Miało być fajnie, miało być cudnie a zamiast tego kicha totalna zwana grypą. Cholerny marcowy klasyk z temperaturą powyżej 38 stopni ( chodzę wówczas po ścianach a w okolicach 39 stopni to nawet lewituję ), powodzią z zatok i tym podobnymi atrakcjami. Zarazę importowali Cio Mary i Wujek Jo. Roznosicielem właściwym jest niejaki kuzyn Jacek, pokrewny Wujka Jo ( obecnie starannie nienawidzimy go całą rodziną - odwiedzinek i imprez rodzinnych zachciało się zapowietrzonemu ).
Mam kwarantannę domową ze względu na Ciotkę Elkę, łączność ze światem realnym zapewnia mi Dżizaas i Małgoś - Sąsiadka, telefoniczne codzienne sprawozdanka mam od Mamelona i Cio Mary, od wczoraj znów podłączyłam się pod netowisko ( absencja była, Dżizaas twierdzi że w moim z netem przypadku to nawet abstynencja ). Z rzeczy "wpół do nadzwyczajnych" to sam Tatuś dzwonił i przestraszył mnie jak cholera używając mojego zdrobniałego imienia ( takie słodyczności to on stosuje na ogół przy pogrzebach i innych Strasznych Wiadomościach ).
Nie zrobiłam niczego co sobie uplanowałam, co gorsza nie wykorzystałam przymusowego pokładania się na rozkosze czytelnicze, oglądanie zaległości filmowych i tym podobne przyjemności. Ja po prostu tę grypę przespałam. Sama w to nie wierzę ale w ciągu tygodnia zrobiła się ze mnie prawdziwie "śpięca" królewna. Cukier we krwi stężony należycie więc wychodzi na to że tegoroczne grypsko objawia się też narkolepsją. No zgroza i ból zęba ( i to dosłowny, bolała mnie cała szczena z żuchwą - pocieszałam się że nie jestem krokodylem i mam ludzką ilość zębów ). Na szczęście zaraza zmierza ku finałowi i jest spora szansa na to że w przyszłym tygodniu wylezę i postraszę Alcatraz ( to tak raczej w drugiej połowie tygodnia - obiecałam Cio Mary ględzącej o komplikacjach pogrypowych ).
Podobno ten przespany przeze mnie tydzień był taki sobie, Dżizaas sugeruje że i tak bym nic nie zdziałała ogrodowo, więc nie ma czego żałować. Tym bardziej że zalegiwanie pozwoliło mi odnowić silną więź z kotami, he, he.
Łączę się z Tobą w bólu grypowym i przez zapchany nos życzenia ślę powrotu do zdrowia. Że miniony tydzień był taki sobie - nie dawaj wiary, kłamaaali. Ja w porywach ozdrowieńczych wychylałam nos na dwór (może dlatego wciąż jestem zatkana) i było tam bosko: krokusy wylazły, pszczółki bzykały, słońce grzało - to nie było takie tam sobie... Normalnie zew ogrodowy by się we mnie budził, a tu tylko człapałam, stękająca, siąpiąca nosem, gderająca na zwierzyniec domowy, w kierunku wyrka, gdzie Fabio zapewniał mi osobliwą kurację - sen z kotem na głowie. Podobno zwierzęta wyczuwają chore miejsce, więc uznałam to za altruistyczne zachowanie kota, który normalnie jest hedonistą pierwszego gatunku. Postanowiłam wspomóc kurację dużymi ilościami czosnku, więc ze zrozumiałych względów unikam ludzi. Przynajmniej zarazy nie roznoszę.
OdpowiedzUsuńZa życzonka "zapchane" dziękuję, powoli dochodzę do siebie. Nawet wylazłam na króciutko do miejsca wiadomego i róże przycięłam. Kotami nadal się okładam w ramach rekonwalescencji. W sprawie czosnkowej podziwiam, ja za dużo czosnku zeżreć nie mogę ( przypadek jak u Babci Wandzi, która po zaczosnkowaniu profilaktycznym omal nie odjechała na zawsze z powodu zapaści ) co jest niesprawiedliwe, bo czosnek smaczny więc leczenie z tych przyjemnych. Też Ci Fafik zdrówka życzę, przyda się bo wiosna u drzwi.
Usuń