Dawno, dawno temu, jakieś sto lat przed erą internetu, w jesienne wieczory bawiłam się igłą. Ot, tak dla odprężenia. Tak, tak człowiek nie szanował wtedy wzroku, ponieważ był święcie przekonany że młodość i zdrowie to stan wieczny i nienaruszalny. Dziś mam po tych ekscesach wykonywanych w czasie młodzieńczych złudzeń, sterane nieco ślepka i krzyżykowe haftowanki na tematy świąteczne. Oczywiście hafciki są radośnie kiczowate bo , w czasie mojej młodości w święta Bożego Narodzenia zawsze mi się skręcało w Kiczolandię. Trudno zresztą żeby było inaczej, w końcu świąteczna pora w moim dzieciństwie stała pod znakiem tzw. lamety i brokatu. Wiadomo czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość ( taką umiarkowaną ) trąci. I tak dobrze że jakoś mocno nie kręciła mnie nigdy wata imitująca śnieg, rozłożona na gałęziach choinki i superhit świątecznych przybrań choinkowych lat siedemdziesiątych XX wieku - anielski włos ( czyli pokrojony celofan ).
Nie ma się zatem za bardzo co dziwić że moje haftowanki to stado okrutnie czerwonych Mikołajów, skrzatów w czerwieniach, czerwonych skarpet i butów wypełnionych prezentami, misiów poubieranych w kretyńskie czerwone czapeczki. No po prostu czerwona zgroza! A wszystko to takie gemütlich do zarzygania! Może sama czerwień dominująca w haftowankach nie byłaby tak ciężka do strawienia gdyby nie ten słodyczkowaty wysyp postaci związanych z mitologią Gwiazdki. Dla mnie samej moja niegdysiejsza fascynacja postacią św. Mikołaja vel Gwiazdora jest dziś niezrozumiała. Co ja takiego widziałam w zarośniętym siwym i otyłym staruchu w czerwonym ubranku? Dlaczego akurat jego nie najciekawsza aparycja a nie wysublimowana uroda aniołów robiła na mnie takie wrażenie że pojawił się masowo na moich haftowankach?
Tajemnica tajemnic i zagadka Świnksa! Stan umysłu sprzed lat "estu" odpłynął z nurtem rzeki zwanej Sklerozą i to jest zdaje się w moim wypadku rzeka bez powrotu, he, he. Nijak przyczyny dawnej mikołajomanii nie docieknę, teraz jednak mam dwa wyjścia - haftowanki poduszkowe zostają w szafie i Boże Narodzenia ma w miarę elegancką ( jak na mnie) oprawę, albo świąteczne poduszki wyjeżdżają na widok publiczny, choinkę ubieram "pod poduchy" i mamy tzw. okrutne święta Bożego Narodzenia. No sama nie wiem jak z tego wybrnę - szkoda żeby haftowanki święta przeleżały zamknięte w szafie, a z drugiej strony ta czerwień waląca po oczach i tłustawy dziadek z misiami. Łeeeee. Oczywiście zawsze zostaje możliwość udekorowania czerwonym zestawem kuchni. To chyba jedyne w moim domu pomieszczenie gdzie byłby on na swoim miejscu. W końcu w mojej puszkarni ( uwielbiam emaliowane puchy herbaciane i kawowe, i nie tylko ) a przynajmniej w sporej jej części panuje wieczne Boże Narodzenie. Mikołaje i misie są licznie reprezentowane.
Na ścianę kuchenną powędrują haftowane obrazki, a poduchy ozdobią parapet ( okna w starym budownictwie mają parapety nadające się do poduszkowania ). Lalek, który kuchenny parapet uznaje za swoją bazę, pewnie będzie zachwycony. Mam nadzieję że szybko nie uświni poduch, na wszelki wypadek starannie go wyczeszę i wygłoszę pogadankę pouczającą na temat zakazanych wycieczek do sąsiedzkich szopek z węglem. Kuchenny stół po dziadkach zostanie przykryty odpowiednim obrusem ( zieleń z czerwienią, tradycyjniej już być nie może ) i kuchnia stanie się ostoją świątecznego kiczu, he, he.
Może być, gdyż kucharzenie w święta w moim wypadku odpada, przemknę się co najwyżej żeby sobie ciasta ukroić i kawki nastawić. Mogę sobie wówczas bez zgrozy okiem na Mikołaje i misie rzucić, nawet sylwestrowego kominiarzyka na śwince Szczęśliwce jestem w stanie w czasie krótkiego "przelotu" przełknąć bez bólu. Dzięki Wielki Kamieniczny za odpowiednią kuchnię! A w pokojach zero czerwieni, krzyżykowych haftów i całej tej gwiazdkowej czeredy - bombki z przejrzystego białego szkła, gwiazdki z papieru kredowego i szlus. Wystarczy jedna orgia dekoracyjna w kuchni!
chyba wiem skąd świnks. ponieważ i ja z pokolenia lamety (mój boże, zapomniałam, ze takie słowo istnieje :D) to podejrzewam ze wzory były czerpane z Burd wszelakich niemieckich, a tam świnia das Glücksschwein jest symbolem szczęścia i prosperity na nowy rok. wiem, bo kiedyś dostałam marcepanowego świniaka od pewnego Niemca :)
OdpowiedzUsuńa ja chętnie posiedziałabym w takiej kuchni :)
Jawohl, świnksy są germańskie do bólu. Skrzaty w czerwonych czapeczkach, czyli orszak św.Mikołaja są chyba skandynawskie, kominiarz i czterolistna koniczynka zdrowo niemieckie. Mam wrażenie że podkowa i kości do gry takoż. A w ogóle to zostajesz Sherlockiem miesiąca - "Burda" czyli marzenie o Zachodzie stoi za powstaniem tych okrucieństw, he, he. Pokolenie netu nie wie czym dla pokolenia lamety była podstępnie wyłudzana w kiosku "Burda", jakich to nam wzruszeń estetycznych dostarczała. No i jak skutecznie nam gust wyrobiła w stylu "Disco Deutch" ( choć w tym miejscu powinnam raczej porównać owo poczucie piękna do muzyki niejakiego Heino, he, he ). Co do przesiadywania w mojej kuchni to przypominam sobie jak Dżizaas oblookała nową koncepcję kolorystyczną kuchennych ścian ( terracota ) i skomentowała to jednym słowem - "Pizzeria!".
OdpowiedzUsuńBurda i katalogi Neckermana :D
OdpowiedzUsuńmatka mojej koleżanki z klasy potrafiła cuda na maszynie wyczarować patrząc li tylko na obrazki :D
Ja pamiętam że katalog Otto był wyznacznikiem mody i elegancji, he, he. Trafiały też nam się pisemka ze Szwecji czy Danii ( mieszkałam wtedy nad morzem ), choć rzadko bo pływający panowie woleli przywozić stamtąd tzw. świerszczyki ( i to nie dlatego że satyry obleśne z tych panów były, tylko ze względów handlowych - "świerszczyki" jako towar zakazany były pokupne i można było na nich więcej niż na "pismach z modą" zarobić ). Ha, a domorosłe krawcowe! Mój boszsz..... jakie to wtedy w narodzie zdolności drzemały, aż się nie chce wierzyć w dobie powszechnej "kompetycyjności" w edukacji, która owocuje brakiem wyobraźni u edukowanych, jak prości ludzie byli w stanie wygimnastykować umysł żeby stworzyć sobie namiastkę lepszego i piękniejszego życia. Pewnie narzekam klasycznie jak to panie starsze mają w zwyczaju, ale mam wrażenie że dziś wyobraźnia ludzi jest wcześnie mordowana bo szybko zaczynają żyć papką kulturową instant. Na szczęście wierzę w człowieka, zniesie nawet erę netu, he, he. Wyobraźnię ciężko ubić!
Usuńfaktycznie był i OTTO ale mnie jakoś Neckermann utkwił w pamięci.
OdpowiedzUsuńja również mieszkałam na wybrzeżu (teraz zresztą tez tylko na innym) i pamiętam, ze rzeczone świerszczyki tatowie moich koleżanek i kolegów "ukrywali" czasem w tapczanach, ku uciesze swoich latorośli ;D
a moja wiara w kreatywność nie została zachwiana, w dużym stopniu również dzięki netowi. wystarczy przelecieć się po różnych robótkowych blogach i forach, żeby przekonać się jakie młodsze pokolenie potrafi cuda robić :)
Tak, tak tylko teraz często gęsto są to "robótki przepisowe". Wzornik i i ścisła jazda. W czasach słusznie minionych do takich katalogów odzieżowych "Niemce" złośliwie nie dołączali wykrojów, he, he. W robótkowych pisemkach były opisy wykonania w języku nam obcym. Pół biedy z niemieckim ale szwedzki i duński? Rany, te próby czytelnicze bolały, he, he. Jednak mimo tych przeciwieństw losu ludek babski sobie radził. Podziwiam głównie właśnie to że bez neta i błyskawicznego dostępu do wszelkich info na temat. Wow! Co do tapczanów to one mi się od zawsze z kontrabandą kojarzyły, he, he.
OdpowiedzUsuńo, nie nie z tym się nie zgodzę. młode dziewczyny są bardzo kreatywne, również w ciuchach, choć nie maja takiej potrzeby albo maja bo maja dość sieciówkowych sztamp. szyja, haftują, drutują,szydełkują cuda takie o jakich się nam nie śniło, mając przy okazji dostęp do wspaniałych półproduktów. mało tego przędą wełnę, farbują, tkają, robią biżuterie, lepią garnki etc, etc i nikomu się to nie kojarzy z cepelia. dzięki netowi odżywają techniki z lamusa, fajnie jest :)
OdpowiedzUsuńwystarczy zajrzeć na ravlery, etsy, yt czy inne dawandy
Fakt, aż tak mocno w światku robótkowym nie siedzę żeby ocenić inwencję współcześnie robótkujących. Mea culpa! Raczej tak z doskoku oglądam i cholera, zazwyczaj trafiam na jakieś "zrobiłam z takiego wzorku". Przędzenie wełny jest dla mnie hardcorem nie do opanowania ale farbowania bym się podjęła. W końcu ze mnie łodzianka, he, he.
OdpowiedzUsuń