"Wyprawę" nad Morskie Oko zarządziłam kiedy zobaczyłam jak moja Mamelon pokonuje Dolinę Strążyską ( trzy czwarte trasy przedreptała, potem odtrąbiono odwrót z tzw. przyczyn niezależnych i Mamelon radośnie uciekła ). Trasa nad jezioro długa ale stopień trudności praktycznie zerowy, asfalcik jest, nawet niepełnosprawni się całkiem nieźle na tym podejściu czują. Mamelon przekonywana o nadzwyczajnej łatwości trasy ( już w XIX wieku zagorsetowane panie nie tylko jeździły dorożkami nad Morskie, ale wsparte na alpejskich laseczkach pokonywały ją "nożnie" ) postanowiła poddać się nieuniknionemu ( moje stanowcze "albo Morskie albo doliny" podziałało ) i "zdobyć szczyty". Morskie wydawało się najlepszym rozwiązaniem, bowiem dotarcie do niego zajmuje jednak sporo czasu i Mamelon absolutnie "nie zaprawiona w bojach" mogła bezpiecznie zniknąć z pola widzenia Dżizaasa, planującego dla mojej przyjacióły atrakcje typu "szybki Nosal" albo "łagodniejszy Kasprowy ". Mamelon świadoma była tej grozy, która ją w razie zaniechania jakichkolwiek wypraw w Tatry mogła czekać ze strony nadpobudliwej Dżizaas ( byłoby gadanie, gadanie, gadanie i łamanie mamelonowego oporu aż do osiągnięcia celu - Dżizaas jest okrutnym potworem, który nawet wobec siebie stosuje metodę "mniej łańcuchów, więcej batów" ). Postawiona przed wyborem Dżizaas i atrakcje a Morskim, Mamelon wykazała nawet coś na kształt zapału taterniczego w stosunku do zdobywania górskiego jeziorka. W zapale wytrwała do momentu, kiedy trzeba było iść do busego. Nagle padło stwierdzenie że witkiewiczowska architektura nie została dokładnie oblookana, potem był niespodziewany zachwyt nad urodą Krupówek ( dzień wcześniej Mamelon uznała najsłynniejszą ulicę Zakopanego za najbrzydszą główną ulicę w Polsce ), wystąpiła pilna potrzeba związana ze sklepem z firanami i próba kupowania sandałków. Nic nie pomogło i wsadziłam kombinującą jak koń pod górę Mamelona do busa jadącego nad Morskie.
Przed wejściem do Parku Narodowego oczywiście dziki tłum, gryzący w oczy dym z grilla i opakowanie chusteczek higienicznych za jedyne 2 złocisze ( chusteczki przy tym gryzącym dymie były niezbędne ). Brakowało tylko karuzeli! Chcąc mieć za sobą te radości cywilizacji wlazłyśmy prędko do parku. Tam szczęśliwie tłum jakby bardziej rozproszony, można było nieco odetchnąć. Pogodę miałyśmy piękną, spokojnie można było podziwiać góry i co dla nas ważne, zatrzymywać się od czasu do czasu przy jakiejś interesującej nas roślinie. A przy trasie nad Morskie rosną ciekawi przedstawiciele flory. Największe wrażenie zrobiła na nas ciemiężyca. Paprocie, urdziki i całe stada czerwcowych kaczeńców już tak do nas nie przemawiały, choć trzeba przyznać że ich masowe występowanie ma sporo uroku. Smętnym widokiem są całe połacie wymierającej smreczyny, nie wiem czy to kwaśne deszcze czy jakaś inna cholera ale widok przygnębiający.
W połowie drogi, gdzieś w okolicach Wodogrzmotów Mickiewicza Mamelon zaczęła łasym wzrokiem spoglądać na wozy załadowane tymi którzy czują że nie dadzą rady ( ze względów ideologicznych stanowczo odmówiłam obciążania nami koni ). Coraz częściej zaczęło padać z mamelonowych ust klasyczne dziecięce pytanie podróżne - "Daleko jeszcze?", w okolicach nowego schroniska Mamelon posunęła się nawet do wysyczenia w moim kierunku "Nienawidzę Cię Franco", ale nadal dzielnie dreptała. Wreszcie po trzech godzinkach ( z wliczonymi odpoczynkami ) dolazłyśmy do celu. Niestety Mamelon zamiast szczytowania miała napad alergii, spowodowanej pyleniem rosnących nad jeziorem roślin. Siąpiąc z nosa i oglądając jezioro zapłakanymi oczami, Mamelon wykrztusiła "Pieprzone bajoro, foć i spadamy". Chusteczek po nagłej ewakuacji znad Morskiego poszło co niemiara, woda morska była w solidnym użyciu ( do płukania nosa ) ale sytuacja została jako tako opanowana. Przy postoju wozów Mamelon tzw. ruchem oskarżycielskim wyciągnęła w moją stronę bosą stopę z pęcherzem bardzo solidnego rozmiaru. Wymiękłam - konikom z góry lżej a Mamelonowi z olbrzymim pęcherzem, niemiłosiernie siąpiącemu z nosa i ócz to może niekoniecznie. Z Morskiego zjechałyśmy. W domowych pieleszach Mamelon podsumował swoje taternicze wyczyny krótkim "Nigdy więcej". Na szczęście wpadłyśmy na pomysł jak uciec przed zapędami wysokogórskimi Dżizaasa ( święcie wierzącego że tylko trochę treningu i wylądujemy na Rysach ) - następnego dnia pojechałyśmy spłynąć Dunajcem. Znaczy spłynęłyśmy przed Dżizaasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz