Muzea Watykańskie to taki must see Rzymu, ludzie czują że koniecznie tam być muszą. Nawet jak głęboko w okolicach esicy mają sztuki plastyczne no to jak to? Nie zobaczyć?! No a potem wyraźnie się męczą i coby męki skrócić paplają, biegają i cud że nie stepują i światełkami nie świecą. Mła nie lubi wielkich muzeów typu must see, zdecydowanie milej wspomina zwiedzanie pałacu Lobkowitzów , gdzie była Mamelon, ona i "Sianokosy" Breughla. Między obrazem a Mamelonem i mła tylko szyba pancerna i za plecami żadnego tłumu. A jakże miło było zwiedzać skarbiec Lorety i wcale nie trzeba się było dopychać do figury brodatej świętej. Niestety Muzea Watykańskie to kombinat turystyczny i ludziska się gniotą w tłumie. Oczywiście jest sposób na normalne zwiedzanie ale wymaga on nieco samozaparcia bo trza bardzo wcześnie wstać i udać się na tzw. limitowaną wycieczkę przed otwarciem instytucji. Mamelon i mła postanowiły nie chlać winka w przeddzień wyjścia do muzeów, rano wstać rześkie i świergolące jak te skurwonki i zdążyć przed tłumem. Decyzja była prawilna, one obejrzały dzięki niej Kaplicę Sykstyńską w normalnych warunkach.
Zwiedzających było mniej niż kardynałów na konklawe a po obowiązkowym wysłuchaniu pięciominutowej historii powstania budynku i historii fresków na jego sklepieniu i nie tylko sklepieniu, w wersji anglojęzycznej ta historia zapodana niestety, Mamelon i mła mogły się naprawdę spokojnie rozejrzeć. I w ten sposób oglądana kaplica robi wrażenia. Mamelona wręcz powaliła a właściwie to wyprostowała. Wgapiając się w proroków namalowanych przez Buonarrotiego Mamelon poczuła że "wszedł jej Izajasz", jak to stara Janiakowa a za nią Małgoś Sąsiadka określają silne nerwobóle ( od słówka ischias chyba ten Izajasz się Janiakowej ulągł ). Izajasz dał Mamelonu solidnie popalić, myślę że po prostu źle stąpnęła a że człowiek zadziera w Kaplicy Sykstyńskiej w sposób długotrwały głowę i mięśnie karku są naprężone, cóś wzięło i Mamelonu chrząstnęło. Znaczy po zwiedzaniu Sykstyny Mamelon musiała dochodzić do siebie w kafejce odpowiednio ułożona na krześle, plując jadem w kierunku mła rzecz jasna ( no bo ją bolało jak cholera ). Takie to wrażenie wywarła na niej powała Sykstyny że prawie czterdzieści minut dochodziła do siebie, Michał Anioł wielkim artystą był znaczy, he, he, he. Tak po prawdzie to naprawdę był, sklepienie jest genialne, szczególnie kiedy ogląda się je w świetle naturalnym, kolorki grają zadając kłam wszystkim znawcom sztuki którzy przez lata ćwierkali o "szarym welonie na ciałach jakby wykutych z marmuru".
Ciała są solidne, niektóre piękne do bólu a szarego welonu ni ma bo to był jeno wielowiekowy bród, któren został usunięty pod koniec ubiegłego stulecia. Szczególne wrażenie robią, przynajmniej na mła, Ignudi, czyli nagusy. Ci postawni młodzieńcy którzy rozsiedli się albo rozstawili pomiędzy panelami Storie della Genesi, współcześnie w dobie opowiastek o tzw. lawendowej mafii i lepiej poznanej biografii mistrza Michelangelo odbierani są nieco dwuznacznie. Hym... zresztą tak naprawdę to nie tylko współcześnie, jednak papieżowi Juliuszowi II snu z powiek zgorszenie młodzieńczą męską nagością nie spędzało. Co najwyżej sama nagość mogła mu sen z oczu przeganiać, papież della Rovere był wszak miłośnikiem ludzkiego piękna, dla którego to znawcy płeć owego nośnika piękna miała drugorzędne znaczenie. Skąd takie nagusy wśród proroków , Sybilli i biblijnej historii? Vasari twierdził że to symbole Złotego Wieku, insi wskazywali na symbolikę neoplatońską, jeszcze inni twierdzili że to anioły którym jeszcze nie wyrosły skrzydła. Właśnie ta ostatnia hipoteza uznawana jest dziś za najbardziej prawdopodobną - Ignudi są postaciami anielskimi, w sensie czegoś pośredniego pomiędzy człowieczeństwem a boskością. Hym... można by użyć określenia nadludzie, gdyby się tak brzydko nie kojarzyło.
Oprócz nagusów miłe sercu mła są niektóre urocze Sybille - moje ulubienice to Sybilla Libijska ( na obrazku powyżej ) i Sybilla Delficka ( ta na obrazku obok ). Sybille dzielą na sklepieniu miejsce pospołu z prorokami, razem jest 12 osób jasnowidzących. Michałowi Aniołowi nie przeszkadzało że część prorokujących w zdolność jasnowidzenia wyposażył Jahwe a część Apollo, jego katolickość była specyficzna. Właściwie to mocno specyficzna. Zresztą nie tylko jego, elita włoskiego odrodzenia swoimi koncepcjami teologicznymi mogła by przyprawić o apopleksję niejednego polskiego biskupa ( mam tu na myśli takich gorzej wykształconych hierarchów ). Sybilli jest pięć - wspomniane wcześniej Sybilla Libijska i Sybilla Delficka, oraz Sybilla Erytrejska i starsze wiekiem ( na wizerunkach ) Sybilla Perska i Sybilla Kumejska ( ta ostatnia zwana przez mła Zwisłocycą ). Proroków jest siedmiu - czterej tzw. wielcy prorocy: hym... tego... Izajasz, Jeremiasz ( wizerunek jest domniemanym autoportretem Buonarrotiego - ciekawe że wybrał na nosiciela swojej twarzy tego akurat proroka który twierdził że lud się nigdy nie nawróci ), Ezechiel i Daniel - oraz trzej prorocy mniejsi: Joel ( w którego rysach dopatrywano się podobieństwa do Donata Bramantego, kolegi a zarazem rywala Michała Anioła ), Zachariasz ( ojciec Jana Chrzciciela, w którego wizerunku dopatrzono się ostatnimi czasy podobieństwa do Juliusza II ) i Jonasz. W lunetach namalowano przodków Jezusa, całe tłumy - Salomony, Azory, Ezechiasze i Sadoki. Można się pogubić od tej ilości postaci. No ale sklepienie Cappella Sistina to przeca swoista Biblia Pauperum, to że my w niej już nieczytaci nie oznacza że dla współczesnych Michałowi Aniołowi była nie do odczytania. Choć żeby dokładnie zrozumieć przesłanie zawarte we freskach sklepienia trzeba było nie być taki pauper, bo dobre wykształcenie zawsze kosztowne a to sklepienne przesłanie przeznaczone dla solidnie wykształconych.
Część centralną fresku zajmuje dziewięć historii z Księgi Rodzaju: Oddzielenie światła od ciemności, Stworzenie gwiazd , Oddzielenie wód od ziemi , Stworzenie Adama , Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny i wgnanie z raju, Ofiara Noego , Potop, Pijaństwo Noego. Po bokach tych opowieści w dębowych liściach i żółędziach z herbu sponsora ( ród della Rovere pieczętował się złotym drzewem dębu na błękitnym tle ) znajdują się potężne postacie Ignudi wspierających medaliony, w których przedstawiono z kolie sceny z Księgi Królów. W tzw. żaglach i lunetach wspomniani liczni przodkowie Chrystusa a pomiędzy nimi Sybille i Prorocy. W czterech rogach sklepienia artysta namalował epizody z zapowiadanego przez stary testament zbawienia. Tak, artysta namalował bo Michał Anioł te ponad tysiąc metrów kwadratowych to tak własnoręcznie, pomocnicy farby ucierali albo trzymali kartony z rysunkiem postaci, tynk nanosili i pilnowali coby nie wysechł, rusztowanie zbijali. Z rusztowaniem była zresztą jazda - pierwszym pomysłem było coś co wykombinował Bramante - rusztowanie zawieszone w powietrzu za pomocą lin. Jednak Michał Anioł obawiał się że to rozwiązanie pozostawi dziury w sklepieniu gdy prace zostaną zakończone więc zbudowano prostą drewnianą platformę, opierającą się na wspornikach umieszczonych w otworach w ścianach na dużej wysokości w pobliżu okien. Rusztowanie zorganizowano etapami, aby umożliwić łatwą pracę przy każdej części malowidła. Z tynkiem też nie było od razu tak prosto i miło, pierwsza warstwa zaprawy ułożona na sklepieniu była zbyt mokra i co Michelangelo zdążył na nim zrobić trzeba było usunąć i zacząć działania od nowa. Udało się dzięki innowacji jego pomocnika Jacopo l'Indaco, który wymyślił nową mieszankę składników do zaprawy. Ta było nie tylko odporna na pleśń ale schła w odpowiednim czasie, jej skład wszedł na stałe do włoskiej tradycji malowania fresków.
Teraz trochę o samym budynku - zaprojektował go Baccio Pontelli na polecenie papieża Sykstusa IV della Rovere ( stąd nazwa Kaplica Sykstyńska ), budowę rozpoczęto w 1475 roku ( faza projektu ) a zakończono w roku 1781. Wzniesiona na planie prostokąta mierzy 40,93 metrów długości i 13,41metrów szerokości, ma wysokość 20,70 metrów i jest przykryta sklepieniem kolebkowym, połączonym ze ścianami żaglami i pióropuszami , które tworzą lunety przy ścianach bocznych. Konsekracja odbyła się 15 sierpnia 1483 roku. Kaplica poświęcona została poświęcona Marii Assunta w Cielo. Kaplica była jednym z punktów programowego "odświeżenia" budowli watykańskich, który powzięli włoscy papieże po okresie tzw. niewoli babilońskiej w Awinionie. W 1477 roku rozebrano rozpadające się pozostałości poprzedniego budynku, wykorzystując fundamenty i podstawę zdrowych murów dla nowej kaplicy. Funkcje kaplicy nie zmieniły się w stosunku do poprzedniej i analogicznej w Pałacu Papieży w Awinionie , miało być to nadal miejsce najbardziej uroczystych obchodów kalendarza liturgicznego. Wymagało to szczególnie monumentalnego wyrazu, które jednoznacznie uświadamiał zebranym na uroczystościach Maiestas papalis.
Wymiary budynku są zgodne z tym co wiedziano ówcześnie o wymiarach Świątyni Jerozolimskiej, już choćby to nawiązanie świadczy o tym że kaplica miała uchodzić za coś wyjątkowego - najświętsze miejsce spośród świętych. Od początku jednak były problemy związane z posadowieniem budynku. Wiosną 1504 roku wystąpił jeden z nich, od razu taki wagi ciężkiej. Południowa ściana budynku zaczęła osiadać i się nachylać co spowodowało rozległe i groźne pęknięcie sklepienia. Juliusz II della Rovere kazał sklepienie wzmocnić łańcuchami a szczelinę, która powstałą od strony północno-wschodniego zasklepić cegłami. Dekoracja sklepienia autorstwa Piermatteo d'Amelia została zatem nieodwracalnie uszkodzona. W 1506 roku Juliuszowi II zamarzyło się by kaplicę wzniesioną przez poprzednika z rodu della Rovere na papieskim urzędzie ozdabiał Michał Anioł Buonarroti. Pomysł niby świetny ale trudny do wykonania, pan papież i pan artysta nie przepadali za sobą, oględnie rzecz ujmując. tak szczerze pisząc to jest w zasadzie cud czyli zbieg szczęśliwych dla potomnych okoliczności że dekoracja kaplicy w wykonaniu Michała Anioła w ogóle powstała. Działo się, iskrzyło, mało pożaru nie wywołało! Jednakże od roku 1508 do roku 1512 Michał Anioł pracował na rusztowaniach w kaplicy.
Ziemia pod kaplicą cały czas pracowała, w kolejnych latach osiadanie gleby spowodowało ze względu na słabą stabilność fundamentów nowe szkody, takie jak zawalenie, w Boże Narodzenie 1522 roku architrawy wejścia. Zabiło wtedy szwajcarskiego strażnika stojącego obok Hadriana VI, znak nad znakami. No i po tym znaku szybko było nowe konklawe, w 1523 roku właśnie podczas obrad kardynałów pokazały się nowe, niepokojące pęknięcia, które wymagały natychmiastowej interwencji. Niestety te pęknięcia źle się skończyły dla niektórych fresków, w tym także dla tych które znajdowały się na ścianie "opracowanej" przez Perugina. Papież Klemens VII postanowił ponownie zatrudnić Buonarrotiego i tym sposobem zafundował w 1534 roku w kaplicy dzieło uchodzące za jedno z najwybitniejszych przedstawień plastycznych w historii - Sąd Ostateczny wg. Michała Anioła. O ile sklepienie to historie starotestamentowe, nawiązujące do tradycji kaplicy jako odrodzonej Świątyni Jerozolimskiej o tyle Sąd Ostateczny jest zdecydowanie rodem z Nowego Testamentu. Zrywa z wszelkimi dotychczasowymi kanonami przedstawień tego wydarzenia, jest wręcz obrazoburczy i nieprzyzwoicie piękny ( no i drogi w wykonaniu, niebo za młodzieńczym Chrystusem bardziej przypominającym greckiego boga niż umęczonego Hebrajczyka lśni jak lapis - lazuli bo jest z lapis - lazuli - barwnik do farby sprowadzano z dzisiejszego Pakistanu ). Hym... trochę to wszystko wygląda tak jakby Michał Anioł zamalowywał niedoróbki architektoniczne.
Sąd Ostateczny był przedmiotem ostrego sporu między niejakim kardynałem Carafą a Michałem Aniołem - artystę oskarżono o niemoralność i niedopuszczalne nieprzyzwoitości, ponieważ malował nagie postacie z genitaliami na wierzchu w najważniejszym kościele chrześcijańskim. No cóż, ani kardynał Carafa ani wspierający go ambasador Mantui monsignor Srenini, nie znali starej prawdy że sztuka przeżywa religię ( a powinni znać w końcu żyli w epoce fascynacji antykiem, co prawda u jej zmierzchu ale jednak w dojrzałym renesansie ). Carafa i monsignor Sernini zorganizowali kampanię znaną jako "kampania liści figi" w celu usunięcia co bardziej gorszących fragmentów fresków. Giorgio Vasari przekazał nam historię jednego z popleczników Carafy. Mistrz ceremonii papieża, Biagio da Cesena , stwierdził że "łobabrazki" bardziej nadają się do łaźni ( rzymskie renesansowe łaźnie miały szerszy zakres usług niż tylko dbanie o czystość ciała, hym... taki synonim bordello to był ) niż do kaplicy. Wkurzony tym podejściem Michał Anioł przedstawił buźkę pana da Cesena jako twarz Minosa, sędziego podziemia .Kiedy zapluty z wściekłości Biagio da Cesena poskarżył się papieżowi ten odpowiedział, że jego jurysdykcja nie dotyczy piekła. Tak więc wiemy dzięki temu portretowi jak wyglądał ceremoniarz papieża, he, he, he. Jest jeszcze inna koncepcja dotycząca tego kto miał dać rysy swojej twarzy Minosowi.
Skandale homoseksualne to nie jest tylko problem dzisiejszego Kościoła. Pierluigi Farnese, syn papieża Pawła III, był znany w Rzymie z przemocy wobec inszych homoseksualistów. Głośnych echem odbiła się w czasach tworzenia fresku sprawa wykorzystywania seksualnego młodego kościelnego, które doprowadziło do jego śmierci. Oceany hipokryzji wśród duchownych zawsze zalewają każdą religię, takie jakieś prawo natury albo co. Za życia Michała Anioła genitalia na freskach że tak rzecz określę świeciły pełnym blaskiem, jednak po jego śmierci wydano prawo tzw. Pictura in Cappella Ap.ca coopriantur, które zakazywało ukazywania pełnej nagości w obiektach sakralnych Watykanu. No i biedny Daniele da Volterra , uczeń Michała Anioła, namalował całą serię draperii i przepasek biodrowych zwanych "braghe" ( majty ), co dało mu przydomek "Braghettone" ( Majtkarz ) pod którym wszedł do historii sztuki. Cóż, współpraca z niektórą władzą niesie groźne konsekwencje.
Oczywiście freski Michała Anioła to nie jedyne przedstawienia plastyczne w kaplicy. Jednak jest tak że jakoś nikt nie zawraca sobie głowy Botticellim, Pinturicchio czy nawet Rafaelem, po prostu Michał Anioł pozamiatał. To tak jak byśmy oglądali film o kosmosie z lat pięćdziesiątych XX wieku a nagle mielibyśmy możliwość obejrzenia czegoś typu "Odyseja 2001" w formacie 3 D. Z obowiązku jednakże wspomnę jak to z dekorowaniem kaplicy było. Zaczęło się od tego że papież wtrącał się dość mocno w sprawy Florencji i popierał ród Pazzi coby osłabić Medyceuszy. Lorenzo de 'Medici znany u nas jako Wawrzyniec Wspaniały był jednak politykiem wytrawnym i bezwzględnym. Dla rodu Pazzi nie skończyło się dobrze. Po rozprawie z przeciwnikami w ramach polityki pojednania z ich sojusznikami, którzy wspierali spisek Pazzich , Lorenzo postanowił że potrzebującemu artystów papieżowi opętanemu wizją odnowy Rzymu, wyśle najlepszych artystów Florencji. Jako tego ten... ambasadorów kultury. I tak w dniu 27 października 1480 roku Sandro Botticelli , Cosimo Rosselli , Domenico Ghirlandaio i ich współpracownicy udali się do Rzymu, gdzie pracowali od wiosny 1481 roku. Dołączyli Pinturicchio , Piero di Cosimo i Bartolomeo della Gatta, Luca Signorelli który z czasem zastąpił Perugina. Artyści mieli różne style ale jakimś cudem powstał cykl fresków o wielkiej jednorodności. Było to możliwe dzięki przyjęciu tej samej skali wymiarowej figur, podobnej paginacji i struktury rytmicznej, tych samych dominujących odcieni, wśród których wyróżnia się obfitość złotych wykończeń, które intensyfikują efekty świetlne ( musiało się mienić w blasku pochodni i świec )
Papież Leon X poczuł że musi dołożyć swoją cegiełkę do kaplicy sponsorowanej przez papieży z rodziny Della Rovere, ku większej chwale bożej rzecz jasna a nie chwale własnej, he, he, he. Postanowił wyposażyć kaplicę w serię cennych gobelinów utkanych w Brukseli według projektu Rafaela ( kartony powstały w roku 1514 ). Arazzi tkane w warsztacie Pietera van Aelsta pokazują dzieje świętych Piotra i Pawła , nawiązując do fresków ma ścianach w tzw. środkowym rejestrze. Pierwsze siedem arrasów przybyło z Flandrii i zostało umieszczone 26 grudnia 1519 roku ( w sumie jest ich dziesięć ). Dziś oryginalne arrasy wiszą w Pinakotece Watykańskiej, w kaplicy powieszono ich kopie. Wystawiane są rotacyjnie, całej dziesiątki nie zobaczymy. Przeniesienie oryginałów do specjalnego pomieszczenia było koniecznością, tkaniny nie zdzierżyłyby warunków kaplicy ( a już na pewno nie tego dzikiego tłumu, który urąga idei prawdziwego muzealnictwa ).
Arrasy zawieszono w "części sakralnej" kaplicy, oddzieloną marmurową ażurową ścianką. Ten rodzaj ikonostasu autorstwa Mino da Fiesole , Andrei Bregno i Giovanniego Dalmaty dzieli kaplicę na dwie części: większa wraz z ołtarzem jest zarezerwowana na obrzędy religijne , podczas gdy mniejsza jest przeznaczona dla wiernych. Podstawa składa się z drobno rzeźbionych płaskorzeźb i złoconych paneli, z puttami trzymającymi wieńce z herbem Sykstusa IV na przemian z ozdobnymi motywami roślinnymi., które przeplatają balustradę. Ci sami artyści "od marmurowej kratki" stworzyli też przestrzeń dla chóru, dawnymi czasy pięknie śpiewało w tym miejscu ze dwunastu kastratów.
No i to było na tyle o Cappella Sistina. Jeżeli chcecie ją naprawdę zobaczyć to zamieńcie się w skurwonki albo sowy. Nigdy, powtarza z naciskiem - nigdy - nie dajcie się namówić na zwiedzanie tego obiektu w godzinach otwarcia muzeów. Zdaniem mła obecny system zwiedzania zakończy się za jakiś czas z hukiem i przytupem na tej samej zasadzie jak zakończyło się zwiedzanie grobowca Królowej Nefertari w Egipcie. Masową turystykę to mogą piramidy zdzierżyć a nie obiekty pokryte delikatnymi w gruncie rzeczy freskami.
Nie dam się namówić na zwiedzanie w godzinach otwarcia muzeum! I w ogóle chyba się nie dam namówić. Bo i tak nie jestem w stanie wszystkiego obejrzeć. Przeczytałam i obejrzałam u Ciebie i wystarczy!
OdpowiedzUsuńA w ogóle to cieszę się, że w historii kościoła ktoś zauważył, jak piękne jest dzieło Boże - ludzkie ciało. I to całe życie , a nie tylko w wieku lat 22 ;-)
Bo tak po prawdzie takie muzea to nie są na jeden dzień dla normalnego człowieka do oblookania bo głupowacizny dostaje i nie wie co widział. Szkoda że nie sprzedają biletów abonamentowych, takich do wykorzystania w 3 - 4 dni.
UsuńCo do fascynatów urodą człowieka to w ciągu długiej historii tzw. Matki Naszej paru by się znalazło. ;-)
Byłam właśnie w godzinach otwarcia muzeum. Cóż, zapamiętałam przede wszystkim niemiłosiernie ściśniętą ciżbę ludzi z głowami zadartymi do góry przesuwającą się w równym tempie w kierunku wyjścia i jakiegoś ksiądza, który półgłosem, jak automat powtarzał cały czas: Silenzio (wł.). Silence (ang.). Silenzio. Silence. Silenzio. Silence...
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci zwiedzania w innych warunkach!
No i to jest katorga nie zwiedzanie! Mła jest w stanie zrozumieć potrzeby muzeów i konieczność zdobywania przez nie kasy ale takie tłumy kręcące się i kłębiące, doprowadzają do tego że wylewa się kąpiel wraz z dzieckiem i jeszcze starannie przykrywa się owo dziecię wanienką coby nie wypełzło. O dziwo w innych częściach Musei Vaticani aż takiego tłoku ni ma i da się tam całkiem przyjemnie spędzić czas. :-)
Usuń