Strony

piątek, 30 sierpnia 2024

Codziennik - ostatni sierpniowy weekend

No i mija ten cholernie ciężki dla mła tydzień, przede mną ostatni sierpniowy weekend, który nie zapowiada się wcale leciutko. Mła jest w trakcie likwidacji mieszkania Ciotki Elki  i Włodzimierza. No nie jest to czynność nastrajająca  jakimś szczególnym optymizmem, pomijając trudy fizyczne, to strona emocjonalna przedsięwzięcia jest z tych ciężkawych. Na szczęście mła ma odskocznie, pojechała z Mamelonem i Sławencjuszem oraz ich psimi dziefczynkami na działkę Gosi i Piotrusia, gdzie na memłonie przyrody odpoczywała psychicznie i oglądała kfioty, w tym ten bakłażana, widoczny na fotce obok. Niby kfiot zwyczajnie psiankowaty ale mła zaskoczył jego rozmiar, to naprawdę dość duży kfiotek, o wiele większy niż te widywane na pomidorach czy ziemniakach. Uroczy, bakłażan zawsze u mła cieszyl się wielkimi względami z powodów kulinarnych, teraz mła zaskoczyła  jego kfiotowa urodność.

Dobrą odskocznią od smętków likwidacyjnych były też odwiedziny u "kocich siostrzeńców". Zarówno Cio Mary jak i Dżizaas z Jądrzejem byli wyjechani na tzw. małe wakacje. Czas spędzony z diabelską trójką był dla mła nadzwyczaj miły, bowiem trójeczka z piekła rodem  na upał reagowała chrapaniem. Tak  kombinowały żeby się ułożyć w zasięgu wzroku mła i zapaść w błogą drzemkę. Po południami mła musiała polewać balkon wodą, coby nieco schłodzić jego powierzchnię i siostrzeńcy wylegali by balkonować. Chrapanie balkonowe jest całkiem insze niż to domowe, jako żywo przypomina chrapanie  ogrodowe stada mła.  No wicie rozumicie, niby śpimy ale świetnie widzimy tego gołębia co ma  poidełko u sąsiadów i nie tolerujemy takiej bezczelności jak latanie jakichś zabłąkanych ważek. Na szczęście balkon osiatkowany, więc w miarę bezpieczny.

Odstresowując się przy siostrzeńcach mła troszki poczytała, żeby czymś zająć myśli. Troszki o zarazie, znaczy o największej epidemii znanej ludzkości - ekspansji dżumy w połowie XIV wieku, która zajęła niemal całą Eurazję i część północnej Afryki. Mimo fatalnego tłumaczenia i powtórzeń lektura z tych pouczających, bo rozpatrująca zjawisko w wieli odniesieniach, dla mła istotne były teorie przypisujące powstanie realnego zagrożenia dla ludzi związanych z maltuzjańską teorią rozwoju i to zarówno wśród populacji ludzkiej jak i zwierzęcej. Lektura z tych popularnonaukowych, "Dżuma. Czarna Śmierć"  tak się książczyna nazywa. Zwojów nie przepali a coś tam wniesie. Poczytałam też trochę Ludwika Stommy, lubię ten rodzaj lektury pisany przez erudytów, swobodnie wychodzących poza wąski krąg specjalizacji. Tym razem były to: "Nasza Europa" i "Królów polskich przypadki". Dopieściłam się też lekturą paru przepisów Julii Child, żarcie zawsze mła podnosiło na duchu.

O filmach oblookanych, niegrzeczności zazdrosnego stada i gryplanach mła napisze nieco później.  Teraz padam wykończona upałem. W Muzyczniku dziś kocia lista przebojów. Mła uwielbia piosenkę nr 8, może dlatego ze śpiewak nie jest wystraszony tylko żądający. Cdn.


piątek, 23 sierpnia 2024

Żegnamy Włodzimierza

No i nie ma już z nami ciotczynego Włodzimierza, zawinął się cichutko. Niepokoiliśmy się i uradziliśmy wezwanie straży, była akcja i w ogóle. Włodzimierz byłby zdegustowany z powodu tego szumu ale co było robić? Sąsiedztwo wstrząśnięte, mła nieco mniej,  bo szczerze pisząc od pewnego czasu spodziewałam się takiego obrotu spraw. Zero leczenia, ograniczanie do minimum kontaktu z ludźmi, odlot od realu w kierunku świata w którym nadal żyła Ciotka Elka - to się utrzymywało i nie wróżyło niczego dobrego. Włodzimierz umarł  bo po prostu nie chciał już dłużej żyć. Gienia spytała mnie dziś czy zrobiliśmy wszystko co możliwe żeby go wyciągnąć z doła. Mła odpowiedziała jej że nie można nikogo do życia zmusić i że dokarmiając Włodzimierza i wciskając mu niemal na siłę żarło robiliśmy co było można. A on dziobał jak ten ptoszek przez uprzejmość i tyle. Odpływał potem przy ćwiartce i spał, coraz więcej, jakby sobie miał wyśnić życie. Lekarza nie wpuszczał za próg,  od rodziny nie odbierał telefonów, po prostu uciekał od wszystkiego co go wiązało z ludźmi. Pytanie "Kto widział Włodzimierza?" to był w naszej kamienicy stały element konwersacji towarzyskiej przez ostatni rok. Qurcze,  narzucaliśmy  się mu z tymi naszymi chęciami wciągnięcia go w nasze sprawy, w  pogwarki, mła nawet powrzaskiwała na niego, co mu zawsze dobrze robiło, bo czuł się jak w czasach kiedy Ciotka Elka opieprzała go za całokształt. Co jeszcze mogliśmy zrobić? No i stało się jak to nam Włodzimierz zapowiedział - "Drugiego Bożego Narodzenia bez Eli to ja już nie przeżyje, jedno takie mi wystarczy". Mła ma takie mieszane uczucia, z jednej strony żal człowieka a z drugiej ulga, bo to Włodzimierzowe życie nie życie  się skończyło i on się już nie męczy z tym swoim niewyleczalnym smutkiem. Z lekkim zdumieniem stwierdzam że ulga przeważa, może dlatego że czułam że to odejście nade mną wisi. Rok temu odeszła niespodziewanie Ciotka Elka, potem powoli gasła mi Małgoś, teraz funkcjonujący od roku w charakterze półducha Włodzimierz. Trzy osoby w naszej kamienicy, ważne dla mnie. Przede mną jeszcze jedna paskudna konieczność, muszę zawiadomić o  śmierci Włodzimierza Pana Dzidka, który w tym roku pożegnał Edmunda a dwa tygodnie temu Bejbiego, kundelka , który był z nim od 16 lat, Czuję że będzie to ciężka rozmowa, taka twarzą w twarz. Ech... nie ma lekko.

środa, 21 sierpnia 2024

Prasówkowo - z Niemiaszkowa i Brytolandu, bardzo krótko info wojenne i wyborcze z Hameryki, troszki z Azji

Mła spod bieżączki politycznej, spod tych wszystkich zawirowań gospodarczo społecznych usiłuje wydobyć jakieś rozsądne sygnały o tym w którą stronę podążamy, bo niewątpliwie jesteśmy u progu zmian. Niekoniecznie to są takie zmiany o jakich to nam opowiadają politycy, jak zwykle przeceniający swoją sprawczość, to są zmiany które podążają za technologią, której   nijak zadekretować  się nie da.  Jak było do przewidzenia po wyborach zielony wał nie jest już tym czym był przed nimi. Mam wrażenie że klasa polityczna chciałaby żeby o zielonym wale było jak najciszej ale wcale nie jest, bowiem szczęśliwie do głosu zaczęli dopuszczani być  ci, którzy przed zielonowalizmem ostrzegali.  No i ten głos to w mainstreamie się teraz przedrukowuje.

Przykład nr 1; z wysokiego C  - Niemcy już wiedzą że sypią się nie z powodu samego covida złego  czy ciężkiej dla nich wojny na Ukrainie, czytaj przez zaniknięcie  taniego gazu.  Niemcy cierpią bo kraj polazł w utopijny zielony wał zamiast zająć się dziedzinami w których można postawić na  jak najbardziej realne technologie.  Skutek jest taki że Niemcy są  nieco zapóźnione informatycznie,  nieco rozklekotane komunikacyjnie a biurokracja ładuje się z  butami w  życie normalnego Niemca, nakazując mu wymieniać piece na te oszczędzające planetę.  Jest to tak głupie że nawet karni Niemcy zaczynają mieć tego dość. No, może  Niemce by zdzierżyły ale te ponad 25%  społeczeństwa, które w Niemczech się nie urodziło nie zdzierży. Mła Wam króciutko zacytuje z "Bild" jakie to toczą się spory w niemieckim zarzundzie - "Minister Lindner w rozmowie z gazetą "Handelsblatt" skrytykował plany podatkowe wicekanclerza Habecka. - Zaproponował zaciągnięcie setek miliardów euro długu, aby politycy mogli następnie wypłacać dotacje firmom. Taka polityka zadłużenia nie ma sensu z ekonomicznego punktu widzenia - powiedział". Wicie rozumicie, zielonym firmom majo być wypłacane piniądze z długu, który będą spłacać wszyscy obywatele Niemiec. No i niech mła któś teraz powie że Niemce to nie jest raj dla korpo? Przykład nr 2; - z niższego C  -  Wreszcie Urząd Miasta Warszawy dostał porządny opiendrol w jak najbardziej mainstreamowym serwisie Łonet w kwestiach "rewitalizacji" parków. Rewitalizacja na siłę miejsc dzikich nie ma nic wspólnego z ekologią,  to szastanie kasą na kosteczki brukowe, urządzenia do ćwiczeń - kwiczeń, cudnych latarenek powodujących skażenia światłem miejsc,  które  nim skażone być nie powinny,  służy chyba jedynie zaspokajaniu ego urzędników i napełnianiu kieszeni znajomym przedsiębiorcom ( znamy te przetargi ). Ławki i kosze na śmieci OK, ogradzanie niektórych parków takoż, ale zamienianie ich w "miejsca przyjazne ludziom" to nieporozumienie. Park to kawałek Natury a nie przycinana trawka pod sprzętem do ćwiczeń. Co prawda pierwsza jaskółka nie czyni wiosny ale mła odnotowała ten głos rozsądku w tym nadpoprawnym  medium.

Zielony Ład będzie zanikał proporcjonalnie do wkarwu ludu na rosnące koszty życia! Ostatnim bastionem oporu są i jeszcze troszki będą Niemcy, skąd cała zielonowałowa historia się wywodzi ( patrz pomysł na zostanie hubem gazowym Europy i narzucanie UE zieloności za pomocą soft power po to, by ten pomysł gazowy - czytaj paliwo wiecznie przejściowe -  zrealizować ), ale mła przewiduje  w związku z wyborami majaczącymi na horyzoncie, że w Reichu z zieloności mało co się ostanie. Opór niemieckich polityków mła nie dziwi, od ponad ćwierć wieku niemieccy kanclerze,  niezależnie z jakiej partii by się nie wywodzili, mieli  fioła na punkcie Energiewende. Utrwaliło się. Nadmierny wpływ  Niemiec na UE przyniósł też jej kłopoty ( niektórzy w KE jeszcze tego nie zauważyli ale jak dalej będą bredzić o śladach węglowych to inni pomogą im zauważyć ), też ten z masową migracją, teraz wszyscy się na Niemiaszkach wyżywają, bardzo chętnie zapominając przy tym że rachunki za kolonie są nieprzyjemne w płaceniu. O imigrantach średnio mła się chce pisać, bo młowym zdaniem wszyscy by ich łyknęli, gdyby nie jedno - spadek realnych dochodów, co  najbardziej widoczne jest w UK. Tam zwala się na migrantów nie tylko problemy gospodarcze,  tam zwala się na nich  problem klasowy, którego politycy brytyjscy nie byli w stanie załatwić przez całe poprzednie stulecie. Że to o to kaman najlepiej widać po tym że tzw. zamieszki rasowe nie miały  miejsca w stolicy. Bo stolica to całkiem insza inszość, jakbyście byli w innym kraju, hym... nawet dośc  nowoczesnym.  Tak po prawdzie to imigranci są tylko objawem, pianką na piwku, które sobie nawarzyli najbielsi z białych "rodowici" Brytyjczycy. Teraz cóś jak powtórka z nastrojów z lat  60, kiedy  wprowadzono pod naciskiem społeczeństwa prawo że ludzie z kolonii to jednak nie  "British subjects",  tylko osoby niechciane. Rząd sprawę zaostrza wywierając naciski na mendia,  by sprawa masowych protestów antyimigranckich  ładniej wyglądała, no wicie rozumicie - ta cholerna skrajna prawica to wszystko nakręca a nie Mary i John.

Wiadomo, boją się rosyjskich farm trolli ale przyklepywanie  guana nigdy nic dobrego nie przyniosło.  Brytyjskie białe protesty jak ruchawki BLM, po śmierci świętego Loyda, co mła utwierdza w przekonaniu że tzw. etniczność zamieszek  jest cóś wtórna. Najpierw  coolorowe się poczuły i demolowały, teraz białawe się poczuły i demolujo, w odpowiedzi na co demolujo znów coolorowe.  Hym... demoluje patolia, bez względu na coolor skóry. To są protesty sfrustrowanych, bo albo brexit nie wyszedł albo zachodni sen się nie ziścił. Generalnie miało być inaczej, fajne życie dla wszystkich a tu dupa! Gdzie so te obiecywane tylokrotnie dobrutki?! Tym ludziom najprostsze wytłumaczenie do głowy nie przyjdzie. Dobrutki odjechały dawno temu  do kieszeni globalnych koncernów i niewielkiej grupy zarzundzających tymi  molochami. Im wincyj kasy wydojonej z tzw. klasy średniej, szybko zamieniającej się w klasę niższą, tym kieszonki nielicznych bardziej wypchane, politycy bardziej skorumpowani, poziom usług  publicznych niższy, krąg najuboższych się poszerza.  Ludzie protestują dziś z powodu rzeczy wtórnych: migranci, masowa turystyka, klimatyzm i antyklimatyzm, coolorowi albo biali rzundzą na dzielni, kochamy  Humus  i nienawidzimy  Żydów albo odwrotnie ale nikt jakoś masowo nie protestuje w kwestii tego że molochy gospodarcze rozrastają się nadmiernie i zagrażają demokracjom, że kapitał jest uprzywilejowany względem ludzi świadczących pracę, że ludzie tacy jak Musk  i Gates za wiele sobie pozwalają, że państwa usiłują nas kontrolować w sposób bezwzględny, choć świetnie wiemy  że z tym zapewnieniem bezpieczeństwa na które przy tych inwigilacjach się powołują jest średnio. Nikt  jakoś nie protestuje przeciwko nadmiernej cyfryzacji życia, gdyby nie covid i wojna to Szwedzi już by mieli piniądz cyfrowy, na szczęście w porę któś tam otrzeźwiał. Wszystko co ma narzucić wędzidło wielkiemu kapitałowi  i uczynić go narzędziem do bogacenia się społeczeństw a nie  1% populacji,  nazywane jest  przez dużą część elitek komunizmem a społeczeństwa to łykają zajmując się czymś w rodzaju "protestowania przeciw objawom". 

No niestety, w UK ludzie cóś słabo wpadają na pomysł że dziel i rządź jest właśnie na nich wykonywane. Pultają się o objawy zamiast krytycznie spojrzeć na własne poczynania. Bo przecież ta fala migracji co to dzisiaj be  to była zapowiedziana.  Stało się przecież dokładnie tak, jak chcieli, mniej ludzi z krajów UE, a więcej spoza Europy. Mła  pamięta kiedy Theresa May mówiła w 2019, że nie może być tak, że ludzie z UE "wpychają się w kolejkę" przed tych  z którymi pobrexitowe UK wiąże nadzieję na rozwój, znaczy  na to  że będą  pracować za jeszcze mniejsze pieniądze. Ten model rozwoju  gospodarczego  opiera się na cięciu do bólu kosztów pracodawców, gospodarka "chodziła" na taniej sile roboczej importowanej z krajów słabszych gospodarczo od dziesięcioleci i gdyby w wyniku cholernych nierówności dotyczących opodatkowania pracy i kapitału nie powstała sytuacja że ze  świadczonej  pracy coraz ciężej się utrzymać tubylcom a na dobrótki państwa socjalnego typu  bezpłatna służba zdrowia kasy brakuje  i jeszcze na UE nie da się już niczego zwalić, to Brytyjczycy by na ulicę nie wyleźli, choćby codziennie kogoś zarzynali. Dziś ludzie, którzy wrzeszczeli że brexit  konieczny bo z tą  cholerną Europą z której ciągną do nas Polacy, Rumuni i inni to tragedyja, pienią się że żyją w krainie Babel i pomstują na kolejna falę  migracji. Gdyby nagle część Szkotów postanowiła zjechać do Anglii też by protestowali.  Nad UK ciąży los exmetropolii, ludzie ciągną  bo metropolia  to dobrobyt, przynajmniej w sferze PR. W to że możliwy dzięki półdarmowej pracy  migrantów, nikt w tym UK nie chce  wierzyć. Nie chcą bo to cóś mało przyjemne. 

Teraz lokalsi czują się ponoć jak nie u siebie, to poczucie przykrywa frustrację olbrzymiej części społeczeństwa tym że  emigrant  nie jest już gorszym, tubylcy właśnie się orientują że zaraz ich status się zrówna, co przy ubożeniu społeczeństwa wzbudza grozę klasy średniej i niższej. Brytyjczycy nie chcą  się "staczać", choć z tym staczaniem to od dawna jest przerżnięte zważywszy na to  jak potężna część brytyjskiego społeczeństwa i to z grupy  bielszej niż śnieg,  to niewykształceni, spatologizowani, niepracujący, którzy są łatwą grupą do kontroli. To super elektorat, sterowalny, zająć go można problemami typu sraczka w rodzinie królewskiej, nie patrzy na ręce władzy i nie potrafi jej kontrolować. Politykom w to graj, utrzymać się u władzy, nie być rozliczanym z przekrętów - marzenie. Łatwiej zwalić na emigranta problemy rodziny, która od pięciu pokoleń żyje na zasiłku niż przyznać że lokalsi  razem z każdą  nową falą naturalizowanych migrantów tworzą dzielnice "niewolników socjalnych",  którzy za regularne zasiłki i wizję ich przedłużania będą głosować  tak jak trzeba i na kogo trzeba. Nie umiem tego inaczej nazwać - w UK panuje kult porażającej  głupoty, klasyczny klasizm i przy tym tak totalne oderwanie elit od społeczeństwa że tylko Niemiaszki wyhodowały sobie cóś podobnego. Czy dla UK i Niemiec jest jakaś szansa na wylezienie z kryzysu? Jest, ale będzie bolało. Wszystkich,  od dołu do góry.

Na Wschodzie tym razem zmiana. Jakościowa i mająca dalekosiężne skutki.  Ukraińcy weszli do Rosji i... No i nic! Qurcze, nawet pijany Dima Miedwiediew przestał miotać bluzgi a Wujek Wowa uznał że to go nie dotyczy i pojechał do Azerbejdżanu żeby przypomnieć że jeszcze żyje i wykombinować jakieś obejście sankcji. W Rosji góra udaje że nie ma problemu, a doły zauważyły że góra ostatnio wyłysiała i zmarszczki ma. W Rosji coraz jaśniej widać konflikt pokoleń. Ci pamiętający Sojuz i dupandę lat 90 i 30 latkowie i młodsi. Ci młodzi chcą głosować nogami, tym bardziej że nowy pobór u proga, starzy żyją minioną wielkością ZSRR i to im wystarczy do szczęścia, dopóki nie zaczną wisieć nad nimi drony, ukraińskie albo własne. Ukraińcy chyba postanowili odpuścić sobie Donbas, bronią go średnio. Szczerze pisząc tak średnio że jest to zastanawiające. Hym... Może doszli do wniosku że z ludźmi z Donbasu im jednak nie po drodze. Z drugiej strony w Donbabwe po  dwóch i pół roku wojny miłość miejscowych do Rosjan cóś się wypaliła. Zdziwne to, choć najzdziwniejsze były reakcje tzw.  sojuszników i tzw. neutralsów na ten ukraiński wjazd na chatę. Zdaje się że Rosjanie są już bardzo bliscy zmiany porządku światowego, może nie tak jak chcieli ale cóś się przez te prawie dwa tygodnie od napaści ukraińskiej na pokój miłującą  Rosję zmieniło - zanika wiara w te mityczne syberyjskie odwody, dochodzi do rozumków ta prosta prawda że surowce są naprawdę coś warte tylko wówczas gdy masz technologie by je wydobyć i przetransportować, że demograficznie Rosja to nie Indie. Niektórym się ciężko z tym stanem rzeczy pogodzić, po prostu inaczej sobie Rosję wyobrażali. Była dla nich państwem tylko nieco mniej silnym niż stary Sojuz, a tymczasem jest jeszcze bardziej wyliniała niż UK czy USA. Wszystko psieje na tym świecie, Rosja tyż.

W USA Ryży i Kamala idą  łeb w łeb, mła obserwuje i się specjalnie nie zachwyca. Na tle młodszej Kamali Ryży cóś zaczyna bidenić a Kamala jedzie na głupawym rechocie, który zdawa się jest jej znakiem firmowym. Żadne z tych dwojga nie ma nawet cienia szansy by rozwiązać te najbardziej palące problemy Stanów, śmiem wątpić by byli w stanie skleić spolaryzowane do bólu społeczeństwo. Zresztą po co mieli by to robić? Divide et impera, cóś jak w UK. Mła zauważyła z lekkim zdumieniem że wbrew pozorom nie jest już aż tak istotne jak jeszcze dekadę temu, kto będzie zasiadał w Białym Domu za głównym biurkiem. Chyba w Stanach powoli dojrzewają do jakichś zmian strukturalnych, bo władza im się psowa. Cóś tam pitulą na ten temat, na razie pokątnie. Może to i dobrze z tymi zmianami. W sumie nic ciekawego z tymi wyborami teraz, zdaniem mła którekolwiek z nich wygra,  zrobi to o włos. No i będzie grało w orkiestrze wg. partytury napisanej przez kogoś innego. Bardziej mła ciekawi jak będą wyglądały wyniki wyborów do Izby Reprezentantów i Senatu. W Chinach nadal słabo, miało być fajnie ale nie jest. Po ostatnim zjeździe partii jakby cóś tam świtało różnym takim że górka partyjna nie bardzo wie co robić z tym pełzającym kryzysem.  Na razie na potęgę budują flotę, może do kolonizowania Afryki.  Hym... jeszcze na dobre do tej Afryki nie weszli a już ich tam nie lubią. Problem w różnicach kulturowych i w chińskim przekonaniu że są predestynowani do stworzenia cywilizacji globalnej. Jak tak dalej pójdzie to Afryka prędzej czy później wytłucze im ten pomysł z głów. W Bangladeszu wdzięczny lud podziękował władzy, znaczy władza uciekła. Chyba tekstylia podrożeją i jeszcze parę innych rzeczy. Na Bliskim Wschodzie wszyscy grożą wszystkim, wielkie wyczekiwanie. No i to by było na tyle. Mła starała się z tego mułu niesionego przez serwisy wybrać cóś konkretnego, co może mieć na nas jakiś wpływ. Szczerze pisząc to jestem zmęczona tym taplaniem się w info, z których większość to jakieś nieistotne pierdoły. Czuję się zwolniona z robienia prasówki przynajmniej do 21 września.


P.S. Nasza "mynistra" od zdrowia Leszczyna powołała tego... niejakiego Grześkowskiego, faceta od  maseczek i wyciągów nad stolikami restauracyjnymi,   na Głównego Inspektora Sanitarnego. Cóż, władza pozbawia ludzi rozumu, jak się covidnianin rozwinie to kolejne wybory Tusku będzie miał z główki. Grześkowski już pituli o maseczkach, jakby lekarstwa nie znał. Trza wpuścić do kraju dwa miliony luda z kraju  niewyszczepialnych i srandemie mijają jak ręką odjął.

P.S. do P.S. "Polam i wszystko jasne!" - chodzi o to żeby państwo powszechnie refundowało Paxlovid. Kasa, misie, kasa! Pozwólcie że zacytuję "Paxlovid jest pierwszym doustnym lekiem zarejestrowanym w leczeniu ambulatoryjnym COVID-19 o łagodnym lub umiarkowanym przebiegu. Charakteryzuje się 88 -procentową skutecznością i wysokim poziomem bezpieczeństwa. Paxlovid nie stanowi alternatywy dla szczepień, które nadal są najważniejszym narzędziem walki z pandemią COVID-19."

sobota, 17 sierpnia 2024

Codziennik - koci weekendownik "na wyjściu"

Mła ma w ten weekend dyżur u kocich siostrzeńców, bowiem Dżizaas i Jądrzej "na wyjeździe", znaczy mła będzie "na wyjściu".  Ponieważ jest straszliwy gorąc mła ma dla Was troszki ochłody. Wiem, wiem,  film jest  zagramaniczny i nikt za nas nie czyta, trza  włączyć opcję napisy i samej lub samemu się męczyć. Ale jest szansa że po obejrzeniu spojrzycie na świat chłodniej, bez rozgorączkowania.  No  chyba że fala gorąca  Was zaleje na wspomnienie ostatniego rachunku za prund, he, he, he.

Padnięta jestem, jutro napiszę więcej, dziś oczekuję na opad. Siostrzeńcy koci są słodcy, za to moje stado cóś obrażone. Olewają mła, śpią w ogrodzie ale jak mła pachnie kimś innym kocim to granda że mła się szwenda!

środa, 14 sierpnia 2024

Miasto Ódź - Księży Młyn i okolice - część druga

W "Przeglądzie  Tygodniowym" nr 37 z roku 1889 ukazał się taki tekst  -  "Ciekawą niezmiernie dzielnicą jest dzielnica zwana Pfaffendorfem, a właściwie Księżym Młynem, należąca prawie wyłącznie do Scheiblerów. Bogata ta rodzina posiada
w mieście pod samymi fabrykami 16 morgów, w ogóle zaś należy do nich w mieście 300 morgów. Rozumie się, iż na tak olbrzymiej przestrzeni można było utworzyć całe miasto, co też i zrobili. Domy dla robotników tworzą tu całe ulice, są tam sklepy, jest lekarz, apteka, akuszerka, felczer, oddzielna straż ogniowa, orkiestra fabryczna, szkoły, osobny plac targowy, park spacerowy, słowem, jest to same w sobie miasteczko, liczące kilka tysięcy mieszkańców, w którym wznoszą się dwa pyszne pałace członków rodziny króla bawełnianego. Życie tam płynie odrębnym korytem, miasto nie wie, co się tam dzieje, reporteria nawet tam nie dociera, choć, co prawda, jest ona w Łodzi mniej wścibska niż gdziekolwiek indziej. Jest to może najciekawsza część miasta."  Jak widzicie już w XIX wieku zdawano sobie sprawę z niezwykłości tego projektu. Nie że takie założenia były nieznane, one były nowością w zaborze rosyjskim.  Pierwsze projekty osiedli przyfabrycznych powstały w Anglii  już w XVIII wieku. Za ich powstaniem  przemawiała zarówno motywacja moralna, poprawienie losu robotników najemnych, jak i  kalkulacja, robotnicy  mieszkali blisko fabryki w kontrolowanych warunkach. Ta kontrola rozciągała się daleko poza pilnowanie odpowiednich warunków mieszkaniowych,  mła nie dziwi się że famuły  przypominały koszary.  Zacznijmy jednak od brytyjskiej historii tego typu przedsięwzięć.

Richard Arkwright był brytyjskim przedsiębiorcą, takim, któremu się powiodło. Wraz z zamożnym bankierem,  Davidem Dale, postanowili zainwestować w ideę miasta ogrodu dla robotników. W pierwszym dwudziestoleciu XIX wieku współwłaścicielem i dyrektorem całego przedsiębiorstwa został Robert Owen i wówczas dopiero zaczęła się jazda na całego.Owen  był zwolennikiem koncepcji społeczeństwa kształtowanego przez środowisko w którym  żyje, znalazł drogę do innych przemysłowców,  bo  krótko stwierdził że warunki bytowania wpływają na wydajność pracownika.  Zatem  zapewnienie odpowiednich warunków pracy, mieszkań oraz stworzenie możliwości szeroko pojętej edukacji przyczyni się do wydajnej pracy. No wicie rozumicie, i wilk syty i owieczka cała, wszyscy zadowolnieni. Początkowo traktowany jako radykalny projekt, z biegiem czasu zaczął tracić na radykalizmie, społeczeństwo się z nim oswajało i pewne rzeczy przestało uważać za utopię.  W obrębie osiedla fabrycznego Owen utworzył sklep, szkołę, a nawet  taką zdziwność  jak  instytut kształtowania charakteru, także kasę oszczędności oraz fundusz dla chorych. Te  działania sprawiły, że fabryka i związane z nią osiedle stały się  samodzielnym bytem, niezależnym od miasta przy którym  wznoszono fabrykę.  Tego rodzaju przedsięwzięcie stało się z czasem wzorcem   dla wznoszonych  tego typu zespołów, zarówno w  w Wielkiej Brytanii, jak  i Europie. kontynentalnej. Było to  bowiem rozwiązanie jakiego wymagał  niemal błyskawiczny rozwój gospodarczy.  Industrializacja i urbanizacja miast stworzyła nowy sposób życia społeczeństwa, trza to było jakoś ogarnąć, bo nagle sporo spraw wymagało sprawnego zarządzania żeby się anarchia nie wkradła.

Jak wiecie z poprzedniej części wpisu o Księżym  Młynie i okolicach, Karol Scheibler był człowiekiem ukształtowanym przez rozwiniętą technicznie kulturę zachodnioeuropejską, był niejako produktem cywilizacji przemysłowej,  z tym jej całym zdziwnym dobrodziejstwem inwentarza. Jak Wam już pisałam, obraz Bucholza, archetyp łódzkiego przemysłowca nie bardzo przystaje do prawdziwego Karola Scheiblera, człowieka, który w stworzeniu  odpowiedniego środowiska socjalnego dla pracowników widział zarówno swój zysk jak i podniesienie jakości ich życia. Pamiętajcie że w drugiej połowie  XIX stulecia na ziemiach niemieckich zjednoczonych przez Prusy zaczęto budować system ubezpieczeń socjalnych. Jasne że chciano w przypadku pracowników najemnych  uniknąć ich radykalizacji, ruchy lewicowe złożone z prawników ( wicie rozumicie, w tych międzynarodówkach robotniczych to prawie robotników nie było, głównie dość dobrze uposażeni synusiowie odpowiednich tatusiów te struktury tworzyli ) mogłyby politycznie wzrastać na niezadowolnieniu społecznym  w demokracjach parlamentarnych. Tak, wiem, brzydkie ale prawdziwe, od początku ruchu lewicowego któren się oparł o myśli Marksa i Engelsa chodziło  o przejęcie władzy politycznej przez elity, czyli jeździe na pleckach robotników po frukty związane z władzą. Bismarck postanowił  zmniejszać  bazę niezadowolnionych, system emerytalny o którym dyskutowano na poważnie przynajmniej od lat 50 XIX wieku to była całkiem nowa jakość, która w państwach zachodu Europy jak i w Rosji zapewniła na jakiś czas spokój społeczny. W takim klimacie Karol Scheibler postanowił zbudować osiedle przyfabryczne.

Nie bez znaczenia dla tego projektu fabrycznego miasta - ogrodu była też protestancka formacja religijna Scheiblera, ten  charakterystyczny dla średniowiecznych miast kult majstra cechu, który dla swoich czeladników miał być ojcem, był szczególnie żywy w środowisku protestanckim. Taka chrześcijańska, protestancka  idea społeczna przetworzona i dostosowana do realiów  ery  przemysłu, znacznie wcześniejsza niż katolickie próby cywilizowania dzikiego kapitalizmu w sposób  inny niż okazjonalna dobroczynność,  były przeciwwagą dla coraz bardziej popularnych idei socjalistycznych.  Socjalizm kojarzono z materializmem dialektycznym, ateizmem i tym podobnymi zgrozami dla konserwy, z punktu widzenia osób religijnych konieczne było danie świadectwa i walka z tymi zgrozami. Kreacja przedsiębiorcy jako "dobrego ojca" do dziś jest  żywa, Gatesy i Muski czerpią z niej pełnymi garściami, choć obecne stosunki pracy czynią ją coraz bardziej anachroniczną. Postawy paternalistyczne wobec obcych ludzi, związanych stosunkiem innym niż rodzinny, kojarzą się dziś raczej z autorytarnymi sposobami zarządzania, czymś nieuprawnionym  jak włażenie z butami w prywatne sprawy obcych ludzi.  Jednakże w XIX wieku bardzo ceniono "surową miłość ojcowską" przedsiębiorców, nikt nie sarkał na to że pracodawca  w zasadzie programuje życie pracowników.  Przyfabryczne osiedla mieszkalne, które przywiązywały pracowników do miejsca ich pracy, nikogo nie oburzały w świecie w którym służba domowa uważała za normalne spanie w składziku przy kuchni, kontrolowanie jej wydatków i grzebanie w przez państwa w jej własnych rzeczach. Słowo opieka czyniło tu cuda, zaopiekowani ludzie byli w stanie znieść kontrolę, bezpieczeństwo to zawsze słowo klucz kiedy chce się odebrać człowiekowi troszki wolności.  

W XIX wieku to bezpieczeństwo  nie było jednak wcale iluzoryczne, kosztem poddania się kontroli pracodawcy zyskiwano poziom zabezpieczeń socjalnych o jakich powszechnie marzono. Mła zarysuje wam tu tło i zrozumiecie od razu dlaczego Księży Młyn był dla wielu upragnionym miejscem zamieszkania. Robotnicy w  Łodzi, stanowili w drugiej połowie XIX wieku według wiarygodnych szacunków ponad 70%  mieszkańców paruset tysięcznego miasta. Charakter  łódzkiego przemysłu, to  włókiennictwo powszechne,  sprawił że miasto Ódź było miastem robotnic.  Stopień feminizacji produkcji włókienniczej spowodował znaczące zmiany  społeczne i ekonomiczne. Miasto Ódź w tym czasie  było  miastem  ludzi młodych, większość robotników miała po 20 - 30 lat. Odsetek osób niebędących głowami rodzin był w mieście Odzi większy niż w innych ośrodkach przemysłowych. Dlaczego tak było? Kobieta pracująca w przemyśle miała nie najlepszą reputację.  W ogóle kobiety pracujące  na własne utrzymanie poza domem uchodziły do czasów pierwszej wojny światowej za solidnie podejrzane. Wiązało się to z niczym innym jak z wykorzystywaniem seksualnym, wicie rozumicie, te pieprzne opowieści o wesołych pokojówkach i flirtujących subretkach to często gęsto opowieści o gwałtach i molestowaniu. W mieście Odzi bywało że robotnice żeby się zatrudnić musiały przejść szczególny egzamin u majstra. Samotne kobiety, szczególnie stare panny, w środowisku  robotniczym traktowano okrutnie. Radośnie pastwiono się nad nimi w czasie karnawałowych ostatków, bowiem były trochę jak bezprizorni. Całkowicie pozbawione opieki na skutek rozdzielenia z wiejską rodziną i z braku możliwości stworzenia sobie własnej miejskiej familii.

Te panny bywały dzieciate ale dziecka mieszkały   u opiekunek albo w ochronkach, rzadziej u rodziny. Chodzące dowody "moralnego upadku".  Społeczeństwo było konserwatywne, emancypacja robotnic to  śmiech na sali. Emancypowały to się panie z klasy średniej  i wyższej, robotnice to się "prostytuowały". Zważywszy że kupa kasy szła na utrzymanie dziecków albo siebie samej a nie zarabiały tyle samo co mężczyźni, to nie ma się co dziwić że sił nie miały na emancypacyjne  boje. One z trudem utrzymywały się na powierzchni. Średnia długość życia łódzkiej robotnicy w drugiej połowie XIX wieku nie przekraczała czterdziestu lat. W znacznej mierze był to efekt wysokiej szkodliwości pracy jaką te kobiety wykonywały. Te z nich które pracowały w przędzalniach i tkalniach często zapadały na  na gruźlicę, w wyniku niedożywienia i wyczerpania organizmu. Jeszcze gorzej było tym kobietom, które pracowały w farbiarniach i aperturach, postrzygalniach i spilśniarniach, wszędzie tam gdzie unosiły się chemiczne  opary, które nie zabijały od razu ale w ciągu paru lat tak  rozwalały płuca że można je było gardłem wypluwać. Poza tym choroby stawów, reumatyzmy, wykręcało babki na wszystkie strony. Jeżeli się co przytrafiło dziecięcego to czysta groza, o ile nie było "spędzania" to kobiety niemalże rodziły przy krosnach a zaraz po porodzie, co najwyżej po kilku dniach odpoczynku, wracały do pracy. Jak były powikłania to radź se sama. Społeczeństwo wyrażało co najwyżej zaniepokojenie - "Tu młode dziewczęta i dzieci na największe narażone bywają pokusy - a żyjąc w atmosferze niezdrowej moralnie i fizycznie, puszczone samopas zbyt często masami całymi schodzą na bezdroża, zatracając w zaraniu życia najlepsze pierwiastki natury ludzkiej, odrobinę tych zasad, które wszczepiły im nauki matki i kapłana."

A co z tymi dziećmi z "moralnego upadku". Do tzw. fabryk aniołków trafiały rzadko, częściej zabierało je niedożywienie i związany z nim brak odporności. Śmiertelność noworodków w mieście Odzi na przełomie wieków XIX i XX  wynosiła  czterdzieści cztery procent, prawie połowa dzieciaków opuszczała ten świat zanim stanęła na nogi. Nie ma się zatem co dziwić że magiczne słowo ochronka i wizja pasienia  maluchów pełnym mlekiem była dla  wielu matek ich lodzer dream.  Teraz kwestia czynszu - w mieście stały domy czynszowe dla robotników, mało ich, kiepskie były, za to wynajem był drogi. Te kamienice były narządkami właścicieli budynków do  nieograniczonego wyzysku robotników  a także innych lokatorów. Celowo stymulowano drożyznę, nic w zamian nie dając oprócz czterech ścian, komina i kibla ziemnego na dworze. Stan sanitarny  był tragiczny, w mieście do lat 20 XX wieku nieposiadającym kanalizacji trwały nieustanne epidemie. Seweryn Sterling mógł tu badać przypadki gruźlicy do woli. Za przywilej mieszkania w w wiecznie nawiedzanym przez liczne zarazy mieście Odzi płacono kilkunastokrotną wartość czynszu jaką robotnicy płacili w fabrycznych osiedlach.  Nie ma się co dziwić że lokalnego patriotyzmu w mieście Odzi wśród robotniczych mas się nie uświadczyło. Ci ludzie byli związani bardziej z fabrycznymi osiedlami, które zapewniały im w miarę godne warunki życia.  Mieli w tych miasteczkach sklepy z lepszym niż w mieście towarem i czasem niższymi cenami subsydiowanymi przez pracodawcę, ochronki, szkoły, szpitale i to takie na naprawdę wysokim poziomie, z mikroskopami  i aparatami rentgenowskimi. Na Księżym Młynie funkcjonowała nawet biblioteka. 

Ograniczenia najmu idące w fabrycznych miasteczkach tak daleko że zakazywano przyjmowania w mieszkaniach osób postronnych, niebędących pracownikami fabryki, praw do strajku,  zakładania związków zawodowych czy  picia alkoholu, wydawały się ceną do przyjęcia za egzystencję na  poziomie porównywalnym z najniższym pięterkiem klasy średniej. Można przecież było kształcić w osiedlowej szkole dzieci, one w przeciwieństwie do matek nie były już piśmienne, korzystały z tej osiedlowej biblioteki. Jacy byli ludzie zamieszkujący robotnicze osiedla? Na pewno nie czuli się już związani mocno z wsią, bardzo szybko zrobili się miejscy. Oczywiście wpisywali się w zastany miastowy system prawny, obyczajowy ale zdarzało im się demokratyzować  pewne formy życia. Mieli szacunek dla pieniądza i tych co  go posiadali w dużej ilości ale nie był to już ten sam podszyty wielowiekowym strachem szacunek jaki wieś przejawiała wobec dziedzica. Miasto czyniło facetów hardymi, nieraz aż za bardzo. Jak wspomniałam z emancypacją kobiet było krucho, stereotypizacja płciowa i związana z tym segregacja zawodowa sprawiła że kobitki  wykonywały przede wszystkim zawód prządki, mało płatny. To nie była ceniona praca,  kobiety  zatrudniano przy krosnach bo uchodziły za bardziej sprawne manualnie.  Stanowiły one tanią siłę roboczą, mniej podatną na bunt, no bo wiadomo - dzieci. Niestety, same utrwalały ten stan upupienia, sporo czasu  musiało w mieście Odzi minąć żeby prządki się postawiły. Tym niemniej w roku w 1881 roku po raz pierwszy na terenie Polski robotnice zastrajkowały przeciw zarządzeniu policmajstra warszawskiego Buturlina dotyczącego badań robotnic w  kierunku chorób wenerycznych  ( co dziś byłoby uznane za opiekę medyczną ale w tamtych czasach tym  badaniom obowiązkowo podlegały prostytutki  ) a w zakładach Scheiblera  sisters posunęły się znacznie dalej.  Kiedy w  1902 roku doszło w  do konfliktu między robotnicami a majstrem,  to konflikt zakończył się bójką i skazaniem robotnic na tydzień aresztu. Ale co mu wpieprzyły to ich. 

Wraz z kształtowaniem się wielkomiejskiego proletariatu jego członkowie zaczęli bardzo świadomie podkreślać swój dystans wobec wiejskości. Nie uchodziło chodzić ubranym "po wsiowemu". Zapaski, kaftany  wędrowały na stryszki, gdzie niektórym nawet udało się przetrwać. Nie wypadało mieć w domu układanej na wyrku  piramidy  poduszek, bowiem ten  zwyczaj zdradzał wiejskie pochodzenie. Posiadanie odświętnego ubrania w miejskim stylu stało się wręcz koniecznością i to zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Już na  początku XX wieku odświętnie ubrani robotnicy nie odróżniali się  od niższych urzędników, nauczycieli czy sklepowych subiektów. Noszono to co modne. Maniery też robiły się lepsze, robotnicy zaczęli zyskiwać świadomość swoich umiejętności, stawali  się powolutku taką nową półtechnokracją. Pomiędzy nimi  również rodziły się podziały, samowole łódzkich majstrów bywały głośne. Bardzo długo utrzymywał się  familokowy patriotyzm lokalny związany z fabryką. Robotnicy z jednej strony miasta Odzi we własnym mniemaniu  mieli być lepsi niż  ci z innego osiedla robotniczego. Oczywiście wszyscy robotnicy z osiedli familoków czuli się lepsi od innych innych środowisk miasta. Określenie lump zrobiło w mieście Odzi karierę. Ten specyficzny stosunek do fabryki jako "matki" osiedla zaczął zanikać wraz z upadkiem wielkich zakładów.  W dwudziestoleciu międzywojennym ten patriotyzm lokalny był już raczej związany ze stosunkami sąsiedzkimi i rodzinnymi osób zamieszkujących osiedle,  niż z samym zakładem pracy. Ludzie czuli się mniej przywiązani do pracy, sytuacja gospodarcza była niestabilna, osiedla nie wydawały się już takim rajem. Dobra, w następnym wpisie  będzie o  budowania osiedla i jego obecnej restauracji . Ale najsampierw o zdjęciach wnętrz, to foty takiej  izba pamięci  osiedla, to wszystko to co wyciągano z kontenerów, kiedy opróżniano komórki i strychy. Jest tam mnóstwo różności, od eleganckiego wózka dziecięcego firmy, która obsługiwała bachures królowej brytyjskiej po fotograficzny aparat szpiegowski. Księży Młyn zamieszkiwali ciekawi ludzie.