Strony
▼
niedziela, 20 listopada 2016
Jak nie zakładać oczka wodnego
Dawno, dawno temu, w zamierzchłej przeszłości czyli jakieś naście lat nazad, marzyło się piąknej i grubej książniczce wypasione równie jak ona ( książniczka do dziś ma problema z rozróżnianiem co jest wypasione a co opasłe ) oczko wodne. Era była przedpotopowo - przednetowa i książniczka pragnąca się dokształcić w dziedzinie oczkownictwa wodnego była skazana na przeglądanie ogrodowych czasopism i książek poświęconych ogrodnictwu. Książniczka dowiedziała się mnóstwa pożytecznych książkowych rzeczy całkowicie niepożytecznych przy urządzaniu realnego oczka wodnego i nie dowiedziała się niestety o rzeczy podstawowej ( nie dowiedziała się bo nie chciała, no i tak naprawdę to właściwie zapomniała, bo czasy akwarium skończyły się dla niej dawno, dawno, temu wraz z zejściem z tego świata jej ostatniej rybki cierpiącej na gówniany system odporności ) - małe bezdopływowe środowisko wodne wymaga nieustannej kontroli człowieka bo szybko może przestać być środowiskiem wodnym. Im środowisko mniejsze tym kontrola powinna być częstsza. Znaczy niby w książkach i czasopismach cóś tak w tym guście stało ale nie było wydrukowane drukiem neonowo błyszczącym i czcionką którą by oczy z tzw. zaćmą dojrzałą dostrzegły.
No nie było to wołami napisane tuż pod tytułem, na pierwszej stronicy, tylko gdzieś tak drobnym druczkiem ukryte przemyślnie pisało za tak istotnymi dla oczka problemami jak wodospady i nocne podświetlenia i książniczce chcącej bardzo zaoczkować udało się sobie samej wmówić że to są naprawdę mało istotne pierdoły. Książniczka na wpółuświadomiona błądziła podczas kiedy wydawało jej się że zmierza prostą drogą do wymarzonego celu - w miarę naturalistycznego oczka wodnego.
Kiedy książniczka rozpoczęła budowanie oczka wodnego na dzień dobry napotkała problem. Oczko było w miejscu starannie wybranym przez książniczkę, odpowiednie nasłonecznienie umożliwiające uprawę grążeli czy nenufarów, odpowiedni widoczek ogrodowy i jeszcze parę innych "odpowiedniości". Jednak jednej odpowiedniości nie było, książniczka mogła była sobie zafundować gliniankę gdyby nie to że w glinie znajdował się żwirek ( cholerstwo jak rzadko, wody taka gleba nie trzyma a żwirek uniemożliwia współpracę z folią - dół musi być głęboki bo piaskować solidnie trzeba ). Książniczka coś tam sobie zaczęła przypominać że mieszka koło wzgórza morenowego, z tym że nawrót pamięci to tak ją złapał jak dół miał już 3 x 4 x1 a zakupiona folia jak ten wyrzut przyciągała wzrok rozłożona na Tyrawniku. Kopaliście kiedyś w glinie ze żwirkiem? Cudowne przeżycie!
Przyjaciółka książniczki daczesa Pabasia rzekła do niej "Jej Obłość pozwoli że zauważę, ze srà się Madamme a dziurwy nadal nie będzie" i książniczka zrozumiała że do pogłębiania wykopu oczkowego będzie zmuszona zatrudnić chłopstwo. Szczęśliwie chłopstwo się znalazło, nie odmówiło książniczce ( choć były jakieś tam mamrotania jak glinę zażwirkowaną zobaczyło ) i dół został w całości zaplanowanej wykopany ( z trudem i złamaniem szpadla ). Potem oczywiście piaskowania, podmurowywania ( książniczka miała wyrafinowaną koncepcję że lustro wody będzie miało barokowy kształt ) i położono folię kupioną za ciężką kasę. Książniczka zaczęła układać na folii zgodnie ze sztuką jakieś tam kamory przytrzymujące, potem nalała do foli wody by stwierdzić że jej lustro dziwnie się obniża, potem była rozrywka pod tytułem gdzie jest przeciek ( nie ma to jak fête galante ), potem kamienie i znowu woda, potem ohydne kosze które miały roślinom uniemożliwić rozrastanie się, sadzenie i właściwie oczko było gotowe. No było i kompletnie nie podobało się książniczce - fujoza a nie wymarzony stawek! Książniczkę wzięło i wzdrygnęło jak zobaczyła przebijającą przez toń przejrzystą jadowitą zieleń folii, mało nie womintnęła na widok pałętających się wszędzie wokół oczka granitowych okrąglaków przytrzymujących folię . Tragizm z tego oczka wyzierał, tragizm!
Książniczka wzięła sprawę na ambit - to się wszystko jeszcze da naprawić, zrobię skarpkę, tak podsadzę, tu walnę tatarak a tam trzcinę i jakoś to będzie. Książniczka znaczy postanowiła załatwić sprawę za pomocą jeszcze większej kupy okrąglaków ( poszła na całość, skarpka taka prawie na metr wysoka, to się nazywa zrobić kupę ) i całej masy roślin ( wicie rozumicie - szum sitowia, wiatru wiew itp. ). Przez jakieś dziesięć minut czasu ogrodowego ( ludzkie pół sezonu ) książniczce wydawało się że jest cool i jeszcze moment a zacznie gonić kormorany. W oczku pozalęgały się różne istoty, najpierw przylazły komary a za nimi znacznie milsze dla ludzkiego oka ważki. Potem książniczka przyuważyła żabę i doszła do wniosku że czas na rybki pluskające się w stawku. Rybki takie chamskie zakupiła, żeby zimę wytrzymały ( oczko głębokie więc woda nie zamarza do końca i rybki dzięki takiemu urządzeniu jak pływaczek najeżony słomkami były należycie dotleniane ). Niestety książniczka nie wzięła pod uwagę instynktów łowieckich młodego kociego księcia Wiktora. Książe co prawda zachował się godnie, uszanował uczucia książniczki i upolowane rybki zżerał na podwórku sąsiadów ( książę był naprawdę dobrze wychowany, miał tylko te nieszczęsne kocie narowy - polowanka i wyjścia wielodobowe na łajdactwa ) ale książniczce zasmuconej znikaniem wodnych stworzeń nie przynosiło to wielkiej pociechy.
Książniczka doszła po pewnym czasie do wniosku że kupowanie nowych rybek nie ma sensu, chyba że chce dokarmiać księcia Wiktora żywiną ( książę mimo wielokrotnych próśb książniczki o darowanie rybkom życia postanowił nadal czynić kocie zło, był złośliwie głuchy na wszelkie książniczkowe perswazje, ba rozkokosił się i usiłował prześladować żaby i namawiał do tego zła księciunia Lalencjusza ). Książniczka zasmucona pogodziła się z tym że rybki już w stawku nie zapluszczą i postanowiła traktować oczko jako jeszcze jedną rabatę w ogrodzie, znaczy oczko miało być głównie roślinne, zwierzątka zalęgały się w nim przy okazji. Mimo tego uroślinnienia oczka książniczka mogła nadal obserwować przy tej wodzie jaką to suką jest Matka Natura, normalnie wodopój na afrykańskiej sawannie z drapieżnikami czyhającymi na swoje ofiary. Książniczka szybko zrozumiała że jej oczko wodne to nie jest le hameau de la Reine, wyizolowane z rzeczywistości miejsce wiecznej szczęśliwości wszystkich zwierząt i roślin. Poczuła się jak ta francuska arystokracja w chwili ujrzenia tego dziwnego, pomalowanego na czerwono przyrządu ustawionego na Place de la Concorde - zdziwiona i przygnębiona realiami życia. Nie wiedziała wówczas jeszcze że to nie jedyne zdziwienia i przygnębienia jakie ją w związku z oczkiem wodnym czekają.
W kolejnym sezonie w oczku wodnym zbyt głośny stał się szum sitowia. Cholerne trawsko cudem wydostało się z koszy i zaczęło opanowywać co płytsze rejony oczka. Całkiem niespodziewanie w oczku pojawiły się też rośliny, których książniczka nie sadziła a które najprawdopodobniej przybyły do oczka wraz z kaczkami ( książniczka biła bravo jak pierwszy raz kaczuszki raczyły wylądować w jej stawku, jak wylazły przy jego brzegu młode wierzby słowo kaczka weszło w umyśle książniczki w całkiem nowy dla niej związek frazeologiczny ze słowem dubeltówka ). Korzenie roślin zaczęły tworzyć coś co książniczka nazywała materacami, paskudna plątanina zarastająca dno oczka, genialne miejsce do kiełkowania innych, całkiem niespodziewanie pojawiających się roślin. Książniczka za którymś tam kolejnym usuwaniem tego badziewia dostała crise de nerfs i postanowiła odpuścić sobie jeden sezon motywowana walką ze swoją własną błękitną krwią, która dawała jej popalić. W następnym sezonie wściekle zarosłe bagno dosłownie rozłożyło mentalnie książniczkę. Sił biedaczyna nie miała żeby to bajoro zarosłe ogarnąć.
Książniczka poszła po rozum do głowy, postanowiła ponownie skrzyknąć chłopstwo i oczyścić oczko z wszelkich sitów, trzcin, wierzb i tym podobnych i zostawić je łyse. Nie bawić się w naturalizm bo naturalizm skończy się w przypadku tak małego zbiornika zarośnięciem bagiennym ( jak to ma miejsce w naturze z bardzo małymi zbiornikami wodnymi ). I tak będzie coroczna robota z efektami siania się różnych takich przywlekanych czy przywiewanych, obsadzanie sitami w celu zwiększenia sobie zajęć ogrodowych w wypadku wiekowej już książniczki odpada w przedbiegach. Totalne pozbycie się wody z ogrodu też nie wchodzi w grę, nad bajorem porozrastały się rodki, paprociumy i inne takie potrzebujące nieco więcej wilgoci w powietrzu. Co prawda gołe kamory nad oczkiem to nie jest to co estetycznie satysfakcjonuje książniczkę, ale ten badziew który jest tam obecnie satysfakcjonuje ją jeszcze mniej. Książniczka się pociesza jak może w najlepszym polskim stylu - "Jakoś to będzie". No właśnie jakoś, to jest to jakoś co nie przechodzi w jakość. Moje drogie Czytaczki i drodzy Czytacze, morał z tej bajeczki jest taki - lepiej wykorzystywać dary natury niż tworzyć sztuczne środowiska. Książniczka ma przerąbane i w ogóle do doopy, bo przez taki a nie inny dobór roślin skazała się na oczko wodne i będzie tego garba ze sobą nosiła. Czeka ją prędzej czy później zdanie się na usługi chłopstwa czyszczącego oczko i utrzymującego je w stanie względnej równowagi. I jak nie wprowadzą ponownie pańszczyzny to książniczka mająca ledwie tyle wdzięków ile zostawia jej nieubłaganie płynący czas i niewiele kasy ( bo książniczka jest ze szlachetnego ale mocno podupadłego finansowo rodu ) może ostać się z paskudnym bagnem zarosłym jeno równie paskudną trzciną. Trzy razy pomyślcie, potem usiądźcie na rączkach i jeszcze raz pomyślcie zanim zdecydujecie się że oczko wodne to jest właśnie to co absolutnie konieczne jest Wam do szczęścia.
Dzisiejszy wpis jest ilustrowany pracami Johna Lautermilcha, malarza z St. Louis w stanie Missouri. John studiował sztukę malowania w Washington University School of Fine Arts, którą ukończył był dawno, dawno temu ( książniczki chyba jeszcze na świecie wówczas nie było ). Książniczka najbardziej lubi jego prace "nad oczkiem wodnym", no, przemawiają do książniczki. Mam nadzieję że przemówią też do Was i kolory od "poety stawów" zapiszą się w Waszej pamięci. Po mojemu John Lautermilch to wodnik, tylko się nie przyznaje i od czasu do czasu maluje "na inne tematy" żeby nikomu nie przyszło do głowy jakie środowisko jest dla niego właściwe.
Hrehre, przerobiłam, a jakże. Z tym, że nie posunęłam się aż tak daleko w kwestii wprowadzenia biotopu. Przez dwa lata jakieś 3 x 2 metry stało pustym kursem. Z uporem godnym lepszej sprawy czyściłam (ryżową szczotką!) z glonów, liści i innego śmiecia oraz zmieniałam wodę. Po 3 latach powierzchnia została zmniejszona o 2/3, dno zabetonowane, odpływ zrobiony jak w porządnej wannie i tadam! Mam piękne poidło dla ptaków! Z roślinnością wokół bynajmiej nie bagienną.
OdpowiedzUsuńTaa, ja to ambitna byłam z tym biotopem. Biotop tak dał popalić że po usunięciu materacy to ja stać na nogach porządnie nie mogłam a co dopiero po szczotkę ryżową sięgać. Obecnie rozważam czy z dużego bajora nie wykroić mniejszych oczek a z tej reszty nie wywalić czegoś typu sunken garden. Musze naprawdę solidnie popracować nad koncepcją, kręgosłup mam w końcu jeden do ciężkiej cholery!
UsuńTiaaa.... obśmiałam się jak norka! :)))
OdpowiedzUsuńOczka wodne Lautermilcha, to te dla mnie akceptowalne. Gratuluję sobie właśnie, że rozsądek mnię nigdy nie opuszczał i nigdy, przenigdy nie ciągnęło mnię w oczka toń. No owszem, płetwy mogę wymoczyć, ale miednica mi wystarczy.
Bywszy i bywawszy na gumnie rodzicielskim wielokrotnie patrzyłam, jak sąsiedzi najsampierw w pocie czoła kopią te żabie dołki, a potem jak z nimi walczą, by na koniec zasypywać własnymi rękoma. Wrodzona niechęć do komarów i ciężkiej pracy skutecznie powstrzymywała mnie od bagiennych ciągot.
Najgorsze jest to, że poszukując własnego gumienka wciąż natykamy się na takie okraszone oczkiem wodnym, albo stawkiem. Zbiornik jaskrawo zielonej cieczy - niczym manifest ku czci św. Patryka, zwykle usytuowany pod oknami, żeby komarom było bliżej. Filtracja cieczy zaś zachodzi naturalnie, gdy sączy się ona raźno do piwnic przez rozmokłe fundamenty.
Mają ludziska fantazję :)))
Mają taką ułańską, normalnie strach się bać. Trzymaj się rozsądku jak długo się da, jakby pojawiły się oczkowe ciągoty każ się rodzinie związać i niech szybko załatwią egzorcystę. Oczkizm bowiem trafia najtwardszych racjonalistów, ba, oni bywają najbardziej wiedzeni na pokuszenie. No pełna groza! Szczęśliwie oczko zawsze można zakopać ( to tak w kwestii gumiennej ).:-)
UsuńNo cóż fantazją ułańską popisałam się i ja. Wymyśliłam sobie że jak wykopię dziurę w miejscu bagiennym to będzie sama natura i ona się obroni. A tu guzik z pentelką. Zapuszczone "lelije" rozwijają się słabo natomiast powierzchnię wody opanowało zielsko a właściwie burastwo które usuwane w szalonym tempie odrasta. I jedynie ptactwo ma z tego faktu radość bo tapla się w wodzie do woli korzystając z tego badziewia jak z tratwy ;)
OdpowiedzUsuńPikutku ja też tak mam że zawsze jak liczę na naturę, to ona mnie kompletnie zaskakuje. Zaprząc się nie da, znaczy nie tędy droga. Trzeba małpę podglądać i patrzeć co sama robi, wtedy można się podłączać.:-)
UsuńNa "sajmprzód" to ja sprzeciw zgłaszam - jak norka śmieję się od lat, a tu nagle okazuje się, że Pies w Swetrze też... Niepojęte... Niedobrze, niedobrze... Nie... Dobrze! Nareszcie sama w tym niecnym rechocie nie jestem. ;))) W temacie bagienno-ułańskich fantazji i mnie kiedyś dopadło. Całe szczęście ostudziła mnie powiastka sąsiadki, która w owym czasie była już posiadaczką oczka wodnego, które w niecały rok stało się siedliskiem komarów, skrzeku i zielonej wody. Swoją wodną przygodę skończyłam jako współwłaścicielka małego wodotrysku zamontowanego w plastikowej misie (wpasowanej w dołek i obłożonej kamieniami, którą z łatwością osuszamy i chowamy na zimę. Dziś po przeczytaniu Twojego tekstu jeszcze bardziej ją lubię za absolutna nieupiedliwość użytkowania. :) A jak już o tekście mowa - znów sprawiła mi Waszmość Dobrodziejka ucztę, za którą dziękuję, bo w poniedziałki cenię sobie wielce każdą pozytywną rzecz, myśl, wydarzenie tudzież inne aspekta życia pozytywne które sprawią, że łatwiej jest przetrwać tą brutalną chwilę powrotu do zajętości zawodowej po łyckendowej prawie labie. :)
OdpowiedzUsuńTaa, następny przypadek w pół wyhamowany ( misa dla ptoszków ), niektórzy tyle szczęścia nie mają. Ech, życie, życie. Dobrze że bajka się podobała, poniedziałki bywają naprawdę przerąbane.:-)
UsuńHa, rozumiem, że obrazy malowane z natury ( znaczy się twoje oczko modelem było ), no najeździł się ten pan malarz ze Stanów do Polandu.
OdpowiedzUsuńPowiem, że mam w posiadaniu chyba dość podobne oczko, wody w nim już nie ma, natomiast sit, perz i inne krzewią się bujnie. Na szczęście wykonaliśmy je z tyłu za domem koło płotu więc aż tak nie kłuje w oczy. Poza tym zarosło już do poziomu trawnika, więc jeśli się nie zdecyduję na renowację ( a zabieram się za nią już od ładnych paru lat ) to myślę, że występujący proces naturalnego zarastania jezior zakończy się wyrównaniem do poziomu gruntu i śladu po oczku nie zostanie. Marzenia. Jakże trudno co niektóre realizować. I może nawet nie trzeba.
a ty masz bardzo sprawnie działający wodny ekosystem, może się pochwal, jak to się robi?
UsuńTaa, Victoria amazonica w moim bajorze króluje, he, he. W marzeniach. Artysta starszawy, podróży do Kraju Kwitnącej Cebuli mógłby nie zdzierżyć, zostało mu obserwowanie oczka w Ogrodzie Botanicznym w St.Louis. Ono takie mocno egzotyczne, chyba część roślin zimuje w szklarniach. A może on malarz Florydę zalicza i tam zielone obserwuje? W każdym razie u nas o nim głucho, więc bezczelnie wklejam jego obrazki żeby ludziska wiedzieli że tam w Hameryce jest jeden taki co ma obsesję na punkcie malowania bajor i robi to dobrze. Pan Lautermilch, hip, hip, hurra!
UsuńTak, Agniecho, niektóre marzenia powinny zostać marzeniami!
A co z tym ekosystemem?
piękne obrazy, hiperrealizm do mnie mówi, zwłaszcza prześwietlony słońcem.
OdpowiedzUsuńA wogle to, Tabasiu, ukrywasz swoje przesłanie: "źle się zabrałam do rzeczy" w pięknej słowotocznej bajce jak ci autorzy porad w pismach ogrodniczych ukrywali drobny druk.
Bo te informacje (i więcej ci ich było w onych czasopismach niż w dzisiejszych internetach, na blogach powiedzmy!) podane były nie drobnym drukiem, a między wierszami. I była jedna główna: ekosystem musi być w równowadze. Oraz kilka pobocznych rad, jak to osiągnąć: 1.zbiornik musi być dostatecznie duży, 2.woda nie może nagrzewać się powyżej 25 stopni, 3.woda nie może się zeutrofizować. Jak to pojęłam- a pojęcie ułatwił mi fakt, że w tych zamierzchłych czasach pobierania oczkowych nauk miałam w domu 8 czynnych akwariów, każde z zestawem ryb i roślin z określonej strefy biogeograficznej, codziennie jedno do czyszczenia- to każde oczko jest skazane na sukces, a jedno, w szczególnie sprzyjającym ogrodzie, jest tego ogrodu najmniej obsługowym elementem. Chętnie wypowiem się obficiej, na razie zaś spadam z sekatorem.
Meg, nasz tygrys się naczytał, o tej równowadze to on wydłubał z drobnodruku i sobie wziął do serca ( a skąd niby ten cholery sit i ograniczenia rybkowe ) i on nabożnie, na kolanach i literalnie wcielał w życie wskazówki mundre. Tylko jednego nie chciał zrozumieć i dlatego teraz bajki umoralniające o książniczkach rozmarzonych oczkowo pisze - czas który pochłania regularna opieka nad oczkiem ( szczególnie takim "naturalnym" )jest dla wielu innych książniczek i ksiąciów towarem deficytowym. Jeżeli mamy ogród z doskoku ( Pikutowska )albo 1000 i 1 innych zajęć ( ha, prawie wszystkie znajomki ), z naszego punktu widzenia ważniejszych niż konieczność regularnej pracy z bajorem( leje, nie leje - przy oczku naturalistycznym grzebnąć trzeba bo środowisko sprzyjające szaleństwu wzrostu ) to lepiej sobie odpuścić niż tworzyć bajora głęboko niezadowalniające. No u mnie "algi" nie szalały ( duża powierzchnia lustra i głęboko miejscami )i co z tego - zaszalały za to bagienne,wodne i takie niezaproszone. Zostaw ten sekator i wypowiedz się obficiej ( o ile jeszcze masz siłę - ja wpadłam dziś do Alcatrazu z nożycami do gałęziorów, ledwie żywię po tym cięciu ekspresowym z zerkaniem ciągłym czy słońce już zachodzi ).:-)
Usuńono jakoś tak wyłącznie zachodzi, to słońce.
UsuńW ogrodzie z wyjątkowo bezobsługowym oczkiem wodnym jest tak (nie my je robiliśmy, ale opiekujemy się ogrodem od chyba 3 lat i widzę): składa się ono z 2 zbiorników, wyższy z pompą (pkt. 3- napowietrzanie wody), połączonych strumykiem (pkt. 3). Zbiornik niższy ma pow. ok. 10 mkw i max głębokość 2 m (pkt. 1 i 2- woda utrzymuje niską temperaturę). Jest zacieniony przez drzewa przez ponad pół dnia (pkt. 2). Oczywiście są z tego liście, ale coś za coś. Brzegi zbiornika są dość strome, w związku z czym rośliny szuwarowe nie rosną bujnie (pkt. 3), ryb też jest niewiele.
Obsługa polega na: wyławianiu liści od końca lata (raz w tygodniu, graca lub podbierak), przycięciu i zgrabieniu bylin wodnych na wiosnę, zebraniu pompą mułu z dna (raz w ciągu tych trzech lat). Czyli dużo mniej, niż cotygodniowe koszenie i plewienie pozostałej części ogrodu.
Inne oczka i stawki, które robiliśmy, bardziej naturalistyczne, też działają wg tych zasad. Jeżeli coś nie działa, to dlatego, że: 1.woda nie jest w ruchu, bo ktoś wyłączył/zapomniał włączyć pompę, 2.trawy przebiły membranę (nie sadzić wydmuchrzycy koło oczka!), 3.jest za dużo ryb i są one obficie karmione.
Oczywiście tych oczek nie zrobiliśmy jakoś w setki, bo jednak są potencjalnie obsługowe, np. czasem trzeba spuścić wodę i to wystarcza za sezon koszenia trawnika :-) Jak ktoś chce mieć "mały element wodny", to namawiam na źródełko z zakrytym lustrem wody. Teraz przymierzamy się do sporego wyzwania- geometryczny zbiornik z kilkudziesięciometrowym strumykiem. Obawiam się, że skończy się na zbiorniku z wylewką, bo koszty i wielka ruina (podziemny zbiornik, który pomieści całą tę wodę ze zbiornika, a teren z wysoką wodą gruntową...)
a, i koniecznie- membrana EPDM, a nie żadne folijki. Jest plastyczna, odporna i dobrze się układa. W większym oczku koniecznie pompa z filtrem mechanicznym (złoże żwirowe) i mikrobiologicznym, a nie tylko wodotrysk :-)
UsuńNo i jednak, jednak- należy założyć pewną spontaniczność i sukcesję roślinności. Roślinom wodnym nigdy nie brakuje wody, jak je przynawozimy rybim jedzonkiem lub nie będziemy usuwać martwych resztek, to bujną jak szalone.
U mnie szuwarkowe bujnęły i bez rybiego żarcia, mam sitowstręt w związku ze związkiem. Zastanawiam się dalej co zrobić z gadziną, pomysł na dwa i strumyk przepływowy może być kusząco niebiezpieczny ( wszak jedno miało być mało czasochłonne a poza tym nie wiem czy nie przekroczyłabym jakichś norm czy cóś, to stare jest już duże ( znaczy sporo większe niż dziesięć metrów wylazło przez ten barokowy kształt ). Stromizna brzegów do mnie przemawia ( choć będę zejście - wejście ratunkowe musiała na jakimś tam fragmencie linii brzegowej zostawić. Dzięki Meg za podpowiedzi, choć najbardziej do mnie przemawia coś co przy czytaniu Twojego komenta do mnie dotarło - najlepiej żeby solidną oczkową robotę wykonał ktoś za mnie!;-)
UsuńO, ja też czekam z niecierpliwością na tą wypowiedź obfitą. Może małym wysiłkiem jeszcze coś by z tego bajora było, bo zasypać nie zasypię. Teren mokradłowy byłby nadaj mokradłem a tak bajoro nieco wody ściągnie z ogrodu, tylko żeby jako taki wygląd miało ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję ci księżniczko za pouczająca bajkę, co ją se weznę do tego organa, gdzie się (oczywiście też) zalęgła myśl o oczku.
OdpowiedzUsuń(NATOMIAST ilustracje powodują dysonans.)
Mam moczary i nenufary w nagłówku bloga i mam nadzieję ze mi to wystarczy, ale może się też zdarzyć taki weekend, że jednak zakopię starą wanienkę (cóż) i zobaczę co będzie.
Ilustracje można pooglądać tego... ten... zastępczo. Weekendy z pomysłami mogą zamienić się w weekendy z zasuwaniem koło oczka.;-)
UsuńCudne obrazki, choć bardzo egzotyczne. Księżniczce współczuję i na pocieszenie dodam, że wszystkie - znane mi - oczka wodne zakładane własnymi rękami ogrodników-amatorów wyglądają podobnie, a może nawet jeszcze gorzej. Widocznie tak już musi być...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, oczka po amatorsku zakładane i po amatorsku pielęgnowane - to jest chyba główna przyczyna że sporo zeznanych ogrodników ma w tej chwili oczkowstręt. Chyba udało ci się Jolu trafić w tzw. sedno problemu.:-)
UsuńTe obrazy to jednak jakaś zakamuflowana acz orgiastyczna wizualnie reklama tacek jednorazowych ;)
OdpowiedzUsuńNo de gustibus i tak dalej. Mnie ostatnio ciągną oczy tacki jednorazowe i inne Nicolaie, pewnie przesyt tzw. wyrafinowaniem. Siermiężny koloryzm zaczął do mnie przemawiać, do miłośników grafiki pewnikiem takowe ozdóbstwa nie trafią ale moje spragnione koloru oczy się nimi nacieszą. No a poza rym, lubię w tych w obrazach starą dobrą kompozycję.:-)
UsuńI dlatego nie mam oczka. Amen.
OdpowiedzUsuńHe, he, he!;-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem oczko wodne w ogrodzie to super sprawa. Pamiętam, że w domu rodzinnym mieliśmy oczko wodne i zawsze lubiłam podziwiać rybki, które w nim pływały. W naszym ogrodzie też chcę mieć oczko wodne.
OdpowiedzUsuń