Strony

sobota, 19 września 2020

Przedwakacyjnie




Drogie Czytacze! Mła robi sobie wolne od codzienności, znaczy jadzie na króciutkie wakacje. Bądźcie grzeczne i grzeczni, nie bijcie się z innymi dziećmi ( żadnego podpatrywania przepychanek zarzundu, to nie jest dobre towarzystwo dla porządnych ludziów ), myjcie rączki i ząbki, pamiętajcie że maseczki chronią głównie przed mandatem natomiast mycie rączek ciepłą wodą z mydłem jest  świetnym środkiem przeciwchorobowym, starajcie  się nie przeziębić bo wrzesień to jednak  nie jest lato, doglądajcie ogródków i wyczekujcie na cebulki które majo być pod  koniec września lub na samym początku października. Mła będzie Waszymi oczami w inszych stronach, porobi fotki ogrodowe i nie tylko i jak przyjedzie to weźmie i zamieści. Oczywiście przed wyjazdem koty mła dają jej popalić ( Pasiak i przede wszystkim Szpagetka  wznoszą  się na szczyty kociej niedobroci, jak  tak dalej  pójdzie to będzie zamówiona wizyta u behawiorysty, czymś  muszę gady straszyć ).  Małgoś - Sąsiadka tyż w nie najlepszej formie , mimo że  zostaje  z Cio Mary, z którą  bardzo lubi być ( Małgoś dominuje w tym związku ). Obiecałam słodyczki i w ogóle, ale Małgoś ma ponury nastrój ( jeden z synów Małgosi zaćwierkał mła   że  to przez zakaz umierania, wicie rozumicie - nie możesz kipnąć kiedy mnie nie będzie, w tym tyźniu Małgoś nie może kipnąć  bo na wakacjach jest starszy syn, w przyszłym  tyźniu nie może bo mła nie będzie - "Wszyscy sobie jeździcie i nawet umrzeć nie ma kiedy!" ).
 



Mła  się pociesza że i tak jest u niej w chałupie lepiej niż u mamy Wujka Jo, tam są córczyno - matczyne wzajemne oskarżenia o demencję.  Mła  trzyma stronę mamy Wujka Jo, jej zdaniem ma  nadal niezły mózg a sister Wujka Jo cóś się gubi. Wujek  Jo  co prawda twierdzi że w przypadku sister to żadna  demencja tylko sposób na życie i że on też wraz z osiągnięciem wieku emerytalnego zamierza "uprawiać schorzenia starcze" ale mła  nie jest tak  do końca pewna  czy  nazwijmy to "udawana" demencja wujkowej sister nie zmieniła się w najprawdziwszą. Ciotka Elka świadoma  tych  rodzinnych pieriepałek u Wujka jo radośnie mła oświadczyła że ona tyż jest pewna że Włodzimierz ma początki choroby Alzheimera. Podobno kiedy rozmawiają na tematy  życiowe to Włodzimierz nie słyszy i ma szklany wzrok. Po ostatniej rozmówce z Ciotką Elką na temat tego co ona sądzi o swoim lekarzu , o Fabrycznym i o życiu wogle, mła zauważyła  u się objawy zaawansowanego schorzenia Alzheimera. Zgubiła wątek ( u Ciotki Elki narracja nie biegnie prostym kanałem o leniwym  nurcie, to system kaskad, nurt wartki a szeroko rozlany ) a zaraz potem osnowę i cały warsztacik  tkacki i jeszcze trochę  a nie wiedziałaby  jak się nazywa. Mła za to  odkryła że  ameby potrafią się porozumiewać, popatrzeliśmy na się z Włodzimierzem z tzw. zrozumieniem po czym schowaliśmy się oboje w Alzheimera coby kaskadę przeżyć. Jak  widzicie mła pilnie musi udać  się na wypoczynek, to jest konieczne  dla ratowania jej mocno nadwyrężonej  kondycji.
 



A co u mła w o grodzie? W ogrodzie sucho, przydałoby się troszki deszczu choć pewnie to spowoduje znów atak ślimorów. Chyba się zimowitami nie nacieszę,  żrą je ślimacze potwory aż niemiło. No cóż -  tak źle i tak niedobrze. Mła widzi oblatujące kwiaty rozchodników i marcinków pszczoły i trzmiele. Mało za to jest motyli. O tej porze roku zawsze pełno było w ogrodzie fruwających pawików i pokrzywników, w tym sezonie  jest z nimi bardzo cieniutko.
 


 
A tak w ogóle to już jesień. Choć pogoda udaje  letnią mła nie ma złudzeń, ogród robi się  prawdziwie jesienny. Liście zmieniają barwy, na drzewach dojrzewają jesienne owocki. Hym... ostatni dzwonek na wakacje. Muzycznika dziś nie ma bo jest nowy blogger , nich go szlag!




środa, 16 września 2020

Sos polski czyli obrona pańszczyźnianego

No i wywołałyście komentatorki poprzedniego wpisu starą i grubą waderę z lasu, z jednym  kłem ostrym i troszki wyliniałym grzbietem. Zwierz to podły bo jak się uczepi to szczęk nie rozewrze. Mła się zastanawia czy lubi sos polski? Hym... odgrzewany jest  i to wielokrotnie. No ale wielokrotnie  odgrzewane są i inne sosy a jakoś tak zdziwnie nie pachną i aż tak apetytu smrodkiem nie psują, ani chybi składniki za tym zapaszkiem stoją. Nie że nieświeże, tylko że nie najlepszej jakości.  Garaletka z chłopstwa pańszczyźnianego zamiast ostrego mieszczaństwa? Nie, to nie ten smrodek. Może podejrzana słodycz kruchciana jedynie słusznej wiary? Taa... może ale tyż nie do końca. Zbyt wiele  przypraw, w dużej mierze  importowanych? Nie to na pewno nie to, bez  przypraw byłoby mdło. Niuch, niuch, to chyba zapach swojskiego kołtuna, Plica polonica, wytworu szczerzepolskiego, choć my oczywiście od zawsze uważaliśmy że to ruskie zło.  Hym... inni nie podzielali naszego zdania, w nowożytności  noszenie kołtunów przypisano naszej nacji. No dobra  ale  kto do cholery pozwolił na to żeby swojskie czy importowane świństwo kojarzono z nami? Ano ci którym to się opłacało najbardziej, czyli szlachta niekoniecznie zawsze bogata ale prawie zawsze żyjąca ponad stan, beneficjent chłopskiej ciemnoty, dodatkowo  upodlonej przymusem propinacyjnym. Szlachta nasza za kołtunem polskim stoi, także tym współczesnym, ze zlasowanego mózgu się składającym. Propaganda jak za komuny?  Socczytanki o dobrym chłopie rozpijanym przez podłego szlachetkę? Niestety nie, smętna prawda wyziera zza kontuszy, trumiennych portretów i innych akcesoriów sarmatyzmu. Złota wolność  szlachecka  dla wielu była zbyt złota  a dla całej masy była na kredyt. No i źle się to dla naszej państwowości  i samostanowienia skończyło. Dla naszego narodowego "ja" tyż nie najlepiej.

Krótkowzroczna ekstensywna uprawa pszenicy na najbogatszych ziemiach Europy, chęć utrzymania korzystnego dla się  status quo za wszelką cenę, bez oglądania się na koszty, ignorancja  do potęgi entej przedstawiana  jako zaleta,  demokracja dla wybranych przeradzająca się w pełną przekupstwa anarchię, samozadowolenie wynikające z głupoty,  to jest historyczna podstawa sosiku mało strawnego. Przeca to nie chłopi  pańszczyźniani w zagęszczonych izbach kurnych  chat takie składniki wymyślili, to wszystko po dworkach niewiele  od tych kurnych chat się różniących powstawało i po lepsiejszych dworach, które zamieniały się w zamki  i pałace.  Polskie elity w swej przeważającej części były ciężko niewykształcone, skupione na krótkoterminowych zyskach ( to było krótkoterminowe nawet jak na przełom XVI i XVII wieku ), niepotrafiące porządnie zarządzać własnymi włościami a co dopiero państwem wieloetnicznym i wielkoobszarowym. Swego czasu niejaki R. Ziemkiewicz napisał książkę pod  tytułem  "Polactwo", jak zwykle u tego autora niektóre jak najbardziej trafne spostrzeżenia dotyczące historii służą do wyciągania zdziwnych wniosków, mających w sposób karkołomny uzasadnić  sympatie czy antypatie  polityczne Ziemkiewicza ( hym... czasem historia chichocze po paru latach, ciekawe jak dziś pan Rafał ocenia tych którzy  dawali 500 z plusem, do "michnikowszczyzny" im  przeca  jest i było daleko ).  Pan Rafał długo w książce wywodził jak to mentalność  chłopa pańszczyźnianego wymusza  na elitach takowe a nie inne działania, bynajmniej nie propaństwowe. Owszem to jest mentalność folwarku ale nie mentalność pańszczyźnianych. To mentalność państwa, właścicieli tej  robomasy. Doić, doić, póki się da, nie ważne co będzie. Co wydoimy to nasze.

Chłopi nie za bardzo mieli co doić,  co najwyżej  uciekali z majątków, niech będzie że to stąd nasze  umiłowanie wolności, he, he, he. Tak naprawdę nasza mentalność narodowa ma o wiele więcej wspólnego z tymi co się pańskiej  klamki trzymali, na sejmiki jeździli  głosami handlować, usiłowali dla siebie coś ugrać jak najmniejszym kosztem własnym, tymi co pienili się o każde naruszenie ich godności i wolności, choć ani godności ani wolności prawdziwej nie mieli. Mentalnie wyrośliśmy z tak pięknie opiewanego przez naszą literaturę zaścianka szlacheckiego. Z tych dworeczków w sumie  niewiele od lepszych chałup się  różniących. Schłopiała  szlachta za sosem polskim stoi  a nie pańszczyźniany,  dowodem na to jest choćby strach w nas drzemiący przed wiejskością. Większość Polaków nadal żyje  na wsi ale wiejskość  cóś  ich uwiera.  Ci którzy ze wsi wynieśli się do miasta swoją przeprowadzkę  uważają za awans społeczny. Wieś  nie kojarzy się nam, w  olbrzymiej masie  przeca chłopskim potomkom,  z dworkami niedaleko niej sytuowanymi, wieś kojarzy się z chałupą i byciem  gorszym.  Poczucie awansu  zdaniem  mła  ma także i tę przyczynę że  jak i ci co z  zaściankowych dworków musieli się na skutek zmiany ekonomicznych warunków wynieść  do miasta, tak i chłopski potomek tę samą drogę przechodzi. We własnych oczach staje się lepszy, no niemal szlachetnie urodzony.  Miasto nobilituje, dopisuje  klejnot herbowy.  Tzw. "sadzenie się" było typowe dla szaraczkowej szlachty, wystarczy poczytać XVIII wieczne   czy XIX wieczne  źródła ( o kuriozach XVII wiecznych lepiej zmilczeć ). Przejęliśmy jako naród narrację historyczną warstwy szlacheckiej, nasza mentalność się sama   nobilitowała. Polacy nie są narodem  dumnym z chłopskich korzeni a przeca w całej  Europie ludzie uprawiający ziemię przeszli przez system pańszczyźniany, u nas jest to wstyd wielki. No wiecie, "wiocha" a nie sól ziemi! To poczucie bycia chamstwem zaszczepiła szlachta   która niewiele od chłopstwa się różniła, cóś jak white trash w Stanach którzy koniecznie muszą prać  czarnych bo ktoś od nich musi niżej stać na drabinie społecznej.


Prawdziwy polski  sarmatyzm to nie ta zamieszczona powyżej urocza fête galante z początku XIX wieku, miły wspominek dawno minionych czasów.  Prawdziwa  gęba sarmacka wyziera z portretów XVII i XVIII wiecznych. To byli królowie życia, czasem dosłownie królowie czyjegoś  życia. Umiłowanie wolności ograniczone do wolności własnej,  moje  jest moje  a na nie moim można  wszystko, wyroki sądowe są po to żeby sobie nimi  płaszcze podbijać. Wygląda  znajomo? Polactwo ! Mła  nie gustuje w polskim sosie, wolałaby cóś bardziej strawnego. Muzyczka  dziś  będzie  za to piękna, taka w sam raz na niestrawność. Wojciecha Kilara Polonez. Niekiedy brzydkie zjawiska tworzą podwaliny pod wielką sztukę.

poniedziałek, 14 września 2020

Codziennik - zadowalający powszednik


Hym... mła nie powinna nic  czytać co spod dziennikarskiego pióra wyszło , bo jej się od tego niedobrze robi. Ostatnio mła nie taplała się w ścieku ale niby tak bardziej wybiórczo pływała w lepsiejszych okolicach "Kultury Liberalnej", której redahtorzy sami siebie uważają niemalże  za drugobiegowych. Taa... nie wiem czy to starcza stetryczałość mła powoduje złośliwą krytykę która w  niej się lęgnie podczas lektury a potem zaczyna  wypływać, czy po prostu liberalni nie są  aż tak liberalni jak  powinni być. No mła czyta  ale ma wrażenie że gdzieś to  już czytała, w zamierzchłej przeszłości i że ówczesne   prawdy objawione pisali też młodzi i natchnieni liberalną myślą, która później okazała się być myślą wcale nie tak liberalną. Chyba jednak to starość, mła przeżywa powtórkę z rozrywki. Dla równowagi mła postanowiła poczytać prawicowych ale od tego to jej uczulenie się robi, wypryski na płatach czołowych czy cóś i mła w trosce o zdrowie zaprzestała lektury. Ścieku mendialnego mła postanowiła nie tykać bo pełen miazmatów i  bakterii chorobotwórczych.  Mimo pięknej pogody mła nie pracuje w ogrodzie, ba ona nawet w chałupie nic nie robi bo ma zaropiałą łapę przy pazurze, co jest bolesne i upierdliwe. Dzielnie moczę pazura w roztworze szarego mydła ( mocno ciepłym, auć ) i w rivanolu. Jakby troszki lepiej, mam nadzieję że raz dwa zaniknie mi to paskudztwo  bo mam mnóstwo rzeczy do zrobienia w tym tygodniu a z  bolącym  paluchem którego nie powinnam  niczym dokazić czuję się jak ćwierćinwalidka ( rękawiczki odpadajo  bo już  mam uczulenie na wszystkie niemal tworzywa, ponoć na skutek nadmiernego oczyszczania łap środkami dezynfekującymi ).  A dokazić  nie mogę  bo oprócz  roboty mła ma zamiary ( tfu, tfu, tfu! ).


Mamelon śpiewa bo uczulenie jej powoli przechodzi (  też tfu, tfu, tfu! ), nie pomogły sterydy, nie pomogły antyhistaminy brane w straszliwych ilościach - pomógł chamski len a konkretnie siemię lniane wodą zalewane. Mamelonu uczulenie po piciu lnianej wody niknie więc jest szansa że za jakiś czas będziemy we dwie straszyć tzw. szeroki  świat. Na razie mła roztacza przed Mamelonem  rozkoszne wizje nas na plaży w Rio albo w jakim Miami  i wychowuje  koty żeby podczas jej nieobecności godnie reprezentowały rodzinę. Znaczy Szpagetka ma  nie znikać nie wiadomo gdzie wzorem czułej  pamięci Felicjana, Sztaflik nie podejmować wieczornej próby zalegania na wszystkich wejściach do  dróg oddechowych śpiącej w  wyrku osoby, Okularia ma regularnie zjawiać  się na posiłkach i pod  żadnym, pozorem nie przyprowadzać do domu kochasiów ( co denerwuje chłopców i Małgoś - Sąsiadkę, która nie ogarnia tego rozkocenia i ładuje wszystkim michy tak że karmimy  fabryczne, które swoje michy przeca majo ), no chyba że  Epuzera, Pasiak ma nie drzeć paszczy jak tylko widzi coś do zechlania. Mła jest tylko pewna dobrego zachowania Mrutka, Mruti jest po prostu stworzony do tego by być dobrym,  przykładnym  kotem. Mła go leciutko  napomni w sprawie wychodzenia za furtkę w celu śledzenia  gołębi i to wszystko, Mrutek popatrzy mądrymi ślepkami i będzie  się stosował. No bo Mrutek to mógłby do akademii dla kotów chodzić i nawet jaki przewód  dohtorski wykopać, taki  Mrutek jest mądry. Całej  bandzie go za przykład madka postawi.

W ogrodzie sucho, mła będzie musiała troszki podlać wybrane  roślinki.  Na ślimory taka lekka susza jest dobra, mła ma nadzieję że właśnie wyłażące z ziemi białe kieliszki  zimowitów nie padną łupem ślimorów. No i Szpagetka śpiąca popołudniami w  żubrówce odetchnie ( mła musi z niej zdejmować wbite  w sierść ślimory co Szpagetce wcale dobrze nie robi na słodycz charakteru ). I t o by było na tyle z powszedniości, mła się cieszy że jest nudnawo i spokojnie i życie sączy się kropelkami. September jak złoto, pogoda jeszcze letnia, koty i insza rodzina w miarę zdrowi, gryplany są - czegóż więcej żądać? No dobra, parę życzeń może by się znalazło ale mła na razie opanowuje zadowalanie się tym co ma, to bardzo cenna umiejętność,  czyni człowieka szczęśliwym. Zdaniem mła  to lepiej cieszyć  się że suchutki chlebek jest dobrze wypieczony niż narzekać że masełko do piersi kurczęcia de volaille to nie od krów rasy Jersey. Aha, mła wysłała zapytanie do cebulkowych, może i ona niecierpliwa ale już tak ma. No dyszy z niecierpliwości  i chciałaby sadzić. Teraz o ozdobnikach. Mła kiedyś dostała książeczkę z ilustracjami tego artysty, starą krową już była ( naprawdę, panią w  wieku balzakowskim ) ale ucieszyła się jak dziecko . Bajeczka ilustrowana przepięknie. Mła  postanowiła  Wam zapodać troszki klimatu rosyjskich bajek wg. wizji ilustratora, w związku z czym dzisiejszy wpis ozdabiają prace których autorem jest Gennady Spirin. Artysta urodził się w 1948 roku w Rosji. Jest absolwentem Szkoły Sztuk Pięknych im. Surikowa w Moskwie i Moskiewskiego Instytutu Sztuki Stroganowa. Wyróżnia go unikalny styl ilustracji wykonanych techniką akwareli. Po rozpadzie Związku Radzieckiego w 1992 roku Spirin wyemigrował wraz z żoną i synami do Stanów Zjednoczonych, ostatecznie osiedlając się w Princeton w New Jersey. Jego obrazy wystawiane są w publicznych i prywatnych galeriach na całym świecie.


Muzycznik też dziś ruski, piszę ruski bo nie wiem  tak do końca czy to pieśń rosyjska  czy ukraińska, zdaje się że zarówno Ukraińcy jak i Rosjanie  się  poczuwają  że jest ich. Określenie ruska zatem brzmi bezpiecznie. Na pewno wywodzi się z tradycji muzyki cerkiewnej. Zresztą muzykę zza wschodniej granicy chyba najlepiej określać  ruską bo tak po prawdzie to o krąg kulturowy chodzi. W końcu rosyjski "cygański" romans "Очи чёрные" napisał Ukrainiec do muzyki zruszczonego Niemca. Taa...

piątek, 11 września 2020

Uważaj kogo trujesz!


"Z pewną taką nieśmiałością",  zacytuję tu słowa z reklamy podpaskowej sprzed lat ho, ho i jeszcze raz ho, wyglądają zza szałwii lekarskiej  pierwsze kwiaty zimowitów. Hym... a mła razem z inszymi cebulkobiorcami czeka na radosne info o delivery  cebulków, wśród których jest zamówiony  "dla  przyspieszki" dostawy,  jak i dla urody i prostej uprawy zimowit Colchicum speciosum 'Atrorubens'.  Naprawdę powabny i naprawdę ciemny. Mła zaczyna  z niecierpliwości  kończynami dolnymi grzebać i rączki zaczynajo jej latać bo ona  by już, zaraz i natentychmiast wiadomą cebulkę w pierwszej kolejności sadziła. Jak na razie mła się zadowala tymi zimowitami które  wyłażą. Niestety z przykrością   stwierdzam że nawożenie  było chyba zbyt  późne  bo kwiaty nie są  specjalnie dobrej jakości. Mogły się troszkę wyciągnąć bo pędy szałwii lekko je zacieniły ale to nie tłumaczy ogólnej słabizny. No i jeszcze jeden paskudny czynnik na ogólną urodność zimowitowych kwiatów się złożył - są tacy którym wyraźnie smakują te kwiaty. Mła ze zgrozą naszła obgryzione kieliszki, któś ma gdzieś trującą  kolchicynę i zażera się zimowitami  aż niemiło ( mła ma podejrzenia ale za muszlę,  ewentualnie za te bezczelne różki z oczkami na końcu nie złapała ).

No bo jak nie one to kto? Przeca nie owady ani  nie kręgowce dla których  kolchicyna jest trująca. Nawet najbardziej  bezmyślna nornica nie tknęłaby  zimowitów,  no a poza tym zżerane są kwiaty. Mła  w tym roku wyhodowała w sobie potężną nienawiść  do ślimorów, tak jak  Agniecha marzy o małej bombce atomowej spuszczonej na buszujące w jej ogrodzie nornice, tak mła marzy o podobnej  broni masowej zagłady dla ślimorów. Grozi  im  publicznie (  znaczy na blogim ) użyciem  niebiewskich granulek. Tylko że...To się nie bierze znikąd, taki brak równowagi w przyrodzie i nadmierne występowanie niektórych gatunków zwierząt. Jakby małych drapieżników żywiących się gadzinami ślimaczymi było mniej. Gdzie te ryjówki i krety, gdzie jeże, ropuchy i żaby że o ptactwie drapieżnym ledwie napomknę? Ech... A może zeszły z powodu diety?





Równowagę tak łatwo zburzyć i tak ciężko ją odbudować. Mła dlatego ma tylko fantazje brzydkie na temat ślimaków a boi się wprowadzić   je w czyn coby nikomu inszemu nie zaszkodzić.  Mła pamięta świetny środek na opuchlaki który oprócz opuchlaków załatwiał masowo ptaki opuchlakami się żywiące. Taa... cóż to za satysfakcja dla ogrodnika kiedy w ogrodzie przy cud rododendronach nic mu nie zaśpiewa a za jakiś czas  któś  owe rodki będzie  podchlewać bo się nadmiernie rozmnoży? To błędne koło!  Niszczymy szkodniki razem ze zwierzętami które je tępią. Mła tak całkiem głupia nie jest, sobie zdawa sprawę z tzw. konsekwencji,  wie że jej działanie będzie  miało wpływ  nie tylko na ślimory, to pójdzie i w insze stworzenia. Mła sobie  w myślach te niebiewskie granulki rozsypuje a potem zbrodniczo myśli jak te ślimaki od tych granulek  wyzdychają,  czuje złośliwą satysfakcję i na tym się kończy. Co najwyżej  jej charakter od tego do reszty zgadzinieje. Ślimorów  w tym  roku zatrzęsienie  ale może w przyszły sezonie będzie lepiej?  Może im nadmierna  ilość chlania  nie posłuży bo z powodu ich wzrastającej populacji, wzrośnie też populacja małych drapieżców. Oby! A mła zostanie czysto rozrywkowe myślenie o tym co można zrobić takiemu ślimakowi, któren zasadza się na funkie albo irysowe kwiaty. Na blogu z siebie wyda groźby wobec ślimorów paskudnych i od razu  od tego będzie jej   lżej.  Fantazje mła przeca stworzeniom żywiącym się ślimorami nie zaszkodzą. A niebiewskie  granulki użyte w realu już tak.  Im więcej człowiek wysypie w ogrodzie niebieskich granulek, tym więcej zabije zwierząt, które się ślimakami żywią i tym większe problemy będzie miał za jakiś czas!




Dzisiejsze  fotki z Suchej  - Żwirowej, zero ślimorów na nich ( no może jakiś tam malutki skorupkowy ). Nie będą  focone bo mła ich nie lubi. Za to są  fotki inszych źwierzątek.

czwartek, 10 września 2020

Spotkanie z lasem


Jesienne polowanko na grzyby,  ulubioną rozrywkę narodu mykofilów mła dziś uprawiała  w podłódzkich lasach. Osobiście wczoraj Mamelona cudownie bezwypryskowego ( tfu, tfu, tfu! )  i Sławencjusza namawiała na odwiedzenie lasu i postraszenie grzybków. Bo wicie, rozumicie, mła grzybki świeże już w tym roku dzięki Kuzynowi Piotrusiowi, Cio Mary, Wujkowi Jo i Terezie  jadła i to w sporej ilości ale przeca tu nie chodzi tylko o zwyczajne napełnianie żołądka. Grzybobranie to jest insza inszość, to jest spotkanie z lasem. Bez względu na to czy las grzybkami  darzy czy też  grzybków skąpi, z lasem zawsze miło się spotkać. Las w tym roku mniej suchy, jakby bardziej mszasty, pewnikiem zasługa deszczowego początku lata, nawet  upały sierpniowe nie wysuszyły okolicznych lasów na wiór. Kto wie, może po bardzo śnieżnej zimie jeszcze bardziej by się im znormalniało i zaczęłyby przypominać siebie sprzed ładnych paru lat. Grzybków w lesie sporo, nasza wycieczka to przeca nie klasyczne poranne grzybobranie z nagonką ale dwu i półgodzinny spacerek po lesie, a wracaliśmy  z w miarę wypełnionymi koszykami. Nie żeby tak z czubkiem, ale starczy i na jutrzejszy obiad i cóś tam maślaczego się zamarynuje. Mła bardzo zadowolona  bo naszła pomarańczowe kapelusiki krawców. Tak oficjalnie to krawiec  się nazywa koźlarz czerwony  ale jak to z oficjalnościami  bywa nie zawsze  jest  on czerwony. Mła naszła raczej koźlarza pomarańczowożółtego, inszy gatunek. Charakterystyczne są dla niego czarne łuseczki na   nóżce. Najczęściej rośnie w pobliżu  brzózek. Insze  krawce wolą towarzycho świerków, sosen, a klasyczny  czerwonokapeluszasty krawiec lubi rosnąć w okolicy  osik.



Mła  w ogóle preferuje  grzybki o ognistych odcieniach kapeluszy. Kudy tam do nich skromnym choć smacznym maślaczkom. Oczywiście las to nie tylko grzyby, na polanach kwitną wrzosy, pomiędzy drzewami porozpinane są pajęczyny z czyhającymi pająkami, po chrobotkowych polach pomykają jaszczurki ( żadnej nie udało mi się  w obiektyw złapać, myk, myk, szybciej niż migawka w aparacie, choć niby ona ustawiona tak że zwierzęta w ruchu focić to żaden problem ). Cóż, mła pozostało skupić  się na mniej ruchliwych formach życia, znaczy macie fotki chrobotkowego pola i na słowo mła uwierzcie że po chrobotkach pomykały małe  zwinki.




W domu z grzybków  wielka  radość, Małgoś już czekała naszykowana. Znaczy ocet, pieprz w ziarnkach, święta książka o grzybach ( do której nigdy nie zagląda ale w którą zawsze jest uzbrojona kiedy mła wraca z grzybobrania ). Rozdysponowanie dobrem  - kanie na patelnie, mieszane do gara, maślaczki obrane do octu, chwila zamyślenia przy krawcach i decyzja  że nie suszymy na proszek do sosu ale mimo braku urody na talerzu ( krawce są prześliczne dopóki ich się nie gotuje, no chyba że  się marynuje ) pochłoniemy je  "na świeżo". Kiedy Małgoś się dowiedziała że mła po drodze z lasu zakupiła jajka  od kur grzebalnych bliskość nirwany objawiła się u niej dziwnym gulgotem. Hym... Małgoś - Sąsiadka podśpiewywała, co prawda nie piosenkę  o rydzu, to szło jakoś tak  - "Hej chłopcy morze ma barwę błękitną". Taa... troszki grzybków a jaka impreza, ze śpiewami.


Dobrze że mi się  Małgoś odprężyła po tym stresie  awaryjnym, przed nami malowanie sufitu a Małgoś takowych akcji  nie lubi. Mła z wdzięczności dla lasu ubrała swoje brzozowe paciorki w zielone ptaszki i  ustawiła dekorejszym ku czci.