Strony

wtorek, 25 sierpnia 2015

Wełtawa - rzeka pełna wodników

Sierpień nam dogorywa, znów zrobi się paskudnie gorąco i duszno. Powinnam napisać  coś o ogrodzie ale najzwyczajniej w świecie  jakoś nie mam do tego melodii.  Może kiedy zrobi się nieco chłodniej albo kiedy pojawią się zwiastuny nadchodzącej jesieni czyli jakieś zimowity czy cyklamenki. Na razie przypominam sobie Wełtawę, duża woda  nawet na zdjątkach wygląda chłodząco.




Praska  Wełtawa to taka typowa uregulowana rzeka, nie ma nic z dzikiej urody "miastowej"  Wisły. Kamienna rynna, z ulubionymi przez Mamelona nadrzecznymi bulwarami. Wygląda cywilizowanie ale w razie tzw.  wielkiej wody grozi katastrofalnymi powodziami. Pamiętam jak w latach mojej bujnej młodości wylał "puszczony w rynnę" Men ( z bliska to widziałam, szczerze pisząc to nawet to wylanie poczułam ). To była powódź błyskawiczna,  Blitzhochwasser, he, he. W sumie to prawdziwa massive Überflutung się z tego zrobiła, bo woda w kamienie nie wsiąka. Prażanie ostatnio takie przejścia mieli  w 2002 roku,  podczas  powodzi Wełtawa rozlała się na tyle szeroko że miasto solidnie oberwało, między innymi strasznie ucierpiał Josefov z jego żydowskimi zabytkami, Klementinum które straciło sporo starodruków ( część udało się uratować zamrażając, a następnie susząc  i konserwując ), nadmienię tylko o smutnych stratach jakie poniosło praskie ZOO. Oczywiście jak zawsze w takich sytuacjach zapewniano "Všechno pod kontrolou", ale jak się okazało podniesienie na początku XX wieku obu wełtawskich brzegów czy wymurowanie potężnych bulwarów nijak się ma do wpływu na stan wód rzeki i kontrolowania jej przepływu przez miasto. Znacznie mniejsze szkody wyrządziła wysoka woda w 2013 roku, zalało  bulwary, metro nie chodziło, na zamkniętym Moście Karola strażacy oczyszczali przęsła, na których zatrzymywały się konary drzew, bibliotekarze z Klementinum przenosili zbiory z magazynów na wyższe piętra. Ewakuowano nawet część mieszkańców piątej dzielnicy ale jakoś się miastu upiekło. Powódź z 2002 roku da się porównać do naszej "powodzi tysiąclecia" z 1997 roku, to była prawdziwa klęska. Niektórzy dopatrują się w niej działania czynników nadprzyrodzonych, ale o tym poniżej.




Życie przy wielkich rzekach zawsze stwarza pewne niebezpieczeństwo, jednak gdyby nie ta  bliskość płynącej wody wielu miast na świecie po prostu by nie było. Coś za coś. Praga właściwie powstała  "z rzeki".  Jej nazwa wywodzi się od słowa práh, oznaczającego próg rzeczny. Miasto zaczęło swoje istnienie od historycznej przeprawy rzecznej, brodu który istniał gdzieś w okolicy Mostu Karola. Oczywiście jest też legenda Libuszy, która nieco inaczej tłumaczy powstanie miasta. Ponoć wieszczka i władczyni w jednym, córka Kroka ( tak jakoś znajomo to imię brzmi ), wielce mądra Libusza kazała odnaleźć człowieka ciosającego próg domu nad rzeką Wełatwą i w tym miejscu wybudować gród nazwany od progu Pragą. Jest wersja z wieszczeniem, taka poetycka wizja wizjonerskiej Libuszy:
"Miasto widzę ogromne, a sława jego gwiazd dosięże.
Jest w borze miejsce, o trzydzieści stajen
odległe, wodami Wełtawy oblane.
Od północy zamyka je głęboki parów
i potok Prusnica,
od południa zasię - skalista góra
i bór strachovski.
Tam przyszedłszy znajdziecie człowieka
ciosającego próg domu.
I nazwiecie gród, który w tym miejscu
wzniesie, Pragą.
A jak książęta i wojewodowie przed
progiem głowę skłaniają,
tak pochylać się będą i przed miastem
moim.
Cześć mu i chwała, albowiem zasłynie
w świecie całym."
Hym....., poemat taki bardziej "gromkopierdny", w sam raz do recytowania na spotkaniach organizacji 'Sokół'. Jakoś słabo ta libuszowa wersja wypada, koturnowo- legendarnie i proroczo do zarzygania, w stylu Wandy co nie chciała Niemca. Wolę  tę wersję z jazem, brodem i miastem, a z legendarnych historii  ( tajemnicze nadprzyrodzenie, ale głupio to brzmi ) to bardziej do mnie przemawiają opowieści zwodnicze o wełtawskich wodnikach. Z wodnikami z Czech poznałam się jako bardzo małoletnia, poprzez "kontakt telewizyjny". "Pohádky z mechu a kapradí" czyli "Bajki z mchu i paproci" miały dyżurnego wodnika, a jako dziecię starsze obejrzałam "Jak utopit dr. Mráčka aneb Konec vodníků v Čechách", które to dzieło wywarło na mnie wielkie wrażenie. Kim są wodnicy? - najlepiej tłumaczy to cytat z owego filmu o podtapianym dr. Mráčku - "Czego sam nie utopisz, tego nie masz". Bliżej wodnikom  w zasadzie do straszliwych utopców niż do łagodnych stworków z błoną pławną między palcami stóp, hydro opiekunów w stylu Szuwarka. Raczej czysta prasłowiańska groza niż słodka bajeczka ale Czesi pomalutku udomowili wodnikowe plemię. Czeski wodnik jest nieco po czesku odjechany, kudy mu tam do straszliwego, w gruncie rzeczy, demona. Oczywiście w Wełtawie znalazło się miejsce dla niejednego wodnika, w samej praskiej jej części żyje kilku z nich - niektórzy podejrzewani są  o sprzyjanie powodziom ( jest też niejasna  sprawa zatrucia wody, wielka epidemia z roku 1713, która pochłonęła 13 000 ofiar była wywołana zakażoną wodą - nie słyszano by któryś z wodników padł w wyniku zarazy, hym....zdziwne ) .




Wełtawa w Pradze to mosty, jazy, urocze małe "kanały" czyli odnogi rzeczne ( mnóstwo miejsca dla wodników ), wyspy i wilgotny "oddech rzeki". Mnie i Mamelonowi podobały się te "mniejsze Wełtawy", taki Czarci Potok czyli Čertovka , po lewobrzeżnej stronie na  przykład, miejsce pierwszego kontaktu z niejakim Kabourkiem. Wody "potoku" napędzały niegdyś młyńskie koła, których  pozostałości można oglądać z mostków, łączących wysepkę zwaną   Kampa ( albo półwysep - zdania na temat czym jest właściwie Kampa są podzielone ) z resztą Pragi. Jeden z nich niestety został ulubionym mostkiem  zakochanych, którzy go wręcz zakłódkowali z powodu płomiennych uczuć . Jakoś tak u mnie kiepsko z romantyzmem, pogoniłabym kłódkujących ( za tzw. wandalizm romantyczny vel głupotę tour - masy ). Urody to okłódeczkowanie mosteczkowi nie przydaje, nie wspominając o tym że focenie paskudnawego wodnika pilnującego młyna Wielkiego  Przeora ( Velkopřevorský mlýn, którego mury pochodzą z końca XVI wieku, wyposażenie młyna niestety spłonęło w 1938 roku ) napotyka na trudności ( kłódka w obiektywie, marzenie każdego focącego, he, he ). Wodnik Kabourek  jest dziełem Josefa Nalepy, przy młynie siedzi od roku 2010. Ponoć ma pilnować  tych co kłódkują uczuciowo a potem wrzucają, chlup,  kluczyk do  Czarciego Potoku. Jak kluczyk  chlupnie raz to OK, ale jak się słyszy drugi plusk to znaczy że  Kabourek  właśnie skoczył po kluczyk, bo mu  gorące uczucie przeszkadzało albo cóś  i funduje rozstanie z tzw. gorzkimi żalami tym  pluskającym kluczem świeżo zakłódkowanym. Pewnie sprawa oszpecających kłódeczek rozwiąże się  sama, podobnie  jak miało to miejsce w wypadku rzymskiego Ponte Milvio. Rzymski most się omal od tych "zakochanych" kłódek nie zawalił i władze miasta czym prędzej go odkłódkowały ( zapewne przyczyniając się do zakończenia niejednego "pożycia", he, he ). Kabourek jest chyba, sądząc po netowych info,  najbardziej znanym wodnikiem Pragi, historie o nim i o mostku zakochanych to takie turystyczne pitu- pitu.




Jazy na Wełtawie budowano już w średniowieczu, do dziś zachowało się ich pięć. Najstarszy z nich, drewniany Staroměstský jez "leží mezi Kampou a Novotného lávkou" czyli znajduje się pomiędzy wyspą Kampa a kladką Novotnego. Jest jedynym jazem który zachował swój pierwotny kształt i konstrukcję ( tzn. spoko materiał wymieniano ale tzw. myśl techniczna pochodzi z XIII wieku ). Służył głównie do spiętrzania wody w Czarcim Potoku i zapewnieniu odpowiedniej ilości wody dla młynów. Inne jazy to znacznie nowsze konstrukcje, które zastępowały te starsze ( np. Helmovský jez - zbudowany na początku XX wieku zastąpił dawniejszy jaz z 1398 roku ). Jazy zostały ale flisacy którzy spływali Wełtawą wymarli - gondolierzy znad  Wełtawy ostatni raz spłynęli nią w  odmęty historii w 1947 roku ( znacznie wcześniej niż wodnicy, którzy usiłowali topić dr. Mráčka w 1974 roku, he, he ). Podzielili tym samym los  Gondola Jerzego znad  Wisły (  przebój lat  siedemdziesiątych  "Gondolierzy znad Wisły" był w  pewnych kręgach  odbierany jako  utwór o  Jerzym  Gondolu ) , współczesne  "umiastowione"  rzeki zostały odflisaczone.  Zawód wyginął, dziś po  Wełtawie pływają głównie "jednostki wycieczkowe" przewożące tych, którzy postanowili zobaczyć miasto z rzeki.




Podziwiać mogą  mijane mosty że słynnym Karlův most na czele ( praskie mosty zasługują jednak na osobny wpis ), wieże ciśnień zaczynając od  budowli zwanej Novomlýnská vodárenská věž, którą wcale nie jest łatwo dziś z Wełtawy wypatrzeć ( rzeka zmieniła swoje koryto i dzisiejsze otoczenie wieży nie sugeruje w żaden sposób że była to budowla związana z wodą, bo znajduje się obecnie dość daleko od rzeki ). Wieża jak większość historycznych wież ciśnień Pragi pochodzi z XV wieku, jednak jej obecna forma powstała w wieku XVII. Za najpiękniejszą "prawdziwie starą" ( znaczy nie XIX wieczną ) wieżę ciśnień Pragi uchodzi ta znana jako Staroměstská vodárenská věž ( fotka nr 14  - po zegarze ją poznacie ). Znajduje się podobnie jak Novomlýnská vodárenská věž po prawej stronie Wełtawy. Kamienna wersja ( bo przedtem była rzecz jasna wersja drewniana ) pochodzi z roku 1577, ale możemy tu mówić jedynie o rdzeniu budowli. Wieża ta była wielokrotnie niszczona i odbudowywana, z wersji XVI wiecznej niewiele zostało. Moim zdaniem swoją pozycję "najpiękniejszej" zawdzięcza temu że neogotycki styl w jakim przyszło jej przetrwać pasuje do otoczenia, że posiada zegar i mieści się w niej muzeum Bedřicha Smetany. Jak dla mnie to taka "udawana dama".  Płynąc w górę rzeki turysta z "jednostki wycieczkowej" zahaczy wzrokiem o kolejną wieżę posadowioną na najmniejszej z praskich wysp Wełtawy, zwanej Petržilkovský ostrov, położonej po lewej stronie rzeki. Malostranská vodárenská věž zwana inaczej Petržilkovská věž  ( fotka nr 15 ) stoi na miejscu dawnego młyna należącego do Jan Petržilka ( stąd nazwa wyspy i wieży ). Pobudowano ją w XVI wieku, oczywiście pierwotnie była budowlą drewnianą, dopiero w połowie XVII wieku stała się budowlą murowaną. Po drugiej stronie rzeki, niemal vis a vis, na brzegu Slovanského ostrova stoi Šítkovská vodárenská věž  ( fotka nr 16 ) znana też pod nazwą Hořejší novoměstská. I ta wieża też stała przy młynie i , tralala, była drewniana. Dopiero po wielkim pożarze w roku 1588 ta budowla o stuletniej już wtedy historii, została ponownie wzniesiona z kamienia. Prace budowlane ukończono w 1591 roku, w roku 1651 wieża ucierpiała na skutek wrażych działań "zwiedzających " Europę Środkową   Szwedów i podczas prac naprawczych otrzymała barokowe zwieńczenie , które pod koniec XVIII wieku pokryto miedzianą płytą. To moja ulubiona historyczna wieża  ciśnień znad Wełtawy Dlaczego tak się rozpisuję o tych  hydro budowlach? - ano dlatego że  mostom praskim poświęcono w sieci sporo uwagi, wieże ciśnień traktowane są po macoszemu. A mnie żal tych sierotek! Tylko zdaje się wodnicy doceniają urok wież ciśnień.



No właśnie, w ciemnych wodach nocnej Wełtawy ( czasem mam wrażenie że o tej porze  dla wielu turystów to jest już Bełtawa ) czają się wodnicy.  Ten który pod most Karola przeniósł się z własnego zanieczyszczonego stawu i ten, który zamiast pilnie napełniać  porcelanowe kubeczki duszami topielców szukał w falach Wełtawy wyrzuconych przez ludzi książek. Pan  Josef spod  mostu Karola złagodniał z wiekiem i zbiera już tylko dusze samobójców i przypadkowych topielców, osobiście ponoć już nie topi ( a miał swego czasu spore osiągnięcia w dziedzinie "topielnictwa" - cała kolekcja szwedzkich dusz z XVII wieku zamknięta w porcelanie ).  Pan Jindřich, ten od książek, to w ogóle skończył z osobistym kotaktem z topielcem. Obecnie mieszka na Františku, gdzie trzyma swoją kolekcję porcelanowych dzbanuszków z duszami literatów. Podobno innych duszyczek nie zbiera, tak mu się przez te książki zrobiło. Jest  też cała grupka wodnicza z dawnej podpraskiej wsi leżącej na prawym brzegu Wełtawy -  Podskalí, która już dziś nie istnieje - zamieniła się w zabudowaną Pragę. Wodnicy z Podskalí to były osobniki z problemami rodzinnymi, które żyły w nie najlepszych stosunkach z ludźmi. Właściwie eksmisja takiego sąsiedztwa do rzeki pod mosty wydaje się jak najbardziej uzasadniona. No i  w głównym nurcie rzeki odgłosy "piwnego szczęścia" nikomu nie przeszkadzają. A wodnicy takiego szczęścia lubią dość często zażywać,  wieść gminna niesie że czescy wodnicy są podobnie jak reszta Czechów wytrawnymi piwoszami,  z tym że  czasem mają problem z ocenieniem własnej tolerancji na ten płyn ( zdziwne  to trochę, wodników o problemy z płynami raczej bym nie podejrzewała ). Pod Skałą Wyszechradzką mieszka w toni pan Pivoda. Jest bardzo lubiany i często zapraszany do okolicznych pubów ( uwaga na niskiego faceta moczącego nogi w misce ustawionej pod stołem na którym stoją sobie kufelki ). Z panem Pivodą można pogadać o łowieniu rybek , no i zawsze wie wcześniej od metereologów o mających nadejść powodziach. Wiedzą dzieli się chętnie, postawisz człowieku browarka a stan obecny i przyszły wód dorzecza Łaby nie będzie dla Ciebie żadną tajemnicą. W Pradze jest dwóch  wodników, którzy nie żyją w nurtach rzeki tylko mają swoje zawilgocone mieszkanka na stałym lądzie.  Jednego z nich można czasem spotkać w okolicach zamku Praskiego.  Nazywa się Paktl, rozpoznać go łatwo  bo taki bardziej karłowaty ( około 60 cm wzrostu sobie liczy, jak dla wodnika to wzrost średni ) i jakby przygłuchy, bo nie odpowiada na radosne zaczepki turystów.
Raz do roku, jesienną porą na Dětský ostrov ( dawniej Židovský ) czyli wyspę Dzieci ( jeden wielki plac zabaw ) przybywają specjalni goście i odbywa się przedziwne misterium. Parostatek przybrany w czerń przypływa do brzegów wyspy a członkowie założonego w 1870 roku towarzystwa Vltavan ( tak, tak, są pewne podejrzenia ) schodzą na ląd i składają kwiaty pod pomnikiem mającym upamiętnić wszystkie  ofiary wody. W czasie tej żałobnej uroczystości nie wymienia się nazwisk ofiar, aby nikogo nie pominąć ( wszak woda nie zawsze oddaje ciała a w ogóle to nieładnie pomijać Nieznanego Topielca ). Członkowie towarzystwa występują rzecz jasna w mundurach organizacji. Tak, takie rzeczy to tylko na Wełatwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz