Strony

czwartek, 24 grudnia 2015

Święta z Poliną

Ha, miało być pięknie i cudnie a tu przez rodzinę i przyjacielstwo przewala się rozjuszona grypa jelitówka. Grzybowa won, barszczyk  z uszkami takoż, na pierogi nikt patrzeć nie może - wszyscy porzygują ( i nie tylko ), podżerają rozgotowany niemożebnie ryżyk i czekają kiedy choróbsko ich opuści. Jak dobrze pójdzie to może szczęśliwie uda się im wepchnąć opłatek bezzwrotnie, i wigilię będzie można uznać za zaliczoną. Święta spędzane w dużej mierze w łazience jakoś tak mało świąteczne się wydają. Gdyby człowiek przewidział takie komplikacje to choć kibelek lampkami choinkowymi by ustroił, a może nawet choinkę niewielkich rozmiarów w sraczyku ustawił. Niestety nikt z nas nie pomyślał o takiej atrakcji świątecznej. A powinniśmy! Tak, tak, pogoda jest taka że wszystkiego chorobowego można się spodziewać, miazmaty krążą w tym ciepłym powietrzu. Grudzień jest równie zwariowany jak reszta mijającego roku, nawet " Barbara po wodzie" nie zagwarantowała śnieżnych czy choćby zimnych świąt ( a do tej pory jakoś się u nas ten przekładaniec pogodowy  barbórkowo-świąteczny sprawdzał ). No więc nie dość że choróbsko wirusowe się rozprzestrzeniło to i śniegu brak!  Jak w takich warunkach wyczarować świąteczny, magiczny nastrój? Oglądać ilustracje Poliny, te ze śnieżnych bajek albo z takich typowo świątecznych historyjek jak ta o dziadku do orzechów czyli krewnym sędziego Droselmajera.

Pracami Poliny Yakovlevej ozdobiłam dwa wpisy - Półsen nocy letniej - lipcowy Alcatraz jako nocny ogród zapachowy i  Niespodziewane zawirowania grypowe czyli Laluś słabuje , wygląda na to że ten rok można uznać w moim blogu za "yakovlevowski". Jednak przyznajcie sami że  akwarele Poliny są naprawdę urocze i  mają w sobie to coś, co wiąże z nimi uczucia widza. No, tak przynajmniej jest w moim wypadku. O samej Polinie wiem niewiele, ot tyle że mieszka w Moskwie i zawodowo zajmuje się grafiką, głównie ilustrując różne opowiastki ( ale nie tylko ). Jeżeli kogoś zauroczyło równie silnie jak mnie może zerknąć pod ten adresik  smokepaint.deviantart.com . Zimowo - świąteczny nastrój mam zatem na ekranie kompa, za oknem przerażająco wiosennie i co niemal tak przerażające jak ta ciepła aura to fakt że w lodówce pełno żarła, którego na pewno nie tknie zakleikowana ryżem  rodzina. Znaczy najpierw spacer, potem zmagania z jedzonkiem przed kompem. Spacer będzie musiał być naprawdę dłuuuugi i taki w szybszym tempie, inaczej kółka pod brzuch grożą mi już w styczniu.


Może po kontemplacji kompa wrócę do odkrytych przy solidnym sprzątaniu zakamarków książeczek mojego dzieciństwa. Święta to czas w sam raz na odkurzenie miłych wspomnień. A nuż powróci magia jaką czułam kiedy pierwszy raz zerkałam na książeczkowe strony, czułam się wtedy niemal jak, he, he ........ książniczka. Książki mojego dzieciństwa pojawiały się z różnych okazji, ale w czasie Bożego Narodzenia był prawdziwy książkowy wysyp. Jestem z tego pokolenia które otrzymywało pod choinkę książki. Choć może to nie tylko kwestia pokolenia ale uprzywilejowanego ( moim zdaniem ) i niczym niezasłużonego ( jaka tam karma, karma to jest pasza, he, he ) urodzenia się w rodzinie "namiętnie czytającej". Różności człowiek dostawał w bożonarodzeniowym pakieciku ale książka to była taka pozycja obowiązkowa. Właściwie to prezent byłby niepełny gdyby książeczki nie było. Pozycje były dostosowane rzecz jasna do mojej tzw. możliwości percepcji, czyli zaczynałam od książeczek "obrazkowych" o kartach twardych jak serce Heroda i sztywnych jak ksiądz proboszcz z parafii mojej babci  "na wizycie" vel wizytacji kolendowej. Na tych sztywniastych kartach były wizerunki zwierząt z wypisanymi bardzo grubą i dużą czcionka ich nazwami. Tak, tak, świnię  i chomika poznałam dzięki tym książeczkom.

Potem były książeczki "poruszajki", namiastka teatrzyku z ruchomymi postaciami wyciętymi z kartonu ( ciągnął człowiek za wskazany bynajmniej nie dyskretna strzałką fragment obrazka a tu deus ex machina pojawiała się taka wróżka, która ułatwiała Kopciuszkowi balowanie ). "Byczek Fernando", "Przygody koziołka Matołka", pięknie ilustrowana przez Jana Marcina Szancera "Królewna Śnieżka" to były prawdziwe książkowe hiciory na mojej liście bestselerów na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie dość że słowo niezłej jakości, to towarzyszące mu ilustracje na tyle dobre że zapadły paroletniemu dziecięciu jakim wówczas byłam tak mocno w serducho że do dziś docenia urok bajkowych obrazków.
Kochani takich magicznych jak na obrazkach Poliny Yakovlevej świąt Bożego Narodzenia, zwanych za czasów komuny dla niepoznaki  Gwiazdką ( wszak towarzysz Wiesław tylko  gwiazdkę gorejącą jak serce komsomolca mógł przełknąć ) Wam życzę. Bajkowych, tajemniczych i pięknych.






7 komentarzy:

  1. Cudne! Najlepszego! Abyś nie tylko w Święta miała okazję błądzić po takich pięknych, baśniowych krajobrazach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wesołych Świąt raz jeszcze.
    Walentyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację coś z magią świąteczną coraz więcej problemu, czy to ten czas niekorzystny bo tak w pędzie i w pędzie... a może media zabijają tego świątecznego ducha? Coraz trudniej o niego... Wszystkiego dobrego na święta aby tej prawdziwej magii było jak najwięcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałych Świąt, dużo zdrówka i spełnienia marzeń w Nowym Roku!
    Pozdrawiam świątecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkim dziękuję bardzo za życzenia. Mam nadzieję że spędziliście szczęśliwie i zdrowo te święta. Teraz muszę się jakoś dostać na mateczne forum, system mnie wywala przy logowaniu i Tabazowe w tym roku niedożyczone przeze mnie.

    OdpowiedzUsuń