Tajojowie lubią dobrze zjeść, więc jeżeli człowiek chce poznać nowe, ciekawe smaki polsko - orientalne to najlepiej poszukać i znaleźć "własnego" Tajoja, którego można bezczelnie najechać ( Tajojowie mi znani nie uważają wizytek za dopust boży czy karę za grzechy ciężkie ) albo choć załapać się na knajpkę gdzie serwuje się coś co Tajoje lubią ( gustom kulinarnym Tajojów można ufać ). Do zadowolenia gościa z kulinarnej części pobytu w Tajojowie przyczynia się wstępny wywiad przeprowadzony przez wizytowanego. Wizytujący może być lekko zdziwiony pytankiem o to co najbardziej lubi jeść, ale prawdziwy szok to przeżywa dopiero przy stole! Uwaga, Tajojom nigdy, podkreślam to z całą mocą, nie należy dawać odpowiedzi że właściwie to lubicie wszystko. Taka odpowiedź może spowodować że na stole rzeczywiście znajdzie się wszystko! Niespróbowanie potraw przez wizytującego może wpędzić wizytowanego w depresję z powodu podejrzeń że nie jest dostatecznie tajojskim Tajojem. Na Tajojszczyznę zabieramy więc luźnawe rzeczy, w razie dłuższego pobytu nie będziemy zmuszeni do zakupów odzieży, której numeracja zaczyna się powyżej...hym...tego, powyżej.
Nie będę tutaj szczegółowo opisywać potraw, które przyszło mi próbować w gościnnym domu Ewandki i Krzysia bo po pierwsze primo długa by to była lista, po drugie drugo mogłoby to być groźne dla gospodarzy - w dobie neta ludzie już nie są tak anonimowi, jeszcze bym jakiś najazd chluniów spowodowała.
Poprzestanę na stwierdzeniu że Ewandka jest jak to się kiedyś mawiało "gospodynią zawołaną"a jej kuchnia łączy tradycję regionu ( no jednak wyciągnę na publiczny blog genialną przystawkę śledziową ) z nowinkami kulinarnymi ( przystaweczka szpinakowa ). Ciastologia Tajojów to osobna bajka, do tematu wrócę później ( znaczy jak wyciagnę od dziewczyn przepisy ), teraz zajmę się nalewkami. Tajojowie są mistrzami nalewkowania. Namiętnie zalewają różne owocki, w tym także te jeszcze rosnące na drzewie. Prawdziwy Tajoj musi mieć baaaardzo silną wolę, bo tajojskie nalewki wg. przepisu muszą solidnie poleżakować. Taka nalewka na korzeniach pięć latek oczekująca na wlanie do gardzioła to jest już kategoria ambrozyjna, coś co wychodzi poza "zwyczajne" nalewkarstwo.
Nalewki miodne, śliweczkowe, pigwówki czy korzenne, bajki musiałam na dobranoc Dżizaasowi opowiadać i ten męczywołek domaga się teraz wyciągnięcia tajnych ewandkowych przepisów. Postraszyłam że pięć lat abstynencji ją czeka, żeby zimową porą naleweczkę trzasnąć ale w Dżizaasa złe wstąpiło i plótł coś na temat swojej cierpliwości ( uśmiałam się jak norka ). Profilaktycznie przemilczałam bardzo delikatne tiramisu pożarte u Vitalisa bo Dżizaas mogłaby pęc z powodu nabzdyczenia. Otóż wg. Dżizaasa ja Tajojszczyznę zwiedzam nie tak jak trzeba - po ogrodach i szkółkach się włóczę, krajobrazy i zabytki podziwiam, ploteczkuję z cooleżankami a "ludzi i ich kucharzenie" ( najważniejszy punkt wypraw Dżizaasa ) traktuję po macoszemu. Żeby zadać kłam tym pomówieniom, pierwszy wpis o Kraju Tajojów właśnie gościowo - kulinarnej stronie mojej podróży poświęcam.
Mam nadzieję na ciąg dalszy dziennika podróżnego, bo to naprawdę ciekawy kraj :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa kraina, w sumie mało odkryta ( parę "głośniejszych" miejscowości ale generalnie słabo istnieje w turystycznej świadomości, może to i dobrze bo turysta masowy jest jak Buka z Doliny Muminków ).
Usuń