaparte, z żoną Józefiną, zwaną z włoska Giuseppiną, primo voto de Beauharnais, czy znana ze skandalicznego prowadzenia się i powszechnej miłości poddanych do jej osoby, księżniczka Karolina z Brunszwiku, księżna Walii. Napoleon odwiedził wyspę raz w 1797 roku ale była to pamiętna wizyta. Legendy o niej krążyły bo goście naprawdę poczuli się jak u siebie. Książę do hym... półspodziewanej generalskiej wizyty przygotował się tak starannie jak tylko było to w tych warunkach możliwe, urządził sypialnię ( istniejącą jeszcze w tzw. pokoju napoleońskim ) coby Napoleon i Giuseppina, która według służby domowej jak i samego księcia "była o wiele milsza od wielkiego bohatera", mieli tak bardziej luksusowo. Następnie w Sali Medalowej w pośpiechu zastawiono stół na 30 osób, a w ogrodzie rozstawiono stoły dla reszty uczestników przyjątka. Jednak z powodu północnego wiatru wszyscy wywaleni na dwór schronili się w domu, oczekując, jak napisał administrator, "natychmiastowej obsługi". Następnego dnia Napoleon wydulczył podawanie obiadu w apartamentach "jaskiniowych", a następnie udanie się na Isola Madre w celu podziwiania bażantów. Jego podziw okazał się groźny dla jednego z ptaków ponieważ Napek kazał sobie ustrzelić pamiątkę. Wieczorem generał i jego rozbestwiona świta wyruszyli łodzią do Laveno i następnego dnia dotarli do Mediolanu. Domownicy i służba pałacowa byli zbulwersowani chamstwem gości, którzy zostawiali po sobie pokoje "brudne i śmierdzące". Przetrwał zapisek - "Jednak możemy podziękować Bogu, że pobyt był krótki, inaczej ten dom stałby się prawdziwą żołnierską kwaterą". Wizyta Napka z małżonką trwała tylko dwa dni, 17 i 18 sierpnia 1797 roku. Dwa dni, które wstrząsnęły wyspą!
Napoleon nigdy nie wrócił na Isola Bella, a jego żona Giuseppina, która została cesarzową Francuzów, wróciła w lipcu 1806 roku. Przygotowano na jej cześć przyjęcie z potrawami ustawionymi aż na siedmiu stołach. Krąży taka opowiastka o Józefinie, że wręcz namolnie, zupełnie nie jak dama, nalegała na Boromeuszy coby sprzedali cesarskiej parze którąś z wysp. Państwo Bonaparte chcieli nabyć Isola Madre, bo zdawali sobie sprawę że Boromeusze raczej nie pozbędą się rezydencji uchodzącej za główną siedzibę rodu, lub, co jest jakoś słabo prawdopodobne, zamek Cannero. Nic z tego nie wyszło, Borromeo zamierzali być pełną gębą panami nad Zatoką Boromejską i nie chcieli sprzedawać żadnej z wysp. Cóż, francuska para pocieszyła się nabywając Villa d'Este w Cernobbio nad jeziorem Como. W 1807 roku, wyspę odwiedził syn cesarzowej i pasierb cesarza, Eugenio, wicekról Włoch, na którego cześć urządzono wodne zabawy w ogrodzie. Przy okazji tej wizyty z pałacu zniknęły srebrne świeczniki i różne kawałki cennych tkanin flandryjskich. Taa... W pałacu ślady tych wizyt zachowały się nie tylko w sali sypialnej zwanej obecnie salą napoleońską, w której stoi oryginalne łoże, na którym spoczywali Napoleon Bonaparte i Józefina, ale także w alkierzu, który później nazwano galerią generała Berthiera. To nie były jedyne monarsze wizyty, dokumenty domu wymieniają wizyty koronowanych głów i książąt: cesarza Leopolda II z Habsburga-Lotaryngii w 1791 roku, sardyńskiej rodziny królewskiej - króla Carlo Felice i królowej Marii Cristiny w 1828 roku, Królowej Anglii Wiktorii w 1879 roku, króla i królowej Włoch a także członków belgijskiej rodziny królewskiej, którzy bywali na niej kilkukrotnie.
W XX wieku w dniach 11-14 kwietnia 1935 roku pałac na Isola Bella gościł uczestników szczytu w Stresie - Mussoliniego, Pierre'a Lavala i MacDonalda, którzy knuli przeciwko Hitlerowi. Tak, tak, nie przewidzieliście się, faszystowskie Włochy cóś wyczuwały że niemiecki nazizm sprawi wszystkim kłopot, Duce w celu utrzymanie porządku na kontynencie ćwierkał że traktat z Locarno świętością jest. No cóż, polityczny pituliten geszeft to był, za parę lat nadeszło Monachium, rozbiór Czechosłowacji, Anschluss i wojna. Tak to jest z tymi "wieczystymi" traktatami. Jednakże pełni nadziei Benito z Lavalem i MacDonaldem spotkali się w wielkiej sali pałacu i podpisali tak zwane "porozumienia Stresy", które nie było w stanie powstrzymać Hitlera, bo tu trza było prać czyli wojnę prewencyjną Niemcom zarzundzić a nie bawić się w dyplomację. Czas dyplomacji bowiem mijał, czego politycy zachodnich demokracji wykończonych Wielkim Kryzysem nie chcieli za cholerę widzieć. Ślepota ta kosztowała życie milionów ludzi i praktycznie zrujnowała Europę. Piękne otoczenie, cała uroda wyspy specjalnie politycznych nie uwrażliwiły, cóś nie wyczuli że jakieś jałowe to uprawianie dyplomatycznych zabaw. Klepali formułki, uroczyście podpisywali a Adie budował fabryki zbrojeniowe i autostrady po których w stronę granic państwowych mogły spoko sunąć czołgi.Ech... i skończyło się to dla onych polityków mało ciekawie - Laval za handelek z Mussolinim ( Francja nie widzi podboju Etiopii a Duce pilnuje jako naczelny faszystka Europy żeby Hitler nie kombinował ) stracił stanowisko, potem sprzeciwiał się wypowiedzeniu wojny przez Francję po zaatakowaniu Polski przez Niemców, a na końcu został szefem rządu Vichy. Francuzi z wdzięczności za całokształt rozstrzelali go w 1945 roku. Mussolini po napaści na Etiopię, zwaną wówczas Abisynią, przestał się podobać większości demokratów na Zachodzie i był izolowany na scenie międzynarodowej, co doprowadziło do jego zbliżenia z Hitlerem, choć nie była to persona, która bardzo leżała Benito ( Duce nie zdecydował się wspierać Hitlera w wojnie z Polską, wyczuwał że to przegięcie, z drugiej strony strasznie zazdrościł Adiemu zdobyczy terytorialnych, samcoalfizm mu się włączał ). Polityka zaczęła wyraźnie Duce przerastać, w końcu wciągnął Włochy w wojnę po niewłaściwej stronie, w związku z czym wdzięczny naród w postaci komunistycznej partyzantki, rozstrzelał go i następnie powiesił jego ciało głową w dół na stacji benzynowej na Piazzale Loreto w Mediolanie. Rzecz działa się w roku 1945. Najlepiej z tej trójki polityków podpisujących porozumienie ze Stresy urządził się Ramsay MacDonald - zmarł był z przyczyn naturalnych w 1937 roku. Nikt nie zdążył wyrazić pretensji wobec tego gołąbka pokoju.
No dobra popisalim o zacnych i tych mniej zacnych gościach a teraz o
pałacu. Jeszcze w XX wieku pałac i jego okolice ulegały przebudowie i
rozbudowie. Za czasów Vitaliano IX, czyli w roku 1948, zbudowano
Salone
Nuovo, a na zewnątrz północną fasadę i duże molo. W drugiej połowie XX
wieku rodzina Borromeo postanowiła otworzyć ogrody i pałace na Wyspach
Boromejskich dla zwiedzających. Na Isola Bella do zwiedzania
udostępnione zostały salony i sypialnie na
parterze, tworzone od XVII do XIX wieku, a w dolnej części pałacu
otwarto dla publiczności sale "jaskiniowe",
którymi tak zachwycił się swego czasu Stendhal.
W sumie to ponad dwadzieścia pałacowych sal jest do oblookania,
pełnych takich antyków pierwszoklaśnych, jak i tych pomniejszych
kategorii, prawdziwa podróż przez historię i sztukę, nie tylko włoską. Naprawdę jest na czym oko zawiesić.
Na mła już klatka schodowa zrobiła odpowiednie wrażenie. zresztą chyba
nie tylko na mła, ona po prostu została tak zaprojektowana żeby
wchodzący do pałacu wiedzieli że mają do czynienia z domem kogoś ze
społecznych elit. Pomieszczenie całe w herbach rodów skoligaconych z
rodziną Borromeo. Zobaczycie tu i słynne pięć piguł medycejskich
skojarzonych z liliami królów Francji i węże Sforzów i Viscontich i
orły rodu Arese. Wszystko bardzo barokowe, na szczęście w uroczej
oszczędnej i pastelowej kolorystyce utrzymane. Herb rodu Borromeo
oczywiście umieszczony tak by w oczy właził, ten herb jest bardzo
bogaty, graficzny oczopląs, co wynika z tego że Boromeusze co i raz coś
do swojego herbu dodawali, jakby niepewni szlachetnych korzonków. Co
jakiś tam sojusz, małżeństwo, podbój nowej ziemi czy tylko zwykłe
wejście w jej posiadanie, tym bardziej herb puchnie od nowej grafiki.
Na przestrzeni wieków tak się temu herbu zrobiło że strach się bać,
szlachetniej już chyba być nie może. Herb rodu Boromeuszów Aresów (
Renato Borromeo poślubił Giulię Arese w 1652 roku, potomek tej pary mógł pretendować do dziedziczenia nazwisk dwojga rodziców ) składa się z kilku elementów dość powszechnie znanych, takich jak: jednorożec, wielbłąd czy cytron. Występują one na centralnej tarczy podzielonej na kilka części, wokół tego centrum wiele elementów zdobniczych dodanych na przestrzeni wieków, takich jak hełmy
czy dewiza.
Dzisiejsza wersja herbu rodowego
przedstawia po prawej stronie tarczy jednorożca, niebieskiego
węża
w koronie made in Visconti i Sforza. W centrum, najstarszej części
herbu datowanej na XV wiek, prostokąta całego w pasach czerwono -
zielonych przeciętych białą wstęgą, korona przyjęta, kiedy Vitaliano
Borromeo I
został mianowany hrabią Arony w 1445 roku,
fale morskie będące pamiątką po mariażu z rodem Vitaliani z Padwy,
srebrne wędzidło mające zdawa się coś wspólnego ze zwycięstwem nad
Szwajcarami, trzy pierścienie reprezentujące rodziny Sforzów, Viscontich
i
Borromeo, symbolizują zjednoczenie tych trzech rodzin i dar otrzymany
przez ród Borromeo od Filippo Marii Viscontiego i Francesca Sforzy w
nagrodę za strzeżenie
ich terytoriów. To tzw. węzeł boromejski. Blond warkocze przewiązane
różową kokardą przedstawiają natomiast włosy
Santa Giustiny, chrześcijańskiej męczennicy, patronki rodów Borromeo i
Vitaliani. Po stronie lewej wielbłąd w strusich piórach, srebrne
wędzidło, czarny orzeł w koronie na złotym polu i czarne skrzydła
opuszczone na srebrnym polu symbolizujące pierworodnego
rodu Arese.
Nad tym wszystkim motto Humilitas oznaczające pokorę wobec Boga,
napisane gotyckimi literami i zwieńczone
złotą koroną ze złotymi kwiatami.
Na samym dole gałązka z owocem cytronu. Hym... To jeszcze nie koniec.
Herb umieszczono pod miękkim czerwonym płaszczem, podbitym
gronostajami ze złotymi frędzlami, zwieńczonym
koroną książęcą i dwoma hełmami.
Prościzna, he, he, he. Mła ten herb albo zwierzątka herbowe czy napis
Humilitas widziała nie
tylko na Wyspach Boromejskich, w Mediolanie można go spotkać na wielu
budynkach.
Za serce Palazzo Borromeo, crème de la crème
i najważniejszość pałacową uchodzi Galeria Berthier, ten dawny alkierzyk Napoleona i małżonki, czyli
pomieszczenie z kolekcją ponad 130 obrazów, oryginalnych dzieł ale też sporej ilości
kopii wielkich mistrzów, takich jak
Rafael, Correggio, Tycjan, Guido Reni. Zbieranie kopii arcydzieł nie
uchodziło za cóś nie tego, to była powszechna praktyka wśrod
arystokratycznych rodów jeszcze w końcu XIX wieku, w naszym kraju mamy
podobną kolekcję w pałacu w Kozłówce. W kolekcji umieszczonej w Galeria
Berthier kopie jakby starsze, nie wszystkie pochodzą z XIX wieku, no i
oryginały, szczególnie te weneckich pędzli, podnoszą wartość kolekcji.
Można obejrzeć obrazy namalowane przez Cerano
, Francesco del Cairo, Salvatora Rosę, flamandczyka Mullera znanego jako
il
Tempesta ( artysta gościł długi czas u Boromeuszy, jego
mecenasów, którym zawdzięczał nie tylko możliwość tworzenia sowicie
opłacanych obrazów ale też uratowanie przed procesem o usiłowanie
zabójstwa żony ), Nuvolone, Francesco Zuccarelliego. Cenne obrazy zdobią
nie tylko Galerię Berthier, w Sali Giordano znajdują się obrazy jego
pędzla: "Sąd Parysa", "Europa porwana przez Jowisza przemienionego w
byka",
"Triumf Galatei". W innych salach pałacu można zobaczyć całkiem niezłe
płótna, no i dość specyficzne martwe natury z kwiatami, głównie z
różami. Jest na czym oko zawiesić.
Mła oczywiście zawieszała kaprawe ślepka na czymś z pogranicza wysokiej
sztuki i rzemiosła. Przede wszystkim na uroczych obrazkach wykonanych w
technice mikromozaiki, przedstawiających ptaszki, króliczki i insze
zwierzątka, pejzaże. Wiecie, mła nigdy nie miała tzw. wyrafinowanego
gustu i ciągnie ją w rejony w których rzemieślnicy nie wykazywali się
jakimś wielkim natchnieniem otrzymanym od muzy, tylko bardzo
profesjonalnie tworzyli małe dziełka przyjemne dla oka i łatwe w
odbiorze. Cóż mła na to poradzi że bardziej jej oczy ciągną króliczki i
ptoszki układane z kamyszków i szkiełek czy krzyżykowane pracowicie
pieski i wiewiórki albo wzory na fortugałach dam niż najpiękniej "po
włosku" malowana goleń Samsona ulegającego czarom Dalilii? No co? No
nic, tak już mam i dlatego wgapiam się w te kryształkowe "tkane"
kandelabry, układane mozaiki, hafciki i prezentuję Wam ich fotki, kto
wie czy nie zarażając Was przy okazji "robótkizmem". Mam nadzieję że
zniesiecie to z godnością. Sale pałacu takie jak tronowa, sala królowej i owszem, robiły na mła wrażenie ale to pomieszczenie po teatrzyku, w którym wystawiono marionetki, Galeria Arrasów i sale "jaskiniowe", które stworzono, by zadziwić gości, przenosząc ich do magicznego
półmorskiego, półpodziemnego świata, do mła przemówiły że ho, ho. We wpisie o Isola Madre mła pokazała Wam troszki teatrzyku, teraz zajmę się szczególnie pokojami "jaskiniowymi" i Galerią Arrasów.
Groty pojawiły się w ogrodach i pałacach w wieku XVI i XVII, mła kiedyś pisała o tym więcej w którymś z postów dotyczących Wilanowa. Tak po prawdzie to one nie pojawiły się w ogrodach i pałacach po raz pierwszy, groty czasów starożytnych znane są nam głównie ze źródeł tekstowych, wiemy że takowe znajdowały się wnętrza słynnego Domus Aureus Nerona w Rzymie. Zasypane zostały te Neronowe groty jeszcze w starożytności, odkrywano je stopniowo od XVI wieku. Prze długi czas uchodziły za naturalne groty ( Grotte di Roma ), które bogaci Rzymianie tylko ozdobili i wyposażyli w luksusy i inne artyzmy typu freski czy stiuki. To z tych grot zapożyczono fantastyczne motywy ornamentalne, w których elementy roślinne łączą się z przedstawieniami ludzi i zwierząt. To groteska, jak mawiają Włosi "la grottesca", typ ornamentu który był naśladowany i nazwijmy to, szeroko stosowany, w różnych dziedzinach sztuki użytkowej. Wraz z XVI wiecznym zwrotem ku starożytności nastąpił złoty wiek grot, który trwał przez trzy stulecia, groty pojawiały sie w tym czasie w reprezentacyjnych budynkach i ogrodach. Każdy liczący się członek elit europejskich chciał koniecznie mieć jakąś grotę. Cudownie było jeżeli w gotach, urządzanych w ogrodach czy w przyziemiach ogrodowych partii rezydencji, można było zaprezentować gościom fontannę albo inny "automat". Czegóż tam hydraulicy nie instalowali; rzeczki, stawy, kaskady były na porządku dziennym, niektórzy jak bawarski król Ludwik II mieli większe wymagania, rozmach znaczy. W Linderhof w latach siedemdziesiątych XIX wieku wybudowano Grotę Wenus ze stawem po którym można pływać łodziami. Ściany takich grot dekorowano namiętnie materiałami imitującym kamienie szlachetne i półszlachetne ( tzw. skarby ziemi ) , różnobarwnym szkłem, kamykami i muszlami. Oczywiście ustawiano w grotach stosowne rzeźby.
Groty nowożytne wywodzą się z Italii, pierwsze z nich powstały w rezydencjach rzymskich:
zaprojektowana przez Giovanniego da Udine w Villa Madama oraz nimfea w
Vigna Capri i Villa Giulia, a także Sala Herkulesa ( tzw. sala terrena ) w Palazzo Farnese w Capraroli. Ta ostatnia powstała w latach 1559–1573, byla powszechnie naśladowana, w wielu pałacach i willach pojawiły się salae terrenae. Nieco późniejsze są groty toskańskie vel florenckie: w Castello,
Boboli i Pratolino. Najsłynniejsza z grot tego typu to ta, która była urządzana począwszy od 1536
roku przez kilka następnych dziesięcioleci przez niejakiego Bernardo Buontalentiego. Tworzył ją dla rodu
dla Medyceuszy w Ogrodach Boboli. Tam było wszystko: malarskie wspominki po antycznych rzymskich willach, sztuczne stalagmity i stalaktyty, zabawy w altanę ogrodową obrośniętą powojem, fontanna, grupy rzeźb. Hym... dawało po oczach. Ten sam artysta zaprojektował dla Franciszka I di Medici groty w Pratolino, takie na temat "ukryte skarby". Podobno wypełnione były atrakcjami mechaniczno - hydraulicznymi budzącymi powszechny podziw.
Podziw wywożono z Toskanii do całej Europy, we Francji Bernard Palissy zaprojektował groty w duchu toskańskim dla
konetabla Anne de Montmorency’ego w parku w Ecouen i dla królowej
Katarzyny Medycejskiej w paryskim ogrodzie Tuileries. Nieco później, w latach dziewięćdziesiątych XVI wieku toskańscy artyści Tommaso i Alessandro
Francini wybudowali groty dla francuskiego króla
Henryka IV w Saint Germain-en-Laye. W tym samym czasie inny artysta z Toskanii, Giovanni Gargiollo, stworzył Grotę Cesarskich Młynów w
Pradze dla szalonego cesarza Rudolfa II, a Friedrich Sustris stworzył grotę w monachijskiej Residenz dla elektora
bawarskiego Wilhelma V. W wieku XVII groty toskańskie vel florenckie dotarły do Anglii ( Salomon de Caus i Constantino di Servi w 1610–1612 zbudowali przy rezydencji w Richmond dla
Henryka, księcia Walii pierwszą wyspiarską grotę w typie Pratolino ), Niemiec ( Constantino di Servi w latach 1612–1619
zbudował grotę w Hortus Palatinus w Heidelbergu, dla
elektora Fryderyka V, w tych samych latach Markus Sitticus z Hohenems w ogrodzie Hellbrunn pod Salzburgiem zbudował grotę zachowaną do dziś ), Hiszpanii ( od 1634 roku król Hiszpanii Filip IV mógł się cieszyć grotą w letniej rezydencji
Buon Retiro pod Madrytem, którą stworzył Cosimo Lotti ). We Francji Król Słońce w ogrodach Wersalu posiadał tzw. Grotę Tedydy, zbudowaną w latach 1664–1672, niestety zniszczoną już w 1684 roku. Spoko, w wersalskich ogrodach powstaly nowe jaskinki. Groty posiadał też w ogrodach rezydencji w
Lunéville król Stanisław Leszczyński, teść Ludwika XV.
W Palazzo Borromeo na Isola Bella o groty się wręcz prosiło. No wicie rozumicie, skały, jezioro, tarasy, tylko grot brakuje. Na najniższym piętrze, tuż nad poziom jeziora, Vitaliano VI Borromeo w 1662 roku umyślił sobie urządzić groty. Wszystko przez wizytę u znajomka, wiemy o tym z listu, który wysłał do swego
brata Giberna III. Napisał w nim że marzy mu się zbudowanie "pokojów na lato o wyglądzie grot, jakie widziałem urządzone w Palazzo della Favorita
księcia Mantui". Znaczy Vitaliano zamierzał odgapić prawie że po sąsiedzku, znamy, znamy. Pokoje letnie dlatego że dzięki ich położeniu niemal nad wodą, z oknami wychodzącymi bezpośrednio na
jezioro, gwarantowały miły chłodek ciągnący od wód górskiego, jakby nie było, jeziora. Oprócz powiewu chłodnego i orzeźwiającego wiaterku w bonusie były widoki rzadkiej urody na jezioro i otaczające je góry. Od umyślenia do realizacji upłynęło jednak troszki czasu, dopiero w roku 1689 zaprojektowanie jaskiniowych sal czyli "Grotto" powierzono Filippo Cagnoli, florenckiemu
architektowi, którego Boromeusze wysłali do Rzymu na studia u
Carla Fontany.
Sześć sal na parterze jest dostępnych bezpośrednio z ogrodu, Stanowią jakby jego palacowe przedłużenie. Aciany komnat t w całości pokryte są kamieniami, tufem, lawą, skamienilinami, "pietre lustre" ( marmoryzacją ), fragmentami miki, pokruszonym marmurem Candoglia. Całość wzbogacają stiukowe ornamenty o tematyce wodnej, znaczy są muszle, nimfy, syreny, delfiny, ryby i żółwie. Znajdują się tam również archeologiczne pozostałości prehistorycznej kultury Golasecca. Podłogi pokryte są białymi, czerwonymi i czarnymi kamykami z jezior i rzek, ułożono z nich heraldyczne znaki rodu Borromeo. Jaskiniowe sale są w stylu bogactwo ziemi i wód. Kiedy zmarło się Vitalianowi VI, prac nad salami zaprzestano, wznowiono je dopiero w 1758 roku, pod nadzorem architekta Giulio Galloriego. Pierwsza komnata to "Sala czterech filarów", najprawdopodobniej jest jedyną salą w której sklepienie i ściany wykonano według projektu Cagnoli. Od razu została uznana za cóś, Panie tego. Carlo IV Borromeo Arese, bratanek Vitaliano VI, twierdził że to najpiękniejsza rzecz jaką zbudowano na wyspie. Druga komnata nawiązuje do wodnych klimatów, głównym motywem zdobniczym są tu muszle. W gablocie znajduje się grupa muszli i koralowców ułożonych tak, aby przedstawiały tajemniczą martwą naturę. Wicie rozumicie, troszki jak gabinet osobliwości. W tym pomieszczeniu za atrakcję robi też neoklasyczna rzeźba, marmurowe popiersie wodza autorstwa Giovana Battisty Montiego.
To zresztą nie jest jedyna rzeźba Montiego, jednego z czołowych rzeźbiarzy włoskiego klasycyzmu, która znajduje się w jaskiniowych komnatach. W trzeciej sali ozdobionej głównie czerwono - białymi marmurami na szarym tle, śpi sobie urocza Wenus dłuta Montiego.
Uroda posągu cóś kłuła w oczy jednego z gości Gilberto V Borromeo, któren twierdził że rzeźba cóś za bardzo realistyczna, może wzbudzać "niezdrowe" emocje i najlepiej by było, gdyby Giberto się jej pozbył. Tak dulczył że Giberto mało co a rzeczywiście sprzedałby posąg, na szczęście do tego nie doszło. Mła podejrzewa że dulczący gość był z celibatowych i wszystko mu się kojarzyło a co dopiero akt kobiecy.
Uroczej Śpiącej Wenus w tej sali towarzyszy Chiński Urzędnik, chyba w charakterze ochroniarza. Na tle tej klasyki europejskiej wygląda nieco zdziwnie ale jak pisałam, klimacik grot ma w sobie cóś z gabinetów osobliwości, surrealistycznie jest miejscami. Mła to pasi. Czwarta jaskiniowa sala jest ozdobiona motywami muszli, pszczół i delfinów. Tu z kolei stoi rzeźba Flory, bóstwa wiosennej obfitości. W sali są gabloty, które zawierają kompozycje z morskich żyjątek,
koralowców. Pośrodku sali znajduje się model Bucintoro, galowej
łodzi Doży Wenecji, zbudowanej na początku XIX wieku jako pamiątka po
oryginalnym statku, który został spalony podczas napoleońskiej okupacji
Serenissimy. Co to ma do Flory nie wiem ale sala ma klimacik.
Piąta jaskiniowa sala jest największą z sal letnich. Wsparta na czterech filarach, podobnie jak pozostałe pomieszczenia ozdobiona jest kamiennymi inkrustacjami, płytami z czarnego marmuru, sztukaterią w kształcie muszli, żółwi, bóstw morskich, oraz groteskowymi maskami. Została ukończony w 1690 roku a w roku 1772 Carlo Croce, architekt i inżynier hydraulik, urządził w niej tzw. gry wodne. Niestety po tych grach dziś już nie ma śladu. Szósta i ostatnia grota, ozdobiona jest fontanną z 1772 roku. W sali tej mieści się kolekcja siodeł, traperów, gualdrap i uprzęży końskich zdobionych herbami Boromeuszy, Barberinich i Odescalchis, używanych przez Boromeusza z okazji uroczystości. Z tej ostatniej jaskini, przez przejście ozdobione XI wiecznym indyjskim posągiem bogini wód, dochodzi się do spiralnych schodów zbudowanych w XVII wieku, które łączyły sale letnie z salami reprezentacyjnymi górnych pięter. Mła podreptała jednakże do wnętrza, które się reprezentacyjnie nie błyszczalo, złocistości walących po oczach w nim nie było ale jego uroda spowodowała że mła mało nie zapiała z zachwytu. Chodzi o Galerię Arrasów.
Galeria a właściwie Salone degli Arazzi, jak sama nazwa wskazuje jest pomieszczeniem w którym zostały wyeksponowane ogromne flamandzkie arrasy w liczbie siedmiu sztuk, utkane w XVI wieku. Galeria została zaprojektowana w 1677 roku przez Andreę Biffi, dawniej była galerią obrazów. Arrasy wiszą w niej od 1886 roku. Tkaniny powstały gdzieś tak około roku 1565, wykonane zostały w warsztacie Pietera Coecke van Aelsta, mistrza nad mistrzami, w Brukseli, na podstawie kartonów Michaela Coxie i Willena Tonsa. Jeżeli macie skojarzenia z arrasami Zygmunta Augusta, to prawidłowo kombinujecie. Wawelskie arrasy pochodzą z warsztatu van Aelsta lub jego uczniów. To jest najwyższa półeczka dla renesansowych tkanin, wyżej się nie da. Pieter Coecke van Aelst był prekursorem tego co pod koniec XIX wieku określano jako sztukę stosowaną. W zasadzie był malarzem i to niezłym, dochrapał się nawet stanowiska nadwornego malarza cesarza Karola V Habsburga. Jednakże zajmował się też twórczością z pogranicza sztuki i rzemiosła, kontynuował flamandzkie tradycje wieków średnich. Projektował tkaniny, witraże, ryciny. Był architektem, rzeźbiarzem i grafikiem, taki człowiek renesansu. Arrasy Boromeuszy mają podobną wysokość ( 412 cm ), ale różną szerokość ( od 502 do 650 cm ) i wszystkie należą do tego samego zestawu, o czym świadczą: tematy przedstawień, podobna stylistyka, identyczny wzór lamówki w każdej z części ( z wyjątkiem kartuszy z odmiennymi w każdym egzemplarzu tekstami i medalionami ) oraz spójność techniki wykonania( wątek wełniano -jedwabny z nitkami złotymi i srebrnymi o gęstości osnowy 9 nitek na 1cm i dużej różnorodności kolorystycznej, z niuansami tonowymi i efektami graficznymi o dużym wyrafinowaniu ).
Kolekcja flamandzkich arrasów rodziny Borromeo znana jest także pod nazwą Kolekcji Jednorożców, gdyż w wielu scenach przedstawionych na arrasach występuje to mityczne zwierzę, które jak wiecie było zwierzakiem herbowym rodu. Jednorożec uosabiający czystość i szlachetność miał tym wszystkim dobrym obdarzać ród. Borromeo wysoko mierzyli i trzeba przyznać że splendor rodu nie zawsze mierzyli mamoną, choć ród miał kupieckie korzenie. Jednakże arrasy z Isola Bella to nie są tkaniny które powstałe na zamówienie Boromeuszy, zakupiono je dopiero w roku 1787. Prawdopodobnie stanowiły wcześniej część kolekcji kardynała Mazzarini, który lepiej jest znany jako kardynał Mazarin.Tak się przypuszcza ze względu na tematykę przedstawień i podobieństwo motywów obramowań. Następca kardynała Richelieu, wszechmocny minister Ludwika XIII nabył te gobeliny w 1654 roku od rodziny
Guise. Prawdopodobnie to kardynał Lotaryngii Charles de Guise żyjący w latach 1525-1574, nakazał ich wykonanie. Kardynał de Guise był cóś podobny do świętego Carla Borromeo, ten sam wojujący katolicyzm posoborowy, znaczy mam na myśli Sobór Trydencki. Osoba zamawiającego może tłumaczyć nie tylko wysoki poziom projektu i wykonania arrasów ale także dobór tematów. No bo arrasy Boromeuszy przedstawiają życie zwierząt ale to nie obrazki typu
Animal Planet tylko opowieść z kluczem, wszystko jest tu symbolem i
trzeba dobrze znać spuściznę antyku jak i mieć bardzo solidne rozeznanie w tym
jak odczytywano w XVI wieku Stary i Nowy Testament, żeby zrozumieć co
naprawdę przedstawiają wytkane sceny, które pod zasłoną alegorii ilustrują temat "Grzechu" i "Odkupienia" .
Mła też była, bo świat przedstawiony na arrasach niezależnie od zakodowanych w nich treści po prostu powalił mła urodą. Stworzenia realne i fantastyczne, świat stworzony z nici, niesamowite przeplatanie się realizmu z totalnymi odlotami do krainy fantazji. Mła długo kręciła się po Salone degli Arazzi, doszła nawet do wniosku że tylko dla tego jednego pomieszczenia warto byłoby zwiedzać wyspę. No ale oddajmy sprawiedliwość pałacowi i ogrodowi na Isola Bella, miejsc urodnych i rzeczy godnych oblookania jest tu o wiele więcej. W końcu mła wylazła z Galerii Arrasów do ogrodu i zaczęła całkiem nową podróż, mła zagłębiła się w świecie barokowych ogrodów. Dla mła nie pierwszyzna, mła ma za sobą zwiedzania barokowych ogrodów rezydencji w bawarskim Würzburgu, formalne zahrady Pragi i dreptanie po wilanowskiej skarpie. Jednakże ten ogród jest szczególny, nie jest w zasadzie ogrodem przy rezydencji, on stanowi z nią jedną całość, każdy kto dostał się do niego przez pałac to kuma. Ogród na Isola Bella powstał w latach 1631 - 1671, barok nastojaszi znaczy. Do ogrodów wchodzi się poprzez Atrio di Diana, po naszemu atrium Diany. To otwarta przestrzeń na
planie wieloboku, zamkniętą niszą z posągiem rzeczonej bogini Diany. Po bokach
niszy dwa łuki i ciągi schodów, którymi można dostać się do położonych wyżej ogrodów. Ponieważ rosną przy tych schodach olbrzymie, formowane klasycznie żywopłoty, mła miała wrażenie że znajduje się w klatce schodowej utworzonej częściowo z kamienia a częściowo z roślin. To wrażenie "zielonej architektury" towarzyszyło jej podczas zwiedzania całego ogrodu, choć nigdzie nie było tak dojmujące jak na schodach Atrio di Diana.
Zielonymi, łukowato wygiętymi klatkami schodowymi dociera się na "Piano della Canfora" czyli piętro cynamonowca, że tak chałupniczo przetłumaczę
( mła bardziej podoba się nazwa włoska ). To jest pierwszy z tarasów, który swoją nazwę zawdzięcza monumentalnemu okazowi Cinnamomum camphora, drzewa posadzonego w 1820 roku. Mła zamieściła obok i powyżej jego fotki ale całe drzewo można objąć obiektywem z dalszej perspektywy. Naprawdę ten cynamonowiec czy też kamforowiec jest potężny i bardzo rozłożysty, w zasadzie to jeśli chodzi o zielone "robi" ten podstawowy taras. Drzewo kamforowe to nie jest to oczywiście jedyne zielone, porastające tę część ogrodu. Podobnie jak w ogrodzie na Isola Madre i tu włażą w oczy wszędobylskie kamelie, a to strzyżone w klasyczne żywopłoty a to jako prowadzone jak drzewa solitery. Na mła szczególne wrażenie zrobiły w tym ogrodzie odmiany kwitnące czerwonymi kwiatami o dość regularnie ułożonych wielu okółkach płatków. Nieco sztywne, "przepisowe" w formie kwiaty pasowały do tego ogrodu, który planowano wg. zasad geometrii. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, mła nie ma tu na myśli ogrodowej geometrii André Le Nôtre'a, wszechobecności boskietów, królestwa sekatora i piły i roślin, które tak dalece podporządkowane są idei odtworzenia architektury że niemal przestają być roślinami a stają się tylko zielonym tworzywem. Ogród na Isola Bella mimo swego niewątpliwego formalizmu nie jest w zasadzie ogrodem krajobrazowym, silne wrażenie przebywania w zielonej architekturze ma się tam tylko miejscami. Stworzony na ograniczonej przestrzeni wyspy stanowi raczej twór całkowicie sztuczny, wyabstrahowany z otaczającej rzeczywistości w stopniu o wiele większym niż ogrody Wersalu, hym... teatralny, jego założeń nie sposób kontynuować poza granicami wyspy. No żadne aleje nie prowadzą w stronę Paryża.
Nie jest też formalny tak jak Valdštejnska zahrada w Pradze czy otwarta na uporządkowany krajobraz miejski Fürstenberská zahrada. Zdaniem mła za takie wrażenie odpowiada nie tylko sposób obsadzenia ogrodu, w którym nie wszystko sprowadza się do zasad geometrii, ale krajobraz w którym ogród na Isola Bella jest zanurzony. Tarasy z widokiem na naturalny krajobraz alpejskiego jeziora sprawiają że ogród jawi się jako twór w rodzaju gabinetu osobliwości, jest niejako przedłużeniem jaskiniowych komnat pałacu. Wrażenie to potęgowane jest przez rodzaj materiału użyty do tworzenia ogrodowej architektury. Na "Piano degli Camfora", otwartym na alpejskie widoki, formalizm ogrodu jest wycinkiem rzeczywistości, nie rzeczywistością otaczającą. Zdaniem mła ten kontrast pomiędzy formalnymi nasadzeniami a otaczającą barokowy ogród naturą powoduje że ten ogród jest czymś wyjątkowym. Bliżej mu do manierystycznych "wyższych pięter"ogrodów Villa D'Este niż tego co zazwyczaj kojarzymy z pojęciem ogród barokowy. Jest to też niewątpliwie ogród włoski, wyrosły z tradycji parterów roślinnych i tarasów, które odtworzone w północnej Europie rzadko przypominały pierwowzory. Wystarczy popatrzeć na barokowe ogrody w Holandii i Anglii, w których włoską proweniencję założeń widać silniej niż w ogrodach francuskich, które rozwinęły włoski styl w ten sposób że ciężej zobaczyć w nich zobaczyć te podstawy rodem z Italii.
Na piętrze cynamonowca vel kamforowca, z którego tak nawiasem pisząc pozyskuje się częściej kamforę a nie cynamon, rosną oprócz kamelii insze rośliny rodem z Azji. Jest tam bambusowy zagajnik, ( na pędach bambusów turyści masowo umieszczają podpisy ), posadzono dawidię chińską Davidia involucrata, która w akurat byla obchusteczkowana jak należy. Podejrzewam że gdzieś w tych okolicach rośnie również badian właściwy Illicium verum, ale głowy za to nie daję bo drzewo bez owockow trudne do rozpoznania. Owocki łatwo poznać bo to Anisi stellati fructus, czyli anyż gwiaździsty. Mła się pokręciła troszki wśród roślin tego piętra po czym po schodkach wlazła na następne piętro, taras zwany amfiteatrem "dell’Anfiteatro". Ta przestrzeń z wielkim trawnikami okolonymi bukszpanowymi parterami pozwala obejrzeć nasadzenia "Piano degli Camfora" i jest tym tarasem, z którego można już podziwiać Alpy i wschodnią część jeziora. W południowej części amfiteatru wyrasta "Teatro Massimo", konstrukcja składająca się z trzech nałożonych na siebie eksedr, ozdobionych licznymi posągami. Dwa ciągi schodów prowadzą na górny taras, natomiast boki konstrukcji to cztery stopnie dość wąskich tarasów, przypomina to nieco ziggurat albo piramidę schodkową. Górny taras "Teatro Massimo" to najwyższy punkt na wyspie, z którego można podziwiać zapierające dech widoki. No wicie rozumicie, Alpy, jezioro i kwitnąca wyspa.
Mła wolno dreptała w kierunku "Teatro Massimo" podziwiając widoki zarówno te wyspowe, jak i te jeziorne i alpejskie. Kiedy doszła do teatru oko zahaczyło o obsadzenie pierwszego z tarasów tej konstrukcji. Taras Róż tak nazywa się ten zakątek, którego nie można przegapić w chwili kwitnienia. Kiedy mła oglądała rozpięte na murze tarasu róże, one dopiero rozpoczynały kwitnienie, mła sobie wyobraża jak dają po oczach w sezonie różanym, który na Isola Bella wypada w maju. Mła później doczytała że w porze kwitnienia ten różany taras jest widoczny nie tylko z wód jeziora ale i z lądu. Większość róż kwitnie kwiatami w kolorach czerwonym i różowym, wyróżniają się odmiany
takie jak: 'Blaze' o wiśniowo-czerwonym kolorze kwiatów i 'Claire Matin' w kwitnąca w pąkach w kolorze koralowo - różowym a w miarę wykwitania jej kwiat zmieniają kolor z łososiowo - różowych na brzoskwiniowo - różowe. No ale mła mogła podziwiać tylko pąki i nieliczne otwarte kwiat. Za to po oczach i nosie waliła ją cud pachnąca kwitnąca kalina ( chyba ) o olbrzymich kwiatach.
To po prostu był czas kalin, których różne gatunki kwitły w ogrodzie, późnych magnolii czy ośnieży. Róże musiały jeszcze poczekać na swoje pięć minut. Mła podreptała do fontanny przed pierwszą eskedrą "Teatro Massimo", który jest najważniejszą najważniejszością tego barokowego założenia ogrodowego. Wykonana jest ta konstrukcja z tufu, wapienia i granitu, służyła swego czasu jako eleganckie tło dla przedstawień teatralnych za którymi Boromeusze tak przepadali. I dziś jeszcze zdarza się jej od czasu do czasu występować w tej roli. Posągi, obeliski, muszle, mła niestety ciemna jeśli chodzi o tzw. program ikonograficzny, nieczytelne to dla niej. To co do mła dotarło to personifikacje Natury i Sztuki, no i słynny Liocorno, jednorożec Boromeuszy, chwała rodu na zwieńczeniu trzeciej, najwyżej eskedry. Monument, gdyby nie był tak monumentalny mógłby spokojnie zająć jedną z jaskiniowych sal, ten sam duch i ten sam styl. Uroczo że w przeciwieństwie do pałacowych komnat jaskiniowych, "Teatro Massimo" zachował swoją fontannę, mały basenik bez jakichś spektakularnych chlapań, za to świetnie obsadzony. Mła z podziwem patrzyła na startujące frondy długosza królewskiego Osmunda regalis, które sprawiały że posągi zza nich widniejące wydawały się bardziej tajemnicze i przez to jakby piękniejsze. Drobna, wilgociolubna zielenina, omszałość kamieni, kępy irysów umieszczone w basenie fontanny, wszystko to było bardzo harmonijne. Mła pomyślała że ogrodowa klasyka, z niewielu w sumie gatunków wyczarowano doskonale uzupełnienie nadwodnej scenerii.
Mła po tych zachwytach polazła do drugiego ciągu schodów za którymi było ten sam poziom tarasów na którym po przeciwnej stronie "Teatro Massimo" rosły róże i ta chyba kalina. No, tu były inne klimaty i pełnia kwitnienia. Cud urody kameliowe drzewka i jasnoróżowych, z lekka dzwonkowatych kwiatach. Takich z widocznymi pylnikami. Drzewka gęsto tymi kwiatami obsypane a w tle niebieskie niebo i błękitne wody jeziora. Hym... niby pastelowo ale nie pastelowo, mła miała wrażenie że coolory są mocno nasycone, to był jasny róż i błękit świdrujący wzrok, zdziwność taka. Niestety aparat mła widział to inaczej, może obiektyw był bardziej obiektywny od mła. A może mła po prostu powinna mieć lepszy sprzęt? Ot, zagwozdka. Hym... a może jednak nie bo tulipany wyszły za to bardzo dobrze, tak właśnie wyglądały. Wygląda że focistka się nie spisała.
Po oblookaniu dwóch stron tarasiku przy najniższej eskedrze mła zaczęła się wdrapywać po schodach na poziom drugiej eskedry. Schody ustrojone donicami terakotowymi ze strzyżonymi w kulę bukszpanami, na których nie widać było śladu działalności wrażej azjatyckiej ćmy. Co najwyżej ślady cięć formujących były widoczne. Pojemniki z roślinami to w barokowych ogrodach norma, w krajach o chłodniejszym klimacie rośliny doniczkowe wędrowały jesienią do pomieszczeń, tam gdzie ciepło donice stały pod gołym niebem cały rok. Na poziomie drugiej eskedry mła przyuważa że w donicach uprawia się nie tylko bukszpany. Rośliny kwitnące, drzewka cytrynowe, tam gdzie nie można posadzić czegoś w glebie bo gleby nie ma, tam stawia się donice z zielonym. Eskedry solidnie ustrojone, Po ścianach bocznych tarasów, obramowań schodów puszczone pnące zielone, starannie formowane.
Rzeczywiście przypomina to scenografię teatralną, pasi to do "Teatro Massimo". Mła ze zdziwieniem stwierdziła że odczuwa urodę tego barokowego założenia, ze zdziwieniem bo jest to cóś zupełnie obcego jej własnemu ogrodowaniu. Mła dawno temu wyrosła z ogrodu scenograficznego, a tu ma do czynienia wlaśnie z czymś takim. Tylko to coś jest bardzo dobrze zrobione i dodatkowego uroku dodaje temu patyna czasu. Nasadzenia są przemyślane, mają podkreślić urodę rzeźb, jak te długosze przy pierwszej eskedrze, uczynić bryłę bardziej monumentalną, jak te donice z kulistymi bukszpanami ustawione przy ciągach schodów. Donice z kwitnącymi roślinami na piętrach kolejnych eskedr mają stworzyć wrażenie wiszących ogrodów, sprawić że "Teatro Massimo" nie będzie kawałkiem murowanej konstrukcji pieprzniętej przy trawnikach tylko integralną częścią ogrodu, obsadzoną jak należy zieleniną. Mła odbiera tę budowlę jako uroczy barokowy stelaż dla roślin.
Mła wdrapawszy się na szczyt, najwyższy taras na wysokości 37 metrów, z którego można podziwiać widok na pozostałe dziesięć tarasów ogrodu i przede wszystkim na jezioro i Alpy. Taras ten jest solidnych rozmiarów, taki w sam raz na urządzenie porządnego garden party. Mła się po nim miotała szukając najpiękniejszych widoków, jej zdaniem najbardziej urodnie jest po wschodniej i południowej stronie. Od strony północnej widać głównie trawniki amfiteatru i drzewa rosnące na "Piano degli Camfora", Alpy majaczą w tle, że tak to określę a jezioro gdzieś tam przebłyskuje zza koron drzew. Od strony zachodniej za jeziorem w dość bliskiej odleglości rozciąga się Stresa. Patrząc na wschód widzi się inne tarasy ogrodu i przede wszystkim wspaniałą perspektywę jeziora i gór. Mła nie wiedziała na początku na czym wzrok skupić bo tu kwitło, tam błękitniało ale w końcu dotarło do niej że to nie wycieczka z poganiaczem i może się gapić ile chce. Od razu jej oczopląs minął i z góry oblookała miejsca, które później miała zwiedzać. Ogród jest bardzo wyraźnie podzielony, na części o różnym charakterze. Mła wzrok utknął na tej nazywanej "Giardino di San Rocco". Nie sposób bylo przegapić, kwitły tam monstrualne azalie japońskie, największe jakie w życiu widziałam a widzialam ich całkiem sporo. Niedaleko nich czerwienił się rododendron, tyż rozmiarów słusznych. Nieco bliżej piramidy "Teatro Massimo" klasyczny ogród z basenem, na trawnikach były równie klasyczne partery kwiatowe. No i drzewa, drzewa, drzewa, o naturalnym pokroju i formowane, rosnące pospolicie w Italii i te bardzo egzotyczne. Mła wgapiała się w nie poszukując słynnego cisa Taxus baccata, którego w roku 1797 podziwiał Napoleon. A za tymi wszystkimi drzewami błękitne jezioro i błękitniejące w oddali góry.
Te wszystkie części ogrodu oczywiście mają swoje nazwy, w narożniku południowo - wschodnim na dolnym poziomie jest "Giardino Triangolo" oraz "Ripiano ad est". Na północno - wschodnim krańcu wyspy znajduje się z kolei "Giardino Privato". Gapiąc się z najwyższego tarasu "Teatro Massimo" na południe widzi się zupełnie inne klimaty ogrodowe, jest bardzo śródziemnomorsko. To "Giardino Quadro" zwany też "Giardino D'Amore", klasyczny ogród z parterami ze strzyżonych zimozielonych roślin, w tym wypadku z bukszpanu. Jak to mawiają we Włoszech - siepi in bosso. Po środku symetrycznego założenia basenik a tam gdzie się kończą bukszpanowe nasadzenia przyciągające wzrok donice z drzewkami cytrusowymi. Hym.. bardziej po włosku się nie da, he, he, he. Na piętrze wyższego tarasu widać formowane oleandrowe drzewka. W tle wody jeziora i łagodne zbocza.
Mła jeszcze troszki pokręciła sie po tarasie, oblookała że jednorożec rodu Borromeo jest dosiadany, czego jakoś patrząc z dołu nie przyuważyła, pogapila się na upioropuszowane obeliski i ozdobne wazony i powoli zaczęła złazić ze szczytu "Teatro Massimo". Zatrzymała się na chwilę przy kameliowych drzewach, których korony niemal dochodzily do balustrady górnego tarasu, pokiwała z żalem głową bo żadna kamelia, choćby najprostsza dziczyzna, nie zdzierży centralnopolskiego klimatu, popatrzyła ze schodów na kamforowca, przyjrzała się szczegółom drugiej eskedry i polazła w stronę trawników, na których właśnie występował biały paw. Białe pawie robią na Isola Bella za zwierzynę fotną, na Isola Madre tę funkcje spełniają bażanty. Są jeszcze na obu wyspach papugi ale to insza inszość. Mimo ćwierkania licznych focących paw postanowil nie prezentować ogona, mła podejrzewa że on to taki występ raz na dwie godziny i za specjalną opłatą uiszczaną w żarciu. Ptoszek był wyraźnie znudzony, grzal sie w słoneczku i miał gdzieś umizgi turystów. Kiedy szłam obejrzeć "Teatro Massimo" wypoczywał najednym trawniku, kiedy wracałam zwiedzac resztę ogrodu wypoczywał na drugim, zadne głupoty typu prezentacja ogona nie wchodzily w grę. Ot, grzanie się w słoneczku w ciepły kwietniowy dzień. Mła popatrzyła na leniwca i ruszyła dalej. Hym... brzydko myślała o ptoszku i niesprawiedliwie, nie doszła do końca trawników amfiteatru, kiedy ptoszek mła minął i podreptał w dół do innych ogrodów. Mła sobie pomyślała że może on i ogona nie pokazuje, bo w kontrakcie nie ma, ale za to musi bywać w różnych częściach ogrodu.
Podreptalim za ptoszkiem ponownie na "Piano degli Camfora" by udać się do ogrodów na wschodniej stronie wyspy. Mła napatoczyla się przy okazji na kamelię, której kwiaty pachniały. Nie że oszołomienie nozdrzy ale lekki zapaszek był. To kamelia o białych kwiatach, kiedy mła przybliżyła nos do miseczkowatego kwiatka zapachniało mocniej, Zatrzymałyśmy się też z Mamelonem przy obsypanej kwiatami kalinie japońskiej Viburnum plicatum var. plicatum. Ech... nasze japonki i owszem kwitną ale takiej obsypki nie ma. Mła przez moment podejrzewała że to 'Eskimo', no ale liście nie te. Ten egzemplarz wyspowy kwitł obficie jak buldoneżka, mła się zaczęła zastanawiać czy aby jej krzoczek kalinowy nie ma jednak zbyt wiele cienia. Kto wie czy go jeszcze nie przesadzę. Od myślenia o ogrodowych niepowodzeniach mła oderwał ją widok strzyżonego formalnie żywoplotu z kamelii, kwiaty pojawialy się na nim dopiero gdzie niegdzie ale mła już wypatrywała oczy. Czysty kamelioholizm, bo przeca przy tym żywym plocie rosły piękne okazy cyprysików, olbrzymie, o cudownych igiełkach.
Hym... w zasadzie określenie igiełka to do cyprysików nie bardzo pasi, niby drzewa szpilkowe ale przeca dojrzałe szpilki tych drzew określa się jako łuskowate. W każdym razie były piękne i zielone, napawdę godne by zawiesić na nich wzrok. Kiedy minęłyśmy ich szpaler przed nami otworzyła się przestrzeń widzianego wcześniej z góry klasycznego ogrodu z basenem i parterami kwiatowymi. Partery były obsadzone tulipanami i bratkami. Wyglądało to uroczo. Nie postawiono na mnogość odmian, było ich może cztery czy pięć, utrzymanych w podobnej tonacji barwnej. Podsadzone białymi i błękitnymi bratkami "robiły" tę część ogrodu. Klasyka, mniej czasem znaczy więcej. Mła wyprzedzila troszki Mamelona i Dżizaasa i czym prędzej udała się na poszukiwanie widzianego z najwyższego tarasu ogrodu z azaliami.
To miejce osobne, kiedyś było tu oratorium poświęcone świętemu. Rocco, stąd nazwa
"Giardino di San Rocco". Dziś po świętościach wiele się nie ostało, ogród ten
za to słynie z niezwykłego kwitnienia białych i różowych azalii, które wypada w kwietniu i
maju. Dziś częściej niż starej nazwy używa się nowego określenia - "Parterre delle Azalee". W tej części ogrodu znajduje się też "Voliera", którą mla nazwała Papugarnią, mła podreptała coby się z ptoszkami zapoznać ale ptoszki grzały się w słoneczku, nie zwracały na mła uwagi, cóś tam mamrocząco dyskutowały między sobą, odwracały się ogonem, wtulały łepki w piórka i usilowały drzemać. No to mła poczuła się jak mało atrakcyjna groupie czekająca w kulisach aż gwiazdorzy rocka raczą ją zauważyć. Potem mła sobie pomyślała że to przeca pora sjesty i ptoki mają przerwę. Hym... mła sobie pomyślała że lepiej polezie do tych azalii zanim ją jaki ptoszek opieprzy za zakłócanie przerwy poobiadowej.
"Parterre delle Azalee" obsadzona jest głównie azaliami japońskimi Azalea japonica, choć w pobliżu Papugarni rosną też azalie pontyjskie Azalea pontica. Te ostatnie są z daleka wyczuwalne, pachną obłędnie. Azalie widziane z góry wydawały mła się olbrzymie, jednakże dopiero przechadzając się pośród nich mła poczuła się maleństwem wśród monstrów. Azakie japońskie w naszym klimacie dorastają do około metra wysokości, niektóre po wielu latach. Te potwory z Isola Bella miały spoko ponad dwa metry. Sądząc po gęstości pędów i regularnym pokroju na pewno znają się z sekatorem. I to jest dobra znajomość, częsty kontakt. Mła nawet nie chce myśleć coby było gdyby sekatorowi się nie chciało. Od razu mła nabrala szacunku do swoich małych azalek japońskich, drzemie siła w tych jej niepozornych krzaczkach. Mła ma wrażenie żw w azaliowym ogrodzie dostrzegla startującą gunnerę Gunnera manicata, aletak do końca nie jest pewna bo gunnery to mła widziała w fazie dojrzałych liści, takich pod którymi zmieścilaby się mła, Mamelon i Dżizaas.
Z azalkowego ogrodu mła wolnym kroczkiem polazła ścieżką biegnącą kole "Giardino Triangolo" i"Ripiano ad est" , w której porastały rododendronowe drzewa. Znaczy niby krzewy ale dla mła wszystko co rośnie powyżej pięciu metrów to drzewo. Rosła tam też w pobliżu sosna, być może ta słynna Pinus potula, sosna meksykańska. Mła słyszała za sobą ochy i achy, to Mamelon i Dżizaas dotarły "Parterre delle Azalee". Mła pomyślała że one mojego wzrostu więc spoko pobłądzą wsód azalek, w związku z czym przystanęła przy oszalamiająco kwitnących rodkach. Olbrzymy kwitły kwiatami w kolorze ciemnego różu, pąki kwiatowe były w kolorze ciemnej czerwieni, mła leniwie zastanawiała się jaka to odmiana i kiedy posadzono tego rodka, który osiągnął tak monstrualne rozmiary. Za długo się jednak nie domyślala bo minął mła biały paw, który wyraźnie się spieszył. Mła sobie wysnuła że ma dyżur turystyczny w kolejnej części ogrodu i stąd ten pośpiech. Polazłam za nim, tym szybciej że lazł w kierunku moich ulubionych rodków o wielkich, krwistych kwiatach.
Lazłam za białym pawiem jak Alicja za białym królikiem, poszło mła lepiej niż jej, bo nie musiałam wpadać do żadnej dziury żeby znaleźć się w Krainie Czarów. Okolice "krwistego rodka" obsadzono tulipanami w odcieniach różu i wrzosu, dodano do towarzystwa niezapominajki i błękitne bratki. Całość dawała po oczach. Paw świadom obowiązków rozsiadł się na murku kole rodka i robił za ptactwo ozdobne. Wiedziało ptaszysko co czyni, z Torre dei Venti, robiącej za sklep z pamiątkami natentychmiast wypełźli turyści spragnieni focenia ptaszka. Paw łypnął na mła jakby chciał powiedzieć - A teraz popatrz! Przekręcił się na murku tak by ogon zwisał swobodnie za murkiem. Mła usłyszała basowe "Wunderbar!", które o dziwo wydała z siebie bardzo szczupła blondynka i już wiedziała że niektórzy to nie muszą ogona rozpostartego prezentować żeby wzbudzać zachwyty. Paw wyglądał jakby odwalał stały numer programu, oczko mu się zaczęlo zamykać a mła zaczęła podejrzewać że myśli sobie tym małym móżdżkiem w małym, białym łepku z grzywką z piórek - "Ci cholerni turyści, wszystko łykną!" Pewnie że łykną, kto by nie łyknął białego pawia na tle krwistych kwiatów rododendrona, w towarzystwie tulipków?! Gotowe dzieło natury. A może sztuki? A może i natury i sztuki, w tym barokowym ogrodzie jedno łączy się z drugim. Paw pracował a mła zauważyła że nadciągają Mamelon i Dżizaas, oczywiście gotowe focić pawia. No to mła pokiwała ekipie i udala się do sklepiku, w którym podziwiała ceny dla niej zaporowe.
Przez sklepik mła przelazła do "Giardino Quadro" vel "Giardino D'Amore". Szczerze pisząc to mła nie wie skąd ta druga nazwa, dlaczego akurat ten kawałek nazywany jest Ogrodem Miłości. Może z powodu któregoś z posągów ustawionych na tarasach powyżej tego miejsca, a może jest jakiś inny powód. Mła przyznawa że nie doczytała, ma nadzieję że jej wybaczycie. W kazdym razie ten ogród niezależnie od nazwy jest piękny i ma swój klimat, dla mla jest kwintesencją włoskiego ogrodu barokowego. Jest tu wszystko co do stworzenia giardino italiano jest potrzebne: bukszpany nasadzone w ten sposób by tworzyły haft, o wzorze niezbyt skomplikowanym i symetrycznym, basenik czyli ogrodowa woda, donice z cytrusami, parę odpowiedniej wielkości drzew zimozielonych, parę palm i mnóstwo drzewek cytrusowych rozpiętych na ścianach tarasów. Dojrzewają po południowej stronie piramidy schodkowej, w gorącym słoneczku, wśród Alp.
Mła się przyznawa do fascynacji espalierami czyli po naszemu szpalerami. Espalier ma jednakże takze inszą konotację, oznacza drzewo rozpiete na kracie bądź ścianie. U nas szpaler drzew przywołuje raczej widok równo sadzonych drzew alejowych, no insze klimaty. Na ścianach tarasów były właśnie cytrusowe espaliery, kwitnące i jednocześnie owocujące. Olbrzymie i pommelo, grejpfruty i cytrony z tą ich cudnie pomarszczoną skórką, cytryny z silnie pachnącą zarówno za sprawą kwiatów jak i owoców Citrus limonimedica
'Florentina', cytryna odmiany 'Diamante', słynna z jakości skórki, która uznawana jest za jedną z najlepszych nadających się do kandyzowania, 'Maxima' która słynie z owoców o wadze dochodzącej do trzech kilogramów. Te espaliery to oczywiście nie wszystko, tarasy zastawione są donicami, w których uprawia się delikatniejsze gatunki; pomarańcze, mandarynki. Kolo bukszpanowych żywopłotów kolejne donice z cytrynami, sadząć po sile razenia zapachu to 'Florentina'. Oczywiście oprócz stałych aktorów w tym teatrzyku pojawiaja się sezonowi statyści, mła bardzo przypadło do gustu nietypowe nasadzenie z braktów błękitnych i kremowo - zlotych łączonych z chryzantemkami drobnokwiatowymi. To było zaskakujace mla połączenie, urocze i bardzo paszące do cytrusowych klimatów. Bukszpany z kolei zostały ozdobione ciemnoczerwonymi tulipanami. Przez Torre della Noria, robiacą za kafeterię z cenami półzaporowymi mła przelazła na zachodnią stronę wyspy. Mamelon i Dżizaas w punkcie dawania kawy znalazły się natychmiastowo, ale kolejka była z tych odstraszajacych wiec podreptały za mła.
W tej części ogrodu rośnie Halesia diptera, drzewko rodem z Ameryki Północnej o kwiatach przypominających małe dzwoneczki. Podczas kwitnienia jedna wielka urodność. Pastelowa obsada donic na scalinata ostatniego tarasu grała z tą bielą aż miło. Potupałyśmy do cieplarni, która przytuliła się do tego tarasu, głównie było w niej paprotnie, mła poczuła że jest jej zielono jak u żaby i zaraz z tych wszystkich pałacowo - ogrodowych wrażeń nie zmieści się w sobie. Dobrze że dobrnęłyśmy do wyjścia bo powolutku słoneczko zaczęło szykować się do zachodzenia. Jeszcze przy samym wyjściu mła zoczyła roślinkę, którą uprawia. Oczywiście na Isola Bella to cholerstwo rosło olbrzymią kępą. Mamelon tyż sapnęła za mła, niektórych roślinnych porażek się nie zapomina. No i to by było na tyle o Isola Bella. Sorry że post chaotyczny i kilometrowy, to naprawdę było dużo wrażeń. Mła napisze Wam jeszcze że we wrześniu wyspy odwiedziła nasza Gosia i Piotruś, kuzynostwo Mamelona, podkręceni naszymi opowieściami. Mimo tego że wrzesień, że padało, że na Isola dei Pescatori pół sklepików było zamkniętych, wyspami byli zachwyceni. Jak kogo do północnych Włoch zaniesie to warto oblookać. W końcu to "La beauté, c'est la signature de Dieu."
No ciudnie, ach! Ciekawe jakby się mieszkało na takiej wysepce, no i w takich wnętrzach, fiu, fiu.
OdpowiedzUsuńNo, wiosną, latem i jesienią, zimą to zdawa się nie lubiano tam mieszkać. Przeciągi i chłodny wiaterek jeziorny. No i dobrze bo inaczej człeka by zeżarło z zazdraszczania. ;-D
UsuńPrawda😃
UsuńZimą to hotelowali w "Delfinie". Hym... jeżeli ceny w XIX wieku były takie jak teraz to też po książęcemu. ;-D
UsuńRoslinnośc i nasadzenia mnie urzekły, te tulipany i owocki,axh, ale jak pieknie komponują sie brateczki z chryzantemami, no az sie chce leciec do sklepu i kupić, bowiem chryzantem reszta jest jeszcze , a i bratki widzialam. No ale obawa o minusy nocne i rychly wyjazd pwstrzymujją . To juz niech zostanie jedna kolorowa chryzantemka i wrzosy, wzdech..
OdpowiedzUsuńDla mła te bratki z chryzantemami były odkryciem, no ale w końcu te nasadzenia fachury z RHS robią. Mła też ma wysortową chryzantemkę i jedną pierdonkową, znaczy doniczka won a ścięte do wazonu. ;-D
UsuńU mnie balkonują i zamierzam zimować , może akurat się uda.
UsuńMła sobie ustawiła na stole w dużej niebiewskiej donicy, żeby jej jesień robiły w domku.
UsuńAaa, wixhur i deszcz dopadly chryzantemkę, polecialy platki, no ale ona juz stoi z tydzień.
UsuńMla sfociła swoje chryzantemki domowe i w następnym wpisie so fotki. :-D
UsuńAch, włoska wiosna w listopadzie, DZIĘKUJĘ!!!! Reszta też cudna i będę wracać. Od razu napiszę mocno nie po kolei że po pierwsze, obiektyw i niebieskie kwiaty się nie kochają, niebieskie jest ignorowane i przeinaczane, to raz. Po drugie, to co oprócz wspomnienia o chamstwie, flejowatości i złodziejstwie jego rodziny wywinął Bonaparte że aż tak go pamiętają? W tym alkierzu popisał po ścianach?
OdpowiedzUsuńNapoleona we Włoszech pamiętają głównie dlatego że uprawiał złodziejstwo na taką skalę że Kompania Wschodnio Indyjska uczyniłaby go honorowym prezesem, gdyby tylko politycznie było to możliwe. Potem cóś tam pooddawano ale Luwr nie byłby Luwrem gdyby Napka porządnie rozliczyć. To że pasierb Napka zwinął świeczniki to prycho, Napek zwijał całe kolekcje, tzn. "kupował" za ułamek ich wartości albo brał sobie prezenty. No nie był też specjalnie dobrze wychowany. Poza tym tu się nałożyły stare sprawki, to nie był pierwszy raz kiedy Francuzi szaleli po północnej Italii. Oprócz złych sprawek to Napek przywiózł Włochom nieco nowych zasad dotyczących, he, he, he, wolności. Najeźdźca z misją. Np. za jego sprawą skończył się we Włoszech proceder kastrowania przed mutacją chłopców, coby uczynić z nich "musici", jak ich nazywano. No , wziął to na klatę w kraju melomanów. ;-D Jeśli chodzi o foty to coraz ciężej dogaduje się z obiektywem. :-/
UsuńMoje pierwsze wczorajsze wrażenia, oprócz zachwytów.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy zgromadzenie wiedzy a następnie przelanie jej na papier czyli komp zabrało Ci tyle czasu co zwiedzanie, czy jednak dużo więcej.
Wpis do wielokrotnego przestudiowania, na razie liznęłam tu i ówdzie. Dzięki za te piękne widoki, obiekty, ogrody, rośliny, przedmioty.
Mła już kiedyś pisała o grotach, pisała trochę o tej rodzinie, o herbach jeszcze nie ale po starych miastach Dalmacji herby mła kręcą. Sam pałac jest ciekawy, ten typ baroku mało u nas znany, bo niewiele się w Polsce zachowało z racji historycznych burz. O historii Isola Bella mła się wywiedziała, troszki poszperała w sieci, bez przesadyzmu. O konferencji w Stresie mła się uczyła nie bardzo chcąc, bo jeden taki szkólny pan się uparł żeby genezę konfliktu pod tytułem wojenka II ogólnoświatowa rozciągnąć i przeciągnąć przez wszystkie konferencje. Mła przez sen ćwierkała Rapallo, Locarno, Monachium, porozumienia moskiewskie. Tyle z tego ma że rozumie potrzebę tzw. więzi transatlantyckiej i smętek upadających imperiów, UK i Francję mam tu namyśli, Rosja to jeszcze inne bajka choć podobna. Jeśli chodzi o zwiedzanie to mła stoi na stanowisku że dobrze wiedzieć co się widzi. Tylko obrazy mła stara się oglądać na świeżo, no ale tu ma podkład, bo kształcili, kerunkowo, he, he,he.
OdpowiedzUsuńZ roślinnych porażek rośnie na Pięknej wyspie Izabelli długosz. U mnie klęska, nie pasowało mu. A pewnie, co będzie rósł u mnie jak może w TAKICH okolicznościach klimatycznych, estetycznych, historycznych..... Ech.
OdpowiedzUsuńU mła długosz nadal rośnie, dziesięciocentymetrowy. ;-D
OdpowiedzUsuń