Parę dni wiało tak że można było stracić łeb wraz z płucami, Zawodziło, jęczało i tłukło o szyby deszczem. Pierwsza przedświąteczna wichura dała się mocno we znaki. W ramach radości sąsiedzkich rozwaliło oblachowanie na ogniomurze najbliższego naszej posesji fabrycznego budynku. Przy tej okazji na kamieniczny dach poleciało co nieco fabrycznego tynku i fragmenty cegieł. Łomot postawił nas wszystkich na nogi a ja tuż przed świętami musiałam udać się z ekspedycją karną do fabrycznych bo latające cegły i blachy to nie jest to co chętnie widuje się na własnej posesji. Wypadek z blachą miał miejsce wieczorkiem w przedświąteczną sobotę, przez całą niedzielę słychać było odgłosy walącej o mur rozerwanej blachy, miałam wrażenie że siedzę przy sekcji perkusyjnej w filharmonii. Jak się okazało nie tylko w naszym grajdołku było słychać paskudną blaszkę, fabryczni przed moją poranną poniedziałkową wizytką mieli tzw. mocne spotkania z dalszym sąsiedztwem, które wcale nie miało pod względem akustycznym lżej ( budynki fabryki odbijają dźwięki ). Sąsiedztwo było rozeźlone, ja byłam rozeźlona a fabryczni umiarkowanie skruszeni. Świątecznej atmosfery czyli ogólnie "Pokój ludziom dobrej woli" ani śladu.
Blacha szczęśliwie przestała walić o mur ale Ciotkę Elkę i mnie jakoś nie przestały nawalać głowy. Qrczę, nie znoszę hałasu! Przekroczenie pewnej ilości decybeli wyzwala we mnie mordercze skłonności. Nie zawsze tak było, drzewiej byłam w stanie zdzierżyć bezpośrednią bliskość nagłośnienia na koncertach ale na starość to ja już taka twarda nie jestem. Poza tym koncerty na blachę i mur to nie jest to co grube tygrysy lubią najbardziej.Wiatr, który noworocznie wiał, mimo że jeszcze zawodząco - jękliwy, jest po blaszkomurzeniu wytchnieniem dla uszu. Co nie znaczy że jest bosko, noworoczne powiewy są ciężkoprzeżywalne. Po tych akustycznych historyjach zaczęłam się leniwie ( jak to u mnie zawsze, hym....tego ) zastanawiać nad odgłosami charakterystycznymi dla poszczególnych pór roku i nad moim do nich stosunkiem. Myślę sobie że oprócz kakofonii blaszano - murowej na rozpoczęcie takich rozmyślań miał wpływ ten fragment z "Interstellar" w którym kosmonauci przelatując w pobliżu pierścieni Saturna odsłuchują nagranie ziemskiej burzy, takiej letniej, poprzedzonej głośną forpocztą dźwięków wydawanych przez owady. Mućkowe krowie ryki, których nagranie zabrał Jaśko Pawlak do Hameryki to ta sama kategoria dźwięków "towarzyszących", niemal niezauważalnych odgłosów istnień na które nie zwracamy uwagi, gdyż nie są to tzw.postacie pierwszoplanowe naszego życia.
Jednak bez dźwięków wydawanych przez tłumy statystów nasz świat byłby półgłuchy, a może i nawet miałby większy procentowo niedosłuch. Zastanawiałam się jakie i czyje odgłosy ja bym zabrała w podróż przez głuszę próżni kosmicznej.Wiadomo że nagrania miauków, ryków, mruczeń, kretyńskiego śmiechu Dżizaasa,"urzędniczego" tonu Cio Mary, tubalnego głosu Tatusia czy cieniutkich głosików moich siostrzeńców - to musowo, ale czyje jeszcze nagranka towarzyszyłyby mi hen, hen daleko. Na pewno nagrałabym ptaka co robi "pitu, pitu" czyli kosa. Radosne kosowe świergolenie w marcu zapowiada wiosnę. Jest cholernie optymistyczne, pięknie brzmiące i w ogóle to czekam na czas kosowych zaśpiewów z niecierpliwością. Uwielbiam też świergotanie skowronków ale one nie zaglądają do mojego ogrodu. A kosy są łaskawe, pomieszkują w ogrodzie mimo tego że koty przejawiają wobec nich niecne kocie zamiary. Sikorki jakichś wybitnych zdolności wokalnych nie posiadają ale lubię odgłos jaki wydają ich trzepoczące skrzydełka kiedy przelatują z gałązki na gałązkę podokiennego karłowatego modrzewia. Chyba wzięłabym też popołudniowe gruchanie synogarlicy, dźwięki przelatujących nisko przed burzą jaskółek i te kretyńskie zimowe jazgoty srok i kawek ( mam z nimi na pieńku, ale każdy ma swojego Kargula bez którego żyć nie sposób ).
Z innych odgłosów najbliższego otoczenia do walizeczki zostałby spakowany dyskretny szumek deszczu na wiosenno - letnich liściach drzew. Deszcze padające późną jesienią czy zimą, w czasie bezlistności drzew są wytłumione i bez wyrazu. Odgłos bębnienia kropel spadających na dachy i parapety jest paskudnie jednostajny. Letni deszcz to dźwiękowa współpraca z liśćmi i wiatrem, taki tercet niemal że egzotyczny, he, he. Deszczowe letnie dźwięki działają na mnie zazwyczaj kojąco ( no chyba że leje dwa tygodnie bez przerwy, co powoduje u mnie czarnowidztwo irysowo bródkowe ). Nieważne czy jest to dyskretne mżaweczkowe mruczando czy mocniejsze propozycje. Tzw. ambiwalentne odczucia mam przy burzowej symfonii. Przyznam się że "walące pierony" może nie tyle napełniają mnie strachem co działają na mnie wkurzająco. Przypominają mi akcję z Azalską, która bała się odgłosów burzy na równi z hukiem sylwestrowych petard. Gromy i pierony kojarzą mi się od tej pory z przymusowym pobytem w łazience, w której towarzyszyłam Azalskiej w ciężkich dla niej chwilach. Stresowo było i tak mi już zostało, znaczy do walizeczki zabieram deszczową piosenkę, a odgłosy burzy to mogą w niej robić bardzo, ale to bardzo dyskretne chórki ( tak ze względu na "stary bracie czas", bo kiedyś kojarzyłam je z wytchnieniem po upałach ).
Żyjątkowe odgłosy, te wszystkie cykania, niby bezgłośne przeloty, radosne bzyczenia w okolicy kwitnących roślin, trzepotania skrzydłami niemal bliskie ciszy zostają starannie spakowane i umieszczone tak, aby w razie nagłej potrzeby można było do nich szybko sięgnąć. Szczególnie bliskie jest mi wiosenne kumkanie żab i zapowiadające jesień granie świerszczy. Żaby nastrajają mnie optymistycznie, świerszczowa muzyka wzbudza we mnie nostalgię. Te dźwięki pochodzenia żyjątkowego przytłumiają odgłosy miasta, jazgot samochodowych silników ( nie jest to słodkie brym, brym pojedynczego samochodu tylko ciągłe wżżżzuuuuuu całego stada ), okrutne dzwonko - zgrzyty hamujących tramwajów, śpiew pana Dzidzia ( nieśmiertelna "Ramona" ) i ymc, ymc, ymc towarzyszące imprezom grillowym sąsiadów ( zaczyna się już od Matki Boskiej Grillowej czyli majowego długiego weekendu ) - wszystko to jest przefiltrowane przez ochronną barierę "dźwięków ogrodowych". Znaczy da się znieść bo opatulina dźwiękowa Alcatrazu i podwórka izoluje dom od miasta. Jedyny owadzi głosik który nie "zmieściłby" się do walizki należy do samicy komara. Sorry ale ta śpiewka wykonywana letnią nocą tuż przy moim uchu to dysonans w harmonii. Mało jest dla mnie zjawisk bardziej upierdliwych niż pobzykiwanie komarzycy w sypialni. Budzą się we mnie wtedy sadystyczne skłonności, mam ochotę nie tylko uśmiercić bzykającą krwiopijczynię, czuję że mogę to zrobić ze szczególnym okrucieństwem ( np. wyrwać odnóża i skrzydełka przed przywaleniem w paskudny odwłok kapciem ). Na szczęście udaje mi się poskromić niecne chęci i komarze wąpierze giną szybko i bezekscesowo.
Kontrowersyjnym głosem, który co prawda zostałby zabrany ale spakowany byłby "na spodzie" walizeczki, jest wieczorne trzepotanie ciem w kloszach lamp. Adoracja żarówki nie ma dla mnie nic z głębi gregoriańskich chorałów, chyba nie jestem aż tak wysublimowaną melomanką żeby w tym trzepocie "dosłyszeć" boską harmonię. Jednak nie jest to tak do końca niemiły dźwięk dla moich uszu, adoracyjne trzepoty kojarzą mi się z letnimi nocami i przywołują woń kwitnących jaśminowców i kapryfolium roznoszącą się w ciepłym powietrzu. Zaraz mam przed oczami szeroko otwarte okna i koty wylegujące się na parapetach w oczekiwaniu na przelot naszych nietoperzy ( nocny gwóźdź programu ). Jako odgłosowi "przypominającemu" ćmowym trzepotom należy się miejsce w walizeczce. Ta sama kategoria to tupanie jeży, dźwięk sam w sobie z lekka wkurzający ale ileż miłych skojarzeń z nim się wiąże ( choćby to związane z rodzinną wyprawą na podwórko w uzbrojeniu składającym się z ciężkiej latarki, pary mioteł i szufelki do węgla, przedsięwziętą w celu natychmiastowej eksmisji jakiegoś ciężko nawalonego gościa czołgającego się po podokiennej różance - gość miał coś 20 cm długości i nas bohatersko ofukał ). Stadko jeży robi niezły rumor ale to są dźwięki, które potrafię znieść z godnością brytyjskiej monarchini. Odczuwam nawet dumę słuchając tych pochrumkiwań i stękań - moje własne ciężko ekologiczne intruzy podokienne! Przebywają na stałe mimo panoszenia się na podwórku i w Alcatrazie kotów i psów.
A dźwięk jaki się słyszy leżąc w nieskoszonej trawie. O radości, co za cudowna kompozycja! Z głowy ulatują wszelkie wizje angielskich trawników i człowiek czuje że trawy wcale nie trzeba kosić tak często. Miłośnicy króciutko przyciętego schludnego Tyrawnika, ileż tracicie! Co prawda schludnotrawnikowcy niechętnie Tyrawnik "niszczą" pokładaniem się na nim, na wypieszczonym zalegiwać - zgroza! A trawa troszkę wyższa to oaza żyjątek, tak pięknie gra z wiatrem.Odlegle i słabe ale jednak nadal żywe powinowactwo z łąkową muzyką traw się przypomina. Taką łąkową muzykę, dźwięk rozbijania się morskich fal o brzeg , poszum dużego lasu zabrałabym z odgłosów "pozadomowych" w kosmiczną podróż. Uzupełniałyby te najbliższe sercu, domowe dźwięki.
Problematyczne chyba byłoby tylko spakowanie nagłej zimowej prawie ciszy towarzyszącej spadaniu śniegu. Śnieżne opatulenie wycisza, czasem słyszy się już tylko głosy żyjącego domu - tykanie zegarów, wodę bulgoczącą w kaloryferach, pochrapywanie kotów i łomoty wywoływane przez upuszczanie różnych przedmiotów przez Dżizaasa ( Dżizaas potrafi walnąć niemal wszystkim, mam podejrzenia że byłaby w stanie przewrócić fortepian ). Taka cisza jest zapewne inna niż ta kosmiczna, ośnieżenie "uwypukla" dźwiękowe życie domu, kosmiczna cisza to próżnia. Znaczy żeby zabrać zimowa ciszę trzeba by nagrać nasze domowe pożycie, bez dźwięków zaokiennych. I z walizeczką wyposażoną między innymi w taką domową ciszę zmierzyć się dopiero z ciszą absolutną.
Teraz troszkę o ilustracjach wpisu. To prace Fritza Baumgartena, niemieckiego ilustratora książeczek dla dzieci. Jestem wielką fanką jego twórczości. Moim zdaniem bardzo dobrze pasują do tematu tego wpisu, zajmują się bowiem w fantastyczny sposób zazwyczaj nie dostrzeganymi przez nas twórcami dźwięków, tej całej orkiestry bez której ciszę tylko można by usłyszeć.
Wszystkiego dobrego w Nowym :)
OdpowiedzUsuńW.Gubała
Dzięki Walentynko, niech Ci się w tym Nowym pięknie różankuje.
Usuń