W "Przeglądzie Tygodniowym" nr 37 z roku 1889 ukazał się taki tekst - "Ciekawą niezmiernie dzielnicą jest dzielnica zwana Pfaffendorfem, a właściwie Księżym Młynem, należąca prawie wyłącznie do Scheiblerów. Bogata ta rodzina posiada
w mieście pod samymi fabrykami 16 morgów, w ogóle zaś należy do nich w mieście 300 morgów. Rozumie się, iż na tak olbrzymiej przestrzeni można było utworzyć całe miasto, co też i zrobili. Domy dla robotników tworzą tu całe ulice, są tam sklepy, jest lekarz, apteka, akuszerka, felczer, oddzielna straż ogniowa, orkiestra fabryczna, szkoły, osobny plac targowy, park spacerowy, słowem, jest to same w sobie miasteczko, liczące kilka tysięcy mieszkańców, w którym wznoszą się dwa pyszne pałace członków rodziny króla bawełnianego. Życie tam płynie odrębnym korytem, miasto nie wie, co się tam dzieje, reporteria nawet tam nie dociera, choć, co prawda, jest ona w Łodzi mniej wścibska
niż gdziekolwiek indziej. Jest to może najciekawsza część miasta." Jak widzicie już w XIX wieku zdawano sobie sprawę z niezwykłości tego projektu. Nie że takie założenia były nieznane, one były nowością w zaborze rosyjskim. Pierwsze projekty osiedli przyfabrycznych powstały w Anglii już w XVIII wieku. Za ich powstaniem przemawiała zarówno motywacja moralna, poprawienie losu robotników najemnych, jak i kalkulacja, robotnicy mieszkali blisko fabryki w kontrolowanych warunkach. Ta kontrola rozciągała się daleko poza pilnowanie odpowiednich warunków mieszkaniowych, mła nie dziwi się że famuły przypominały koszary. Zacznijmy jednak od brytyjskiej historii tego typu przedsięwzięć.
Richard Arkwright był brytyjskim przedsiębiorcą, takim, któremu się powiodło. Wraz z zamożnym bankierem, Davidem Dale, postanowili zainwestować w ideę miasta ogrodu dla robotników. W pierwszym dwudziestoleciu XIX wieku współwłaścicielem i dyrektorem całego przedsiębiorstwa został Robert Owen i wówczas dopiero zaczęła się jazda na całego.Owen był zwolennikiem
koncepcji
społeczeństwa kształtowanego przez środowisko w którym żyje, znalazł drogę do innych przemysłowców, bo krótko stwierdził że warunki bytowania wpływają na wydajność pracownika. Zatem zapewnienie odpowiednich warunków pracy, mieszkań
oraz stworzenie możliwości szeroko pojętej edukacji przyczyni się do
wydajnej
pracy. No wicie rozumicie, i wilk syty i owieczka cała, wszyscy zadowolnieni. Początkowo traktowany jako
radykalny projekt, z biegiem czasu zaczął tracić na radykalizmie, społeczeństwo się z nim oswajało i pewne rzeczy przestało uważać za utopię. W obrębie osiedla fabrycznego Owen utworzył sklep, szkołę, a nawet taką zdziwność jak
instytut
kształtowania charakteru, także kasę oszczędności oraz fundusz dla
chorych.
Te działania sprawiły, że fabryka i związane z nią osiedle
stały się samodzielnym bytem, niezależnym od miasta przy którym wznoszono fabrykę. Tego rodzaju przedsięwzięcie stało się z czasem wzorcem dla wznoszonych tego typu zespołów, zarówno w w Wielkiej Brytanii, jak i Europie. kontynentalnej. Było to bowiem rozwiązanie jakiego wymagał niemal błyskawiczny rozwój gospodarczy. Industrializacja i urbanizacja miast stworzyła nowy sposób życia społeczeństwa, trza to było jakoś ogarnąć, bo nagle sporo spraw wymagało sprawnego zarządzania żeby się anarchia nie wkradła.
Jak wiecie z poprzedniej części wpisu o Księżym Młynie i okolicach, Karol Scheibler był człowiekiem ukształtowanym przez rozwiniętą technicznie kulturę zachodnioeuropejską, był niejako produktem cywilizacji przemysłowej, z tym jej całym zdziwnym dobrodziejstwem inwentarza. Jak Wam już pisałam, obraz Bucholza, archetyp łódzkiego przemysłowca nie bardzo przystaje do prawdziwego Karola Scheiblera, człowieka, który w stworzeniu odpowiedniego środowiska socjalnego dla pracowników widział zarówno swój zysk jak i podniesienie jakości ich życia. Pamiętajcie że w drugiej połowie XIX stulecia na ziemiach niemieckich zjednoczonych przez Prusy zaczęto budować system ubezpieczeń socjalnych. Jasne że chciano w przypadku pracowników najemnych uniknąć ich radykalizacji, ruchy lewicowe złożone z prawników ( wicie rozumicie, w tych międzynarodówkach robotniczych to prawie robotników nie było, głównie dość dobrze uposażeni synusiowie odpowiednich tatusiów te struktury tworzyli ) mogłyby politycznie wzrastać na niezadowolnieniu społecznym w demokracjach parlamentarnych. Tak, wiem, brzydkie ale prawdziwe, od początku ruchu lewicowego któren się oparł o myśli Marksa i Engelsa chodziło o przejęcie władzy politycznej przez elity, czyli jeździe na pleckach robotników po frukty związane z władzą. Bismarck postanowił zmniejszać bazę niezadowolnionych, system emerytalny o którym dyskutowano na poważnie przynajmniej od lat 50 XIX wieku to była całkiem nowa jakość, która w państwach zachodu Europy jak i w Rosji zapewniła na jakiś czas spokój społeczny. W takim klimacie Karol Scheibler postanowił zbudować osiedle przyfabryczne.
Nie bez znaczenia dla tego projektu fabrycznego miasta - ogrodu była też protestancka formacja religijna Scheiblera, ten charakterystyczny dla średniowiecznych miast kult majstra cechu, który dla swoich czeladników miał być ojcem, był szczególnie żywy w środowisku protestanckim. Taka chrześcijańska, protestancka idea społeczna przetworzona i dostosowana do realiów ery przemysłu, znacznie wcześniejsza niż katolickie próby cywilizowania dzikiego kapitalizmu w sposób inny niż okazjonalna dobroczynność, były przeciwwagą dla coraz bardziej popularnych idei socjalistycznych. Socjalizm kojarzono z materializmem dialektycznym, ateizmem i tym podobnymi zgrozami dla konserwy, z punktu widzenia osób religijnych konieczne było danie świadectwa i walka z tymi zgrozami. Kreacja przedsiębiorcy jako "dobrego
ojca" do dziś jest żywa, Gatesy i Muski czerpią z niej pełnymi garściami, choć obecne stosunki pracy czynią ją coraz bardziej anachroniczną. Postawy paternalistyczne wobec obcych ludzi, związanych stosunkiem innym niż rodzinny, kojarzą się dziś raczej z autorytarnymi sposobami zarządzania, czymś nieuprawnionym jak włażenie z butami w prywatne sprawy obcych ludzi. Jednakże w XIX wieku bardzo ceniono "surową miłość ojcowską" przedsiębiorców, nikt nie sarkał na to że pracodawca w zasadzie programuje życie pracowników. Przyfabryczne osiedla mieszkalne,
które
przywiązywały pracowników do miejsca ich pracy, nikogo nie oburzały w świecie w którym służba domowa uważała za normalne spanie w składziku przy kuchni, kontrolowanie jej wydatków i grzebanie w przez państwa w jej własnych rzeczach. Słowo opieka czyniło tu cuda, zaopiekowani ludzie byli w stanie znieść kontrolę, bezpieczeństwo to zawsze słowo klucz kiedy chce się odebrać człowiekowi troszki wolności.
W XIX wieku to bezpieczeństwo nie było jednak wcale iluzoryczne, kosztem poddania się kontroli pracodawcy zyskiwano poziom zabezpieczeń socjalnych o jakich powszechnie marzono. Mła zarysuje wam tu tło i zrozumiecie od razu dlaczego Księży Młyn był dla wielu upragnionym miejscem zamieszkania. Robotnicy w Łodzi, stanowili w drugiej połowie XIX wieku według wiarygodnych szacunków ponad 70% mieszkańców paruset tysięcznego miasta. Charakter łódzkiego przemysłu, to włókiennictwo powszechne, sprawił że miasto Ódź było miastem robotnic. Stopień feminizacji produkcji włókienniczej spowodował znaczące zmiany społeczne i ekonomiczne. Miasto Ódź w tym czasie było miastem ludzi młodych, większość robotników miała po 20 - 30 lat. Odsetek
osób niebędących głowami rodzin był w mieście Odzi większy niż w innych ośrodkach przemysłowych. Dlaczego tak było? Kobieta pracująca w przemyśle miała nie najlepszą reputację. W ogóle kobiety pracujące na własne utrzymanie poza domem uchodziły do czasów pierwszej wojny światowej za solidnie podejrzane. Wiązało się to z niczym innym jak z wykorzystywaniem seksualnym, wicie rozumicie, te pieprzne opowieści o wesołych pokojówkach i flirtujących subretkach to często gęsto opowieści o gwałtach i molestowaniu. W mieście Odzi bywało że robotnice żeby się zatrudnić musiały przejść szczególny egzamin u majstra. Samotne kobiety, szczególnie stare panny, w środowisku robotniczym traktowano okrutnie. Radośnie pastwiono się nad nimi w czasie karnawałowych ostatków, bowiem były trochę jak bezprizorni. Całkowicie pozbawione opieki na skutek rozdzielenia z wiejską rodziną i z braku możliwości stworzenia sobie własnej miejskiej familii.
Te panny bywały dzieciate ale dziecka mieszkały u opiekunek albo w ochronkach, rzadziej u rodziny. Chodzące dowody "moralnego upadku". Społeczeństwo było konserwatywne, emancypacja robotnic to śmiech na sali. Emancypowały to się panie z klasy średniej i wyższej, robotnice to się "prostytuowały". Zważywszy że kupa kasy szła na utrzymanie dziecków albo siebie samej a nie zarabiały tyle samo co mężczyźni, to nie ma się co dziwić że sił nie miały na emancypacyjne boje. One z trudem utrzymywały się na powierzchni. Średnia długość życia łódzkiej
robotnicy w drugiej połowie XIX wieku nie przekraczała czterdziestu lat. W znacznej mierze był to
efekt wysokiej szkodliwości pracy jaką te kobiety wykonywały. Te z nich które pracowały w przędzalniach
i tkalniach często zapadały na na gruźlicę, w wyniku niedożywienia i wyczerpania organizmu. Jeszcze gorzej było tym kobietom, które pracowały w
farbiarniach i aperturach, postrzygalniach i spilśniarniach, wszędzie tam gdzie unosiły się chemiczne opary, które nie zabijały od razu ale w ciągu paru lat tak rozwalały płuca że można je było gardłem wypluwać. Poza tym choroby stawów, reumatyzmy, wykręcało babki na wszystkie strony. Jeżeli się co przytrafiło dziecięcego to czysta groza, o ile nie było "spędzania" to kobiety niemalże rodziły przy krosnach a zaraz po
porodzie, co najwyżej po kilku dniach odpoczynku, wracały do pracy. Jak były powikłania to radź se sama. Społeczeństwo wyrażało co najwyżej zaniepokojenie - "Tu młode dziewczęta i dzieci na największe narażone bywają pokusy - a żyjąc w atmosferze niezdrowej moralnie i fizycznie, puszczone samopas zbyt często masami całymi schodzą na bezdroża, zatracając w zaraniu życia najlepsze pierwiastki natury ludzkiej, odrobinę tych zasad, które wszczepiły im nauki matki i kapłana."
A co z tymi dziećmi z "moralnego upadku". Do tzw. fabryk aniołków trafiały rzadko, częściej zabierało je niedożywienie i związany z nim brak odporności. Śmiertelność noworodków w mieście Odzi na przełomie wieków XIX i XX wynosiła
czterdzieści cztery procent, prawie połowa dzieciaków opuszczała ten świat zanim stanęła na nogi. Nie ma się zatem co dziwić że magiczne słowo ochronka i wizja pasienia maluchów pełnym mlekiem była dla wielu matek ich lodzer dream. Teraz kwestia czynszu - w mieście stały domy czynszowe dla robotników, mało ich, kiepskie były, za to wynajem był drogi. Te kamienice były narządkami właścicieli budynków do nieograniczonego wyzysku robotników a także innych lokatorów. Celowo stymulowano drożyznę, nic w zamian nie dając oprócz czterech ścian, komina i kibla ziemnego na dworze. Stan sanitarny był tragiczny, w mieście do lat 20 XX wieku nieposiadającym kanalizacji trwały nieustanne epidemie. Seweryn Sterling mógł tu badać przypadki gruźlicy do woli. Za przywilej mieszkania w w wiecznie nawiedzanym przez liczne zarazy mieście Odzi płacono kilkunastokrotną wartość czynszu jaką robotnicy płacili w fabrycznych osiedlach. Nie ma się co dziwić że lokalnego patriotyzmu w mieście Odzi wśród robotniczych mas się nie uświadczyło. Ci ludzie byli związani bardziej z fabrycznymi osiedlami, które zapewniały im w miarę godne warunki życia. Mieli w tych miasteczkach sklepy z lepszym niż w mieście towarem i czasem niższymi cenami subsydiowanymi przez pracodawcę, ochronki, szkoły, szpitale i to takie na naprawdę wysokim poziomie, z mikroskopami i aparatami rentgenowskimi. Na Księżym Młynie funkcjonowała nawet biblioteka.
Ograniczenia najmu idące w fabrycznych miasteczkach tak daleko że
zakazywano przyjmowania
w mieszkaniach osób postronnych, niebędących pracownikami fabryki, praw
do strajku, zakładania związków zawodowych czy picia alkoholu,
wydawały się ceną do przyjęcia za egzystencję na poziomie porównywalnym
z najniższym pięterkiem klasy średniej. Można przecież było kształcić w
osiedlowej szkole dzieci, one w przeciwieństwie do matek nie były już
piśmienne, korzystały z tej osiedlowej biblioteki. Jacy byli ludzie zamieszkujący robotnicze osiedla? Na pewno nie czuli się już związani mocno z wsią, bardzo szybko zrobili się miejscy. Oczywiście wpisywali się w zastany miastowy system prawny, obyczajowy ale zdarzało im się demokratyzować pewne formy życia. Mieli szacunek dla pieniądza i tych co go posiadali w dużej ilości ale nie był to już ten sam podszyty wielowiekowym strachem szacunek jaki wieś przejawiała wobec dziedzica. Miasto czyniło facetów hardymi, nieraz aż za bardzo. Jak wspomniałam z emancypacją kobiet było krucho, stereotypizacja płciowa i związana z tym segregacja zawodowa sprawiła że kobitki wykonywały przede wszystkim zawód prządki, mało płatny. To nie była ceniona praca, kobiety zatrudniano przy krosnach bo uchodziły za bardziej sprawne manualnie. Stanowiły one tanią siłę roboczą, mniej podatną na bunt, no bo wiadomo - dzieci. Niestety, same utrwalały ten stan upupienia, sporo czasu musiało w mieście Odzi minąć żeby prządki się postawiły. Tym niemniej w roku w 1881 roku po raz pierwszy na terenie Polski robotnice zastrajkowały przeciw zarządzeniu policmajstra warszawskiego Buturlina dotyczącego badań robotnic w kierunku chorób wenerycznych ( co dziś byłoby uznane za opiekę medyczną ale w tamtych czasach tym badaniom obowiązkowo podlegały prostytutki ) a w zakładach Scheiblera sisters posunęły się znacznie dalej. Kiedy w 1902 roku doszło w do konfliktu między robotnicami a majstrem, to konflikt zakończył się bójką i skazaniem robotnic na tydzień aresztu. Ale co mu wpieprzyły to ich.
Wraz z kształtowaniem się wielkomiejskiego proletariatu jego członkowie zaczęli bardzo świadomie podkreślać swój dystans wobec wiejskości. Nie uchodziło chodzić ubranym "po wsiowemu". Zapaski, kaftany wędrowały na stryszki, gdzie niektórym nawet udało się przetrwać. Nie wypadało mieć w domu układanej na wyrku piramidy poduszek, bowiem ten zwyczaj zdradzał wiejskie pochodzenie. Posiadanie odświętnego ubrania w miejskim stylu stało się wręcz koniecznością i to zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Już na początku XX wieku odświętnie
ubrani robotnicy nie odróżniali się od niższych urzędników, nauczycieli czy sklepowych subiektów. Noszono to co modne. Maniery też robiły się lepsze, robotnicy zaczęli zyskiwać świadomość swoich umiejętności, stawali się powolutku taką nową półtechnokracją. Pomiędzy nimi również rodziły się podziały, samowole łódzkich majstrów bywały głośne. Bardzo długo utrzymywał się familokowy patriotyzm lokalny związany z fabryką. Robotnicy z jednej strony miasta Odzi we własnym mniemaniu mieli być lepsi niż ci z innego osiedla robotniczego. Oczywiście wszyscy robotnicy z osiedli familoków czuli się lepsi od innych innych środowisk miasta. Określenie lump zrobiło w mieście Odzi karierę. Ten specyficzny stosunek do fabryki jako "matki" osiedla zaczął zanikać wraz z upadkiem wielkich zakładów. W dwudziestoleciu międzywojennym ten patriotyzm lokalny był już raczej związany ze stosunkami sąsiedzkimi i rodzinnymi osób zamieszkujących osiedle, niż z samym zakładem pracy. Ludzie czuli się mniej przywiązani do pracy, sytuacja gospodarcza była niestabilna, osiedla nie wydawały się już takim rajem. Dobra, w następnym wpisie będzie o budowania osiedla i jego obecnej restauracji . Ale najsampierw o zdjęciach wnętrz, to foty takiej izba pamięci osiedla, to wszystko to co wyciągano z kontenerów, kiedy opróżniano komórki i strychy. Jest tam mnóstwo różności, od eleganckiego wózka dziecięcego firmy, która obsługiwała bachures królowej brytyjskiej po fotograficzny aparat szpiegowski. Księży Młyn zamieszkiwali ciekawi ludzie.