Jak tylko jest luzik i nie leje się na głowę zbyt mocno, robię myk w zachynszone rabaty i pielę do upojenia. Susza wykończająca "lepsiejsze" rośliny, nie rusza jakoś tych, które posiał sam Wielki Ogrodowy. Znaczy chwasty rosną w najlepsze! Na suchej rabacie pielenie wrażego zielska złośliwie wrastającego w kępy macierzanek czy kotul jest sportem ekstremalnym - podstępny perzyk, wkurzający szczawik, zgroza czyli nawłoć, cholera mnie bierze kiedy przychodzi mi to towarzystwo wyciągać z korzeniami. Pracuje czym się da, nawet drut robótkowy jest w użyciu ( przydał się przy małych rozchodniczkach zaatakowanych przez cholerny szczawik ). Na szczęście nie tylko pieleniem człowiek żyje - na suchej czas kwitnień. Upały przyspieszyły wykwitanie niektórych roślin, jednak kwitnącego letniego dobra na tej rabacie jest na tyle dużo, że zawsze na czymś ukwieconym da się oko zawiesić. Teraz trwa sezon lawendowy, Dżizaas "wyjechany" więc nikt nie podskubuje pędów pod pretekstem ataków moli na tzw. zasoby odzieżowe. Lawendowa woń roznosi się w powietrzu głównie za sprawą kotów, to one spacerując po rabatach poruszają krzewinki, które szafują przy takim kontakcie olejkami eterycznymi.Wreszcie się moje kociambry na coś w ogrodzie przydają ( no, na komary jeszcze polują, co jest zabawne ).
Pachnie też hyzopek ( na ostatniej fotce ), stara "biblijna" ( czyli wzmiankowana w Biblii ) roślina. No cóż, zapach hyzopu nie jest z tych powalających. Ostatnio nawet wyczytałam że nie do końca jest pewne czy ów hyzop rosnący w naszych ogrodach jest tożsamy ze starożytnym hyzopem. "Pokrop mnie hyzopem, a stanę się czysty" tak mówi Wielka Księga, ale roślinek oczyszczających co niemiara, nie koniecznie o roślinie współcześnie zwanej hyzopem te biblijne pienia. Na mnie hyzopek robi raczej miłe wrażenie z powodu wyglądu a nie zapachu. Jednak daleko mu do urodności amorfy szarej ( fotki 6, 7, 8 ) - królowej lipca na suchej! Doceniam ja, doceniają pszczoły, nawet koty ocierają się o jej listki z wyraźną lubością ( na szczęście nie aż taką jak miało to miejsce w wypadku nieszczęsnej kocimiętki, która miała nie wabić kotów a skończyła jako dołek po wygrzebanych korzonkach ).
Amorfa też pachnie ale znacznie mniej wyczuwalnie niż hyzopek i lawenda. Do siejących wonie lilii OT ( fotka obok ) to w ogóle nie ma porównania. Lilie OT rosną na suchej jako przeciwwaga dla drobnicy kwiatowej czyli roślin kwitnących bardzo drobnymi kwiatami. Morze lawend, szałwii i gipsówek ( fotka nr 4 ) to fajna rzecz ale przesada dotycząca nasadzeń z drobnicy jest niemal takim samym "grzychem" jak sadzenie wyłącznie roślin o dużych kwiatach. Nie wiem czy lilie OT sprawdzą się jako kwitnące rośliny szkieletowe, może lepiej pasiłyby do suchej yuki. Tylko że za yukami coś nie bardzo przepadam, nie wiem właściwie dlaczego ale działają czasem na mnie drażniąco. Może to pokłosie czasu kiedy niemal każdy ogrodujący chciał mieć yukę, niezależnie od tego czy mu pasowała do stylu ogrodowych nasadzeń. A może po prostu yuka jest dla mnie zbyt egzotyczna.
Tylko z tymi egzotami to takie lekkie pituliten z mojej strony - radośnie sadzę mikołajki agawolistne ( ledwie zipiące ), akanty i morinie ( fotka obok ). Mikołajki sporawe, morinia średniak ( jak na razie ) ale akanty do niziołków nie należą. I co? Jakoś mi nie przeszkadza "zdziwność" egzotyczna tych roślin, a yukowe kwiaty mocno mi nie paszą ( może nie tyle same kwiaty co kwiatostan, same kwiaty i liście są dla mnie w porzo ). Trudno, mało ortodoksyjnie na tej suchej z tymi liliami OT, ale nie wygląda to bardzo okrutnie. Lilie oczywiście zostały posadzone w odpowiedniej dla nich mieszance ziemi, na jałowej glebie suchej rabaty długo by nie pociągnęły. Staram się ich nie podlewać, wody na ogół dostają tyle ile inne rośliny na tej rabacie ( wyjątek zrobiłam dwa razy w tym sezonie, bo zaczęłam się martwić czy aby nie pójdą w ślady niektórych liliowców i nie zrzucą pąków ). Może widok lilii OT nie jest aż takim zgrzytem na suchej bo na tej rabacie oprócz krzewów są też byliny o odpowiednio silnym wzroście. Liliowe pędy nie straszą tak wysokością jak za towarzystwo mają wyrośnięte szałwie muszkatałowe - fotka nr 10 ( bardzo lubię takie "bezobsługowe", dwuletnie rośliny ), malwy ( kolorek kwiatów jest niestety z tych "mało pastelowych", jak to stwierdziła Ciotka Elka ) czy głowaczek olbrzymi.
No i są jeszcze wysokie trawy, na suchej rosną w rozproszonych stadkach molinie, miskanty czy obiedka. Największe wrażenie jednak robi w tej chwili ostnica olbrzymia Stipa gigantea, która raczyła zakwitnąć. Wykłoszenie najskormniejsze z możliwych ( złośliwa zaraza wydała z siebie jeden ukłoszony pęd ), ale być może właśnie ta skromność zwraca powszechną uwagę ( "A co to jest za pojedyncza trawka, taka do owsa podobna?" ). Kłosek bujający jakieś 180 cm nad ziemią przebija liliowe kwiaty, głównie z tego powodu że jest jeden. Ostnica jest po prostu "splendid isolation" w najlepszym, klasycznym brytyjskim stylu, he, he. Mimo tego że wykłoszenie ostnicowe marne, ja się cieszę jak rzadko. Jest nadzieja na to że ostnica u mnie będzie rosnąć normalnie ( znaczy jak w Albionie ). To przepiękna trawa, warta najbardziej eksponowanego miejsca w ogrodzie. W ogóle ostnice są cool. Ostnica Jana Stipa joannis ( fotka nr 11 ), której nasionkami swego czasu obdarowała mnie Krysia ( wraz z instrukcją "wkręcania" ich w glebę ) powschodziła w paru miejscach rabaty, czyniąc nasadzenia "lekkimi". Uwielbiam przeplatanie bylin takimi delikatnie kwitnącymi trawami, pewnie tęsknota mieszczucha za urodą łąk ( co tam łąki, stepy dzikie przy ostnicy mi się marzą ). Podsumowując to lato na suchej nie wypada wcale tak źle, mimo tych upałów i szuszy. Kwitnie, pachnie, owadami brzęczy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz