No i zbliża się zima. Ta niby prawdziwa czyli astronomiczno - kalendarzowa. Za oknem jednak totalna jesień w wydaniu późnolistopadowym. Miały nadejść opady śniegu ale szczerze pisząc coś na to nie wygląda. Mój prywatny koci barometr wskazuje na pogodę "wychodną" - koty znaczy chcą przebywać głównie na tzw. świeżym powietrzu. Może dlatego że wreszcie przestało padać i nie ma już lęku przed zmoczeniem futer. Brykają po dachach szopek, najchętniej nocną porą. Jako naczelny odźwierny ( okienny ) jestem zdrowo niewyspana, bo miauczące ponaglenia ( "wchodzę ale zaraz będę wychodził/a" ) przerywają mi sen. Porządki idą zatem okrutnie opornie, tym bardziej że co i raz mam jakieś konieczne wyjście. Dżizaas za to już niemal na mecie - jesteśmy należycie zakeksowane, zapierniczone a nawet zamakowcowane ( w zamrażalniku siedzą dwa zamrożone makowce ). Ciotka Elka ugotowała genialny bigos i grozi gotowanym sernikiem, Cio Mary dysponuje oprócz tradycyjnej przedświątecznej grypy domowymi łazankami i starannie zamrożonymi pierogami, więc wszystko wskazuje na to że święta przejdą pod znakiem wyżerania jedzonka w którego powstawaniu nie brałam udziału. Znaczy luzik kulinarny.
Jedyne co człowiekowi grozi to sprzedanie przez Cio Mary cholernego wirusa ( oczywiście mamy winnego - Wujek Jo przyniósł zarazę z tzw.kontaktów z ludźmi ). Pogoda sprzyja przenoszeniu choróbska. Najwyższa więc pora pożegnać już jesień i poprosić Wielkiego Pogodowego o mrozik ( bardzo lekki ) i trochę białego puchu ( bez śnieżyc i nadmiaru szczęścia, który zmuszałby mnie do odgarniania wyczynowego ). Na pożegnanie jesieni przygotowałam dla blogożerców tzw. haftowankę tematyczną. Też spuścizna po starych czasach, szczęśliwie dla moich oczu nie wykonywana techniką krzyżykową. To obrazek "pod szkłem", co niestety jest widoczne na moich zdjątkach. Fociłam jak najlepiej umiałam jednak szkiełko "blikało", bądźcie więc z lekka choć wyrozumiali, pleaseee. Teraz o samym obrazku - historia zaczyna się od mojego jesiennego płaszczyka. Miałam kiedyś takowy elegancki "obiekt noszalny". Było to w czasach przedkurtkowych, kiedy jeszcze miałam ambicję żeby "jakoś wyglądać". No cóż, dawno to było i nieprawda, z płaszczyka starannie znoszonego ostała się mało złachana część, która posłużyła za materiał do haftu ( "podkłada", he, he ).
Na tym ciężkawym tweedzie został wykonany haft mulina, kordonkiem i co tam jeszcze było pod ręką. Motyw tym razem nie "burdowy", jesienna orkiestra złożona z drzewnego ducha ( uszy i rogi to wspomnienie po leśnej greckiej mitologii ), ślimaka grającego na lirze i trąbkującego skrzata to mój wymysł własny. Jak wymysł własny to nie mogło być bez zwierząt - na drzewie siedzi Melania a koło skrzata kręci się Tasiemka, uwielbiani członkowie mojej rodziny. Są jeszcze z trudem widoczni przedstawiciele dzikiej fauny - dudek i pająk. A wszystko w rdzawych jesiennych odcieniach ( z wyjątkiem czarnej Melki ) i w jesiennych liściach ( drzewo to zdaje się jarzębinka miała być ). Tym "płaszczykowym", mocno topornym obrazkiem żegnam na blogu minioną jesień.
Zdolna z Ciebie bestia Tabciu, gratuluję dzieła bo bardzo me gusta.
OdpowiedzUsuńRównocześnie życzę Radosnych Świąt!
Taa...... bestia zdolna do wszystkiego, he, he. Dzięks za życzonka Pikutku.
Usuń