Mła postanowiła wrócić do Łańcuta, przeca Wam tylko część historii zamkowych opisała. Skończyła to swoje snucie na chère et belle princesse Lubomirskiej a Potockich zostawiła sobie na później.
O nich Bartosz Paprocki swego czasu napisał: "Dom Potockich, z krakowskiego
województwa wyszli, starodawny, mężowie sławni z tego domu bywali". Potoccy są ponoć potomkami niejakiego Żyrosława, któren razem z księciem Bolesławem Kędzierzawym wyprawiał się na Prusów w 1160 roku. Herb Pilawa miał nadać rodowi na pamiątkę ubicia przez Żyrosława pod Piławą pruskiego dowódcy i dwukrotnego odparcia ataków wroga, Kazimierz Sprawiedliwy ale pierwszy raz spotykamy się z tym herbem dopiero u Długosza, w dziele "Insignia seu clenodia Regis et Regni Poloniae" powstałym w latach 1464–1480. Motto rodowe to "Scutum Opponebat Scutis" czyli "Tarcza przeciw tarczy". Teraz będzie jazda w stylu ciotki Makowieckiej - około roku 1200, Żyrosław przekazał swojemu synowi Aleksandrowi, liczne włości. Ten zaś podzielił je na kilku synów, którzy mieli przybrać nazwisko od dziedziczonych dóbr, stając się protoplastami nowych rodzin z nowymi nazwiskami. Jednym z synów Aleksandra był niejaki Sulisław z Potoka, wsi małopolskiej położonej
nieopodal Jędrzejowa, który został kasztelanem sandomierskim w roku 1217. Ten natomiast miał syna Aleksandra Potockiego. Aleksander pozostawił po sobie syna noszącego imię Jan, który w roku 1330 pełnił funkcję stolnika Elżbiety, żony Karola Węgierskiego. Włostko, syn Jana, był dziedzicem na Potoku i kasztelanem wiślickim, w roku 1366 podpisał się tak na przywileju Jędrzejowa, a w roku 1368 na przywileju miasta Krakowa. Tenże Włostko Potocki spłodził syna, Jakuba Potockiego, kasztelana radomskiego w roku 1398, ojca Andrzeja i Bernarda Potockich. Z kolei ten ostatni
miał czterech synów: Bernarda, Macieja, Mikołaja i Stanisława. Maciej
zapoczątkował szczep małopolski, a Stanisław – wielkopolski. Syn Macieja, Jakub Potocki sprzedał wieś Potok Wielki i emigrował do województwa ruskiego na początku wieku XVI, został podkomorzym halickim. Jego syn, Mikołaj Potocki
( 1517/1520–1572 ), starosta kamieniecki i zarządca twierdzy w Kamieńcu
Podolskim, na gruntach wsi Zahajpole założył miasto Złoty Potok, które
stało się kresowym gniazdem rodu. Z niego wywodziło się wielu senatorów,
znakomitych dowódców ( czterech hetmanów wielkich i jeden polny ),
polityków i dyplomatów, mecenasów i twórców kultury oraz uczonych.
Śladem ich działalności są założone przez nich miasta, fundacje religijne i zamki oraz pałace. Potoccy zbudowali swoją potęgę materialną
na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, kolonizując Kijowszczyznę,
ziemię halicką oraz województwa: bełskie, ruskie, podolskie i
bracławskie. Wraz z wzrostem zasług i zamożności sięgali po
coraz wyższe urzędy dygnitarskie. Znaczy z tzw. królewiętami mamy do czynienia.
Małopolski
szczep podzielił się heraldycznie na dwie linie: hetmańską, pieczętującą się
herbem Srebrna Pilawa ( zapoczątkowaną przez Andrzeja zmarłego w 1609 roku ) i
prymasowską, zwaną też Złotą Pilawą ( wywodzącą się od Stefana zmarłego w 1631
roku ). Gałąź prymasowska po latach wydała odrosty: buczacki starszy i buczacki młodszy, smotrycki, guzowski, chrząstowski, tykociński, monasterzyskąi i de Montalk. Z czasem i linia hetmańska podzieliła się na gałęzie: wilanowską,
tulczyńską, łańcucką i krzeszowicką. Była jeszcze gałąź jezupolska - Jakub Potocki przemianował miasteczko Czesybiesy w Jezupol i założył tzw. gałąź jezupolską z której wywodził się Mikołaj, hetman wielki koronny zwany z racji siły "Niedźwiedzią Łapą". Gałąź ta wymarła prawdopodobnie około 1711 roku. Przełomowy w historii rodu okazał
się schyłek XVI wieku, wówczas ze średnio zamożnej szlachty Potoccy awansowali do grona
magnatów. Pierwszym z rodu, który osiągnął godność senatorską, był
Jakub ( 1554–1613 ), wojewoda bracławski z mianowania Zygmunta III Wazy. Swoją karierę zawdzięczał
kanclerzowi i hetmanowi wielkiemu Janowi Zamoyskiemu i własnej wierności królowi. Pierwszym w rodzie hetmanem wielkim
koronnym został wspomniany już Mikołaj ( zmarły w 1651 roku ), legendarna niemalże postać. Bohater i owszem ale i alkoholik cinżki, żołnierzem był dobrym ale wodzem to już niekoniecznie, udało mu się wystawić własnego syna w bitwie pod Żółtymi Wodami ( zmarły przed tatusiem, w 1648 roku ). Hetmanem wielkim Koronnym był też Stanisław Revera Potocki ( Revera to przydomek od zwrotu
re verum, który Stanisław traktował jak przerywnik ). Stanisław w kalwińskim wyznaniu wychowany był cóś bardziej wstrzemięźliwy od kuzyna, ze zmiennym szczęściem wojował. Zmarło mu się w roku 1667, po latach chorób. Jego syn Andrzej, hetman polny koronny założył miasto na Ukrainie, nazwane na cześć ojca Stanisławowem. Hym... nie uchroniło go to jednak jako polskiego pana od wywałki z grobu w roku 1963, którą urządzili mu komuniści. Hetmanem polnym koronnym a potem i hetmanem wielkim koronnym był też brat Andrzeja, Feliks czyli Szczęsny Kazimierz Potocki ( zmarły w 1702 roku ). Przyszło mu brać udział w pomyślnie zakończonych kampaniach. Hetmanem wielkim koronnym został także syn Andrzeja, Józef, taki sobiepan który własną politykę państwową uprawiał, co mu się zrobiło chyba z tego powodu że był żonaty z miłośniczką kanarków, kuzynką króla Stanisława Leszczyńskiego.
Legendą rodu był starosta halicki i kołomyjski, rotmistrz i
pułkownik jazdy Stanisław Potocki, który żył krótko ale za to mocno. Według tradycji rodzinnej poniósł śmierć, kiedy
ratował życie bliskiego krewnego w bitwie pod Wiedniem.
Zdaje się jednak że prawdziwą 100% legendą był Potocki nieistniejący. Niejaki Walentyn Potocki miał w początkach XVIII wieku przejść z katolicyzmu na judaizm, co przypłacił życiem. Mła widzi w tym echo działalności Katarzyny z Potockich Kossakowskiej, protektorki Jakuba Franka, przywódcy sekty frankistów. Hym... frankiści z judaizmu przechodzili na katolicyzm, widać dla równowagi musiał pojawić się Walentyn. A może to pokłosie skandalu jaki wydarzył się na pogrzebie Józefa Potockiego, hetmana, kiedy jego syn Stanisław objechał publicznie od góry do dołu i nie przebierając w słowach, swojego krewnego, Potockiego z Buczacza, który po pijaku strzelając do gołębi zabił jakiegoś biednego Żyda. Krewny z Buczacza się nie obraził tylko przysłał do Stanisławowa tuzin Żydów porwanych z domów za jednego ubitego, "coby straty nie było", ku zdumieniu Stanisława zresztą. Były też w tej rodzinie postaci, które przeszły do historii nie tyle za sprawą jak najbardziej zasłużonej chwały bitewnej co za sprawą skandali obyczajowych. Taki Michał Potocki, fundator klasztorów, w 1695 roku zdrowo podpity, pokazywał zgorszonym niewiastom swoje męskie wdzięki i to miejscu w którym lepiej się z nimi było nie obnosić - w komnatach królowej Marysieńki Sobieskiej. Taa... "wziąwszy naturalia ad manus nie tylko mężatkom, ale i pannom one prezentował ad ocula i o stół nimi kilka razy uderzył". Do mła przemówiło to walenie fiutkiem o stół, bohater. Obraz maryjny zawsze woził ze sobą, bo gorliwy katolik był. Bardzo lubianym przedstawicielem rodu był Michał. Najbłyskotliwsza kariera stała się udziałem przedstawiciela Złotej
Pilawy Teodora ( 1664–1738 ), który dostąpił zaszczytu piastowania tytułu
prymasa Polski. Tak mu to zaszkodziło że kazał sobie
wyryć na nagrobku: "po babce Mohilance, hospodarównie multańskiej, sięga
cesarzów greckich, po matce Sołtykównie carów moskiewskich, a po obu
rozciąga się do królów francuskich i polskich". W 1777 roku Wincenty
Potocki, podkomorzy wielki koronny, został wyróżniony przez cesarza
Józefa II tytułem książęcym. Natomiast w XIX wieku przedstawiciele
wszystkich gałęzi rodu otrzymali tytuły hrabiowskie. Ich dobra
znajdowały się na obszarze Rosji, Ukrainy, Galicji, Węgier i Moraw.
Nie wszyscy Potoccy byli bogaci, ci Złotą Pilawą się pieczętujący
rozdrobnili majątki i została im w wielu wypadkach tzw. chwała rodowa.
Politycznie układało się Potockim różnie, byli wśród nich patrioci jak i
zdrajcy stanu. Niektórzy mieli bardzo zakręcone losy.
Uczestnikiem powstania kościuszkowskiego i adiutantem księcia Józefa
Poniatowskiego w armii doby Księstwa Warszawskiego był Stanisław
( 1778–1830 ), reprezentujący linię prymasowską, czyli Złotą Pilawę. W
noc listopadową 1830 roku, podobnie jak większość generalicji o rodowodzie
napoleońskim, próbował przeciwstawić się zrewoltowanym młodszym
oficerom i został zastrzelony przez podchorążych.
Z kolei w kancelarii wileńskiego gubernatora wojskowego 15 maja 1851 roku powstał dokument w którym opisano: "W 1831 roku odszedł z powstańcami za granicę Królestwa
Polskiego hrabia Maurycy Potocki, syn obersztallmajstra hrabiego
Aleksandra Potockiego, a ponieważ nie skorzystał on z darowanego w 1832 roku powszechnego przebaczenia, ogłoszony został za wygnańca z konfiskatą
jego majątku. Obecnie wspomniany Maurycy Potocki na mocy zezwolenia
carskiego wrócił z zagranicy, został przebaczony i pozostawiony na
wolności".
Potoccy angażowali się także w wydarzenia 1863 roku. Finansowo wspierali
działania i akcje Hotelu Lambert, którym kierowali książęta Czartoryscy.
Pieniądze te były przeznaczane m.in. na zakup broni dla powstańców.
Szczególną rolę w tym okresie odgrywała linia łańcucka i krzeszowicka,
której przedstawiciele zdominowali życie polityczne Galicji. No to powoli przechodzimy do łańcuckich Potockich, którzy wywodzili się w prostej linii od Józefa, hetmana wielkiego koronnego, syna Andrzeja, wnuka Stanisława Revery.
Prawnuk Józefa Potockiego, hetmana wielkiego koronnego, Jan był pierwszym Potockim na łańcuckim zamku. Był człowiekiem niezwykłym nawet w epoce która wydała mnóstwo ludzi nietuzinkowych, Jan Potocki był że tak to określę "osobny", choć w tej rodzinie w tym czasie to "osobnych" było cóś więcej, np. jego kuzyn, Stanisław Kostka Potocki. Urodził się w 1761 roku jako syn krajczego wielkiego koronnego Józefa Potockiego i jego żony, Anny Teresy z Ossolińskich, w nieistniejącym już pałacu w Pikowie, na Ukrainie. Od wczesnej młodości nie mieścił się sam w sobie, był artystą, był politykiem i czasem mu się profesje myliły, jak i jego kuzynowi Stasiowi Kostce się myliły. O ile inni członkowie arystokracji w sztukę się bawili a ich dramatopisarstwo to było cóś w sam raz na amatorskie przedstawienia, jak w przypadku księcia Adama Czartoryskiego, katującego kadetów swoimi komediami, o tyle Jan Potocki miał talent. No i żyłkę awanturniczą, w końcu jako pierwszy Polak wzbił się w powietrze. Ba, on oprócz ciągot artystycznych miał te naukowe, choć zdaniem mła jego kuzyn bardziej je rozwinął bo zaczynał jak wszyscy "urodzeni" z ambicjami - od kupowania antyków do ozdoby zamkowych czy pałacowych komnat a skończył jako ojciec polskiej archeologii i historii sztuki. Jan z kolei pieniądze wydawał na wyprawy i książki - podróżował z wagonami książek. Sprzedał na te cele posiadłość pod Tuluzą we Francji wraz z winnicami. Mason i chyba agnostyk, sądząc po tym jak dokonał żywota ( Potocki zabił się strzałem w twarz ze starego pistoletu, do którego załadował ołowianą gałkę odpiłowaną od wieczka jakiejś puszki - podobno przed śmiercią miał wypowiedzieć zdanie, które w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" mówi jeden z bohaterów - "Boże jeśli gdzieś jesteś, zlituj się nad moją duszę jeśli ją posiadam" ). Dwukrotnie żonaty, raz z Julią z Lubomirskich Potocką, drugi raz z kuzynką Konstancją Potocką. Oba małżeństwa były nieszczęśliwe a drugie mu się wzięło i rozpadło z hukiem, chyba zbyt silne osobowości małżonków nie pozwoliły im razem trwać ( Konstancję można by podejrzewać o toksyczność, jej drugi małżonek, Edward Raczyński, też zginął z własnej ręki ale ponoć to nie tak, Raczyński wcale nie dlatego sam zakończył życie że małżonka była dusząca ).
Mła zamieszcza obok portret Konstancji choć ona w Łańcucie po prawdzie nie zaistniała. Powodów tego nieszczęścia małżeńskiego trzeba chyba szukać w samym Janie, no nie był on człowiekiem z którym łatwo było wejść w bliższy kontakt, choć uchodził za błyskotliwego i potrafiącego bawić towarzystwo, był jednakże osobą ukrytą pod tymi powierzchownymi przymiotami "salonowymi" cenionymi w XVIII i na początku XIX wieku. Bardziej był zainteresowany teściową niż pierwszą żoną, druga raczej wzięła go sobie za męża niż on ją za żonę - nie mogło być dobrze. Tak to z Janem wyglądało. W dobrach łańcuckich Jan osiadł, o ile w jego przypadku słowo osiadł jest słowem właściwym, bo Jan nadal podróżował, po przystąpieniu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego do Targowicy. Jan był z tej części rodziny, która była proreformatorska, a on to już w ogóle hop do przodu, przejście króla na ciemną stronę mocy i konsekwencje tego kroku zdawa się rozumiał lepiej niż jego współcześni. Jan był kolejno obywatelem trzech państw i poddanym sześciu władców, oficerem armii austriackiej, kawalerem maltańskim, posłem na Sejm Czteroletni, doradcą cara Aleksandra I do spraw azjatyckich i wielkim podróżnikiem. Tym ostatnim chyba lubił być najbardziej. Być może za podróżami nieustającymi Jana, za tą wieczną gonitwą po świecie, stała chęć wyrwania się z własnego życia. Jan bogaty jak Nabab, wykształcony poliglota, który język rodziców przyswoił sobie jako jeden z wielu ( tak po prawdzie to języka polskiego nigdy nie nauczył się zbyt dobrze - wychowany był w języku i kulturze francuskiej, podobnie jak jego niemówiąca prawie po polsku matka, wtrącał do swoich wypowiedzi zwroty typu "a juści", coby było bardziej po polsku, co na salonach budziło śmiech ), pan urodny, postury niecherlawej, cierpiał na tzw. melancholię. Ciężko wyrokować dziś czy to była choroba afektywna dwubiegunowa czy depresja ale doły miewał straszne. Cierpiał z powodu silnych newralgicznych bóli, pewnie skutek podróży albo modnego w czasach jego wczesnej młodości pudru z ołowiem. Od 1808 roku żył w odosobnieniu, w swoim majątku w Uładówce. Pracował nad kolejnymi wersjami swojego najbardziej znanego dzieła "Rękopisu znalezionego w Saragossie", powieści romansowej, a jednocześnie fantastyczno-filozoficznej.
Do połowy drugiej dekady w Łańcucie gospodarzyła księżna marszałkowa, to ona rządziła zamkiem i okolicami i ona wychowywała wnuki, dzieci Jana i Julii. Z ojcem dzieci miały kontakt listowny, ciepłych
uczuć nie było. Jan zdawał sobie sprawę że ojcem najlepszym nie
jest, prawdziwym ojcem swoich dzieci z Julią nazywał księżnę marszałkową, oni
zwracali się do niej "Maman". W poprzednim łańcuckim wpisie mła napisała o komnatach księznej marszałkowej, teraz napisze nieco o ogrodach. Ukochanym ogrodowym miejscem księżnej była urocza rezydencja zwana Mon Coteau, powstała w latach 70 XVIII wieku, to tam gdzie dzisiaj wznoszą sie domy Mokotowa. Klasycystyczny pałacyk w rokokowym ogrodzie, tak to wyglądało. Księżna decydując się na osięście w Łańcucie posiadłość tę sprzedała szambelanowi króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Karolowi Tomatisowi, hrabiemu de Valery, dyrektorowi teatrów królewskich. Radości Mokotowa postanowiła odtworzyć z łańcuckich dobrach. Zamkowa bryła nie została ruszona ale to co koło niej to już jak najbardziej. Tak naprawdę łańcuckie ogrody już wówczas składały się z trzech założeń. Założenie ogrodowe nie ograniczało się tylko do terenu w obrębie fosy,
obejmowało także teren między Zamkiem a Zameczkiem Romantycznym ( przed
1807 rokiem ), z pozostałymi ogrodami ( na Dolnem ) łączyło się alejami
obsadzonymi drzewami oraz kanałami wodnymi ( po których urządzano wycieczki
na oryginalnych gondolach weneckich z włoskimi śpiewakami i muzykami - jak drzewiej w wielkim kanale w ogrodach Wersalu ). Istniał dawny ogród włoski ( z polecenia księżnej nieco zmodyfikowany ) oraz wielki zwierzyniec ze stadami
danieli, saren, jeleni i bażantów. Ogród wewnętrzny w obrysach fortyfikacji był zbyt mały jak na potrzeby
księżnej ale wystarczająco dużo zieleni znajdowało się od strony północnej zamku,
co widać na malowidłach na ścianach w Pokoju pod Widokami oraz na
akwarelach autorstwa Thomas de Thomon. Prawdopodobnie sporo zieleni też od wschodu oraz częściowo od południa. Od północy teren ogrodu oddzielony był murem od frontowej części obronnej i prowadziła do niego duża brama z dwiema furtkami.
Wystarczyło tylko zmienić bezpośrednie otoczenie zamku. Pod koniec XVIII
wieku zabudowania wraz ze zbrojownią zamieniono na oficyny, w których
umieszczono oficjalistów między innymi ogrodników. Do utrzymania majątku w stanie pożądanym przez księżną potrzeba było wielu ludzi i nowych budynków gdzie mogli mieszkać. Konsekwencją przekształceń była likwidacja wału ziemnego, przeprowadzono częściową niwelację terenu zsuwając nadmiar ziemi do fosy, częściowo ją zasypując i tworząc małe stawy. Na uzyskanej przestrzeni zaczęto stawiać budynki oraz założono ogród wewnętrzny i bardzo niewielki zewnętrzny z alejami lip, okalającymi całą warownię. Na bastionie południowo- zachodnim powstała w latach 1799 - 1802 klasycystyczna Oranżeria zaprojektowana przez Chrystiana Piotra Aignera, zaś od północno-zachodniej wzniesiono w 1810 roku Eksedrę Rozebrano mury i bramy do ogrodu, za to dobudowano przy wieży północno-zachodniej pawilon biblioteczny a obok niego w 1800 roku tzw. Salkę Letnią. Wał służył teraz jako miejsce spacerów i rozrywki. Przed wejściem do ogrodu ustawiono metalowe wazy przywiezione z Mokotowa, pamiątkę po tej miłej sercu księżnej rezydencji. W ogrodzie zamkowym, na Dolnem i Górnem pracowało wielu ogrodników a nad całością urządzenia czuwali prawdziwi mistrzowie sztuki ogrodniczej. Byli to: Hieronim Jędrzejowski ( projektant Ogrodów na Dolnem ), Michał Olbrycht ( zarządzał Ogrodem na Dolnem oraz zamkowym ), Otto ( nadzór nad ogrodem zamkowym ), Gottfried Simon ( ogród przy zamku oraz Kuchenny ), Walenty Simon, Laurenty Spindler, Maciej Czyżyka ( opieka nad wszystkimi ogrodami ). Księżna Izabela założyła nieduży ogród kwiatowy wokół Zamku, nowatorski jak na tamte czasy ze względu na bogactwo i różnorodność gatunków, często nowo wprowadzanych na terenie Polski. Księżna ponoć interesowała się urządzeniem parku do tego stopnia, że na planach i rysunkach dopisywała własne uwagi dotyczące nasadzeń.
Jan Potocki i Julia z Lubomirskich mieli dwóch synów - Alfreda Wojciecha Potockiego urodzonego w 1786 w Paryżu i Artura Stanisława Potockiego urodzonego w roku 1787, też w Paryżu, przyszłego założyciela linii krzeszowickiej Potockich. Dzieci z drugiego związku Andrzej Bernard ( pierwsze tłumaczenie Koranu na język polski jest jego autorstwa), Irena i Teresa z zamkiem w Łańcucie nie byli związani. Hrabia Albert był I ordynatem łańcuckim, marszałek Stanów Galicyjskich, piastujący godność posła z Leżajska. Był także kawalerem maltańskim, członkiem zakonu od 1805 roku, oraz kawalerem Honoru i Dewocji. Taa... jak to się zmieniło, babcia i tatuś z żyłką awanturniczą a u Alfreda tylko kampania napoleońska ( był oficerem armii Księstwa Warszawskiego, został ranny w bitwie pod Borodino ) była takim ekscytującym kawałkiem w życiorysie. A tak to szło utartymi dla człowieka jego pochodzenia i statusu majątkowego koleinami - tajny radca dworu austriackiego, ochmistrz wielki galicyjski, insze zdziwne funkcje państwowe nadane w tytularnym królestwie Galicji i Lodomerii. Był też jednym z członków założycieli utworzonego w 1845 roku Galicyjskiego Towarzystwa Gospodarskiego. Artur był zdecydowanie ciekawszym okazem, no ale my tu o Łańcucie i założycielu łańcuckiego szczepu Srebrnej Pilawy.
Jego największą zasługą dla Łańcuta było utworzenie ordynacji z zasadą niepodzielności, niezbywalności i nieobciążalności dóbr. Dziedziczyć całość dóbr mógł wyłącznie najstarszy syn ordynata. W przypadku wygaśnięcia rodu połowa majątku miała być przeznaczona na wsparcie uczącej się młodzieży, a druga dla wojskowych w stanie spoczynku. O możliwość utworzenia ordynacji
zabiegał u dworu habsburskiego pan hrabia w 1829 roku.
Powstała rok później ordynacja obejmowała klucz
łańcucki i lubomierski. W latach 1830-1831 nabyto ziemie leżajskie jako dobra monarchii
austriackiej, tzw. dobra kameralne od hrabiego Wojciecha Miera
( Leżajsk i 28 wsi ) oraz dobra łąckie. Później jeszcze, II ordynat dodał do niej nowe nabytki w
roku 1874. Ordynacja wówczas obejmowała 3 miasta oraz 56 wsi, w których w 2
połowie XIX wieku znajdowało się 28 folwarków. W czasie ordynacji Alfreda Wojciecha nastąpił szybki rozwój majątku, unowocześnione stare zakłady , obok nich powstawały nowe - cukrownie, fabryczki sukna, tartaki, garbarnie, browar. Pomiędzy 1823 a 1844 zostało wzniesionych około 100, w większości gospodarczych budynków. Wspierał też finansowo miasto po wielkim pożarze 1820 roku. Alfred nie tylko sprowadził do Łańcuta nowoczesne urządzenia, ale sam również je projektował. Ceniono go w sąsiedztwie bowiem wspierał okoliczne majątki, przyjmował praktykantów szkół rolniczych, finansował "Tygodnik Rolniczy i Przemysłowy". Alfred Potocki 1814 roku ożenił się z Józefiną Marią z Czartoryskich, córką Józefa Klemensa Czartoryskiego, chyba największego naiwniaka wśród polskich magnatów. Troszki niepokojące jest to że nazwisko Czartoryskich tak często pojawia się w mariażach i hym... nie tylko w mariażach właścicieli Łańcuta, jak to mawiał mój stary wykładowca doktor W. , arystokrata i znawca arystokracji - "Gdyby nie lokaje i stajenni to doszłoby dziecko do nieszczęścia". Zero w tym przesady - Charlotte Auguste Virginie de Mory czyli Wirginia Jezierska w swoich pamiętnikach przytacza taką historię ze sfer ziemiańskich na Litwie - "Pan Złotnicki, bardzo bogaty i przystojny człowiek, ożenił się z panną
K...., której matka zamieszkuje w Radomyślu, małem miasteczku, w
pobliżu swego majątku. Ta młoda pani uszczęśliwiała męża, lecz szczęście
to było tylko złudzeniem gdyż od trzech lat oddała się ona wyuzdanej
pasji do swego furmana" Dalej jest jeszcze ciekawiej - "Księżna ( litościwie wygwiazdkowane) z domu (...), jest jeszcze mniej orthodoxe w swem
prowadzeniu się. Ma lokai za kochanków i to całkiem otwarcie i
publicznie (...)" . Taa ... któś czuwał coby chowu wsobnego nie było. Po Alfredzie I do naszych czasów dotrwały przede wszystkim park w angielskim stylu krajobrazowym oraz kryta ujeżdżalnia w stylu klasycystycznym. Ta ostatnia powstała dzięki chyba jedynej prawdziwej pasji Alfreda - hodowli szlachetnych ras koni.
Józefina Maria w niczym nie przypominała poprzednich pań na Łańcucie, choć i ona kreowała sposób urządzenia
i funkcjonowania zamku. Nie miała jednak obejścia zjednującego jej sympatię, księżna marszałkowa też była chimeryczna i miała swoje odloty ale ludzie jednak ją darzyli szacunkiem i lubili. Ot, mała wielka dama. Józefina za to była wysokiego wzrostu i jeszcze wyższego mniemania o swojej osobie uważana była za osobę wyniosłą i absolutnie źle wychowaną. Jej popisowym numerem było zostawianie gości i wychodzenia z własnego przyjęcia. Taa... po królewsku udawała się do swoich
pokoi. W przeciwieństwie do męża, któremu wbito do głowy poglądy na temat roli arystokracji w zmieniającym się społeczeństwie, nie utrzymywała kontaktów z
okolicznymi, mniej, lub bardziej zamożnymi sąsiadami. Władczyni Olimpu, Junona niepospolitująca się z szaraczkami. Do Junony była zresztą podobna, wysoka
( panie na Łańcucie były raczej z tych niższych ), miała królewską postawę,
kruczoczarne włosy, piękne oczy i brwi cudnołukowe. Józefina słynęła na salonach z niezwykłej urody i prezencji oraz z tzw. wyrafinowanego smaku. Kochała wręcz wytworne ciuchy, wnętrza i życie w stylu glamour, z najmodniejszymi dodatkami. Łańcucki zamek za jej czasów, uważano za dom niezwykle elegancki, urządzony z wielkim smakiem. Ten obraz zamku w oczach jej współczesnych wynikał z poczucia estetyki Józefiny i z jej otwartości na obce wzorce. Była taką sprężyną która nakręcała wiele zmian, jakie ordynaci wprowadzili w zamku. Za
pierwszego ordynata wyremontowano wiele wnętrz pierwszego i drugiego
piętra, sprowadzając z Wiednia i Londynu nowe wyposażenie. Wtedy też
powstały, o czym wspominkowałam w poprzednim wpisie, słynne mozaikowe podłogi, które znajdują się w większości
wnętrz na pierwszym piętrze. konkretnie to powstały w latach 1832-35, wykonano je z różnorodnych gatunków drewna, układanych we wzory geometryczno-roślinne. Ich wykonawcą i autorem był niejaki Ciążyński, do części z nich projekty wykonał Karol Chodziński. Józefina urządziła także apartament dla
swego młodszego syna Alfreda Józefa i jego żony Marii, z którego zachował się do dziś w
niezmienionym stanie salonik ze sprowadzoną z Wiednia niezwykle piękną, neorokokową boazerią. Niestety salonik ten znajduje się w
jednym z apartamentów na drugim piętrze a covidowe wycieczkowanie obejmowało tylko piętro pierwsze. Choć Józefina Potocka swoim wyglądem grande dame
skupiała na sobie uwagę wszystkich, to dziś znany jest tylko jeden jej
wizerunek, do tego tylko w formie fotografii ze starych, łańcuckich
zbiorów bowiem portret zaginął. Może uważała pozowanie do portretów za zbyt męczące? Któż to wie.
Zamek w Łańcucie za czasów pierwszego ordynata uchodził za dom prowadzony "po angielsku", choć ta fascynacja tym co brytyjskie kończyła się na progu chłopskiej chałupy, ale o tym później. W zamku jadano przy stołach, nie była to jednak staropolskie biesiady wielogodzinne z domownikami i gośćmi, nic z tych rzeczy. Wprowadzono nowy, niespotykany w
Polsce zwyczaj korzystania, o określonych porach dnia, ze stołów
bufetowych zaopatrzonych w zimne mięsa i owoce nazywane fruktami. Tak po brytyjsku. Dopiero po godzinie dwudziestej gromadzono się na
dłużej przy stole, by zjeść wieczorny posiłek nazywany obiadem. Nie było to cóś podobającego się w kręgach ziemiańskich, gdzie tradycyjnie obiad podawano koło południa. Uważano ten brytyjski rozkład kulinarny za dziwaczny i nieprzystający do polskich warunków. Nie
tylko dom, także stajnie prowadzono na sposób angielski. Łańcut był
pierwszym, polskim majątkiem, w którym wprowadzono angielskie polowania
par force, tak jak i jak wyścigi konne. Stąd w stajniach oprócz koni zaprzęgowych było mnóstwo hunterów. W czasach pierwszego ordynata było to
sensacją, nie tak wyobrażano sobie polowania. Zresztą w Polsce tradycyjnie polowanie wielkopańskie to takie podczas którego polowało się na grubego zwierza, gonitwa na koniach za zwierzyną płową uchodziła za przerost formy nad treścią. Fascynacja brytyjskością dotknęła gospodarowania majątkiem ziemskim ale nie na tyle żeby oczynszować chłopów. Nadal było odrabiane na pańskim. W tym punkcie to bardzo angielski Łańcut nie różnił się znów tak bardzo od całego bardzo polskiego
otoczenia. Zresztą stosunki z warstwą chłopską Potockim z Łańcuta cóś źle wychodziły. Mimo tego że magnaci, status majątkowy przeca był o niebo wyższy od statusu ziemiaństwa, wykształcenie lepsza, to jakoś nie potrafili przeskoczyć problemu uwłaszczenia i było im w tej kwestii o wiele bliżej do sąsiadów niż do brytyjskich lordów.
Chłop w Galicji w XIX wieku, szczególnie w jego pierwszej połowie to
nie był tzw. wdzięczny temat do zajęć innych niż "ulżenie doli" z okazji
pańskiej wizyty we wsi czy coś. Niby wszyscy chcieli "chłopa podnieść"
ale jak przychodziło do konkretów to się rozmywało. I tak dochodziło do
zdziwności wielkich - chłopi, najliczniejszy polski stan nie miał
świadomości narodowej głównie z tego powodu że jego interesy cóś się
mijały z interesami innych stanów. Nie że mła sobie coś ubzdurała tylko
tak było. Powszechne na wszystkich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej było
występowanie "taplarskich" jak u Redlińskiego w "Konopielce". Jan
Słomka pisał: "Dawniej chłopi nazywali się tylko Mazurami, a mowę swoją -
mazurską, żyli tylko sami dla siebie, stanowiąc zupełnie odrębną masę,
obojętną na sprawy
narodowe...". Częstokroć chłopi mieszkający po prawej stronie Wisły "...uważali
swoich sąsiadów z drugiej strony za Moskali i dziwili się, dlaczego oni
mówią po
polsku, a większe mieli do nich uprzedzenie niż do Niemców lub Żydów
..." Taa... dalej jest jeszcze ciekawiej "W wielu okolicach można było ulec poturbowaniu za przekonywanie chłopa,
że jest
Polakiem...". Galicja uchodziła za prowincję świadomego chłopstwa, takiego które posłowało w Wiedniu. No tak, świadomość narodowa wyglądała jednak cóś nieco inaczej. Z wieku XX - "Wyjeżdżający w 1909 roku do Ameryki Tomasz Lach dopiero w
trakcie
drogi, na okręcie, dowiedział się, że Franciszek Józef nie jest królem
polskim, że ten
ostatni i jego syn nie są Polakami". O dziwo, na emigracji polscy ex chłopi natychmiast nabywali polską świadomość narodową. Zanim zostali Amerykanami, Kanadyjczykami, Brazylijczykami, najpierw stawali się Polakami na tej obczyźnie. Mła o tym pisze bo w latach 30 XX wieku zaniechania z wieku poprzedniego doprowadziły do jednego z najkrwawszych sporów wewnętrznych II Rzeczypospolitej i był to spór w którym Potoccy byli jedną ze stron. Zatem kiedy mła będzie pisać o anglofilii Potockich to miejcie świadomość że dotyczyła ona głównie form życia arystokracji, wszelkie reformy gospodarcze i społeczne były raczej wymuszane, Potoccy byli konserwatystami ale w Galicji konserwatyzm oznaczał coś innego niż w Wielkiej Brytanii.
Dobra, po tej przydługiej dygresji wracamy do zamku, a właściwie to do jego ogrodów. Za czasów I ordynata zamkowa fosa nadal była częściowo wypełniona wodą, znaczy stawy i kanały były. Pływano po nich nadal romantycznie gondolami. Ogrody zachowały rozmiary z czasów księżnej marszałkowej. Wciąż istniał historyczny ogród włoski, jak to uważano - jedno z najdawniejszych założeń tego typu w kraju i położony obok duży
zwierzyniec z danielami, dworkami dla dozorców, altanami
i domkami ozdobnymi z wieku XVIII. Jak wspominałam I ordynatowi zawdzięcza Łańcut stworzenie krajobrazowego ogrodu angielskiego na przyzamkowych terenach. Kontynuował zamysły babki. Domki powstałe w czasach księżnej marszałkowej zostawiono, nie kłóciły się z sielskimi widokami grup drzew na ukwieconych łąkach. Pod koniec pierwszej połowy XIX wieku na tzw. Dolnem, folwarku zamkowym, założono "ogród pomologiczny" czyli sady. Już wcześniej bo w latach 30 sprowadzano drzewka owocowe z Niemiec, z czasem utworzono własną szkółkę i z zamkowych ogrodów co szlachetniejsze a odporne na nasze warunki klimatyczne odmiany trafiały do okolicznych, i nie tylko, ogrodów i sadów. Opłacała się też uprawa owoców, gruszki i winogrona dostarczano nawet do Wiednia. Około roku 1830 zakupiono Julin, przyszły "domek letni" Potockich. W samym zamku za czasów I ordynata założony został nowoczesny meisnerowski system ogrzewania centralnego ciepłym powietrzem, zastosowany wcześniej między innymi wiedeńskim Hofburgu. Alfred i Józefina Maria mieli czworo dzieci - ukochanego syna Artura urodzonego w 1816 roku, zmarłego w roku 1834, Ewę Józefinę Julię Eudoksję urodzoną w roku 1818 w Paryżu, późniejszą małżonkę Franza von Paula von und zu Liechtenstein, Marię żyjącą w latach 1819 - 1822, Zofię Ewę urodzoną w 1820, hrabinę von Dietrichstein - Proskau - Leslie - fundatorkę zakładu dla osieroconych dziewcząt z ordynacji łańcuckiej, Alfreda Józefa Mariana Potockiego urodzonego w 1822 roku. Alfred Wojciech Potocki zmarł w Łańcucie w roku 1862.
Alfred II ordynat to była osobowość, może cinżka, mało przyjemna ale któś był z niego konkretny. Polacy uważali go za zbyt germańskiego, Austriacy za zbyt polskiego, on się uważał za obywatela Austro - Wegier, takiego zdziwnego tworu będącego sercem Europy. Charakter przedziwny, kostyczno - elastyczny, był chodzącymi sprzecznościami. Ożenił się z księżniczką Marią Klementyną Sanguszko ( jej matka była z domu Potocka, babka była z domu Czartoryska, taa... ) i był to mariaż słynny w całym kraju. II ordynat był człowiekiem wykształconym i być może przez to duszącym się w Galicji. Za Wikipedią "Odbywszy służbę dyplomatyczną poświęcił się gospodarstwu i działalności publicznej w Galicji, został posłem do sejmu i członkiem Izby Panów, 1867 mianowany ministrem rolnictwa, 1870 objął prezesurę gabinetu, ustąpił nie zdoławszy skłonić Czechów do obesłania parlamentu, następnie piastował godność marszałka krajowego, od 1875 do 1883 namiestnika Galicji." Zanim II ordynat został II ordynatem gospodarzył w majątkach należących do żony, z sukcesem gospodarzył. Nie znaczy to że o przyszłej ordynacji nie myślał, ale wydaje się że był to dla niego to dla niego niemiły obowiązek. Jak wspomniałam w latach 70 doszły kolejne nabytki i ordynacja to już było latyfundium że hej. No i git z tym że Alfred Józef zamku w Łańcucie nie lubił. Objął ordynację w roku 1862, miał wówczas 40 lat i tzw. zobowiązania polityczne, więc w zamku przebywał mało, co wydawało mu się bardzo odpowiadać. Kazał wybudować pałac Potockich we Lwowie, stolicy Galicji i to tam lub w Wiedniu prędzej można było pana hrabiego spotkać niż w rodzinnych dobrach.
Alfred niewątpliwie umiał robić pieniądze ale wydawać na zamek ich nie lubił. To nie był człowiek lubiący blichtr, która to zaleta na kondycji zamku się odbijała. Za czasów II ordynata zamku nie modernizowano i nie remontowano. Maria Potocka, pani ordynatowa,
zalecała w listach, aby służba ogrzewała wnętrza tylko do temperatury 13 stopni.
W zamku nie było łazienek - goście przywozili sobie do kąpieli gumowe
wanny. Księżna marszałkowa, namiętnie pluskająca się czy w zdrojowych wodach czy wytłoczynach winiorośli pewnie się w trumnie przewracała ( za jej czasów na zamku były dwie łazienki - w Apartamencie Tureckim i Pokojach Brenny, na drugim piętrze i dwie poza zamkiem - na wschodnim bastionie i na wysepce w Zwierzyńcu stały budynki z salkami kąpielowymi ). I ordynatowa pluskała się w mleku i ziołach "dla zdrowotności" , I ordynat w tym celu używał "kąpieli suchych" czyli parowych a wnuk i jego żona uznali że skoro dziadom tyle dla utrzymania higieny starczało to i im wystarczy. Jakby co to zawsze jaką balię z klepek można było do komnat wnieść. W powszechnym użyciu były nocniki, elegancko chowane w szafkach przy łóżkach.
Doszło do zgrozy - nad Wielką Jadalnią zawalił się sufit niszcząc znaczną część cennego
serwisu chińskiego po Janie III Sobieskim, którym szczycono się
podczas wizyty cesarza Franciszka Józefa ( odwiedzał Łańcut dwukrotnie! ).
W ruinę tragiczną popadł też teatr księżnej marszałkowej.
Zamek nie miał nawet
rynien, rupieciał wyraźnie . Hrabia wolał tereny przyzamkowe wykorzystać jako przynoszące dochód niż urocze otocznie siedziby rodowej. Cóś zdziwnego jest w tym że majątki żonine na Wołyniu prowadził nieźle, był
ministrem rolnictwa, premierem rządu austriackiego. a rezydencję rodową w Łańcucie doprowadził do postępującego
upadku. Majątek Ordynacji traktował głównie jako zaplecze produktów
żywnościowych na stoły domów w Wiedniu i Lwowie. Bardziej troszczył się o Julin, to tamtejszy kompleks
pałacowy zaspokajał wielkopańskie ambicje. Tak po prawdzie to niby w Łańcucie goszczono cesarza Franciszka Józefa i arcyksięcia Rudolfa ale obaj Habsburgowie to po kniejach
łańcuckich, w których urządzano polowania, hasali. Dbając głównie o tzw. podniesienie rolnictwa, chów rasowych koni i uprzemysłowienie swoich włości zniósł hrabia Alfred ów historyczny "ogród włoski" i zwierzyniec i domki księżnej marszałkowej. Na miejscu ogrodu
zbudowano fabrykę "rossolisów" czyli likierów a częściowo dworzec kolejowy. Pojawiły spichlerze, budynki w kompleksie hippicznym . Nowo uporządkowany park zamkowy odgrodzono od
strony miasta wysokim, otynkowanym murem ceglanym. Niestety do sadownictwa jakoś II ordynat ręki nie miał, za jego czasów i owszem cós tam sadzono ale ogólnie to ogrody użytkowe, jak i te nieużytkowe podzieliły los zamku. Taką jakby trochę ogrodową nowinka przy zamku było zbudowanie przy południowym skrzydle zamku dużego, otwartego tarasu z wejściem do pokoju werandowego na pierwszym piętrze. Dlatego trochę ogrodową bo można było z niego podziwiać ogród, będąc jednocześnie nadal w zamku. Osuszono pozostałości po fosie, choć zdawa się że osuszanie zaczęło się jeszcze za czasów I ordynata. Budowano głównie obiekty gospodarcze, przyłożono się do majątku w Julinie, gdzie wzniesiono mały drewniany pałacyk myśliwski w modnym wówczas stylu tyrolskim. Nieco więcej prac wykonano przed rokiem rokiem 1880, przed przyjazdem do Galicji arcyksięcia Rudolfa, który był gościem w Łańcucie i pałacyku myśliwskim w Julinie. Była to wizyta oficjalna ale stosunki Alfreda z Habsburgami wykraczały poza oficjałki. Alfred był jedną z niewielu osób które do Franza Josefa mogły zwracać się po imieniu. II ordynat zmarł w 1889 roku, w Paryżu. Jego zwłoki przywieziono koleją do Łańcuta, gdzie
szykowano wielką, pożegnalną uroczystość - specjalnym pociągiem
przyjechało pół utytułowanego Wiednia i przedstawiciel cesarza, a także księżna wdowa.
Maria Klementyna Sanguszkówna, żona Alfreda Józefa, w niczym nie przypominała księżnej marszałkowej Lubomirskiej i pierwszej
ordynatowej, Józefiny Alfredowej Potockiej. Urodzona w roku wybuchu
Powstania Listopadowego, w kilka tygodni po urodzeniu została
osierocona przez matkę. Jej ojciec, książę Roman Sanguszko przystąpił do
Powstania w wyniku czego trafił na zesłanie. Dopiero po kilkunastu latach wrócił do majątku Sławuty, gdzie Maria
była wychowywana była przez jego rodziców - Klementynę z Czartoryskich
( siostrę Józefiny Potockiej ) i Eustachego Sanguszków - w kulcie ojca
zesłańca. Zdawa się że bycie córką zesłańca miało i swoje jaśniejsze strony - na cześć Marii pisano wiersze, przyrównywano ją w nich do białych
konwalii, nazywano sierotą po hetmanie. Ponieważ babka Klementyna, jako wotum za
uwolnienie syna zrezygnowała z mieszkania w pałacu, który zamieniła na
mieszkanie w oficynę, Maria od dzieciństwa przywykła więc do skromnych, wręcz siermiężnych
warunków życia. Była dziedziczką olbrzymiego majątku z którego w nikłym stopniu korzystała. Charakter w niej wyrobiono silny, współcześni uznawali ją za osobę o niezłomnej woli, zgodnie z XIX wiecznymi normami była krnąbrna i uparta. Porównywano ją do stepowego rumaka. Z Alfredem łączył ją niechętny stosunek do, nazwijmy to, pobłażania sobie. Bez przepychu, bez nadmiernych wydatków na siebie, jak na XIX wieczną arystokrację w miarę skromnie. Maria Potocka bardzo interesowała się historią, znała
wartość zabytków, rodowych archiwów. Sprowadzała do zamku kopie dokumentów rodzinnych z
archiwów Potockich spoza Łańcuta ( także w swoim majątku po Sanguszkach
założyła archiwum i bibliotekę ). Kupowała też stare
cenne meble - dwie szafy gdańskie i angielską szafę kredensowa – słynną "gruszkę" z sali Pod Stropem na
pierwszym piętrze ( jest wielką rzadkością - stanowi dzisiaj jedyny, znany na
całym świecie tego typu mebel ). Jednocześnie znając wartość zabytków pozwalała na ich niszczenie albo wyprzedawanie. To za jej czasów usunięto i sprzedano małe, zgrabne foteliki, krzesła, kanapki, stoliki z czasów Ludwika XVI , jakby celowo przystosowane do niskiego
wzrostu księżnej marszałkowej. Sprzedane XVIII wieczne meble zastąpiono meblami modniejszymi, przeważnie w stylu Ludwika Filipa ( lub w stylu Biedermeier ),
przywiezionymi z Wiednia.
Uzupełniano nimi zwłaszcza
odnowione pokoje gościnne na parterze i na II. piętrze, oraz
tzw. "paradne" czyli przeznaczone dla arcyksiążąt i monarchów
na I piętrze. Cinnżko było za hrabiną Marią trafić.O tym jaka była najlepiej świadczy historia z czasu cesarskich odwiedzin - podczas wizyty pary cesarskiej odrynatowa zamieszkiwała w apartamencie po księżnej marszałkowej, jednak na co dzień był on zamknięty na klucz,
gdyż zgromadziła tam najcenniejsze dzieła sztuki po Elżbiecie Lubomirskiej. Zwyczajnie Maria pomieszkiwała w Apartamencie Paradnym. Dawniej, w XVIII wieku pokoje te zamieszkiwał książę Adam Kazimierz Czartoryski, brat księżnej marszałkowej, nieco później I ordynat z małżonką a w końcu i ten z numerem drugim. Po przebudowie przeznaczono te pokoje dla najdostojniejszych gości zamku. Po hrabinie Marii Klementynie jest w nim dzisiaj ślad - stojące na kominku marmurowe popiersie dłuta słynnego w XIX wieku włoskiego rzeźbiarza Pietra Teneraniego. Popiersie Alfreda Józefa gdzieś się zawieruszyło. Na szczęście podobizny wszystkich łańcuckich Potockich żyjących w XIX wieku wiszą na ścianach salonu Wejściowego. Tak jak i jej teściowa, Maria urządziła apartament młodszych państwa na
drugim piętrze. Dwa razy go urządzała bowiem jej syn Roman był dwukrotnie żonaty. Urządziła też kaplicę na parterze oraz na tarasie wschodnim altanę ( 1863 ). W całym zamku odnawiano i przestawiano mar
murowe kominki, oraz wstawiani piece kaflowe. Znając wartość zabytków, jednocześnie pozwalała na ich zniszczenie. Jednakże mimo braku komfortu Łańcut był
obiektem podziwu, do którego, mimo niewygód, ściągali goście, uważając
zaproszenie do zamku w czasach Marii i Alfreda za towarzyskie wyróżnienie. Niewygody traktowano z wyrozumiałością bowiem pozycją goszczących je wynagradzała. I tak na zamku chętnie goszczono na polowaniach, balach, wieczorkach a z czasem i rautach, pomieszkując i wpadając na troszki.
No dobra, to by było na razie na tyle. O prawdziwej rewolucji architektonicznej w zamku i godnej następczyni księżnej marszałkowej oraz o jej dominacji nad panami ordynatami mła napisze inną razą.