No i wreszcie nadszedł ten miesiąc w którym przychodzi wiosna! Grzebię nogami z niecierpliwości jak ta kura grzebielucha do prawdziwego żarcia a nie sztucznej karmy. Koniec z niedzielnymi śniadaniowymi jajkami po wiedeńsku, w majonezie czy tam innych wariacjach patelniowych z boczkiem - czas na jajka ze szczypiorem. Kozaczki wędrują do paczki, w szafie zachęcająco wieszakują lżejsze ciuchy ( hurrra, wbiłam się we wszystkie ), pazury czas obciąć żeby przy pracach ogrodowych się nie stresować ( "żałoba" pod paznokciami nigdy mi nie odmacza się należycie ).
Wczoraj pożegnałyśmy z Mamim luty zakupami sekatorowymi w Lidlu. Nie żeby jakość sprzętu ogrodniczego była powalająca ale cena za to taka bardziej z darmoszkowych. Zresztą z tą jakością to też różnie bywa, taki nabyty w zeszłym roku "Niemiec" czyli szpadelek do równania brzegów tyrawnika sprawuje się całkiem nieźle. Mamelon kupiła nożyce do żywego płotka, ja sekator na teleskopach, obydwie wzięłyśmy zwyczajne sekatory, a Sławek dostał zakupioną przez Mamelona małą piłę. Na sezon przycinań jesteśmy gotowi. Niestety Mamelon ostatnio rozwinęła się nie tyle w kierunku Kuby Przycinacza co wręcz zbudziła w sobie bestię typu Kuba Rozpruwacz. Ruszyła z sekatorem i piłką na odmianowe świerki - normalnie strach się bać. Jakby tego było mało snuje już plany przesadzalnicze typu "Zrewidujmy wszystko". Na szczęście roślin mocno zasiedziałych nie rusza ( na razie ). Ze spraw narzędziowych to przede mną jeszcze zakup wideł amerykańskich, ale to będzie insza inszość - ten sprzęcik musi być wieloletni i w związku z tym nie będzie taniochy ( niestety ).
Ubieram się cieplutko jak wyłażę do Alcatrazu, nic to że na dworze wiosennie - złe czyha. Przekonała się o tym Ewandka której lutowe roboty ogrodowe wyszły nie tyle bokiem co oskrzelami. Na wszelki wypadek lepiej na zimne dmuchać ( Wujek Jo ma powiedzonko "Na wszelki wypadek ksiądz ma gosposię", ale to nie ten kontekst ). Ziemia jeszcze zimna i nie pachnie wiosennie, paskudna wilgoć pozimowa trzyma się mocno, to jeszcze nie jest czas na pełnie ogrodowych szaleństw. Trzeba zajmować się tylko przycinaniem, roboty glebowe nie wchodzą w grę.
Koty rozbisurmanione okrutnie - do domu wraca się głównie na posiłki. Chłopaki większość czasu spędzają na bójkach z sąsiedztwem ( opatruje te "rany", liczę strupy na zadrapaniach, pocieszam że Rudy , Epuzer i ten szarawy to zwykłe gnojki prowokujące a nie marzenia kociczek ), dziewczyny leją się między sobą, biegają z kawałkami owoców magnolki w pyskach, zawzięcie tropią budzącą się żywinę i niestety brzydkim oczkiem patrzą na ptaki. Na szczęście ogrodowe ptactwo w Alcatrazie niegłupie i na patrzeniu się kończy.
Mamelon twierdzi że stworzyłam potwora, sława Szpagetki rozkapryszonej jak operowa diva w starym stylu, zatacza coraz szersze kręgi. Całe sąsiedztwo już wie że mój kot podskakuje mi jak bokser na skakance, uczestniczy w ablucjach Małgoś - Sąsiadki i moich kąpielach. Małgosia co prawda sprzedawała info jako przykład kociej zmyślności i prospołecznego nastawienia ale chamskie ładowanie się do wanny, którą ja zajmuję jest po prostu chamskim ładowaniem się do wanny i nie ma zmiłuj! Jest cholerny kłopot z wycieraniem gwiazdy i mam stracha że kociszcze się przeziębi. Myślałam że szpagetkowe występy w kuchennym zlewie i brodzenie w napełnianej wannie to już dno ale usłyszałam właśnie pukanie od spodu. Teraz też kociambra siedzi w wannie i ryczy żeby wyłudzić puszczenie wody ( najlepiej do kocich "kolanek" - jak wystygnie następny ryk żeby wymienić na cieplejszą ).
Dżizaas usiadł kulinarnie na czterech literach, nic się od niej nie wyłudzi bo pisze dzieło wiekopomne. Na szczęście Cio Mary stanęła na wysokości zadania i mamy w domu niedzielny piernik. Jak kuchenny strajk Dżizaasa będzie się przeciągał będę sama musiała stanąć przy mikserku, nie ma lekko. Oj nie ma. Jakby było mało to czas na domowe wiosenne porządki, które to nijak do mnie nie przemawiają. Nie sa tak miłe memu sercu jak te ogrodowe. Niestety nie da się ich odpuścić. Marcowanie zapowiada sie pracowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz