Strony
▼
sobota, 25 marca 2017
Wybuch wiosny w Alcatrazie
Przestaję na troszki katować Was Lizboną i okolicami ( nie cieszcie się, wrócę do tematu bo klimat miejsca mnie przyuroczył ) i zajmę się wiosną wybuchniętą w Alcatrazie. Tak, tak, wiosna wzięła i wybuchła! Najsampierw się czaiła tak jakoś, nieśmiało wyłaziło zielone i kolorowe, może przestraszone deszczem i ogólną szarością spływającą z nieba ( przez ostatni tydzień to nie cud wiosenne deszczyki padały tylko jesiennie - zimowo lało, raz nawet marznąco ). Teraz jednak mimo takich sobie temperatur ( chyba się rozpuściłam w tej Portugalii ), na mniej zimno - dżdżystą aurę zielone zareagowało pozytywnie a kolorowe wręcz zaszalało. W ogrodzie zakrokusowanie i zaśnieżyczkowanie, powoli wyłażą cebulice i śnieżniki. Rzecz jasna o tej porze roku najbardziej interesującą rabatą wydaje się Ciemiernikowszczyzna. Tam jednak następuje dopiero przygotowanie do wielkich występów. Jestem bardzo happy bo Mamelon szukając w Leroyu farby ( szara komódka do łazienki - i kto to się zaklinał że żadnego więcej mebelka nie kupi i nie będzie go upiększał, he, he ) i całkiem przypadkiem wdepnął na dział roślinny i całkiem przypadkiem naszedł dwa ciemno kwitnące ciemierniki z serii 'Double Queen'. Kupił nie całkiem przypadkiem i oto są - w Mamelonoison jedna sztuka, w Alcatrazie druga. Mam całą masę ciemiernikowych siewek, zamierzam w tym roku sporo z nich przesadzić na nowe rabaty. Oczywiście nie wiem co to za jedne, znaczy jakie będą miały kwiaty ale ciemierniki są po prostu urocze i wszelkie ich kwiaty będą mile widziane. Przyznam się że zaczynam pałać chęcią posiadania większej ilości Helleborus niger, tego najwcześniej kwitnącego i chyba najbardziej wytrzymałego w naszym klimacie. Podobają mi się też bardzo ( chyba do ich urody w końcu dojrzałam ) ciemierniki korsykańskie i ich mieszańce ale te jakoś nigdy nie rosły u mnie dobrze, chyba będę musiała poczekać na twardsze odmiany mieszańcowe - oby tylko choć część urodności miały po korsykańskich.
Kwitną przylaszczki, masowo - znaczy kępki jakby większe niż w zeszłym roku. Jednak nie jest to jeszcze masowość z tych najbardziej masowych, he, he. Jest dokładnie tak jak czułam w lutym że będzie. Ciekawe ile przyjdzie mi jeszcze poczekać na kwitnienie z daleka dające po ślepiach - coroczna śpiewka, zawsze mi się zdaje że to już w tym roku olśnienia będą. No i kuźwa zawsze nie to! Zastanawiałam się po oglądzie ogrodu czy się jednak nie złamać i po prostu nie dokupić paru kępek ale wrodzona chytrość mnie powstrzymuje. Tak naprawdę to w końcu zakupiłam byłam australijskie i hamerykańskie irysy, trochę mi szkoda "zielonej" czyli przeznaczonej na zakupy ogrodowe kasy na wolno przyrastające przylaszczki. Raczej zakupię dolomit i dokarmię moje kruszynki w nadziei że szybciej urosną ( tak, wiem czyją mamusią jest nadzieja ). Znaczy jak zwykle będę żyła oczekiwaniami ( taa, a one przylaszczki będą rosły jak na sterydach - "oj,głupia ty, głupia ty" że posłużę się cytatem z wieszczki ).
No cóż oczekiwanie na cud kwitnienie roślin ma w sobie jednak jakąś tajemną moc podtrzymującą radość z życia, w końcu to ta sama kategoria oczekiwań do której kiedyś należały bożonarodzeniowe prezenty, możliwe do wyłudzenia majowe, prawdziwie cukiernicze lody ( znaczy takie które robili cukiernicy z mleka, jaj, czekolady czy owoców a nie proszkowe ), czy wyczekiwane "najnowsze" seanse filmowe w kinach mojego nastolęctwa ( człowiek oglądał filmy z dziesięcioletnim poślizgiem i jeszcze był szczęśliwy że mu się udało i zamiast kolejnej opowieści o żołnierzach idących z bratnią armią na Berlin zobaczył coś z "prawdziwego świata" ). W tym sezonie po raz pierwszy doczekałam się śnieżyczek Woronowa. Posadziłam nie bardzo książkowo, tam gdzie same znalazły sobie miejsce śnieżyczki przebiśniegi. Z cebulek wylazły szerokie liściory i mocniej niż u Galanthus nivalis zbudowane kwiaty ( takie krępe, większe, podobne do kwiatów śnieżyczki Elwesa ). Przyznaję bezczelnie że jestem usatysfakcjonowana tym śnieżyczkowym kwitnieniem, któremu nie przeszkodziła nieco ostrzejsza zima ( co tam ostrzejsza jak śnieg grubą warstwą zalegał ). Śnieżyczki w tym roku spisały się na medal, rzecz jasna z wyjątkiem marketowych 'Flore Pleno', które tradycyjnie okazały się być nie pleno. Jakoś bez nerwów podeszłam do tej pomyłki, w końcu kupowałam je z myślą że może jakimś cudem okażą się być tą odmianą, więc wielkiego rozczarowania nie czuję. Marketowe przebiśniegi były w cenie niepowalającej a śnieżyczka to śnieżyczka. Gulgot to bym wydała gdyby holenderskie śnieżyczki były czymś innym niż obiecywały napisy na torebeczkach ale holenderskie zakupy okazały się być bez pudła! No i dobrze, mam straszną ochotę na kolejne małe cebulaczki z tego źródełka.
W tym roku po raz pierwszy od wielu, wielu lat w "wiosennym pokazie" pojawiły się iryski cebulowe. Rośliny miłe dla oka ale jakby nie do końca stworzone dla naszego klimatu. Turcja, Kaukaz, Grecja, południowo - wschodnia część basenu Morza Śródziemnego - te rejony są ojczyzną gatunków malutkich, kwitnących wczesną wiosną irysów cebulowych. W zeszłym roku sporo o nich czytałam, doszłam do wniosku że spróbuję posadzić w piochach przy brzozie i zaniosę parę paciorków do Muczenicy Dorofieji, patronki ogrodników, coby roślinki przetrwały. Paciorki będę zanosić latem bo nie tyle trzeba się bać w przypadku mieszańców irysów żyłkowanych czy też irysa Danforda ( jeden z nielicznych irysów którego mam ochotę obrazić słowem kosaciec ) śnieżnej, mroźnej zimy co trzeba się bać mokrego lata. Dla tych irysów nasze tzw. przeciętne lato jest zbyt deszczowe, one latem lubieją u nas z premedytacją wygniwać ( tak, tak, to one winne a nie my którzy sadzimy je w każdej glebie ogrodowej a potem mamy zespół ciężkiego wydziwiania ). Moje podbrzozowe piochy ciepłe i suche bo brzózki pracują starannie nad osuszeniem terenu, może te irysowe maluchy dadzą jakoś radę.
Powolutku zabieram się do sprzątania jesiennych liści, wycinania traw i tym podobnych ogrodowych robótek. "Lepsze" róże przytnę nieco później ( cóś niewierząca jestem w zbyt wczesne przycinanie nowszych angielek ), starsze ogolę w nadchodzącym tygodniu. Powinnam też oddoniczkować zadoniczkowane na przyszopiu. Duuużo roboty, zaczęłam od podwórka które "się prosiło". Liście spod jarząbka, brzozowe opady, cholerne perzowate trawska ( jak to co wredne i nielubiane szybko zaczyna wegetację, zielone to jak szczypiorek a korzenie soczyste i wczapierzone w glebę ). Dokonałam dwóch przesadzeń mniejszych drzewek ( sadzonki z tych co to ostatni termin na przeniesienie, mój kręgosłup krzyczał "Jezuuu, nie rób mi tego!" ) i przy wejściu szopkowym do Alcatrazu powstał lilakowy zagajnik podszyty barwinkiem. Szczerze pisząc to jestem zdumiona tym ile miejsca uzyskałam po berberysowych wykopkach ( moje berberysy strzegą teraz działki syna pani Gieni, naszej sąsiadki, posadzone zgodnie z przeznaczeniem jakie miały i u mnie - zapora przeciwdziecięca ). Zagajnik lilakowy ma duże szanse wykończyć w maju Ciotkę Elkę, która masochistycznie nastrojona jęczy żeby posadzić lilaki w innej części podwórka ( "Od strony mojego okna, najwyżej zamknę jak już nie będę mogła oddychać ). Taa, zagajnik roślin duszących, rabatka roślin trujących i nasadzenia alergizujące itd. Może powinnam otworzyć firmę "Urządzanie ogrodów na zlecenie spadkobierców - efekt gwarantowany!" Oj tam, oj tam, jak ktoś chce to i krokusem się zatruje ( szafrany niby spożywcze ale nie tak do końca ).
Krokusiki jak co roku dają czadu, to chyba najwdzięczniejsze z moich wczesnowiosennych cebulowych. Lubię je chyba tak samo jak szafirki. W tym roku kwitną nowe odmiany vernusów ( to te duże, mieszańcowe krokusy zwane też ogrodowymi ). Nie wiem jak będzie z wigorem i przeżywalnością cebul, z urodą jest OK. Numerem jeden została w tym roku odmiana 'Vanguard', przepiękna. Wcale się nie dziwię że została nagrodzona RHS Award of Garden Merit ( to ta na pierwszym planie drugiego zdjęcia poniżej ). Należało się!
jakie łany tych krokusów... piękne. Też dzisiaj sprzątałam w ogródku, teraz boli kręgosłup i wtranżalam prochy. Wyrażam ochotę bycia katowaną postami o Portugalii.
OdpowiedzUsuńPo wczorajszym też jestem na prochach, kręgosłup miał mi do powiedzenia w nocy różne brzydkie rzeczy ( choć po prawdzie to boli mnie z powodu mojego łakomstwa a nie robótek ogrodowych;-) ). OK. przykatuję solidnie, będzie lizboński pst kilometrowy specjalnie dla Ciebie. Zabiorę się za niego ale najpierw roboty ogrodowe, nie ma zmiłuj!:-)
UsuńFantastycznie jest u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńU mnie teraz przede wszystkim chłodnawo, czekam na jutrzejsze ocieplenie. Niecierpliwie czekam, he, he.:-)
UsuńJa mam pytanie techniczno - konkretnie - rozpaczliwe - czy te krokusy w koszyczkach rosną , jeśli nie rosną w koszyczkach to jak one rosną , że ich jeszcze nornice nie zjadły ? Ja od lat prowadzę jadłodajnię krokusową dla nornic na trawniku....O podróżach chętnie poczytam, a na przerwę to jak najbardziej się zgadzam - obawiam się, że obolały kościec mógłby psychicznie nie wytrzymać opowieści o krewetkach i winie ,i doszłoby do jakiś irracjonalnych "wyborów" .... Pozdrawiam Donia
OdpowiedzUsuńDano, dawno temu zapuściłam koty. Wspomnę też że w Alcatrazie grasowała jamniczka bagienna ( taka na troszkę wyższych łapkach ) Tabisia. Obecnie po nornice to moje koty zapuszczają się hen na fabryczne tereny ( koty fabryczne dokarmiane to mają gdzieś te polowania, czasem tylko trafia się walka o zdobycz ). Na kasztanowcu mieszkają sroki, one też są podobno nieprzyjazne nornicom ( zdaje się są wszystkiemu nieprzyjazne, he, he ). Raz był u nas kret ale uznał że mu się nie podoba i zniknął. I tyle zimno "norkowych" u mnie. Wiem że ludzie sadzą krokusy w siatkach i doniczkach wkopywanych, ponoć zdają egzamin.:-) Co do podróży to stopy mnie swędzą, Mamelon jest przerażona, he, he.;-)
UsuńPIĘKNE te krokusiska! Wpadłam oczy napaść, bo ostatnio wszędzie tylko wpadam z wywieszonym ozorem (po psiemu he he). Ale kiedyś odrobię zaległości - tak sobie obiecuję - w czytaniu i pisaniu. Na usprawiedliwienie napiszę, że ganiamy za własnymi włościami :)
OdpowiedzUsuńNa razie ściskam i telepatycznie masuję obolałe plecy (skup się! adin, dwa, tri... skoncentruj się! i jeszcze raz: adin, dwa, tri... przeszło trochę?)
Ty tu nie podczytuj i nie odstawiaj Kaszpirowskiego - do ogłoszeń proszę natentychmiast siad! Ty profesur knuj! Jak dobrze zaknujesz to sama będziesz krokusy sadzić ( sama, he, he, towarzystwo będziesz odganiać bo cebulki fajnie się toczy a Krechol będzie kombinowała jak tu dołek lepszy i głębszy wykopać ).;-)
UsuńW stopniu nawet najmniejszym nie uważam się za pocieszoną ( oczekiwałam odpowiedzi w stylu "trzy razy splunąć za siebie plus dwa różańce ); ale widać tak to już jest - jedni mają krokusy - inni mają nornice...Ptaków, kotów i psa u nas dostatek - w lesie mieszkam - w sensie dosłownym i najwyraźniej krokusów na trawniku nie zaznam....Stopy też mnie swędzą - ale ja TO wiem, że moja najdłuższa podróż to do najbliższej wioski będzie w celu zakupienia"bułki z serem " - która wciąż smakuje... Pozdrawiam autorkę i niech będzie - nie będę małostkowa - krokusy też...
OdpowiedzUsuńTaa... mieszkasz blisko lasu i wszystko jasne. Kochana moje krokusy na miejskiej pustyni wyhodowane :-/, cud że tu jeszcze cóś oprócz ludzia i karalucha żywie. Jedyne co mi przychodzi do głowy w przypadku wizyt leśnych stworzeń to najpierw je odzwyczaić od stołówki. Cebulek nie ma i nie będzie przez pewien czas - przejściowe trudności jak za komuny. Nornice albo założą samorządny związek zawodowy albo wyreemigrują do lasu. W roku w którym będziesz chciała posadzić cebulki postarasz się o jakieś smrody roślinne typu korona cesarska i posadzisz złośliwie w różnych miejscach. Tylko to mi przylazło do głowy oprócz tych donic i siatek.
UsuńCo do podróży - nieważne gdzie się podróżuje, ważne jak się podróżuje. Są ludzie którzy w jeziorze Titicaca zobaczą zwykłe bajoro ( "I do tego pani kochana leżaków nie było" ) a są tacy co z wycieczki za miasto zrobią wyprawę nad Amuzonkę. Podróż jest w nas, howgh!:-)
Co ja dziś się nagadam, a raczej napiszę ...ale poza sezonem to tu człowieków nie mamy ( nawet tych martwych)bo to Dzicz jest...Dzięki za radę - myślę, że jeszcze raz zbiorę się w sobie i postąpię zgodnie z w/w instrukcją; korona cesarska - ja to straszydło znam, estetyczna okropność okropna ,ale kiedyś się w niej kochałam (już mi przeszło...).Co do podróży -święte słowa - dlatego bez zadęcia ,ot tak sobie po bułki popedałuję...Donia
UsuńCzosnki chyba też mają jakąś skuteczność, choć tak na sto procent to załatwiają nicienie i odstraszają połyśnicę marchwiankę ale co szkodzi spróbować postraszyć nimi nornice. Ja dziś potupię po prawdziwe drożdżówki, apetytu narobiłaś wspomnieniem o bułkach z serem.:-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńsorki - coś nie tak z moim sprzętem ....Smacznego chciałam powiedzieć.( czosnki - uwielbiam -i patrzeć i jeść - ale niestety na ziemi VI klasy to z nich nic nie chce być - ale się nie poddaję....) Serdeczne dzięki za porady i za poświęcony czas. Do usłyszenia Donia
OdpowiedzUsuńTe krokusy na ostatnim zdjęciu to 'Pickwick'? U mnie ta odmiana szaleje. W życiu czegoś takiego nie widziałam - cebul przybywa w tempie ekspresowym, co roku dzielę i rozsadzam w inne miejsca, a one zaraz znowu się zagęszczają
OdpowiedzUsuńTe na ostatnim zdjęciu to 'King of the Striped', nieco podobne do 'Pickwick', mają więcej lekkiego fioletu wewnątrz kielicha, 'Pickwick' jest po całości elegancko paseczkowany. Obie odmiany z tych twardzielskich, choć u mnie nic tak nie daje czadu jak zwykły 'Purpureus Grandiflorus'.
OdpowiedzUsuń