Hym, mój ostatni post był z lekka kobylasty ( Ciotka Elka stwierdziła że królów mieli ciut dużo, co jest nieprawdą bo mieli ilość królewskiego pogłowia na poziomie średniej europejskiej ) ten zatem będzie troszki bardziej przygodowy. Zacznę od tego że pałac Pena leży na wzgórzu w paśmie Serra Sintra, niewielkich w sumie wzgórz ( Mamelon jest przeciwnego zdania - niebosiężne szczyty ) z których najwyższe nazywane Cruz Alta liczy sobie 529 metrów n.p.m. i znajduje się w liczącym około pięciu hektarów parku Palácio da Pena ( czego Mamelon jest nadal błogo nieświadoma, he, he ). To bardzo malutki zakątek Portugalii ( 10 kilometrów ze wschodu na zachód i z 5 z północy na południe ), z własnym mikroklimatem, endemicznymi roślinami i chronionymi zwierzakami. No i w południowo wschodniej części jest usiany zabytkami.
Jak zatem widzicie okoliczności przyrody i nie tylko przyrody piękne i wyjątkowe i jak to w przypadku wzniesień, wymagające nieco wysiłku przy oglądzie. Chmurkowało nieco od Atlantyku i Mamelon szczęśliwie nie dojrzała celu naszej wyprawy. Co prawda lepiej widoczna twierdza Maurów, Castelo dos Mouros z lekka ją zaniepokoiła wysokim położeniem ale sprytnie nęcona kameliami była pełna podróżniczego zapału. Tego zapału to starczyło Mamelonowi i mnie tak mniej więcej na jedną trzecią drogi, potem poczułyśmy się jak panie starsze ( w końcu nimi jesteśmy ). Ponieważ nie było co liczyć na szybki przyjazd autobusu 434 ( odjeżdża ze stacji i można nim dotrzeć do różnych zabytków Sintry ) postanowiłyśmy zaczaić się na tuk - tuka, trzykołową zmotoryzowaną rikszę, który to pojazd jest bardzo popularny zarówno na stromych uliczkach Lizbony jak i w Sintrze. O ile wjeżdżanie na wzniesienia w Lizbonie uważałyśmy za coś poniżej naszej turystycznej godności o tyle serpentyny pałacowego wzgórza dały nam tak popalić że na widok nadjeżdżającego tuk - tuka okazałyśmy entuzjazm który z lekka wystraszył prowadzącego. Jazda tuk - tukiem to 5 euro od osoby i śmiem twierdzić że na wzgórzach Sintry jest to cena adekwatna do usługi. Mój boszsz... ja podziwiałam te widoki, "przepaście" zapierające dech, las pachnący, kamelie które uciekły z ogrodu a Mamelon śledziła poczynania kierowcy, który pozdrawiał kolegów jednocześnie bawiąc się z nimi w szybkich i wściekłych. W tzw. momentach grożących bliskim kontaktem zamykała oczy. Koniec jazdy został podsumowany słowami "No i przeżyłyśmy!". Przeżycie osłodziło nam przydługie czekanie w kolejce po bilety ale na tyle ta radość zmąciła nam zmysły że nie kupiłyśmy biletu na podwózkę przez ogródek. Tak, tak, to nie był koniec wdrapywania się do pałacu. Na szczęście ogród uroczy, barwinek szalał, kamelie dodawały sił i słońce przebiło poranne chmury ( choć dziwnie niektóre partie ogrodu nie były słoneczne ).
Kiedy ujrzałyśmy kolorowe mury zamku natychmiast zrozumiałyśmy na czym polega ten kretyński urok, który jest mu przypisywany. Takich zamków nie ma, nie istnieją realnie tylko w wyobraźni dzieci albo stukniętych Niemców jak Ludwik II Bawarski czy Baron Wilhelm Ludwig von Eschwege. Jest tak odjechany że aż piękny.
Dobra, czas na historię tego miejsca - rozpoczęła się w średniowieczu, kiedy na szczycie wzgórza nad Sintrą została zbudowana kaplica poświęcona Matce Boskiej Pena . Zgodnie z tradycją, budowa miała miejsce po objawieniu maryjnym ( Portugalia jak wiadomo bogata w tego typu zjawiska ) . To było całkiem "poważne" sanktuarium, pielgrzymowali tu portugalscy królowie - João II i królowa Leonor w 1493 roku, a później Manoel I . Manoel zresztą nie tylko pielgrzymował, Manoel przede wszystkim wznosił budynki w stylu Manuelino. Na wzgórzu obok kaplicy pobudowano z rozkazu królewskiego malutki klasztor ( przebywało w nim do ośmiu mnichów ), który przekazano zakonowi Jeronimitów ( portugalski são Jerome to polski święty Hieronim ).
W XVIII wieku nastały dla klasztoru ciężkie czasy, najpierw tzw. grom z nieba ( zachmurzonego ponoć ) uderzył w klasztor i to ta na serio, były poważne uszkodzenia, a potem wielkie trzęsienie ziemi w Lizbonie spowodowało zawalenie się pietra klasztornego budynku. Kaplica szczęśliwie ocalała, łącznie z marmurowymi i alabastrowymi rzeźbami z lat dwudziestych i trzydziestych XVI wieku przypisywanymi Nicolau Chanterene, rzeźbiarzowi rodem z Francji, który jednak bardziej znany jest pod portugalską wersją swojego imienia i nazwiska ).
W 1834 roku w katolickim kraju jakim jest Portugalia miała miejsce kasata zakonów ( śledząc portugalską historię można wysnuć z niej wniosek że Portugalczycy są solidnie po katolicku wierzący ale zdrowo antyklerykalni, natomiast od czasu do czasu trafiali im się władcy z manią religijną, wymagającą jak w przypadku królowej Marii I leczenia ). Piękne ruiny, zupełnie w romantycznym guście początku XIX wieku zachwyciły bardzo młodego Fernando Augusto Francisco António de Saxe-Coburgo-Gotha, który przez małżeństwo z Marią II Bragança, córką tego wrednego Dom Pedro, który śmiał się ogłosić cesarzem Brazylii i zadekretował niepodległość tego kraju, wszedł do rodziny królewskiej.
Troszki więcej o Marii i Ferdynandzie. Maria, jak to portugalskie infantki nie miała łatwego życia ( choć na pewno lepsze niż słynna "wiecznie zaręczona" córka króla João I ). Najpierw poślubiła stryja, który zmusił ją do tułaczki po europejskich dworach, potem Karola Augusta, księcia Leuchtenbergu, wnuka Józefiny Beauharnais, który kipnął po dwóch miesiącach małżeństwa a w 1836 roku księcia Ferdynanda. Zważywszy na to że w tym czasie ukończyła lat szesnaście to można to określić jako "bogate życie uczuciowe", oczywiście z uczuciami nie mające wiele wspólnego ( no chyba że z uczuciem zmęczenia ). Zmarło się biedaczce przy kolejnym, jedenastym porodzie w 1853 roku. Zdaje się że uważała takie zejście za godne - "Jeśli umrę, umrę na swym stanowisku", tak miała powiedzieć kiedy ostrzegano ją że jest na tyle słabego zdrowia że nie powinna więcej rodzić. No, Wielki Inkubator Narodowy! Ferdynand pochodził z dynastii, która dostarczała książąt małżonków XIX wiecznym dworom Europy bogatym jedynie w księżniczki. Biedaczek za wiele nie miał prócz tytułu i świetnych koligacji oraz zdolności prokreacji. Tytularnym królem został zgodnie z portugalskim obyczajem dopiero po narodzinach potomka ( trzeba go było sprawdzić ), bywał regentem ( w czasie ciąży żony i po jej śmierci, w czasie wyjazdu dzieci z kraju ) i podobnie jak jego kuzyn zasiadający na brytyjskim tronie u boku królowej Wiktorii Albert von Sachse-Coburg-Gotha, miał w sobie uwielbienie dla romantycznych zamczysk. W brytyjskim przypadku powstało Balmoral a w portugalskim Pena. Taaa, Koburgowie wyraźnie lubili pachnące świeżością, farbą i zaprawą tynkarską prawdziwe stare zamki.
W 1838 roku król Ferdynand II zdecydował się na zakup starego klasztoru, wszystkich okolicznych terenów, pobliskiego Zamku Maurów i jeszcze kilku innych posiadłości w okolicy do kompletu. Zamierzał wznieść tu kompleks letniej rezydencji królewskiej, bardziej odpowiadającej jego gustowi niż stary królewski pałac u podnóży wzgórz. No i wymyślił że dobrze zrozumie go rodak, baron von Eschwege, amator co prawda ( kopalnie to była jego domena ) ale zamki nad Renem widział. Budowa trwała w latach 1842-1854, dość długo bo w 1847 roku para królewska kiedy zamek był już właściwie gotowy zdecydowała się nagle na przebudowę. Między innymi król zaproponował włączenie sklepienia łukowego, elementów średniowiecznych i islamskich, a także sam osobiście po królewsku zaprojektował ozdobne okno główne fasady, inspirowane przez okno domów kapłańskich klasztoru Zakonu Chrystusa w Tomar ( w końcu poddani nadali mu przydomek Artysta ). W 1869 roku na dworze królewskim miał miejsce niezły skandal - król Ferdynand zapałał był uczuciem do śpiewaczki operowej Elisy Hensler, młodszej od niego o dziewiętnaście lat skandalistki ( ha, żywot półkurtyzany czyli utrzymanki i horror XIX wieczny czyli nieślubne dziecko po drodze ). Skandalistka nie była jednak głupią gąską ani nie była pustakiem, oprócz całkiem niezłego głosu miała rozległe zainteresowania jak na ówczesne kryteria. Nie dość artystycznego zacięcia to i botaniką się interesowała. Zdaje się że była znacznie ciekawszą osobą niż królowa Maria. Ernest II von Sachsen - Coburg - Gotha obdarzył pannę Hensler tytułem hrabiny Edla i król poślubił tę świeżą arystokratkę. Zdaje się że byli szczęśliwi, hrabina była morganatyczną małżonką ale jak na byłą śpiewaczkę operową to był wielki awans społeczny. Po hrabinie pozostał w parku domek zwany "Chalet" ( nie to nie jest to o czym myślicie ), w stylu słodkich domków wiejskich. Dzieci nie mieli ( polska Wikipedia bzdury zawiera, córeczka hrabiny była z "ojca nieznanego" choć przypuszczalnego ). Po śmierci króla hrabina odziedziczyła pałac ale postanowiła sprzedać go królowi Luisowi aby nadal pozostał rezydencją letnią królów Portugalii. W roku 1889 pałac zakupiło państwo a od roku 1910 czyli od czasów rewolucji republikańskiej pałac pełni funkcję muzeum. Królowa Amelia spędziła w nim ostatnią noc przed emigracją - ostatnia królowa, ostatnia noc, prawdziwe saudade czyli smętna radość z przemijania.
Pałac szybko zaczął przyciągać turystów i stał się jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków w Portugalii. Z czasem kolory czerwono-żółtej fasady wyblakły, a przez wiele lat pałac był uznawany za całkowicie szary. Pod koniec XX wieku postanowiono go odświeżyć i przywrócić murom oryginalne kolory. Ryk oburzenia niosło przez całą Portugalię, jakże to tak "na kolorowo" a nie smutek i wyblakłość pasująca do historycznej aury zabytku i nostalgii, kojarzonej powszechnie z portugalskim stanem ducha. Jednak prawda historyczna taka jest że pałac miał walić po oczach kolorami i nie ma że nie ma bo jest jak jest. Tak ten budynek wyglądał w XIX wieku, tak chcieli żeby wyglądał jego twórcy a patyna czasu po prostu zaburzała odbiór zabytku. Zawsze się znajdą tacy, którzy twierdzić będą że okopcona dymami świec Sykstyna to "prawdziwy Michał Anioł", mimo tego że ten artysta preferował czyste barwy bez domieszki sadzowej szarości. W obrębie pałacu zachowano sporo pozostałości po klasztorze Jeronimitów, refektarz. zakrystię, kaplicę w styli Manuelino. Włączono to w część budynku z wieżą zegarową ( dodano szeroki taras widokowy ). Wieżę zegarową ukończono dość wcześnie bo już w 1843 roku była gotowa, to najstarsza nowa część budynku Słynny taras zwany Tarasem Królowej zapewnia tzw. wrażenia, warto popatrzeć.
Teraz będzie o wnętrzach. Tego nie da się zwalić na miotającą się chińską wycieczkę, następczynię japońskich wycieczek - wnętrza przyprawiają mnie o klaustrofobię ( zupełnie tak jak Józefa Reformatora po wielkim trzęsieniu ziemi przyprawiały o ten stan wszelkie murowane wnętrza ), są strasznie ciężkie od sztukaterii i dość ciemne. Mamelon tłumaczy taki stan rzeczy chęcią odpoczynku od ostrego słonecznego światła, jak tak to ja wolę odpoczynek w ciemnawych ale dużych salach Palácio Nacionale. W Pena czułam się osaczona przez XIX wieczne ozdóbstwa. Mamelon bardziej spokojnie podeszła do tematu ale widok pokoju z boazerią drewnianą wykonaną z malowanego kamienia jednak nią wstrząsnął. Nasze własne łódzkie pomysły fabrykanckie wysiadają przy inwencji portugalskiej rodziny panującej - niekiedy trzeba coś zobaczyć żeby uwierzyć.
Szczęśliwie jednak nie samymi oficjalnymi i "lepszymi" pomieszczeniami pałace stoją - zawsze człowiek się dopatrzy kibelków, łazienek i kuchni, gdzie jest bardziej swojsko ( np. cudowna wanienka w drewnianej oprawie albo kolekcja miedzianych foremek pobudzająca moją chęć dogłębniejszego zapoznania się z kuchnią Portugalii, ze szczególnym naciskiem położonym na studia wyrobów cukierniczych ). Ponadto w pałacowych salach była wystawa europejskich wyrobów ze szkła ( fragmenty cud witraży średniowiecznych i renesansowych, szkło użytkowe itp. ) . Ciekawie też było przyjrzeć się miedziorytom ( chyba wczesno XIX wiecznym, nie doczytałam z powodu ataku chińskiej wycieczki ), szczególnie poruszająca była grafika zatytułowana "Śmierć kota" ( koci lekarze, koci ksiądz, koci schodzący i kocie płaczki ), przeżywałam a Mamelon rechotała. Mam wrażenie że było sporo ilustracji bajek La Fontaine. Jednak z pałacu wyszłyśmy z ulgą, tłumy to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Polazłyśmy do ogrodu, który niby tylko pięciohektarowy ale za to wielopoziomowy. Z tarasów pałacowych widok dech zapierał, Atlantyk szumiał w dali i w ogóle ale młode popołudnie nie nastrajało nas do wędrówek w kierunku widzianego oceanu. Postanowiłyśmy trzymać się wschodniej strony zbocza, dobrze ocienionej i jak wydawało nam się nie aż tak stromej. Polazłyśmy w kierunku Vale dos Lagos czyli Doliny Jezior. Tam jest osobne wejście do ogrodów czyli Entrada dos Lagos ( a tam czekają tuk - tuki ) i przy okazji mogłyśmy zahaczyć o Feteira da Rainha, czyli ogród królowej z roślinami z różnych stron świata. Darowałyśmy sobie domek hrabiny Edla i inne atrakcje, uznając ze wszystkiego nie przeleziemy a siły musimy zachować na Quinta da Regaleira ( i było to słuszne podejście jak się później okazało ). Schodziłyśmy powoli mijając zasapaną włoską rodzinę podążającą do pałacu i więcej nikogo, cisza i spokój po gwarze kłębiącego się na górze tłumu. Ogród sprzyja wytchnieniu o ile się schodzi ze wzniesienia
Wsiadłyśmy do tuk - tuka przy Entrada dos Lagos i pajechali! Mamelon tym razem bez zamykania oczu za to z wyrazem przerażenia na gębusi. Jednak przyzwyczajenie człowieka znieczula, kiedy z ostatniego zwiedzanego ogrodu w zapadającym wieczorze gnałyśmy na dworzec przez wzniesienia Sintry Mamelon nie tylko nie była przerażona, Mamelon była swobodna!
Oczywiście mimo całego dnia spędzonego w Sintrze widziałyśmy tylko część rzeczy godnych zobaczenia. Reszta innym razem, na razie niech się to uleży co widziałyśmy podczas tego wyjazdu.
Zamek rzeczywiście baśniowy :D Niesamowity :D
OdpowiedzUsuńRysowałam takie jak miałam z 5 czy 6 lat ( wyposażone w królewny i książniczki rzecz jasna ).:-)
OdpowiedzUsuńFantastyczne miejsce. Marzę o podróży do Portugalii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Namawiam, naprawdę warto zobaczyć mimo dużych chińskich ( i nie tylko chińskich ) wycieczek.:-)
Usuńciągle jeszcze nie wiem, co przywiozłaś:)))
OdpowiedzUsuńOsobiście zrobię pasteis de nata to wkomponuje przy portugalskim wypieku ozdóbstwo i sfocę, choć lepiej by to ozdóbstwo pasowało do owoców morza.;-)
Usuń