Szukając ucieczki przed kretyńskim dżizaasowym entuzjazmem wobec wypraw w góry, trafiłyśmy na ofertę jednodniowej wycieczki w Pieniny. Spływ rzeką, zwiedzanie zamku w Niedzicy i kościółka w Dębnie, wszystko w cenie 90 złociszy od osoby. Zapłaciłybyśmy znacznie więcej żeby zniknąć z pola widzenia szalejącego gnojka, usiłującego zrobić z pań starszych taterniczki, więc się nawet nie zastanawiałyśmy - szybka decyzja i szlus "Jutro czekamy na drodze do Olczy". Tego typu wycieczki jednodniowe proponowane przez zakopiańskie biura podróży to coś w sam raz dla rozleniwionego turysty, chcącego odpocząć bez ekstremalnych akcji typu "Na Zawrat", ale nie lubiącego "leżakowania". Busik był ranną porą, towarzyszy podróży w sam raz, czyli tyle żeby wycieczka nie zamieniła się w udrękę ( autokarowe eskapady nie należą do naszych zabaw ulubionych ). Pojechaliśmy czym prędzej spłynąć, bo od słowackich Tatr coś podejrzanie się chmurzyło.
Spływ przełomem Dunajca zaczyna się dziś w Sromowcach Niżnych ( zanim nie wybudowano zapory i nie stworzono jeziora Czorsztyńskiego spływ zaczynał się znacznie wcześniej, od Zielonych Skałek w Czorsztynie ) i po polskiej stronie spływa się 18 kilometrów ( do Szczawnicy ) lub 22 kilometry ( do Krościenka ) . Piszę po polskiej bo i Słowacy spływają przełomem Dunajca, jednak trasa tego słowackiego spływu jest krótsza. Sama idea spływania przełomem górskiej rzeki była ponoć pomysłem właścicieli zamku w Nidzicy. Rozpropagował to spływanie właściciel zdrojów w Szczawnicy, Józef Szalay, który chciał zapewnić kuracjuszom bawiącym "u wód" jak najwięcej atrakcji. Pierwszy spływ ponoć odbył się w 1832 roku. Drzewiej pływano na tzw. dłubankach, czyli łodziach drążonych z pnia topoli i łączonych po dwie, potem trzy, wreszcie i cztery. Dzisiejsza tratwa składa się z pięciu elementów. Dłubanek już nie ma, zostały zastąpione przez łodzie zbijane z desek. Flisacy twierdzą że starą dłubanką wcale lekko się nie pływało, była cięższa i mniej sterowna niż lżejsze konstrukcje z desek.
Pięcioelementowe tratwy ( łodzie? ) współczesne mają po ok. 6 m długości i ok.1,80 m szerokości z przodu i ok. 2,20 m z tyłu ( nie wiem czy w przypadku tratwy da się użyć określenia dziób i rufa, mam wrażenie że jednak nie ). Wysokość, hym.....tego...., burty wynosi ok. 40 cm. Elementy składowe łączy się dwiema linami, jedną z przodu i drugą z tyłu, lina do cumowania to inna bajka. Tratwą steruje się za pomocą tzw. "sprysek" czyli świerczynowych tyczek długości ok. 3 metrów. Z przodu tratwy ułożone są gałęzie świerkowe, mające zapobiegać wlewaniu się wody do tratwy ( pod ławeczkami leżą szufelki do ewentualnego jej wylewania ). Wg. flisaków świerczyna ma jeszcze dwa zastosowania - "dla urody" i "na wieniec, jak się kto utopi". Z topieniem się na spływie wcale nie jest prosto, choć na upartego zawsze można spróbować. Dunajec w zależności od poziomu wód posiada i głębie parunastometrowe. Konstrukcja tratwy sprawia że nawet uszkodzenie dwu elementów w pięcioelementowej tratwie nie grozi jej zatopieniem. Pomiędzy częściami składowymi tratwy przepływa swobodnie woda , powodując że pływająca konstrukcja jest bardzo stabilna i odporna na przechyły. Mamelon co prawda przyglądała się tratwom podejrzliwie ale to raczej dlatego że wszystko co pływa jest w oczach Mamelona podejrzane o tzw. rzygosprawczość.
Flisacy pienińscy od 1934 roku są stowarzyszeni w Polskim Stowarzyszeniu Flisaków Pienińskich na rzece Dunajec. Powołanie takiej organizacji było koniecznością, bowiem dochodziło do zatargów o klienta ( nieraz krwawych ). Flisakiem może zostać pełnoletni mieszkaniec jednej z pięciu pienińskich miejscowości: Sromowce Niżne, Sromowce Wyżne, Krościenko, Szczawnica i Czorsztyn. Zawód bywa dziedziczony i nie ma zmiłuj, "obcy" flisakiem nie zostanie. Co prawda nie wiem czy tak bardzo ci "obcy" by się do tego palili, bo zostać flisakiem wcale łatwo nie jest. Minimalny czas poświęcony wyszkoleniu to 8 lat, w ciągu których zdaje się dwa solidne egzaminy. Ponoć dawniej wymagano przepłynięcia w jednym elemencie składowym tratwy całej trasy spływu, dziś jest bardziej lightowo. Sezon flisacki trwa na Dunajcu od 1 kwietnia do 31 października. Flisacy pływają codziennie z wyjątkiem pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych i święta Bożego Ciała. Czas spływu zależy od stanu wody - im wyższy poziom wody w Dunajcu, tym spływa się szybciej.
Nam spływ zajął ok. 2 godzin, Mamelon kołysana nurtem rzeki i owiewana łagodnym wietrzykiem gdzieś w okolicy Sokolnicy przycięła lekkiego komarka. Nie ma się co dziwić, upał był tego dnia niemiłosierny a na rzece miły chłodek i kołysanie. Ja zajęta dokumentowaniem fotkowym naszej wyprawy nie mogłam sobie pozwolić na słodką drzemkę ( Mamelon bez protestu oddaje mi wszelkie urządzenia focące i czuje się radośnie zwolniony z ich używania ). Naprawdę było relaksująco. Chciałabym kiedyś powtórzyć ten spływ jesienią, październikowe bukowe i świerkowe lasy porastające zbocza Pienin, mniam! Uczta dla oczu! Może nawet namówię Dżizaasa na spływ ( oczywiście pod warunkiem , że Dżizaas nie każe mi wsiadać w kajak czy jakiś inny ponton i pracować wiosłami ). Co prawda jesienią nie zobaczy się już czarnych bocianów ( białych zresztą też nie ), ale jesienne przebarwienia liści powinny zrekompensować ten brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz