Ostatni czerwcowy wpis jest nieogrodowy. Wakacje, urlopy, czas na podróże - dla mniej zapalonych ogrodowych w tym czasie następuje okres znudzenia ogrodem ( "no bo nic nie kwitnie" - prawda o której górale mówią gówno prawda ). Moje letnie wakacje z konieczności króciutkie na ogół spędzam jak najdalej od utartych turystycznych szlaków, bo tłum mam na co dzień w mieście. W tzw. rejony atrakcyjne turystycznie jeżdżę poza sezonem albo wtedy kiedy pogoda wymiecie "spragnionych słoneczka".
Brzydka pogoda - zachmurzenie, mgły i opady czyli coś co większości z nas nie kojarzy się dobrze z latem i wakacyjnym wypoczynkiem, nie przekreśla dla mnie urody odwiedzanych miejsc. Źle natomiast znoszę stadka kolonijnych dzieci, nie mniej groźne stadka pań w moim wieku uzbrojonych w sprzęt do nordic walkingu i statystycznego Kowalskiego, który czuje że oto wieczorną porą nadszedł czas na imprezę życia.
Wzburzone morze czy zamglone Tatry "odsączone" z nadmiaru drepczących w poszukiwaniu punktu z żarełkiem i popitką odpoczywających rodaków - czysta radość dla oczu, uszu, nosa! W letnie wakacje, które w naszym kraju wypadają dla wszystkich dzieci w tym samym terminie, dla turysty takiego jak ja zostają do zwiedzania miejsca dalekie od nazwijmy to - uznanych atrakcji. Nie żebym odmawiała rodakom prawa do odpoczynku, żałowała gór, morza czy jezior ale zastanawia mnie dlaczego powodujemy taką kumulację turystyki jedynie w dwóch letnich miesiącach.
Czerwiec czy wrzesień są statystycznie niewiele zimniejsze niż lipiec i sierpień, odpowiednie wykrojenie ośmiu tygodni ( nawet z zahaczeniem o maj ) nie powinno być trudne. Bezczelnie przyznaję że nie rozumiem polskiej tradycji rozpoczynania i kończenia roku szkolnego w jednym terminie. Jeżeli można było zorganizować wakacje zimowe w różnych terminach nie widzę żadnej przeszkody aby tego samego nie dało zrobić się z wakacjami letnimi. Szlaki w górach, nadmorskie plaże czy mazurskie wody - wszystko mniej zatłoczone i wypoczynek w większym komforcie ( Magdzioł odetchnęłaby mogąc się normalnie poruszać na drodze prowadzącej na Półwysep Helski ).
Jednocześnie w miejscowościach żyjących z turystyki takie przedłużone wakacje zapewniłyby też dłuższy sezon. Podejście miejscowych do turystów, z których żyją a którzy im w miesiącach letnich żyć nie dają ( mieszkałam lata nad morzem, wiem o czym piszę ) też by się zmieniło. Zawsze to milej być wyczekiwanym gościem ( nawet z lekką pogardą zwanym ceprem ) niż paskudną stonką, masowo atakującą w lipcu i sierpniu. A jak miło podreptać po górskim szlaku nie ocierając się o innych ludzi czy poleżeć na mniej zatłoczonej plaży ( jak oglądam letnie widoczki z plaży w takim Władysławowie to mam wrażenie że jesteśmy narodem masochistów albo udajemy kolonię fok czy tam innych pingwinów ).
Nic to, za jakiś czas "mądre głowy" pewnie wpadną na to na co w innych krajach wpadli wcześniej i mniej straszno będzie jechać nad morze czy w góry w lipcu i sierpniu. Do tego czasu nie ma zmiłuj - "Dzieci z koloni z Nowego Sącza, mnie słyszą! Gdzie są dzieci z koloni z Nowego Sącza?!", "Rysiu babcia Ci nie pozwoliła wchodzić do wody", "I ja bardzo proszę żeby Państwo się nie rozchodzili", "Eeeee Maaaarek, wow!", "Żaneta skręciła nogę na Giewoncie przez sandał, mówię ci ale jaja", "Ymc, ymc, ymc" - wszystko to w dużym natężeniu i stężeniu będzie obecne pod Tatrami, nad Bałtykiem i mazurskimi jeziorami. Dla ukojenia dziś wpis ilustrowany zdjątkami zrobionymi Tatrom przez Rysia ( nie tego co wbrew babci lazł do wody ) podczas tzw. nie najlepszej pogody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz