Strony

niedziela, 29 listopada 2020

Castel Gandolfo - miasteczko nad wulkanicznym jeziorem Albano



Do Castel  Gandolfo pojechałyśmy przy końcu naszych vacanze romane. Oczywiście nie obyło się bez latania po całym Stazione Termini, któren jest naprawdę wielki. Pociąg zupełnie insza inszość  niż klimaty PRLu  jeżdżące do Tivoli ale tempo podróży mniej więcej takie samo. Pociągi podmiejskie wyjeżdżające z Rzymu już gdzieś w okolicach Prenestiny wpadają w tunel czasoprzestrzenny. Dżizaas usiłowała szczękać zębami ale mła ją gasiła wzrokiem ponurym i ciężkim i zapowiedziała ostro że choćby pierony waliły i deszcz lał to mła obejrzy te cholerne papieskie ogrody. W złej chwili padła ta deklaracja, mła zauważyła że  jedziemy w stronę gdzie na niebie kłębią się potężne burzowe chmury. Taa... Rzym blisko górek i morza, to pieruny lubią tam walić z całą siłą a Castel Gandolfo uchodzi  za jedno z bardziej  wilgotnych miejsc w prowincji Lazio. Dżizaas była cóś  zrezygnowana i buntu nie podniosła,  zna najstarszą siostrunię ( "Umrzesz na covid jak wrócimy do Polski, a w ogóle to piłaś gorącą kawę na  dworcu"  ). Samo miasteczko okazało się urocze, mła się podobało mimo tego że spod  dworca do miasteczka lezie się grubszym osobom średnio miło ( za  to jakie widoki na jezioro ). Uchodzi za bardzo stare, niektórzy sądzą że znajdowały tu się tereny dawnego, na wpół  legendarnego  miasta Alba Longa założonego  przez Askaniusza, syna Eneasza, uchodźcy z Troi.  Jednakże miasto Alba Longa mogło rozciągać się równie dobrze na grzbietach gór   w inszych rejonach, w takim Monte Albano  czy Cosse Caselle albo Monte Cavo ( to ten szczyt  widoczny nad jeziorem Albano na pierwszej focie ).  Pewne jest że w czasach rzymskich znajdowała się tu willa Domicjana.  Nie była ta cesarska willa jedyną w okolicy, wcześniej swoją posiadłość miał tu też niejaki Publius Clodius Pulcher, jeden z bardziej szczwanych polityków rzymskich z czasów Republiki. 

W średniowieczu powstała obecna nazwa miasta, Castel Gandolfo pochodzi od łacińskiego Castrum Gandulphi, nazwy zamku należącego do rodziny Gandolfi pochodzącej prawdopodobnie z Genui. Ten ród upamiętniony w nazwie miasta, w XI wieku nabył ziemie od hrabiów Tuscolo, wraz z inszymi ziemiami przypisanymi do opactwa Santa Maria di Grottaferrata. Wznieśli zamek, który 1221 roku stał się własnością Savellich, co zapoczątkowało burzliwy okres w dziejach zamku jak i miejscowości do zamku przyległej. Przez trzy stulecia z hakiem Savelli albo zamek tracili albo ponownie zdobywali aż w końcu w roku 1596 księstwo ( bo Sykstus IV zdążył w międzyczasie z Castel Gandolfo i okolic utworzyć nowe księstwo ) przeszło w wyniku zadłużenia Savellich na własność Camera Domini Papae, jednej z kongregacji Kurii Rzymskiej. Papież Klemens VII w 1604 przejął do użytku papieży ziemie i zamek, tereny te uczyniono niezbywalnym majątkiem papieskim. Za czasów Pawła V rozpoczęto solidne prace w Castel Gandolfo, zajęto się tzw. stosunkami wodnymi w okolicy, wzniesiono klasztor dla reformowanych franciszkanów. Papież Urban VIII był pierwszym papieżem który w Castel Gandolfo pomieszkiwał, on głównie zlecał budowę dróg i willi. Z czasów rządów Aleksandra VII ostały się drogi wokół jeziora Albano i papieska kolegiata San Tommaso da Villanova, zaprojektowana przez Gianlorezno Berniniego. Wyjątkowo lubił przebywać w Castel Gandolfo papież Benedykt XIV, on w historii miasteczka zapisał się tym że poszerzał drogi i udzielił okolicznym damom przywileju całowania go w stopy. Łaskawca! W czasie najazdu Napoleona Castel Gandolfo wraz z innymi miastami Castelli Romani chwyciło za broń ale źle się to skończyło, bo zostali pokonani przez Murata a Francuzi splądrowali zamek. Kiedy na tronie papieskim zasiadł Pius VII zamek powrócił w zarząd Camera Domini Papae i taki stan rzeczy trwał aż do do 1870 roku kiedy Państwo Kościelne straciło olbrzymią większość swojego terytorium na rzecz Królestwa Włoch. Dopiero po podpisaniu z Mussolinim Paktów Laterańskich papieże wrócili do Castel Gandolfo, dziś sam zamek papieski i kolegiata mają status eksterytorialny. Podczas II Wojny Światowej podczas zdobywania Włoch przez aliantów zginęło w Castel Gandolfo ponad 500 cywilów, w tym  także ci którzy ukrywali się w papieskim zamku przed wojną. To tak w skrócie o zamku i miasteczku. Za najważniejsze brzemienne w skutki  a niekościelne wydarzenie uchodzi tu postawienie na rynku  23 listopada 1820 pierwszej na świecie skrzynki pocztowej. 

W krótkiej historii miasteczka mła pominęła  budowę tzw. willi papieskich, o nich mła  napisze kiedy będzie pisała o ogrodach papieskich, dlatego że  one wydają  jej się bardziej związane z terenem rezydencji niż z samym miasteczkiem. Ponieważ wejście do ogrodów papieskich miało mieć  miejsce o określonej  godzinie, Dżizaas i mła miały troszki czasu żeby połazić po miasteczku. Skupiły się na poszukiwaniach porchetty co  im pięknie pachniała, potem Dżizaas kawkowała  a mła obżerała się bananowymi gelato "własnej  roboty". Ponieważ zaczęło cóś nieciekawie grzmieć to Dżizaas i mła zgodnie  ze starą  tradycją   udały się w miejsce święte coby je pierun nie poraził. Padło na kolegiatę projektowaną przez  Berniniego, nie dlatego że zabytek i że Bernini, tylko dlatego że  była najbliżej. Hym... prawdziwy kościół, lekki zapach stęchlizny, resztki woni kadzidła i kwiatów ołtarzowo - kaplicznych. Słychać było ciche paciorkowanie bo w tym kościele mła zoczyła rzadki w rzymskich zabytkowych kościołach widok - para staruszków modliła się przy  bocznym ołtarzu poświęconym Madonnie. Paciorkowanie co i raz przerywały coraz bliższe odgłosy gromów. Mła rozsiadła się wygodnie i powoli  oglądała sobie ten święty przybytek. Po szaleństwie dekoracyjnym rzymskich kościołów stanowił wytchnienie dla jej oczu. Duuużo bieli, ściany bez ozdóbstw,  pozwalające  podziwiać czystą urodę architektury, prawie jak  w barokowych polskich małomiasteczkowych kościółkach mła się czuła w tej papieskiej kolegiacie. W  tym skromnym wystroju na ołtarzu głównym bum -  "Ukrzyżowanie" pędzla Pietro da Cortona. Kościół ukończono w 1661 roku i poświęcono hiszpańskiemu świętemu Tomaszowi z Villanueva ( we włoskiej wersji jest to Villanova, mła natentychmiast przerobiła  to na Wilanów - św. Tomasz z Wilanowa ). Pierun pieprznął  gdzieś  blisko i mła usłyszała jak deszcz bębni w dach. Zaraz  potem Dżizaas stwierdziła że zbliża się czas wycieczki, nasze wykupione dwie godziny w papieskich  ogrodach. Mła zacisnęła zęby, ubabrała się w kondomierkę co ją  kupiła w czasie poprzedniego pobytu w  Rzymie, na wszelki wypadek spojrzała ponuro na Dżizaasa coby stłumić choć cień rewolty i udała się w kierunku wrót kolegiaty żeby wyleźć z suchego i oglądać na mokro 30 hektarów ogrodów położonych na tarasach. Starała się myśleć  o rzeczach miłych, poziomkach  rosnących na wulkanicznej  glebie, których owoce  osiągają niemal rozmiar truskawek, o białym winie z Frascati i o tym że w tych ogrodach czeka na mła opłacona już kanapeczka  z porchettą. Ruszyłyśmy w ulewę.



sobota, 28 listopada 2020

DżejPiTju i mła - słowo prawie na niedzierlę

Mła jak to zawsze po przeżyciach się bierze  i się uspokaja. Uspokajanie u niej sprzyja  analizowaniu, tak jakoś to działa. No to mła  bierze na ten swój mały mózg i analizuje. Ostatnio się działo w dziale duchowość i religia i mła się ma  w co wgryźć. To będzie post bardzo osobisty, długaśny, ględzący  i zmuszający mła do przyjrzenia się własnej przeszłości na tzw. tle. Będzie o mła i "naszym papieżu".  Nie będzie  to wcale  tekst świeżo obudzonej i wcząśniętej ( bo mła  ani świeżo obudzona  ani tym bardziej mocno wcząśnięta ),  nie będzie to też opowiastka  o Gargamelu z Wadowic któren jest Samo Zuo, będzie do rozmyślania  troszki  o instytucjach w życiu naszem, o wyborach których dokonujemy i tych które dokonuje się dla  nas  lub w naszym imieniu. Mła ma nadzieję że nikogo ten wpis nie urazi ale jak urazi to trudno, mła bywa czasem krytyczna  w  sposób którego ludzie nie lubią. Wpis ten powstał dlatego  że mła się naczytała  czegóś co się nazywa listem w sprawie  bezczeszczenia  pamięci papieża Jana Pawła II, który to list podpisało wielu ludzi z akademickimi tytułami. No i ma się wzięła  i zrefleksjonowała.

Zacznę od  tego że rozwój nauki zakłada może nie brak szacunku, ale bezstronne podchodzenie do obiektu badań. Przedmiot badań się obiektywizuje, inaczej  nie możemy  mówić o naukowym podejściu. Mła zatem tytuły akademickie przy nazwiskach w tym liście troszkę dziwią ponieważ ludzie nauki powinni jej zdaniem mieć jasność co do tego jak  będzie przebiegał proces badania dorobku papieża. Mła odniosła wrażenie ( być może mylne ) że ta akademickość i yntelygenkość miała za cel "ujarzmienie autorytetem" kontestujących  spuściznę Jana Pawła II. Hym... dla niej osobiście to po lekturze tego listu zapaliło się ( nie po raz pierwszy ) czerwone światełko odnośnie   jakości tytułów akademickich przyznanych ludziom którzy nie rozumieją procedur badawczych a także  tzw. zwyczajnego biegu rzeczy. Oczywiście wywalczenie "nakazu szacunku"  jest niemożliwe, to walka  z wiatrakami i mła bardzo dziwi że ten list podpisany jakby nie było przez ludzi nauki, ma właśnie taką  a nie inną treść i formę. Mła troszki rozumie tych profesorów, mła też jest starszawa i emocjonalnie związana z obiektem badań ale mła nie pisze listów otwartych w obronie pamięci bo mła wie, choć żadnych tam prof. i doc. przed nazwiskiem nie ma, że  zapamiętywanie jest procesem, pamięć znaczy ewoluuje. Profesorstwo  tak ładnie pisze o deformacji pamięci ale mła widzi że  ich emocjonalne podejście  do polskiego papieża   rzutuje  na ich własną pamięć. Mła pozwoli sobie przypomnieć w tym miejscu że  przeca watykański  raport w sprawie amerykańskiego kardynała to nie jest jedyny dokument który rzuca światło na sprawy pedofilii i zmieniającego się do niej  na przestrzeni lat stosunku Watykanu. Od lat dziewięćdziesiątych  ubiegłego wieku wylewało się szambo obyczajowe które dotyczyło wszystkich stopni duchowieństwa katolickiego, jedyną różnicą jest obecnie to  że dokumenty dotyczące szamba zaczęły wypływać bezpośrednio z Watykanu, czego ludzie wypierający do tej pory odpowiedzialność Kościoła w tej kwestii, nie mogą już ignorować. Mła czytawszy tylko wyjątki z raportu ze sprawy McCarrica ale były one na tyle obszerne  że zauważyła nieprecyzyjność w obszarze badania stosunku do ex kardynała przywódców KK. Jeżeli ona to zauważyła to bystrzejsi  od niej ( a mnóstwo   ludzi jest od niej  bystrzejszych ) tyż to zauważyli. Ta nieprecyzyjność wymaga  doprecyzowania i mła wie że któś to prędzej czy później zrobi.  Żadne listy  o bezczeszczeniu pamięci tego nie zmienią. Mam wrażenie że profesorstwo brnie w mitologię zapominając  że papież  to nie tylko  nie jest Pan Bóg w Trójcy Jedyny ale nawet heros z niego żaden. Ot,  człowiek jak my wszyscy, postawiony zrządzeniem opatrzności, przypadkiem czy brakiem przypadku czy czym tam jeszcze kto chce, na stanowisku szefa instytucji,  która nie raz i nie dwa  miała problemy z przekraczaniem norm obyczajowych  i wiarygodnością.

Teraz będzie o mła osobistym stosunku  do DżejPiTju. Mła swój stosunek  do papieża Polaka określa mianem przywiązania. Żadna  miłość bezwarunkowa  ale pełne  wdzięczności przywiązanie. Ono będzie już we mła zawsze, niezależnie od tego czego mła się  jeszcze dowie o watykańskiej  kuchni, bo mła jest  swoiście religijna  i ma  świadomość jak toczy się światek. Mła jest bardzo głęboko przekonana o tym że  bez wsparcia jakim dla naszego narodu  był wybór jednego z nas na głowę KK i  bez  osobistego, bardzo  mocnego  zaangażowania Karola Wojtyły w proces rozmontowywania  systemu  komunistycznego ( u nas w kraju odbieranego jako  imperializmu rosyjski dla niepoznaki zwany sowieckim ) ekonomiczny  i polityczny upadek ZSRR mógł  mieć  dla nas zupełnie  inne konsekwencje. Moglibyśmy trwać jeszcze dłuuugo w  formie czegoś podobnego do sytuacji białoruskiej bo stopień naszej samoorganizacji byłby znacznie niższy. Wszyscy, bez  względu na to czy silnie wierzący, czy  katolicy kulturowi czy też  ateiści,  nie za bardzo mielibyśmy koło kogo się skupić gdyby DżejPiTju  nie było. Tak się nie stało i w jakimś stopniu zawdzięczamy naszą wolność  człowiekowi który stał się dla nas wszystkich przywódcą albo punktem odniesienia, komuś kto pozwolił nam się przeliczyć i poczuć na moment wspólną  tożsamość. Mła zatem paczy  z perspektywy narodowej troszki i z własnej, osoby która nie została szczęśkiwie  udupiona komuną.  Dla mojego pokolenia, które w czasie pierwszej Solidarności ( zwanej prawdziwą, choć miała  korzenie zarówno antykomunistyczne jak i  esbeckie ) przechodziło z nastolęctwa w dorosłość, KK z papieżem  Polakiem na czele był symbolem oporu, niezgody na opresyjny system i w co dziś młodszym sporo  ode mnie ciężko uwierzyć  - był powiewem wolności i nadziei. DżejPiTju był też pierwszym papieżem który wszedł w dialog z innymi, niechrześcijańskimi wyznaniami, KK wydawał się wówczas nam przygniecionym  niechcianym  sojuszem i zamordystycznym kretynizmem realnego socjalizmu ostoją tolerancji.  To  naprawdę było coś!  Mła była zauroczona  nie ulega wątpliwości, to że było to szczenięce zauroczenie typu "różowe okulary" tyż. 

Kiedy mła minęły już  młodzieńcze wykwity  uczuć, kiedy rewolucja zmieniła się w ewolucję, znaczy kiedy zderzyła się z realem powstawania niepodległego państwa,  zaczęła bardziej realistycznie patrzeć na instytucję Kościoła. A potem na Kościól jako wspólnotę wiernych. Otrzeźwiającym dla niej momentem  była  papieska pielgrzymka do niepodległej Polski i to co podczas niej mówił papież, do mła dotarło wówczas że powiew  wolności zamienił się w walkę o władzę. Pokumała tak jakoś szybko że nie była to tylko walka o tzw. rząd dusz a bardzo  przyziemne  polityczne machinacje. Polityczne przyziemne machinacje  i autorytet moralny to  jest cóś,  co jak mła uważa, zupełnie do siebie nie pasi. Mła zaczęła  tę paskudną politykę w działaniach papieża  dostrzegać w czasie minionym, nagle okazało się że wszystko co  do tej pory robił dla naszej niepodległości i samostanowienia  Kościół,  ma podszewkę. Nie  oznacza to jednak że mła przestała cenić DżejPiTju, ceniła  ale był już dla niej  kimś innym - nie duchowym przywódcą  narodu  a facetem z podszewką. Mła nie czciła  DżejPiTju , mła miała do niego stosunek sentymentalny i szanowała  jako kogoś bez  kogo mła byłaby w dupsku polarnego niedźwiedzia. Mła  do dziś patrzy na niego poprzez pryzmat lat osiemdziesiątych w Polsce, jak pisała wyżej - wie z tego nieobiektywnego patrzenia już się nie wyzwoli. Mła dość  szybko zauważyła że między wyższym kościelnym personelem w Polszcze a papieżem jest spory dystans intelektualny  ( nieliczne wyjątki potwierdzały regułę ) i że dzieje  się cóś nie halo bo papiescy nominanci w naszym kraju to nie były orły sokoły. Nie bardzo  rozumiała dlaczego swojej ojczyźnie  papież  robił takie gugu ale przestało jej to zaprzątać głowę  bo szczerze pisząc instytucja Kościoła stała się jej obca i obojętna. Pewnie byłaby  obojętna  nadal  gdyby nie  to że KK w Polsce miał wręcz nieposkromiony apetyt na władzę i zaczął zawłaszczać państwo. Mła myślała że się  Kościołu we łbie przewróciło od  dobrobytu ale  doszła  do wniosku że  się  nie przewróciło  tylko że Kościół zawsze miał ze swoim  stosunkiem  do władzy problem.

Teraz będzie łopatologia stosowana. W czasach stosunkowo nam bliskich to po "Rerum novarum" Leona XIII  wyrósł w kościele  model "zaangażowania", KK zamiast po  królewsku panować i przewietrzyć  dla  wiernych teologię, postanowił włączyć  się w tzw. walkę klas i  tworzyć model  nowego człowieka. Mła się wydawa że przez tę chęć KK do politycznego zarzundzania a nie do królewskiego panowania teraz Kościół ma kłopoty. Panowanie jest  pewnego rodzaju marginalizacją ale trwanie jego jest  znacznie dłuższe  niż trwanie tych co  zarzundzają. No i cieszy się większym szacunkiem. Po rewolucji Leonowej j  był Jan XXIII i  otwarcie się Kościoła na nowe ( czyli ucieczka przed kłopotliwymi pytaniami o stare ) a  jeszcze później była "Humanae vitae" Pawła VI,  która uwikłała KK w spór z nauką ( spory z nauką zawsze KK przeżynał ) i sporą rzeszą wiernych.  Zaangażowanie papieża,  dla którego  celibat wg. nauk KK powinien  być stanem prawie że naturalnym,  w sprawy życia seksualnego wiernych wśród katolików wywołała pewien ferment. On  narastał i w końcu zaczęło  kipieć.  Ponieważ KK skoncentrował się   dosłownie  na dupie Maryni a  każda akcja wywołuje reakcję, to  Marynia namówiła inszych żeby skoncentrowali się na kościelnych tyłkach. No i  wylazło to co do tej pory było zamiatane pod  dywan. Ludzie kościoła  rzadko byli aseksualni, przeca  jakoś nie przyjęła się ta kastracja którą proponował Orygenes (  sobór nicejski w 325 roku zakazał kastracji jako praktyki religijnej, mła robi się cóś  podejrzliwa kiedy  teraz  różni tacy nawołują żeby wrócić  do chrześcijańskich korzeni ). Było zatem w czym wybierać. Przy czym niektóre zarzuty typu "To co my dziś nazywamy pedofilią towarzyszy KK od zawsze" są od czapy.  Nie można  Kościoła oceniać bez  kontekstu  historycznego, bo zaraz  nam wylezie  że taka Jadwiga  Andegaweńska jako dwunastolatka to została do wyra wepchnięta ponad trzydziestoparoletniemu Jagielle przez  panów małopolskich  i w związku z tym Polska to kraj pedofilów a województwo małopolskie to  Sodoma i Gomora w jednym. KK jako  instytucja jak i wiele innych  instytucji, opierała  się między innymi na prawie  rzymskim,  a ono było skonstruowane w oparciu o obyczajowość z czasów rzymskich a nie współczesnych.

Trzeba sobie jasno zdawać sprawę że nasze dzisiejsze podejście do pedofilii   zszokowałoby XVI wiecznego człowieka żyjącego w Europie  ( no bo to jak najbardziej w porzo  żeby dwunastolatka i czternastolatek jak przystało za zgodą rodziców się pobrali i to zanim osiągnęli  faktyczną zdolność prawną do rozporządzania własną osobą  ).  To ahistoryczne podejście do sprawy pedofilii to głupota, co nie znaczy że Kościół, Matka Nasza prowadził się nienagannie. Wielokrotnie w swojej  historii Kościół się "reformował w duchu wstrzemięźliwości" i wielokrotnie dawał ciała bo Matka Nasza z Matką Naturą przeżynała. Zaprawdę powiadam Wam, lepiej by było żeby Paweł VI  czymś innym się zajął w swojej encyklice. On jednak postanowił zanurzyć się we  współczesności od dupy strony i ostro odnieść do zdobyczy nauki, która umożliwiła o wiele mniej inwazyjne sterowanie płodnością kobiet przez nie same ( pragnę zauważyć  w tym miejscu że do XIX wieku spędzanie wczesnych płodów nie było dla Kościoła problemem ).  No to popultano się i w jakiś czas potem przypomniano  Kościołowi jego własne grzechy.  Crimen sollicitationis  z roku 1922  zmodyfikowana w 1962 roku przez Jana XXIII, zajmująca się problemem   molestowania przez  ludzi Kościoła ludzi świeckich,  może dla nas dziś stanowić szokującą lekturę a nie dzieli nas od jej wydania więcej niż sto lat. No i to że dopiero  wicie rozumicie molestowanie za przestępstwo kanoniczne uznał  Jan Paweł II i było to w roku 2001. Ujjj!!! Dokładnie  83 lata zajęło KK  dostrzeżenie że  wrażliwość  społeczna się wzięła  i mocno zmieniła ( i tak krótko, Galileusz z tym swoim podejściem do empirii i  nauki musiał czekać dłużej ). O praktyce zawiadamiania o  przestępstwie duchownego władz  państwowych to lepiej zmilczeć bo jak widać i słychać fajnie nie jest.  Takie  to są niebezpieczeństwa   kiedy sacrum zanurza się w profanum, a instytucja religijna  chce mieć monopol albo  choć wpływ na przyziemność naszą powszechną. W końcu żeby rzucać w kogoś kamieniem samemu powinno się być  bezgrzesznym a to jest niemożliwe o czym KK wyraźnie zapomniał ( jak i o wielu innych naukach rabbiego z Galilei ). Zdrowiej zachować pewien dystans. My tu się tym wszystkim za bardzo  nie zajmowali bo i nasz katolicyzm taki  obrzędowy  i przez większą cześć wieku XX to się ciągle musieliśmy przed kimś  bronić, braliśmy KK  z dobrodziejstwem inwentarza bo sprawiał wrażenie swojego ( choć historia cóś  się  nie zgadzała bo wcale nie taki swój i różne grzechy wobec naszego narodu miał ).

Wracając  do DżejPiTju to był człowiekiem działającym w ramach instytucji, został głową Kościoła  który od początku swojego istnienia był jaki był, i to w czasie w którym na tle  przestępczo - gospodarczo - obyczajowym  już znów zdrowo się działo. Żadnemu z papieży nie udało się uczynić tego kościelnego tworu czymś świętym (  jak wiadomo  Kościół święty być nie może, wszak jest instytucją złożoną z ludzi a ludzie są ułomni ). Wierni jednakże uparli  się żeby na czele nieświętej instytucji stał autorytet moralny.  Qrcze, zdrowo pokręcone! Dlaczego miałoby się udać  papieżowi z Polski uzdrawianie KK skoro nikomu się  jeszcze nie udało? Czy winą DżejPiTju jest to że jako  polityk skoncentrował się na tym co mu najbardziej  na sercu leżało a jako tzw "autorytet moralny" był ślepy na insze zagadnienia? Może powinien się zabrać za reformę kościelną, dla KK to byłoby lepiej  albo i nie,  ale jaki wpływ  to by miało na nas? Może kasa która płynęła na to żeby kiedyś tam  mła mogła poczuć wolność pochodziła ze zbiórki organizowanej  przez łebskiego  przestępcę pedofila?  Mła tego nie wie, wie natomiast że ten zastrzyk finansowy mógł pomóc zmieć jej życie. Hym... wychodzi na to że mła  mogła skorzystać na przestępstwie, umoczonym  trochę ciężko się oburzać na rzeczywistość nawet jak umoczeni nieświadomie. Wie też mła że Jan Paweł II był dzieckiem swojej  epoki a jego dorosłe życie kształtowała instytucja do której należał. Działająca jak mafia, o nieprzejrzystym finansowaniu, pełna tajemnic i często żerująca na wiernych. Pobrnijmy dalej w mafijną poetykę. DżejPiTju  był obciążony tym że inny gang ze  Wschodu wlazł mu na terytorium i niszczył jego ludzi. On był z tymi, którzy byli przeciwko tym ze  Wschodu.   A kiedy stał się capo di tutti capi  i  roztoczył nad nami opiekę, to  prawie wszyscy byliśmy z tego powodu zadowoleni bo lepsza wydawała nam się mafia wyrosła z nas  niż obcy ubrany w  ideologię imperializm. A  co by było z nami gdyby DżejPiTju  zaczął wówczas reformować mafię? Zdaniem mła to mamy wobec  DżejPiTju nierealne wymagania ( podobnie jak obecnie wobec Francesco ) - kiedy Michaił Gorbaczow zaczął reformować KPZR  to ona się wzięła i skończyła  ( bo to co funkcjonuje pod  tą nazwą obecnie to jest całkiem cóś inszego ).

A co by nam tu w Polsce dał KK o mniejszej sile rażenia w latach osiemdziesiątych XX wieku?  Krótkoterminowo to dzięki szefowi KK łatwiej wybiliśmy się na niepodległość, długoterminowo to odbija  nam się jako państwu brak odcięcia pępowiny od instytucji Kościoła, tak jak włoskiemu państwu  odbija się mafią i zapewne w wyniku niestrawności staniemy się państwem odreligijnionym, co wcale  nie jest złe. Do kogo mamy mieć  o to pretensje i czy w ogóle o to można mieć pretensje?  Obecnie KK nie jest wykańczany przez  próby reform, ani też przez masonów czy zaciekłych ateistów, nawet nie przez konsumpcjonizm, instytucję zabija smartfon, znaczy szybki obieg informacji. Przeciętny wierny jeszcze ćwierć wieku temu nie był tak bombardowany informacjami, teraz  one go dosłownie zalewają. Ludzie  w moim wieku  i troszki młodsi mają dysonans poznawczy bo wzrastali tak jak i ja  w przekonaniu że Kościół jest instytucją mającą tzw. historyczne zaszłości na koncie ale obecnie to skrzyżowanie związku wyznaniowego z organizacją dobroczynną. No cóż, okazało się  że nie jest. No i co z tym robić?  Są tacy którzy oleją temat i pójdą dalej ale są  i tacy dla których jest to naprawdę  kwestia wiary.  Jak ktoś  jest  mocno wierzący to znaczenie drugorzędne ma dla  niego organizacja Kościoła, będzie oburzał się machlojami ale członkiem Kościoła będzie się czuł nadal i tylko różności  będą  go uwierały ( co będzie załatwiał albo poprzez próbę jakiejś  reformy oddolnej albo przez wyparcie i twierdzenie że  wszystko jest OK ). Mła wie tylko jedno -  dobrym  lekarstwem na ból powodowany przez  zawiłości życia jakie mła zna jest jawność. Jawność zapewnia katharsis i sprzyja układaniu spraw od nowa.  Jak to kiedyś DżejPiTju mądrze powiedział "Prawda Was wyzwoli",  więc może potęga smartfona  nie jest taka zła?

A co z obawami profesorstwa o pamięć o papieżu? Mła pozwoli sobie przypomnieć że kiedy dwa tysiące lat temu pewien rabbi  wjeżdżał na osiołku do świętego miasta Jeruszalaim to ludzka  ciżba witała go wrzaskiem ku czci i palmami. Parę dni później ten motłoch żegnał tegoż rabbiego wrzaskami inszej treści i opluwaniem.  Pamięć masowa jest pamięcią złotej rybki, pięć sekund i świat przeszły nie istnieje. Wpisywania w pamięć zbiorową i jej weryfikacji  dokonują ludzie którzy z masy się wyróżniają i to są na ogół tacy  którym listy o bezczeszczeniu pamięci zwisają.  Co prawda Napoleon twierdził że historię piszą zwycięzcy ale mła świetnie wie że to nieprawda, było to  pobożne życzenie Napka a nie cóś wynikającego z ludzkich doświadczeń. Zawsze znajdą się umysły dążące do prawdy i stale odbywa się weryfikacja pamięci zbiorowej. Jak już pisałam wcześniej zapamiętywanie jest procesem, każda zapamiętywanie, to zbiorowe też. Zapewne za jakiś czas ludzie  którzy odbierali Jana Pawła II na poziomie Lolka  Kremówki, naszego człowieka w Niebiesiech, Pambukowi niemal  równego,  zachłysną się tym  jaki to był z niego Drań przez duże D, Szatan wcielony i Samo Zuo. Profesorstwo nic na to nie poradzi bo nie ma co dyskutować z ludźmi bezkrytycznymi. Profesorstwo przez pielęgnowanie wybiórczej pamięci o świętym DżejPiTju,  któren nie wiedział nawet  co to jest pedofilia,  nie obronią prawdy o Janie Pawle II, za bardzo zajęci są obroną mitu żeby bronić prawdy o człowieku. A ludzie i ludziska  z czasem masowo zobojętnieją, kiedy nadejdzie ta obojętność pojawią się tacy którzy będą dociekali prawdy i to oni będą wpisywać  w pamięć masową Jana Pawła II dla tych co przyjdą po nas.  A  mła będzie sobie żyła  z pamięcią o człowieku który nie  mógł nie wiedzieć o przestępstwach wobec dzieci dokonywanych przez ludzi Kościoła, który nie dla wszystkich okazał się być dobrym, który miał zalety i wady,  był rasowym politykiem ale jakoś się to nie  przekładało u niego na bycie wyjątkowym, moralnie jednoznacznym ( ta... )  przywódcą wspólnoty religijnej. Który poprzez nominacje biskupie rozłożył polski Kościół a jej samej pomógł załatwić sobie lepsze życie.

Na osłodę ględzenia macie cud dżefka. Średniowieczne.

środa, 25 listopada 2020

Wpis wnerwiony

Mła wczoraj dało popalić, Pan Andrzejek od dłuższego czasu walczył  był ze służbą zdrowia w temacie sercowo - płucnym. Tu poszedł, tam nie poszedł  bo oddzwonili żeby nie przyłaził, tam termin, tu termin a wczoraj z ulicy zgarnęło go pogotowie. Dobrze że sąsiad z kamieniczki obok był przytomny i przedzwonił do  Oli "z piętra", to mła zawiadomiona zdążyła akurat na przyjazd karetki i mogła za  ledwie przytomnego podać  dane bo by go zgarnęli z ulicy  jako anonima ( tylko torebeczka, piniążki i komóreczka  bo do sklepu był wyszedł  wieczorną porą żeby z innymi staruszkami się nie stykać, Pan Andrzejek ma uczulenie na godziny senioralne  a zakupów sobie nie pozwala robić  bo nie jest kaleką , taa... ). No i oczywiście żadnego testu Pan Andrzejek nie robił  bo objawów wiadomych nie miał, za to EKG mu wylazło w  karetce takie bardziej zawałowe więc go powieźli na brudną kardiologię interwencyjną czyli do covidowego. Teraz mła się martwi  żeby Pan Andrzejek  niczego na brudnej  nie podłapał bo  w obecnym  stanie  zdrowia może być   mu  bardzo ciężko to przejść. Mła rozpoznała w jednym zakombinezowanym znajomego ratownika ( trzy razy przyjeżdżał do  rozbitej głowy Małgoś - Sąsiadki, padło  zdanko  "Ta pani co sobie sama robi przemoc domową"  ) i mła  uciąwszy krótką ( ze względów oczywistych ) pogawędkę na temat  procedur ratowniczo - szpitalnych i po tej gadce mła wie  że jest  się czym  martwić. Służba zdrowia  jest w stanie nam  Pana Andrzejka wykończyć, nie  tak złośliwie  tylko dlatego że nie ma jak  mu pomóc. Mła się włos  zjeżył jak jej zakombinezowany parę info sprzedał. Wy się  nie bójcie covida złego, wy się  bójcie i to bardzo tworu zwanego służbą zdrowia. Ludzie  medyczne nie są w stanie ogarnąć  wszystkiego a poziom ogólnego burdelu uniemożliwia wręcz ratowanie ludzi i nie mam tu na myśli tylko zarażonych koronką. Medyczni znajomi różne  zdziwne rzeczy mła opowiadali ale to co usłyszała od ratownika sprawiło że włos  na łbie podkręcony jej się wyprostował. Nasza łódka nie ma nie tylko kapitana, ona nie ma sternika a część załogi jest święcie przekonana że  są pasażerami. To nie covid zły, to jest ogólna zapaść systemu ochrony zdrowia przy okazji pojawienia się  choroby o niskim współczynniku śmiertelności ( mła wiedziała  ale wczoraj do niej dotarło że można  to bezproblemowo  udowodnić i że tego właśnie najbardziej  boją się wszelkie zarzundy, które z opieki medycznej  usiłowały robić przedsiębiorstwa ) . Problem majo prawie wszędzie  poza  autokracjami bo jak widać idiotyzm wyborców jest skorelowany z idiotyzmem wybrańców ( w autokracjach covida złego nie ma bo zarządzone zostało że nie ma ). My go oczywiście twórczo  rozwijamy poprzez odmałpienie wybiórcze najbardziej kretyńskich rozwiązań oraz własne działania. Taa... pozostaje nam czekać  na siódmą falę, kolejne szpitale z przydomkiem narodowy i cud zalecenia typu pięć osób na Wigilii ( a kto to będzie kontrolował? ). System ochrony zdrowia rozwaliliśmy, jesteśmy w trakcie rozwalania systemu  oświaty, jeszcze  trochę i podniosą  nam się głosy że po co  nam państwo skoro ono i tak nie istnieje. Pewnie ta kręcąca się po świecie część  będzie chciała federacji z UE, ta  co ma problem z wyciąganiem wniosków będzie uważała że sami sobie poradzimy bo jak  nikt potrafimy rozpierniczać własne państwo. To nie jest tak że za obecną sytuację odpowiada tylko obecny zarzund, za nią odpowiadają wszyscy którzy przez te  trzydzieści lat  przykładali  łapę do rzundzenia. A najbardziej odpowiadają za nią ludzie, którzy ich wybierali. Tak, tak, sami sobie zrobiliśmy ten bałagan, nikt nam za bardzo nie musiał  pomagać. Polska postsolidarnościowa jest ze styropianu, betonu i prętów stalowych ni ma. Podam przykład idiotyzmu nie związanego ze służbą zdrowia - płacimy za śmieci w zależności  od ilości osób w  gospodarstwie domowym lub od ilości zużytej wody ale nie płacimy w zależności od ilości wyrzucanych śmieci. Przecież to jest chore. Nikogo taka polityka nie zmusza  do redukowania śmieci, najwyżej kąpać  się nie będzie. Ot i wszystko. A my brniemy w rozwiązania kretyńskie i płacimy w sumie nie wiadomo za co. Łatwo jest człowieka okradać  kiedy płaci nie wiadomo za co i o to w tym chodzi. Czystej wody kleptokracja. Do większości  jakoś  to nie dociera bo nie słyszę ani  nie czytam o wkarwie  ludzkim w tym temacie.  Ludziska  są  głównie tym wkarwione że im przerwano  igrzyska ( czytaj korzystanie z dobrodziejstw zapodanych na tacy typu pińcet i czynastaka wydane na co kcą ), chcą żeby było jak było mimo że robili wszystko żeby  było inaczej. Oto zaczyna się nam lać woda  do dupy z siłą wodospadu Niagara.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Listopad przeżywany



Na przekór rozpełzającej się świąteczności grudniowej mła się nie poddaje i daje odpór prawie wszystkim świątecznym pokusom. I to nie dlatego że w tym roku Grinch ukradł  Boże Narodzenie tylko dlatego że jest listopad. Taki bardzo jesienny i mła chce do końca tę jesienność listopadową przeżyć. Drzewiej było łatwiej, bardziej tradycyjny model, taki mało z handlem związany a bardziej z określonym  typem nabożeństw. Listopad  był roratowy a grudzień adwentowy. Teraz jest inaczej i w związku z tym  po świętach zmarłych mamy sezon na Mikołaja i renifery. Taa... mła rozumie  ale nie przepada, wydawa jej się że jej dzieciństwo z jesienią trwającą przez cały listopad było  jakieś  fajniejsze, człowiek  nie rzygał bożonarodzeniową atmosferą po zbyt długim oczekiwaniu na radości Gwiazdki i nie cierpiał na kolędowstręt. W drugiej połowie listopada to mła obchodzi Święto Lasu i uważa  że jest to jak najbardziej właściwe świętowanie o tej porze roku. Z powodu mało ciekawej pogody mła siedzi w chałupie i nie świętuje  razem z lasem ale za to zajmuje się zieleniną. Konkretnie to swoimi sukulentami. Odkryła że  złośliwy kosarz zasnuwa je pajęczyną. Mła sobie przyrzekła że upoluje stawonoga i wywali z domu ale się sprytnie schował.
 

 


 
W ogrodzie jest w tej chwili równie mało przyjemnie jak w lesie (znaczy tylko paprocie jakoś godnie wyglądają ) ale mła ma nadzieję na choćby lekki wzrost temperatury i w związku z tym zakupiła przecenione cebulki narcyzów 'Tresamble'. Niby późno ale mła już kiedyś sadziła narcyzki o tak późnej porze i całkiem ładnie wzeszły i kwitły. Mła bardzo lubi tę odmianę  bo przypomina jej ulubione  narcyzy 'Thalia'. Nic  dziwnego bo to ta sama grupa Narcissus Triandrus. Tyle wiem o tej odmianie że pochodzi sprzed 1930 roku. Za całe  dziewięć złociszy mła nabyła dwadzieścia cztery cebulki, po mojemu opłacało się. Teraz tylko zostaje mła wyczekiwanie na odpowiedni moment  coby te cebulki wkopać. Mła już ma wybrane miejsce więc powinno pójść  szybciutko. Tak szczerze pisząc to mam nadzieję że w najbliższym mła  Leroju tyż przecenią cebulki, mła ma tam upatrzone krokusy, ich nigdy dość. W zeszłym roku przecenili cebulki na dwa pięćdziesiąt za kapers, może w tym roku też  tak zrobią. Mła by się wówczas mogła obłowić. Wiecie z jaką niecierpliwością człowiek czeka na pierwsze wiosenne kwiaty, mła lubi żeby te pierwsze kwitnienia były bardzo, bardzo obfite.


 
Teraz w kwestii ryżawości Pasiaka. Pasiak jest ryżawy głównie od podszewki czyli od spodu. Szpagetka usiłuje mła przekonać że ta podszewkowość Pasiaka świadczy o podstępności i fałszu które czają się w Pasiaku ( po Szpagetkowemu to wygląda tak  że ona staje na  tych trzech nogach przed Pasiakiem, a nogi sztywne i wyprostowane, no i warczy tak dudniąco i spogląda przy tym na mła i na Pasiaka  ). Mła ma na ten  temat swoje zdanie, jak  już ćwierkamy o podstępności  charakteru i fałszywym przymilaniu się coby zaraz przylać to Szpagetka jest nie do zepchnięcia z najwyższego stopnia podium.  Pasiak na to jej warczenie odpowiada tzw. głęboką sennością, znaczy udaje że zasypia i nie prowokuje Szpagetona do akcji ( wiecie jak Szpagetka atakuje - to ona drapie i gryzie ale ryczy "Biją mnie mami,biją!" ). Na szczęście oprócz Pasiaka Szpagetka  musi kontrolować Mrutka ( no po prostu musi bo by inaczej pękła gdyby jakiegoś młodszego kocurka nie kontrolowała ) więc  Pasiak ma szansę na  złapanie oddechu.
 
Mruti mimo niepogody wychodzi razem ze Sztaflikiem i Okularią na dzienny obchód, o ile nie pada ta trójka  prowadzi  też nocne życie razem z Pasiakiem ( Pasiak uwielbia wychodzić nocą, mła go podejrzewa o prowadzenie podwójnego życia, znaczy o to że udaje gdzieś bezdomnego albo  nawet pomieszkuje oficjalnie ). Tylko Szpagetka lubi  siedzieć w chałupie nocną porą ale wcale to nie znaczy że śpi. W nocy odbywa się toczenie kamieni wyjętych z doniczek z sukulentami, piłeczek, myszek zabawek. Ponadto kota czesze mami pazurem, usiłuje włączać drukarkę, udeptuje i w ogóle  cieszy się życiem. Nad ranem zasypia układając się na mojej głowie bo jak wiadomo głowa jest najbardziej  odpowiednia  do zasypiania. A potem chrapie prawie przez  cały dzień, budząc  się tylko na posiłki i kontrolowanie  Pasiaka! Oczywiście Pasiak po powrocie z nocnej eskapady to koniecznie musi leżeć  przy Szpagetce, żadne  inne miejsce na wyrze nie jest tak prestiżowe i Pasiak jest nawet gotów zaryzykować konflikt z Mrutim i Sztaflikiem  ( na  fotce powyżej nasza  gwiazda która rzadko daje  się focić, z oczkami po zakropleniu  ) byleby się kole "najważniejszej" koty położyć.
 


 
A wracając do Święta Lasu to teraz wylezie cała przewrotność mła. Mianowicie mła nabyła  zawieszki szklane na one święto leśne ( uprasza się o nieużywania słowa bombka ) i sobie powiesiła na gałązkach od brzozy. Są rzecz jasna w jedynym właściwym coolorze czyli są zielone. Zawieszki szklane z IKEA tak do niej przemówiły że mła postanowiła nabyć drogą kupna i nic jej nie było w stanie powstrzymać. I tak pieniędze na dżem moroszkowy i sucharki z kardamonem zamieniły się w pieniędze na szkiełka. Mła się nie czuje nie na czasie bo zawieszki są dla niej jak całoroczne szklane ptaszki z Czech, paszą do listopada tak jak do grudnia czy innego października. Są po prostu ładnym szkiełkiem.  Górna fotka jest ze słoja, mła będzie musiała za jakiś czas zrobić w nim przemeblirowkę - roślinki wyraźnie dobrze  się w słoju czują i nabierają masy. Na koniec mła  Wam zapoda zupełnie  niejesienne  fotki, mła znów poszła  do lumperionka w sobotę i wydała kasę ( tym razem na żeberka przeznaczoną, dziś  mamy naleśniki z serem  ). Tym razem mła sobie sprawiła kamizeleczkę róziawą i ponczo - szal w kolorach różnych. Tak z tęsknoty za wiosną i ciepłem. Kupiła tyż dwie poszewki na poduszki  paszące do letniej  narzuty na wyrko. Biały ser jest bardzo zdrowy a żeberka niekoniecznie. Howgh!




A muzycznik dziś  jest taki mało muzycznikowy a bardziej  filmowy, ostatnie zdjątka próbne Marilyn Monroe. MM w formie  a muzyczka w podkładzie taka z epoki. Marilyn pasuje do  ostatnich fotek w tym poście.

niedziela, 22 listopada 2020

Roma - Bazylika Santa Maria Maggiore

Teraz mła weźmie  Was na wycieczkę kościółkową, w Rzymie jest cóś kole 900 kościołów, z czego większość napchana zabytkami klasy różnej więc jest co zwiedzać. Mła pomyślała że Basilica Papale di Santa Maria Maggiore  ( Matki Boskiej Większej ), znana również   jako Basilica  Santa Maria della Neve ( Matki Boskiej Śnieżnej )  i Santa Maria ad Presepe ( Matki Bożej przy Żłóbku ) czy też jako bazylika liberiańska (od imienia papieża Liberiusza ) jest tak eklektyczna że bardziej się nie da i że każdy cóś dla siebie w tym przybytku wiary upatrzy.  Żadnych nierozpoznawalnych cegiełków z tufu i tym podobnych ruiniastych fot, porządne marmury i złocenia okraszone  mozaikami. Bazylika di Santa Maria Maggiore jest  jedną z czterech bazylik papieskich w Rzymie ( ma status eksterytorialny, znaczy  należy do Watykanu, no i przechodzi się do niej  przez posterunek  żandarmerii  - wicie rozumicie - terrorysty ). Jest też największą świątynią spośród osiemdziesięciu rzymskich świątyń poświęconych Matce Bożej. Znajduje się na wzniesieniu  Eskwilinu, na północnym pagórku zwanym  Cispio, gdzieś tak między Rione Monti i Rione Esquilino. Jest to jedyna bazylika w Rzymie, która zachowała  strukturę wczesnochrześcijańską, aczkolwiek została wzbogacona w ciągu wieków  dodatkami architektonicznymi w różnych stylach. Początek bazyliki jest legendarny, cóś jak nasze bajki o  Kraku i Wandzie co nie chciała Niemca. W 352 roku papież Liberiusz i rzymianin Jan ujrzeli we śnie Marię  u nas zwaną Maryją, która powiedziała im że w miejscu, w którym w środku lata spadnie śnieg, zostanie zbudowany kościół. W nocy z 4 na 5 sierpnia 352 wzgórze Eskwilińskie pokrył śnieg, taki cud zaistniał.  Każdego  roku 5 sierpnia świętuje się tzw. "Cud śniegu": podczas obchodów na mszy porannej i wieczornej  białe płatki kwiatów opadają ze środka kasetonowego sufitu w krypcie żłobka. Urocze choć nie cud.  Bo troszki inaczej rzecz się miała w realu, otóż w tym czasie na Eskwilinie znajdowała się też świątynia Junony Lucindy, opiekunki rodzących kobiet. Taa... wicie rozumicie była już bogini i teraz trza było tylko przekonać lud że tamta była be a nowa jest cacy i wykorzystać przyzwyczajenie tego ludu  do oddawania czci w konkretnym miejscu. Przy okazji wykorzystać też  elementy budowlane ze starej świątyni przy wznoszeniu nowej. I tak kolumny ze świątyni Junony podtrzymują sklepienie chrześcijańskiego  kościoła, który niegdyś  był małym kościółkiem pod wezwaniem Credo. Tak naprawdę decyzję o budowie bazyliki w tym miejscu podjął po soborze efeskim ( uznającym rolę Marii jako Bożej Rodzicielki, co zapoczątkowało oficjalny kult maryjny ), który odbył się w 431roku, papież Sykstus III, dlatego za datę położenia kamienia węgielnego pod  budowę  świątyni uznaje się rok 432. W świątyni umieszczono ikonę znaną dziś jako Matka Boża Śnieżna, albo Salus Populi Romani ( wizerunek Matki Boskiej typu orientalno - bizantyńskiego z XII - XIII wieku ).
 
Z zewnątrz bazylika sprawia wrażenie budynku w którego projekcie architekt uparł się zaznaczyć w sposób   jak najbardziej bijący po oczach że jest w nim wszystko co najlepszego wymyślili architekci na przestrzeni wieków  ( żelbetonu brakuje  i zabójczych wysokości ). Tylko że tego żaden solista architekt nigdy nie ogarnął, to taki naturalny zlepek stylów wytworzony przez długie wieki. Każda z fasad budynku  jest utrzymana  w innym stylu a nad wszystkim góruje romańska dzwonnica. To jest szalone  jak herbatka  u  Kapelusznika ale zarazem w jakiś dziwny sposób nie sprawia wrażenia braku harmonii. Bazylika zbudowana przez Sykstusa III miała trzy nawy podzielone po każdej stronie 21 gładkimi kolumnami, które zwieńczone są zwieńczone jońskimi kapitelami, nad którymi biegł  architraw. Nawa główna była oświetlona przez 21 okien z każdej strony (  połowę z nich  zaślepiono ) i zwieńczona drewnianym dachem z odsłoniętymi kratownicami. Bazylikę solidnie zaczęto przebudowywać  w związku z pierwszym jubileuszem roku 1300, szczególnie za pontyfikatu Mikołaja IV, podczas trwania którego dobudowano transept i utworzono nową absydę ( to były lata 1288 -1292 ). Teraz będzie o takiej zdziwności czyli różnicy pojęć. Rzecz dotyczy romańskiej dzwonnicy, romańskiej bo zaczęto ją budować wówczas kiedy styl budowania zwany romańskim jeszcze był na czasie, potem kontynuowano kiedy był na czasie w Rzymie ale  poza nim już mało kto tak budował ( to są lata 1375–1376 ), jednakże  budowę ukończono dopiero za czasów  wielkiego "przebudowniczego" bazyliki, Guglielmo d'Estouteville,  w latach 1445–1483 . Taka historia jak z gotyckimi katedrami budowanymi przez stulecia. Ta romańska dzwonnica czyli campanilla  ma 75 metrów wysokości i jest najwyższą dzwonnicą  w Rzymie. Na początku XIX wieku została wyposażona w zegar. 

W dzwonnicy jest zawieszonych 5  dzwonów,   największy i najstarszy dzwon w dzwonnicy pochodzi z 1289 roku (odlany przez Guidotto Pisano za kasę  Savellich ) pozostałe dzwony pochodzą z XVI-XIX wieku. Kiedyś wisiał tam jeszcze dzwon podarowany przez Alfano, szambelana Kaliksta II ( starzyzna  z lat 1119-1124 ), ale został usunięty za czasów Leona XIII jest dziś przechowywany w Muzeach Watykańskich. Jeden z dzwonów nazywa się "La Sperduta" ( dzwoni tuż po 21 ) przypominając legendę, która sięga XV wieku. Historyjka  jest taka  - pasterka pasąc swoje stado zgubiła się  na łąkach, które w tym czasie otaczały Eskwilin.  Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły i coś tak klaszcze za borem ale pasterka nie wróciła. Dzwony Bazyliki Santa Maria Maggiore zaczęły dzwonić, żeby zagubiona trafiła do domu. I tak dzwonią od sześciuset lat z hakiem ale pasterki cóś nie widać. Insza wersja jest taka że to nie pasterka tylko to pielgrzym który się zgubił i postanowił wypaciorkować ratunek. Po modlitwie natychmiast usłyszał bicie dzwonu, po czym dotarł do bazyliki a tym samym się uratował ( bo wicie  rozumicie, ludzie złe  gorsze od wilków ). No i zostawił  kaskę coby  o 2 w nocy dzwon zawsze dzwonił dla zagubionych ( ostatnio zmie niono że  21, cóś wygodnictwo w ludziach się rozrasta, pospać lubią zarówno ci co dzwonów słuchają jak i ci co w nie biją ). O przebudowach wnętrza   napiszę w dalszej części postu, teraz zajmę  się tym jak budynek zmieniał się na zewnątrz. W roku 1673 przebudowano apsydę. Zewnętrzna część absydy, zwrócona w stronę Piazza dell ' Esquilino  jest dziełem Carlo Rainaldiego , który przedstawił papieżowi Klemensowi IX projekt tańszy niż projekt najznamienitszego architekta baroku rzymskiego,   Gian Lorenzo Berniniego ( mła żałuje że papieżowi kasy cóś brakło bo projekt Berniniego to było cóś, choć trza by było ratować mozaiki z apsydy  ). Ostatnie duże prace na zewnątrz bazyliki przeprowadzono w czasie pontyfikatu Benedykta XIV, na którego  zlecenie Ferdinando Fuga przebudował główną fasadę, dodając portyk i loggię. Loggia ozdobiona jest mozaikami z XV wieku,  w centralnej części znajduje się medalion z postacią Chrystusa. Ułożone w pasy sceny ilustrują legendę o śniegu, związaną z powstaniem bazyliki. Prace przeprowadzono w latach  1741- 1743. Do tej  elewacji przylegają dwie, jednakowe fasady pałaców kapituły.W 1614 papież Paweł V Borghese polecił ustawić przed bazyliką kolumnę pochodzącą z bazyliki Maksencjusza,  ustawiono na niej  figurę Matki Bożej ( ta kolumna stała się wzorem dla kolumny Zygmunta III w Warszawie ). Za Bazyliką na polecenie Sykstusa V, ustawiono 15 metrowy egipski obelisk, pochodzący z mauzoleum Augusta. 
 

Kiedy Dżizaas i mła weszły do nawy głównej zrobiły wow, ponieważ nie spodziewały się wnętrza tak jasnego i że tak określę rzecz - klarownego. Oglądały foty ale  foty a architektura odbierana na żywo to dwie różne sprawy. Jak my już ten ogrom biało złoty jako tako ogarnęły to Dżizaas wgapiała się w sklepienie a mła w podłogi. Nawa główna jest hym... tego ... sporawa, liczy sobie 86 metrów długości. To właśnie jej widok sprawia wrażenie że wnętrze zachowało wiernie cechy klasycznego rzymskiego stylu, który przetrwał niemal niezmieniony do dziś. Zachowane bowiem zostały proporcje wnętrza, zaprojektowanego zgodnie z założeniami Witruwiusza, rzymskiego architekta, żyjącego w I wieku przed n.e.. Nawę od prezbiterium oddziela tzw. łuk tęczowy. Na nim latach 432–440 ułożono pasy mozaiki, łączą się one z nieco późniejszymi mozaikami, które znajdują się powyżej kolumn na ścianach nawy głównej. Ozdabianie  wnętrz świątyń  mozaikami to  był najpopularniejszy sposób dekoracji w V wieku. W panelach umieszczonych pod oknami, pierwotnie zamkniętych edykiem, przedstawiono cyklem opowieści ze Starego Testamentu: historie Abrahama, Jakuba, Izaaka po lewej stronie, Mojżesza i Jozuego po prawej. Z oryginalnych 42 paneli, z których wiele zawierało dwie nałożone sceny, 27 się ostało ( 12 na lewej ścianie i 15 na prawej ). Resztę załatwiły  przebudowy kościoła w XVIII wieku.  Mozaiki z Bazyliki Santa Maria Maggiore uchodzą za pierwszy cykl figuratywnych przedstawień, jaki pojawił się w rzymskim kościele. Historie ze Starego Testamentu wykazują ponoć niewątpliwe powiązania stylistyczne z tak zwanym "Watykańskim Wergiliuszem", rękopisem Eneidy przechowywanym w Watykańskiej Bibliotece Apostolskiej ,  oraz z Biblią zwaną Itala di Quedlinburg, ale zauważono także związki z ikonografią cesarską ( było cóś takiego jak zawłaszczania obrazu i cesarskich atrybutów  typowych dla sztuki wczesnochrześcijańskiej ).  Mła w to wierzy na słowo, owych nawiązań  nie jest w stanie wyśledzić - za cienka w uszach. Z dołu trza się dobrze wpatrywać żeby dostrzec znane z przewodników stopniowanie odcieni kolorów czy realistyczne przedstawienie przestrzeni. Mła szczerze pisząc widziała głównie opalizowanie tła, bo światło  powodowało że mozaiki świeciły swoistym blaskiem i czasem prawdziwą urodność. Mozaiki na łuku tęczowym są nieco inne, a może to padające światło sprawiło że mła wydały się  jakieś bardziej  dostojne i "ciężko  oficjalne".  Przedstawiają   dzieciństwo Chrystusa ( niektóre z nich mają za  temat motywy zaczerpnięte z apokryficznych ewangelii ). Są to obrazy:  Zwiastowanie , Ofiarowanie w świątyni , Pokłon Trzech Króli , Spotkanie z namiestnikiem przed miastem Sotine  ( typowy motyw apokryficzny, w żadnej  z czterech Ewangelii nie ma historii o tym jak to podczas ucieczki do Egiptu w  mieście Sotine namiestnik witał Dzieciątko jako Mesjasza a pogańskie  bożki się kłaniały ) Masakra Niewiniątek , Magowie i  Herod ).  Na szczycie łuku przedstawiono tron z insygniami Chrystusa zwany z grecka Etimasìa, otoczony przez świętych Piotra i Pawła i zwieńczony Tetramorfem, czyli symbolicznym ujęciem czterech ewangelistów. Poniżej znajduje się panel z napisem dedykacyjnym Sykstusa III, złotymi literami na niebieskim tle. Po bokach przedstawiono  dwa święte miasta: Jerozolimę i Betlejem. Mła się nawet nie zastanowiła jaki był program stojący za powstaniem tych mozaiek, mła ma problem ze zrozumieniem współczesnych programów ideologicznych a co dopiero ze zrozumieniem takich które powstały 1500 lat temu. Mła tylko chłonęła urodę.



No bo jest co chłonąć. Nawet gdyby w tej  świątyni nie było niczego oprócz tych mozaik to dal nich warto by ją zwiedzić. Tylko dobrze byłoby oko przy tym uzbroić w lornetkę  albo choć solidny zoom. Wnętrze apsydy też  jest wymozaikowane, z tym że mozaiki są znacznie młodsze, scena Koronacji Matki Bożej została wykonana w 1295 według projektu Jacopo Torritti. Oprócz tej koronacji w otoczeniu  aniołów o kolorowych skrzydłach są tam też ułożone historie  z życia Marii. To już niemal ostatnie tchnienie bizantyńskiej sztuki w Rzymie, po niemal tysiącu lat zachodni artyści będą szukać inspiracji w kulturze Rzymu a nie Konstantynopola i okolic. Z tego samego okresu pochodzą mozaiki na elewacji, dzieło Filippo Rusuti, którego dostał na nie zlecenie od kardynała Pietro Colonny. Dla mła wszystkie te mozaiki  młodsze noszą już cechy "przemęczenia", charakterystyczne dla okresu schyłkowego  epoki. Takie to wszystko sztywne, ani na jotę  nie odchodzące  od kanonu. Piękne bardzo ale cóś powierzchowne. Może nie robiłyby takiego wrażenia na mła gdyby nie ich zestawienie  z wcześniejszymi mozaikami, mła  mogła  porównywać i to porównanie  może stać za tym że mła się nie zachwyciła apsydą tak na och  i ach. Dobra wyplączmy się z tych mozaik i przejdźmy do urzeczenia Dżizaasa sklepieniem kasetonowym nawy głównej.

Guglielmo d'Estouteville, arcyprezbiter  bazyliki w latach 1445–1483,  wziął się za renowację powały świątyni. Nawy  boczne pokryto  nowymi sklepieniami. Natomiast nawa główna została ozdobiona bogatym  kasetonowym stropem  zbudowanym wg. projektu architekta Giuliano da Sangallo, to  na zlecenie kardynała Rodrigo Borgii, późniejszego papieża Aleksandra VI . Kasetony głęboko rzeźbiono i pokryto złoceniem. Płatków złota dostarczyła wg. tradycji nowo  odkryta Ameryka. Było to ponoć pierwsze złoto które przypłynęło do Europy z Nowego Świata ( stąd często słyszy się i czyta o złocie Kolumba na stropie papieskiej bazyliki ),  przekazane  wywodzącemu swój ród z Hiszpanii papieżowi  przez hiszpańskich władców.  Pośrodku  stropu znajduje się herb papieski, z bykiem Borgiów. Pod tym pięknym stropem, pod łukiem tęczowym stoi  ołtarz główny zrobiony z lazurytu i agatu, osłania go baldachim wsparty na czterech kolumnach z porfiru oplecionych gałęziami z liśćmi z brązu. Jego autorem jest Ferdinando Fuga, ten sam który zaprojektował portyk i loggię przy wejściu do bazyliki. W porfirowej urnie znajdują się relikwie św. Mateusza Apostoła oraz innych świętych. 


Nieopodal wejścia, z obu stron bazyliki, znajdują się nagrobki ścienne papieży Klemensa IX i Mikołaja IV. Obaj papieże  jak na standardy papieskie byli przyzwoitymi ludźmi  i obaj musieli przełknąć klęskę militarną wypraw krzyżowych - Mikołaj IV w średniowieczu a Klemens IX w XVII wieku. Jednakże  to nie te papieskie nagrobki wzbudzają wielkie zainteresowanie, zwiedzający chcą głównie oglądać  dwie papieskie kaplice. Tę którą kazał  dla siebie pobudować Sykstus  V, zwaną sykstyńską ( leży też  w niej rodzina tego papieża i jeden ze świętych papieży, Pius V ) i kaplicę  zbudowaną dla Pawła V, w której oprócz członków jego rodziny leży też Klemens VIII. W kaplicy Sykstusa znaczy takie pobożne papieże, co to reformy  wśród kleru i wiernych, zwalczanie nepotyzmu, dobro chrześcijaństwa i katolicyzm  militarny, w drugiej kaplicy to wprost przeciwnie -  papieże jak z serialu hamerykańskiego, żyć, żyć  i jeszcze raz użyć!





Kaplica sykstyńska została zbudowana pod koniec XVI wieku, konkretnie to w  w 1585 roku, według projektu Domenico Fontany, na planie krzyża greckiego z kopułą nad centralną częścią.  Poświęcona została Najświętszemu Sakramentowi, łączyła ona starożytną kaplicę Narodzenia Pańskiego z rzeźbami Arnolfo    ( zlikwidowaną niestety podczas tej rozbudowy ), relikwie  żłobka i płaskorzeźby wykonane przez rzeźbiarza Niccolò Fiammingo . Całe wyposażenie  dawnego małego pomieszczenia zostało w ten sposób przeniesione z pierwotnego miejsca ( przybudówki do prawej nawy ) w centrum nowej kaplicy pod ołtarzem i  do nowej krypty z ambitem. Znaczy  krypta pod ołtarzem  głównym i boczna kaplica niby z okresu przełomu manieryzmu i baroku ale tak po prawdzie jakby starsze i to  mocno starsze.  Do zdobienia  kaplicy wykorzystano  bowiem   między innymi  marmury i kolumny z Septizonium. W kaplicy wymieniono częściowo posadzkę,  piękna "kosmateska"  została przeniesiona  pod ołtarz papieski, tu w kaplicy mamy za to urodne marmurowe obrazki podłogowe pasujące  do manierystycznego wystroju. Na środku  kaplicy  ustawiono monumentalne  cyborium ( to cztery anioły z pozłacanego brązu  autorstwa Sebastiano Torrigianiego,  które podtrzymują model  kaplicy ). Na ścianach  cykl fresków namalowany, które to freski się rozpełzły na niektóre z okien wczesnochrześcijańskich, nie jest  to jeszcze horror vacui  ale blisko. Płaskorzeźby zdobiące nagrobek Sykstusa V obrazują ważniejsze wydarzenia mające miejsce podczas jego pontyfikatu, między innymi  jest scena obrazująca pojednanie pomiędzy Zygmuntem III a arcyksięciem Maksymilianem, do którego przyczynił się legat papieski, kardynał Hipolit Aldobrandini ( czyli późniejszy Klemens VIII ). 

Kaplica po lewej stronie, podobna w założeniach, wymyślona  została  1605 roku kiedy papież Paweł V Borghese zechciał  posiadać w tej bazylice kaplicę rodzinną,  podobną do tej  jaką miał Sykstus V.  Znaczy dobudówka  na planie greckiego krzyża o  wielkości małego kościoła. Kaplica  Borghesów zbudowana została zgodnie z projektem Flaminio Ponzio w 1613 roku. Tak po prawdzie to  konstrukcję ukończono  w 1611 roku, prace wykończeniowe, te wszystkie wykładania kolorowymi marmurami, złotem i kamieniami szlachetnymi trwały dłużej,  zakończono je pod koniec  1616 roku. Na ołtarzu tej kaplicy  znajduje się owa słynna ikona Salus Populi Romani. Przy powstawaniu kaplicy uczestniczyli artyści tej miary co Guido Reni, Giovanni Baglione, Baldassare Croce, Lanfranco, Pietro Bernini. Jak podaje nasza wikipedia polskim śladem jest fresk przedstawiający świętą Kingę wśród dwóch innych niewiast  ( przedstawienie na fresku  namalowanym nad nagrobkiem Klemensa VIII, mła ślepawa  więc  się nie dopatrzyła, podobnie jak wizerunku zamku w Malborku w zakrystii ).
 



Bazylika Santa Maria Maggiore  jest bardzo  mocno  Bożonarodzeniowa, tak było od  początku tzn. od kiedy  papież Sykstus III ( ten panujący w latach 432 - 440 ) stworzył w pierwotnej bazylice "Grotę Narodzenia" podobną do tej, którą pokazywano jako miejsce narodzenia Mesjasza w Betlejem. To wtedy zaczęto nazywać  ją Santa Maria ad Presepe.  Dziś  w muzeum bazyliki Santa Maria Maggiore znajduje  się  grupa  rzeźbiarka   Arnolfo di Cambio  z 1288 roku powstałą na zlecenie Mikołaja IV ( ukończona została w1291 roku a niektóre jej  elementy dodano w czasie renesansu ) ,  która przez długi czas było uważana za najstarszą szopkę figuralną (  ale stwierdzono że  w Parmie jest starsza,  wyrzeźbiona przez Benedetto Antelami w 1196 roku, no i znaleziono inne" we Forlì w lunecie portalu opactwa San Mercuriale , wyrzeźbionego przez Mistrza Miesięcy z Ferrary w 1230 roku oraz najstarsza szopka bożonarodzeniowa  z  Bolonii, z bazyliki Santo Stefano, wyrzeźbiona w drewnie około 1291 roku przez anonimowego rzeźbiarza bolońskiego ). Ta szopka z  pokłonem Trzech Króli wyrzeźbiona w kamieniu, wędrowała  po całej  bazylice  zanim dotarła do muzeum. Drzewiej znajdowała się w kaplicach w których  dziś ostały się  tylko żłóbkowe relikwie. A te relikwie znalazły się  w bazylice za sprawą licznych licznych pielgrzymów powracający do Rzymu z Ziemi Świętej. Przywożono  ponoć duże a cenne fragmenty drewna Świętej Kołyski ( cunabulum ), licząc rzecz jasna na przychylność Najwyższej Instancji.  Ktoś  się w tej Ziemi Świętej nieźle obłowił na drewienku. Dziś żłóbkowe  relikwie spoczywają w krypcie - kaplicy, za sprawą papieża Piusa IX który zlecił  jej wykonanie Virginio Vespignaniemu. Tutaj umieszczono je  w kryształowym relikwiarzu wykonanym przez Luigiego Valadiera. 
 
W Santa Maria Maggiore jest jeden  grobowiec w którym nie pochowano papieża ani znanego przedstawiciela  arystokracji, który nie jest obmarmurzony na kolorowo, wyzłocony i wyfreskowany a przy którym zatrzymują się zwiedzający. Spoczywa w nim Giovanni Lorenzo Bernini, największy rzeźbiarz ( i nie tylko  ) Włoch  ( i nie tylko ) epoki baroku. Właściwie jedyny którego dzieła mogą się  mierzyć z dziełami  Michelangelo Buonarrotiego.   Wicie rozumicie, to  jest ta skala talentu i w ogóle  ta skala  wielkości dzieł. Nie spoczywa  sam tylko z "nobilis familia", ale mimo tego że rodzina  szlachetna tylko jego imię zostało wyróżnione. I słusznie, bo wielkim artystą był. Mła chyba najbardziej  go ceni za rzeźby na rzymskich fontannach, jej ulubiona to tryton z  fontanny  na Piazza Barberini. No i kolumnada na Piazza di  San Pietro, bez niej ten plac  byłby tylko zwykłym placykiem przed świątynią ze wspaniałą kopułą.  Mła postała nad tym grobem w milczeniu, należało się Gianlorenzo.

A teraz  o tym co na mła zrobiło największe wrażenie w tej bazylice - podłoga w stylu Cosmatesque lub arte cosmatesca co mła przerobiła na polskie  "kosmateska".   Co to w ogóle  jest ta  "kosmateska"? - to jest  dzieło kamieniarzy ze szkoły Cosmatich. W przypadku podłogi z bazyliki Santa Maria Maggiore pochodzące z XII wieku  ( u nas  to z tych czasów zachowała się posadzka z Wiślicy, tzw. Płyta Wiślicka - można sobie unaocznić różnicę  w poziomie cywilizacyjnym na początku zeszłego tysiąclecia - nasz największy podłogowy zabytek romański, ba, jeden z nielicznych zabytków romańskich na ziemiach polskich, to kamienna płyta na której wyryto rysunek i wypełniono go gipsem zmieszanym ze smołą i węglem drzewnym, w tym czasie  we Włoszech układano mozaiki z porfiru, materiału niezwykle trudnego do obróbki ). 

Najważniejszą rodziną rzymskich kamieniarzy, taką która miała przywilej otrzymywania największych zleceń od papiestwa, była rodzina Tebaldo Marmorario ( żyjącego w latach 1100-1150 ), a następnie jego syna Lorenzo di Tebaldo i jego następcy Iacopo di Lorenzo, Cosmy i jego synów. Ściśle rzecz ujmując o  arte cosmatesca należy mówić tylko w odniesieniu do tych prac kamieniarskich stworzonych przez tę rodzinę. Reszta to naśladownictwo i dlatego używa się określenia styl  cosmatesca. Termin się  wziął stąd że w  inskrypcjach pozostawionych przez rzymskich kamieniarzy w swoich pracach, często występuje imię Cosma. Badacze nawet  wybadali że chodzi o przedstawicieli dwóch różnych rodów kamieniarskich:  Cosmę di Jacopo di Lorenzo ( tworzącego w latach 1210 - 1231) i Cosmę di Pietro Melliniego ( tworzącego w latach 1264-1279 ).

 Określenie arte cosmatesca powstało w XIX wieku, pierwszy raz użyto go w 1860 roku. Sam typ  dekoracji  wywodzi się z tradycji klasycznej sztuki rzymskiej  i ze sztuki  bizantyńskiej ( polegało  to na obróbce i łączeniu  kawałków kamieni półszlachetnych, marmuru, pasty szklanej i złota. Dekorowano tak nie tylko posadzki, wstęgi z różnokolorowego materiału wypełzały  na  krużganki, ołtarze i ambony. Dla mła uczta  dla oczu, mimo tego że posadzka była przerabiana ( np. za czasów wielkiej przebudowy w XVIII wieku ).  Ta posadzka i najstarsze mozaiki zrobiły na mła największe wrażenie, pewnie dlatego że manieryzm i barok rzymski to ona oglądała w skali  masowej i w inszych kościołach a tu takie pierwociny, jedna niemal  z zarania chrześcijaństwa. Ze wszystkich rzymskich bazylik Santa Maria Maggiore w zasadzie zachowała  najwięcej z ducha czasów w których powstała i dlatego dla mła jest tą najwłaściwszą i jakby najbardziej reprezentatywną ( nie mylić z reprezentacyjną ). Bazylika św. Piotra  jako główna bazylika papieska funkcjonuje  dopiero od XV wieku ( przed niewolą awiniońską głównym kościołem papieskim była Bazylika św. Jana  na Lateranie  pozostałe dwie czyli Laterańska i św. Pawła za Murami były wielokrotnie przerabiane, ta ostatnia jest w zasadzie XIX  wieczna. Na zakończenie dodam że Santa Maria  Maggiore  honorowo obrabiają królowie Hiszpanii ( tak jak Laterańską obrabiali swego czasu królowie Francji  a potem zaczęli obrabiać ci francuscy prezydenci którzy byli katolikami )