Święto narodowe już mamy czyli coroczna "napiendralankę" szczerzepolskich z europejskocentrycznymi ( może by tak obstawiać u bukmacherów kto komu co w tym roku a dochód z zakładów - zawsze u buków jest dochód - przeznaczyć na szczytny cel, na ten przykład prawdziwe finansowanie leków dla seniorów ). Jako nieuczestnicząca na bieżąco w tym przedstawieniu buffo jakie fundują nam polityczni, nie będę też śledzić z wypiekami na gębie marszów, wieców i innych pochodów, poświętuję sobie narodowo w domu i ożywię tradycję bliską sercu ludziów znad Wisły - sobotnio - niedzielny wypiek będzie robiony. Wicie rozumicie, kiedyś rządna gospodyni to ze wstydu by się spaliła gdyby na dzień siódmy tygodnia wypieku w domu nie zrobiono. Co to za dom w którym słodkiego w święto nie ma?! No na pewno nie szczerzepolski! W byłym zaborze rosyjskim pod słodkie pijano herbatę, w byłych zaborach pruskim i austriackim chłeptano kawusię ale słodkie do przegryzania było przedrozbiorowe. Umiłowanie słodkiego smaku gdzieś w nas Polanach siedzi i choćby przyszło tysiąc diabetologów, których wsparłoby tysiąc katolickich teologów to i tak pokuszenie słodkościami zbierałoby swoje żniwo. Taa, mieszkam w mieście które cudzoziemców zadziwia liczbą cukierni. No rzecz jasna oczywizda, żydowsko - niemieckie miazmaty i pełzająca rusyfikacja zatruwały naród trującą słodyczą makagigów, wafli, serowników w cieście drożdżowym ale ludność miasta Odzi ze wsi się wywodzi, więc rzucania się na słodkie nie da się zwalić tylko na masonów i cyklistów. Polskie ci jest, a juści! Jak ten chlebek codzienny miodem odświętnie posmarowany.
Dobra uzasadnienie pożerania słodkiego w święto narodowe już mamy ( solidnie naciągane , bardzo "prawdziwie historyczne" i absolutnie od czapy czyli IPN owskie ), teraz będzie o wypieku. Przede wszystkim nie będę niczego piekła bo piekarnik wabi koty oczekujące że wylezie z niego mięcho o cud smaku. Wykonam cóś na kształt sernika na zimno ale z jogurtu ( bo sera zapomniałam nabyć ). Jogurtu mało więc poratuję się troszką budyniu, bo mleka akurat nie zapomniałam kupić. Coś czuję że w smaku może być to obrzydliwe więc budynia będzie mało. W międzyczasie przygotuje składniki na tort pigwowy z kremem sułtańskim, który to wypiek uskutecznimy z Ciotką Elką na tzw. zabawach w podgrupach w poniedziałek.
Niezbędna do tego czegoś na zimno dziś robionego będzie mi garaletka i jakiś owoc ( niestety słoikowo - puszkowy, bo nie pomyślałam żeby świeżutki zakupić ). No i śmietana do ubijania bo śmietana ratuje wszystko. Taki sernik sklerotyczno - leniwy ( no bo albo zapomniałam o składniku albo mnie się wyczynów nie chce uskuteczniać ) wykonywa się prosto i bezstresowo. Po wykonaniu przeprowadzony zostanie test na Małgoś - Sąsiadce, a potem pożremy to słodkie świństwo strasznie narzekając że żelatynowate jak uśmiech jednego z wicepremierów i na zimno, że owoce z puszki, że garaletka to gruszkowa a trzeba było cytrynową poświęcić i że za mało tej śmietany a za dużo budynia. No ale słodkie w święto będzie, nasz własny patriotyczny sernik na zimno. Prawdziwie polski improwizowany z bele czego, średnio strawny i kto wie czy nawet niepowodujący sensacji.
Dobra, wykonałam, Małgoś - Sąsiadka czyli pilot oblatywacz wykazuje oznaki życia więc można pożerać. Jest co prawda rzeczywiście na wpół jadalny ale nie takie żaby jedliśmy. Zamkniem oczy, rozewrzem szczęki a potem mocno zaciśniem zęby ( żeby nie wrócił ) i jakoś się przełknie, he, he.
Zainspirowałaś mnie. W ogóle to Twoje ostatnie pomysły super są. Zrobiłam więc deser patriotyczny, biało-czerwony, szybko i przyjemnie. Opisałam na blogu i powołałam się na Ciebie!
OdpowiedzUsuńO rany, czuję się powołana! Co do moich "wspaniałych" pomysłów to właśnie jestem w trakcie przeglądu zadań wykonanych. Oj, kiepskawo!:-/
UsuńA gdzie akcenty biało-czerwone? Chociaż galaretkę mogłyście wiśniową dać.
OdpowiedzUsuńGaraletka czerwona nie została zakupiona bo... nie została.;-) Musi wystarczyć moje czerwona krwią polską tętniące serce z którym oną słodycz wykonałam. Jestem po próbunku. No cóż, budynia i tak było za dużo!
UsuńTy to potrafisz człowieka zdenerwować takimi zdjęciami! :) Idę sobie zrobić kisiel! ;)
OdpowiedzUsuńKochana, patriotyzm ciastowy w naszym domku zawstydziłby niejednego narodowca. Z okazji świątecznej dane było mi pożreć ciotczynego drożdżowca, sąsiadkową szarlotkę i kruche z ostatnimi śliwkami. :-)
UsuńNa takie dictum można odpowiedzieć jedynie miłozwierzem: https://milozwierz.cupsell.pl/produkt/2691225-She-Never-Die-d-t-Plakat-.html
UsuńAż musiałam sprawdzić w guglu, co to takiego "makagigi". No, nie wiedziałam... W Warszawie się chyba tego nie jada, albo mocno niedoinformowana jestem.
OdpowiedzUsuńAle wyczyn patriotyczny szczerze podziwiam, choć i sama zdobyłam się na szarlotkę (z jabłek ze słoiczka) w tym samym duchu.
Makagigi to słodycz miniona, podobnie jak wypiek zwany szalet. Było, minęło, odeszło razem z ludźmi. Czasem robi się po domach, podobnie jak germańskie Vainillekipferl ( ciastka bezjajeczne ) czy ruskie wariacje na temat ciasta drożdżowego.
Usuń