Styczeń powolutku zbliża się do połowy i zaczynam odczuwać brak Alcatrazu w moim codziennym bytowaniu. Dyskretny kurzyk jaki niesie ze sobą upływ czasu "zmiękczył" w moim myśleniu o ogrodowych sprawkach wszystkie te kanty, ostre krawędzie i niepolerowany "wygląd ogólny", którymi tak lubi dokładać mojemu ego nasz ukochany ogród. Zacierają się wspomnienia jazdy z oczkiem wodnym, załamki pieleniowej i opadania macek z powodu niepowodzeń uprawowych. Jakoś ostrzej i wyraźniej rysuje się za to cała galeria uroczych alcatrazowych landszaftów z dyskretnym sztafażem w postaciach mojej i kotów. A to zalegiwanie w trawce damy przyodzianej jedynie w ogrodowe desouss, z miauczącym ansamblem i bezczynne ( o zgrozo! ) obserwowanie rozsiewania się dmuchawców, a to radosne łowienie uchem odgłosów pszczółkowego zbierania kwiatowych dobrutek, mało dyskretne, że nie napiszę iż ostentacyjnie chamskie podglądanie owadziego bunga - bunga. Podsumowując krótko - pamięć podsuwa mi majowe fêtes galantes wykonywane przeze mnie i koty na niechlujnym łonie Alcatrazu a wszelkie ogrodowe problema topi w mętnych i stojących wodach rzeki Sklerozy.
Depresyjny, wietrzny i paskudnie mokry styczeń powoduje większą niż zazwyczaj ma to miejsce o tej porze roku, tęsknotę za słońcem, zielenią , odgłosami i zapachami życia. No śni mi się już niemal ta bajka że jest sobie maj! Uciekam myślami do przodu przed tą dziwną zimową zgnilizną, żeby tylko nie dać się złapać oblepiającej i obezwładniającej człowieka depresji ( Barashkon ma beacine anioły, ja podróże in spe ). Poczyniłam pierwsze roślinne zakupy w tym roku - spokojnie, bezekscesowo było. Oczywiście grzeszenie solo nie jest tak miłe jak grzeszenie grupowe, mniejsze wyrzuty sumienia człowieka dręczą bo grzeszek dzielony. Kupiłyśmy z Mamelonem ( he, he, he ) parę liliowych cebul, żadne tam rarytasy czy niezwykłe niezwykłości. Wybrałyśmy orienpety bo w naszych warunkach są mało kłopotliwe w uprawie i długo kwitną. W moim wypadku dochodzi jeszcze do tego chęć podlizania się Ciotce Elce, która uwielbia te olbrzymie lilie. No i będzie nam w lipcu pachniało aż do zakręcenia się w głowie. Do Alcatrazu przyjadą kolejne cebule odkrytej przeze mnie w zeszłym roku prześlicznej 'Grande Affaire' i dwie debiutantki - 'Boogie Woogie' i 'Pretty Woman'. Jak widzicie jest kremowo i z lekka różowawo, pastelowe odcienie lilii jakoś najbardziej mnie kręcą. Przeglądam też oferty handlowe dotyczących innych niż lilie roślin, ale do zakupów jeszcze nie dojrzałam. Nie wiem zresztą czy jest sens kupować w tym roku rarytetniejsze byliny ( karłowate irysy bródkowe inna bajka, tralala ), bo to będzie rok zakrzewiania, budowania nowego "stelażu" ogrodu.Co prawda oko mi gdzieś tam zabłądziło w okolice japońskich odmian kokoryczek, ale kokoryczki nie zając, gdzieś tam je zawsze dorwać można a ja tu mam pilniejsze ogrodowe sprawy na głowie.
Koty też mają swoje wiosenne tęsknoty, na dwór wychodzą jednak niechętnie, bo zacinający deszcz moczy im futra. Usiłują wyżywać się za to na domowej araukarii ( ku mojej nieopisanej wściekłości! ). Dzisiaj w doopsko, jeszcze poddrutowane, zarobiła Szpagetka. Cud że drzewko się nie połamało , kiedy usiłowała skoczyć na nie z najwyższej szafy w domu! Jeden "konarek" z lekka ucierpiał ale większych szkód nie było, może dlatego że Szpagetka została w ostatniej chwili za pomocą ręcznika zmuszona do zmiany toru lotu. Na szczęście kocie łapy też nie ucierpiały w wyniku tych ewolucji powietrznych, zakończonych lądowaniem w nieplanowanym miejscu.Pewnie dlatego że Szpagetka zastosowała metodę lotu "na Batmana skrzyżowanego z lotopałanką". Uff, dała mi dzisiaj popalić! Reszta kotów zachowuje się w granicach średniego stopnia bezczelności ( mój bosz..... i ja to uważam za sukces ). Na zakończenie wklejam obrazek majowo - czerwcowego bukietu, niech Wam się też marzą pachnące kwiaty późnej wiosny.
moje najbardziej depresjogenne miesiące to listopad i grudzień a styczeń to już inna bajka, dzień się wydłuża, nadzieja jest podbudowana takim obrazkiem https://drive.google.com/file/d/0B25q9cT89Pn7dTQtTFNVcnNhUEU/view?usp=sharing to chyba rekord jeżeli chodzi o termin kwitnienia. jest dobrze :)
OdpowiedzUsuńMoja deprecha chyba się bierze z nienajlepszego stanu zdowia własnego i rodziny, tak sobie myślę po wczorajszej eskorcie Ciotki Elki do dohtora. Pogoda za to wczoraj zafundowała mi niespodziankę - było przecudnie słonecznie. Obrazek rzeczywiście z tych "nadziejnych", och żeby tak jak najszybciej zawiośnieć. Oczywiście są tacy co to zaraz o pamiętnej zimie 1647/48 będą ćwierkać ( Tatuś, he, he ) - "Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi ludzie nie pamiętali podobnej. W południowych województwach lody nie popętały wcale wód, które podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem wystąpiły z łożysk i pozalewały brzegi. Padały częste deszcze. Step rozmókł i zmienił się w wielką kałużę, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że — dziw nad dziwy! — w województwie bracławskim i na Dzikich Polach zielona ruń i na Dzikich Polach zielona ruń okryła stepy i rozłogi już w połowie grudnia. Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach. Gdy więc tak porządek przyrodzenia zdawał się być wcale odwróconym, wszyscy na Rusi , oczekując niezwykłych zdarzeń, zwracali niespokojny umysł i oczy szczególniej ku Dzikim Polom, od których łatwiej niźli skądinąd mogło się ukazać niebezpieczeństwo." Mnie bardziej jednak martwi wizja wiosennych przymrozków ( bo hamerykańska prognoza długoterminowa miłe wieści niesie o lutym czy marcu ale potem jest lekkie straszenie ). Nic to, trzeba myśleć pozytywnie a Ciotce Elce zaaplikować antybiotyk, he, he.
OdpowiedzUsuńO rany, nie najlepszego pisze się całkiem inaczej niż ja to napisałam. Zgroza!
OdpowiedzUsuńLepiej nie można było tego opisać
OdpowiedzUsuńNormalnie mnie skręca za "zielonym", wyszukuje sobie zajęcia zastępcze, tropię jakieś afrykańskie czy japońskie souveniry i dopisuję im historie, ale wszystko to nic...
Pozdrówka mimo wszystko. :***
Ha, ja w ramach działań zastępczych usiłuję "uporządkować" moją domową dżunglę ( naprawdę to bardzo skromny zagajniczek - koty są roślinożerne! ). Nie jest to jednak tak miłe zajątko jak prawdziwe ogrodowanie. Też dorabiam a właściwie odrabiam historię moich domowych roślin, niby pospoliciaki ale ciekawe są dzieje zawleczenia ich do Europy.
UsuńMasz rację! Właściwie to ja też poszukuję historii zawleczenia niektórych przedmiotów do mojego domu. Hi hi hi :))
OdpowiedzUsuńRzeczywiście pasjonujące się mogą okazać niektóre historie.
Opowieści o przedmiotach domowych i ich historiach to by zajęły w moim wykonaniu tomiska opasłe. I to wcale nie dlatego że jakoweś rarytetne antyki posiadam. Po prostu jestem sentymentalną oślicą!
Usuń"Podróże in spe"? A jakie Tabazko? Zdradzisz?
OdpowiedzUsuńPragi, Paryże i inne percie, he, he. Postraszę sobą Europę, choć mam zakusy też na tzw. ciepłe kraje.Teraz mam przymusowe siedzenie w domu, łeeee! A stópki swędzą, he, he.
Usuń