Już za niedługo święto komercyjne czyli Walniętynki a zaraz potem najważniejszy dzień w roku - Dzień Kota. Towarzystwo przygotowuje się do świętowania zarówno Walniętynek ( całuj moje łapki a ja będę sapać i ćwierkać jak kanarek i się popluwać, a wszystko to jednocześnie ) jak i Dnia Kota ( no więc ma być surowe mięsko, później jeszcze raz mięsko i na zakończenia dnia dla odmiany też mięsko ). Ćwiczą źwierzęta bardzo pilnie spożywanie surowych posiłków, nadstawianie łap i łebków do pocałunków ( nie wystarczy mlaskać z odległości, za nic mają higienę i możliwość zarażenia ich jakąś ludzką zarazą ) a także rozkoszne mruki, ćwierki, sapki i popluwania. Od prawie dwóch tygodni przyjmujemy wizyty towarzyskie, złażą się kocie chłopaki z całej okolicy. Felicjan spokojnie przyjął Epuzera, natomiast odwiedziny Ocelota i Jaguara Drugiego uznał za kamień obrazy. Lalek ma odwiedziny młodszych chłopaków głęboko pod ogonem, gniewem zawrzał tylko raz, jak mu mignął Rudy ( Dżizzuu, ta obróżka Rudego to się ledwo na tym grubym karczychu dopina, chodzą plotki że jest psia - nie wierzymy przez grzeczność ). Poza tym norma, jak Felicjan ryczy na Podwórku, Lalek mu wtóruje, nawet gdy zalega na kaloryferach i nie chce mu się tyłka podnieść.
Od czasu do czasu te ryki sprawiają że zamieram w dziwnych pozach - na ten przykład stoję na środku łazienki jak wryta a szczoteczka do kłów wypada mi z ust albo książką obrywam com ją wyciągała z biblioteczkowej półki powyżej mojej głowy się znajdującej ( no z rąk wszystko leci jak te gulgoty człowieka dobiegają ). Powinnam się przeca przyzwyczaić do tych odgłosów wiosny ale wzmożona dźwięczność kotów zawsze mnie zaskakuje ( one wiosną ryczą donośniej niż w innych porach roku ). Tym bardziej jest dźwięcznie że do chłopaków dołącza chórek z sąsiedztwa ( Epuzer ma piękny miauk, mógłby być solistą w kociej operze ). Dziewczyny nie śpiewają, mruczanki dyskretne są tylko uprawiane i tzw. wejścia modelek. Czasem te wejścia przeradzają się w popisy ekwilibrystyczne, szczególnie Sztaflik lubi takie numery. Tu wychodzę na parapety zewnętrzny krokiem seksownym, ogonem miotam intrygująco na wszystkie dwie strony, a tu bach - zobacz jak potrafię stać na głowie! Nie wiem skąd u Sztaflika takie zamiłowanie do usiłowania stawania na czółku, ale namiętnie kocizna trenuje ten element przedstawienia. Zaczęło się od zwyczajnego barankowania, główka coraz niżej w baranku wędrowała a teraz to już takie popisy prawie cyrkowe. Oczywiście na głowie nie stanęła, choć raz prawie się udało ( tylne łapki już były wysoko na szybie, łepek dotykał parapetu, Ciotka Elka podziwiała z otwartymi ustami, może i dobrze że otwartymi to się kawą poranną nie zakrztusiła ). Nie ma co, moje koty zachowują się nieco osobliwie. A może tylko mnie się tak zdaje, a wszystkie koty jak je lepiej poobserwować robią dziwne dla nas rzeczy. Hym... tajemnica mundialu.
Prasy zeszłotygodniowej postanowiłam nie czytać nabożnie, przeleciawszy ledwie okiem. Awitaminoza brzydkość mi zrobiła w kącikach ust i rżeć bezkarnie nie mogę więc ryzykować nie chcę. Co do naszej nowej bitwy o prawdę historyczną to ona prawda leży pośrodku i jak zwykle nie zadowoli nikogo ( przedsiębiorstwo Holocaust będzie twardo obstawało że miliard ofiar był a nawet dwa miliardy były a jedynie słuszni Polacy że nikt nigdy w kraju nad Wisłą żadnego Izraelity z zamiarem ukrzywdzenia nie tknął tylko wszyscy szafy budowali do przechowywania - głupota niewarta czasu na dociekania czyja racja jest najmojejsza ), co do zdobywców Himalajów to ciszej się zrobiło nad trumną bo sępy poleciały żerować gdzie indziej. Dowiedziałam się z tego chybcikowego przeglądu rzeczy najistotniejszej - zamknęli w Odzi najbliższy nam oddział ortopedyczny. No , zrobiło się groźnie - wydałam mojej kamienicznej geriatrii stanowczy zakaz łamania się. Nie z prasy a z tzw. poczty pantoflowej doszło do mnie info że nasz domowy doctore miał zawał serducha ( przy tylu etatach które obskakiwał wcale mnie to nie dziwi a raczej dziwi że dopiero teraz go wzięło i przytkało ) więc geriatria dostała kolejny zakaz, tym razem chorowania na cokolwiek. I tak w morzu szalejącej grypy trzymamy się twardo, siłą woli i popitką z tranu.
Nie damy się, co najwyżej kaszelek potępieńczy nam płucka przewentyluje, siąpniemy nosem i posmarujemy wrednego zajadka - ot i całe chorowanie na jakie możemy sobie teraz pozwolić. Starsze dziewczyny, zarówno te bliżej dziewięćdziesiątki jak i te w okolicach późnej siedemdziesiątki jak zawsze o tej porze roku bawią się w coś co Małgoś - Sąsiadka nazywa zusowską ruletką. Obstawiają ile dostaną waloryzacji. Małgoś wyjaśniła mi kiedyś tam że nazwa wzięła się ze skojarzenia z grą zwaną rosyjską ruletką, w wypadku zusowskiej ruletki przegranym jest ten kogo trafi szlag kiedy zobaczy sumę o którą mu zrewaloryzowano emeryturę . He, he, he, chyba będzie dobrze, dziewczątkom czarny humorek dopisuje. Jedyne co mnie niepokoi to Małgosiny brak chęci do oglądania transmisji sportowych. Małgoś - Sąsiadka zawsze była zagorzałym kibicem, a od transmisji skoków narciarskich nie można jej było oderwać. Od pewnego czasu ogląda jednak tylko jakieś durne szpitalne seriale a sportu nic a nic. Rozpytana na okoliczność stwierdziła że nie może absolutnie oglądać skoków albowiem ma protezę biodrową. Hym... przyznam że argumentacja cóś słabo do mnie trafiła. Margarita wyłuszczyła mnie ogłupiałej z lekka że seriale szpitalne średnio ją interesują ale w tym wieku, jak stwierdziła, lepiej znać na wszelki wypadek procedury medyczne niż klasyfikację skoczków. Taa, w tym szaleństwie jest metoda.
No i tak się toczy nasz codziennik domowy, koty, geriatria z w kółko powtarzanymi numerami, wyrwane chwile na wyczytki, cholerna konieczność zakupu nowego paliwka do ogrzewania tyłków kocich i tyłka własnego. Wieczorkami usypianie przy filmach ( oblookałam tzw. oskarowce - zachwyt mowy mi nie odebrał, no może "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to jest film do którego chętnie kiedyś tam wrócę ), czasem zasypianie nad książką. Rano, po przebudzeniu nasłuchiwanie czy już śpiewają kosy i wyczekiwanie na przedwiośnie. Bardzo intensywne wyczekiwanie, znaczy wyczekuję całą sobą. Może gdyby zima była prawdziwie zimowa tęsknota za wiosną nie była by tak dojmująca ale zimę mamy taką ćwierćzimiastą a nic tak mnie nie męczy jak ni to ni sio. Dzisiejsze fotki to kwitnące domówki ( zdaniem Ciotki Elki kwiaty jaśminu lekarskiego śmierdzą ) i przymrożone po nocy Podwórko.
Sztaflik jest boska akrobatka! Burasek też barankuje łebem w dół, ale zwykle kończy się to fikołkiem. Nie pocieszyłaś mnie wpisem pod ostatnim moim postem...
OdpowiedzUsuńMałgoś wyjaśniła Ci brak zainteresowania sportem zwięźle - używając zbyt krótkiego skrótu myślowego. No bo jak tu z protezą biodra podskakiwać do góry przy każdym skoku lub robić meksykańską falę? No sorry Cię że bardzo, ale szpitalne seriale nie dają tych emocji, a tym samym nie narażają na urazy. A skoki narciarskie w Piongczangu to nawet mnie wyprowadziły z równowagi, bo to jakaś curde parodia była, no!
Sztaflik wie że jest boska od kulistego łebka począwszy na koniuszku ogona skończywszy! Wie i wymaga czci należnej, rozkapryszona jak primabalerina przed benefisem. Co do Białego - gorszy od Fuckicjana być nie może i tego się trzymaj. W porównaniu z wieczną paranoją Felka ekscesy zębowo - pazurzaste od czasu do czasu są do przetrawienia a z czasem nawet do zaleczenia. Felicjan to tak naprawdę ma chyba afektywną dwubiegunową, tak mi się wnioskuje po tych jego fazach maniakalnych. Biały wygląda na normalnego, testującego co mu wolno a co nie ten tego. Myślę że będzie łatwiejszy w prowadzeniu niż Samo Zło.
UsuńCo do Małgoś to w ogóle nie ogląda Pjong - pjongu, czyta Angorę i złorzeczy. Tyż emocje!;-) W każdym razie jak mnie powiadamiała że nie może oglądać skoków ze względu na przebyty uraz to brzmiało to tak jakby sama nie była w stanie na skocznię wleźć i wykonać lotu. I to nie to że to mnie się ubzdurało, Ciotka Elka miała podobne odczucie. ;-)
No ja właśnie o tym skakaniu, bo się pewnie Małgoś z fotela zrywała niczym skoczek z belki startowej :)
UsuńImpresja na temat imienia Felkowego z międzynarodowym znakiem pokoju kierowców nieodmiennie przyprawia mnie o ból przepony :D
Boszszsz, co też człek ma z tymi kotami! Sorbona i Gomora - jak mawiał pewien major ;)
Małgosia ostatnimi czasy ogląda tevałkę na stojąco, opierając się rękami o zagłówek fotela. Mówi że ta pozycja jej służy, więc może rzeczywiście cóś jest na rzeczy z tym "wychodzeniem z progu". Co do Fuckicjana to dzisiaj rano już się popisał ( przyszedł Epuzer a Fuckicjan postanowił zaznaczyć granicę której Epuzer nie powinien przekroczyć - lanie na parapet uważam za absolutnie bezczelne, nawet jak to kropelki tylko były a parapet zewnętrzny. Teraz widzę jak Okularia udaje półniedostępną coby zwabić Epuzera nieco bliżej parapetu na którym ona zasiada. Rany ale nasza kota stroi miny i pozy!;-)
UsuńU mnie podobnie, a ostatnio zawalona jestem papierologią :/ i nawet nie mam czasu na napisanie komentarza tyle co sobie zaglądam i czytam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D
U nas tyż zalatanie i papierasy. Oj, nie lubię ja tego, nie lubię.:-/
UsuńZrobiłam sobie profilaktycznie - oczywiście, że prywatnie - badanie densytometryczne. Moja ukochana lekarka rodzinna wywróżyła z kolorowych papierków, że mam uważać na prawe biodro. Pigułeczka jedna tygodniowo, wapienko, witaminki. A poza tym - pytam. A poza tym przewracać się tylko na lewo. To oczywiście w nawiązaniu do ewentualnych skoków i lotów. Muszę pamiętać przy wyjściach z progów i lądowaniach telemarkiem.
OdpowiedzUsuńTaa, przewracaj się na lewo, jedz nie tym zębem, staraj się oddychać innym płucem. Boszsz... te medyczne zalecenia.;-)
Usuń