Na kawkę zapraszam, tak odstresunkowo bo ileż można się snuć w szpitalno - opiekuńczym kręgu. Trza trochę odetchnąć i zażyć kultury, jak mawia Małgoś przełączając pilotem na kanał na którym leci boks. Mła uznała za właściwe zrobienie przez Gienię racuchów, które znacznie poprawiają łykanie u Małgoś. Tak, tak, to samo łykanie, które nie współpracuje z wątróbką ani wołowiną, czyli jedzeniem z odpowiednią ilością żelaza. Rano mła poprzygrażała i postraszyła swoje staruszki przejęciem trzynastek i miała dzień dla siebie i kotów, które nie wyobrażają sobie że jakiś dzień z życia mła mógłby być im niepoświęcony. Zaczęłam od opatrywania ran Pasiaka po hucznym pożegnaniu Bożydara. Jest trochę tego koło ucha, Bożydar ponoć też ma pogryzienia przyuszne, więc w zasadzie jest remis i Pasiak nie jest zdołowany czy cóś. Odsypia, najchętniej w towarzystwie Szpagetki zalega, bowiem ona jak i Okularia ma słabość do bohaterów. Sztaflik i Mrutek szukają papugi w ogrodzie a mła dziś dość długo szukała pretekstu po tym opatrzeniu Pasiaka do nicnierobienia. No ale jak tu można robić nic jak się ma gryplany?
Na początek najprzyjemniejsza część łobowiązków - szukanie pcheł u kotów. Zaczyna się powolutku przedwiośnie, kontakty towarzyskie są utrzymywane i można przynieść prezenty i zdobycze. Mła bardzo dokładnie wymacała swoje kocyndry, ku wielkiemu zadowolnieniu z ich strony. Już po tej spolegliwości mła poznawa że pcheł nie ma, bowiem kiedy tylko one posiadają insekta to go bronią zaciekle przed mła i pryskają przed pryskaniem kropelkami. Są nawet wymiaukiwania że kot bez pchły to jak żołnierz bez karabinu. Mła i owszem, przytakuje ale tylko po to by łatwiej podejść, ucapić i wypryskać. Potem najczęściej musi wysłuchać jaką podłą jest istotą i wyrodną madką, która nie pozwala kotom mieć własnego zwierzątka futerkowego. Nawet Szpagetka, która jest damą i nie toleruje zwierząt futerkowych, czuje się w łobowiązku opierniczyć mła za "wejście w sferę intymną" czyli futro. Jakoś jej jednak gmyranie w futerku bez łapania paskudztw nie przeszkadza. Ot, zdziwność taka. Zupełnie jak z tym Małgosinym łykaniem.
Po tych czynnościach pielęgnacyjnych mła została zwolniona przez zasypiające koty z łobowiązków kocich i mogła zabrać się za przesadzanie roślin. Kupując żarełko na tydzień mła zanabyła wraz z Mamelonem ziemię ogrodową uniwersalną, bowiem jej szparagi domowe czyli Asparagus setaceus plumosus i Asparagus umbellatus wyraźnie chcą do nowych doniczek i do nowej ziemi. Obie rośliny są z tych zażytych i doniczki w związku z tym zażyciem muszą być z tych większych. Jedną mła zanabyła po dużej, 70% obniżce ceny, drugą mła uzyskała po przypomnieniu sobie w czym rosła jej czułej pamięci araukaria, dzielnie wykończona przez Lalusia i Felicjana do spółki. Przy okazji w zanabytej ziemi mła miała posadzić pierdonkowe hiacynty, które sobie kupiła ku pokrzepieniu serca, cinżko obciążonego medycznymi przygodami. Mła się od razu przyzna że nie skończyło się na samych hiacyntach, qurna paprocie rzucili. A mła jest roślinnie wyposzczona, mła się musi z całych sił pilnować żeby sukinkulentów obecnie nie podlewać i najlepiej to w ogóle nie patrzeć w ich stronę żeby im nie zaszkodzić. Bowiem do udanego sukinkulentowania potrzebne jest zimowe odpuszczenie swoim roślinom. Chłodek, mało światła, to oznacza że najlepszym dla nich uprawiaczem jest taki niewtrącający się w zimowe życie roślin. No a mła zielonego spragniona jak kania dżdżu, do wyżycia się ma jedynie dwa asparagusy i nic wincyj. I tak te pierdonkowe wyczuli słabość mła i wystawili na pokuszenie te paprocie. Srebrzysto - niebiewskie flebodium Phlebodium aureum 'Blue Star' i ciemnotkę okrągłolistną Pellea rotundifolia. No i mła popłynęła, choć paprocie jej nie szły, głównie dzięki pomocy kocich ogrodników.
Mla jednakże ostatnio odniosła sukces uprawieniowy, a może uprawieńczy, bowiem całkiem dobrze rosną jej szlumbergery, zwane dawniej zygokaktusami a najbardziej znane pod nazwą grudnik. Ta na fotce obok przyjechała w marcu ubiegłego roku od Zasweterkowanej Psicy. Inne całkiem dobrze rosną ale ta postanowiła mła uraczyć długim i obfitym kwitnieniem jak na tak młodą roślinę. Mła sobie pomyślała że skoro koty odpuściły takim bezkolcowym i małosukulentowym roślinom jak szlumbergery to może i paprociom tym razem uda się ujść z życiem? Wszak Mruciu najbardziej lubi pastwić się nad papierem w drukarce, Pasiak nad kilimkiem zawieszonym przy wyrku a dziefczynki niszczycielstwo domowe to olewają, choć czasem Sztaflik ma sporadyczne odbicia i kombinuje z drapaniem framug czy mebli. No jest jakaś nadzieja, nieprawdaż? Wiem, wiem, mła się sama przekonywa w sprawie tego wydatku, który można spoko zaksięgować w rubryczce "Niepotrzebne".
Niepotrzebnego to nie powinno się kupować a już zwłaszcza w czasach kiedy pieniądze płyną jak woda i to raczej nie w kierunku mła. No ale za to mła sekator kupiła za jedyne 9 złociszy. Może to nie jest super sprzęt ale ze dwa lata mła posłuży. Hym... ciekawe ile czasu będzie mła cieszył wzorem z niebiewskich kfiotków? Mła zanabyła tyż mączkę bazaltową do dopieszczenia irysów, akurat to jest bardzo potrzebne i mła szczęśliwa że udało się jej zanabyć ten nawóz jeszcze po starej cenie. Mła musiała tyż zadbać o resztki urody, niewiele jej zostało z tego w co i tak nie była obficie wyposażona, więc wypada ratować te nędzne ostatki, które jakimś cudem się uchowały. Mła wydała 35 złociszy na ten cel i obecnie jest posiadaczką trzech kosmetyków do gęby, wszystkie w cenie jednego "średniego" kremu z sieciówki. Mikołaj dopieścił ją perfumetkami więc mła jest jakby prawie że zadbana. Prawie, bo mła koniecznie potrzebuje kontaktu z rękoma swojej fryzjerki. To co mła ma na łbie woła o pomstę do nieba.
Przed nami ostatni pełny tydzień karnawału, mła cóś cinżko widzi możliwość wbicia się na fryzjerski fotel. Szkoda, bo zazwyczaj wizyta u fryzjerki jest powiązana z odwiedzinami Pani Ceramicznej, u której mła ma od jesieni odbiór michy i do której ma listę pytań, w tym jedno istotne. Z drugiej strony to mła łączy te wizyty bo one w inszej części miasta a obecnie w mieście Odzi mamy drogowy Armagedon a mła nie bardzo ma czas na dojazdy. Od paru lat remonty dróg się nasilały, że użyję takiego niezbyt paszącego wyrażenia. Obecnie nastąpiło przesilenie i mamy miejscami cóś na kształt paraliżu czasowego z podrygiem w niektórych godzinach i powrotem do normy w nocy. Hym... neurolodzy cóś takiego w człeku się dziejącego pewnie określiliby mianem padaczki i wymundrzali się nad iglicami i innymi falami. Padaczka drogowa dobija mła, w tej chwili nie jestem sobie w stanie pozwolić na zmęczenie z powodu uciążliwej drogi do fryzjera, za wiele na mnie wisi. Poczekam aż los odpuści.
Tym bardziej że mła będzie miała co robić w tym tyźniu. Geriatria się zmówiła i będą smażone składkowe pączki a Gienia zrobi faworki. Dziś właśnie były te próbne racuchy, jako rozgrzewka przed karnawałowym szaleństwem kulinarnym. Małgoś zjadła moje i swoje i stwierdziła że dobre. Mamy co trzeba a Ciotka Elka podjęła zobowiązanie. Włodzimierz odjął sobie od ust słynny "spirytus do rozrabiania". Zostanie nam po tym pączeniu mnóstwo białek więc pewnie będą też bezy a może namówię Mamelona na pieczenie makaroników. Wszak nawet rekonwalescent może przymakaronikować pomiędzy jednym ściąganiem opatrunku ( auć! ) a drugim zaopatrywaniem ran ( auć! ). Stanowczo odmawiam jednak upieczenia ciasta zwanego combrem, jak i podobnego zwanego adwokatem. No są pewne granice rozpasania i jestem w stanie znieść wzrok bazyliszka, którym moją odmowę wypieku przyjęła Małgoś. I nie wzruszą mła żadne opowiastki o ostatnim combrze i wogle. Ja świetnie wiem że to by się nie skończyło na jednym kawałku, te bajki o Małgosinym samoograniczeniu to dla wyjątkowo szczerze zawierzających są. Mła wymyśliła za to do pączków cukier puder malinowy i truskawkowy.
Żeby ten wpis nie był tak absolutnie o dupie Maryni mła pokaże Wam pamiątkę po prababci. Babcia mojego Tatusia wykonywała w chwilach wolnych robótki ręczne zwane damskimi. To technika zwana filet, przypominająca prostą koronkę igłową. Wykonywało się najpierw siatkę, na patyczku bądź ołówku, a następnie się ją cerowało. Cóś jak reticello. Prababcia lubiła ten rodzaj zabaw z nitką. Koronka została wykonana w latach 30 ubiegłego wieku z nici lnianych. Miejscami czas ją nadgryzł swoim zębem, na szczęście chyba tym sztucznym, bo da się naprawić. Siatka o wymiarach około 40 x 40 cm obszyta jest koronką maszynową bawełnianą, prababcia nie przepadała za szydełkiem i poszła na łatwiznę. Dołączam Wam też dwa przepisy z numerów "Bluszczu" z końca lat 20, nie bójcie się , to takie bez 60 żółtek i garnca śmietany. Możecie sobie też poczytać o wystawie sklepowej, taki odpowiednik blogerki modowej sprzed prawie stu lat. Footing czyli spacerowanie sportowe Wam daruję, to prawie taki odjazd jak rozliczanie służącej z jej własnej pensji w ramach "pomocy dziewczęciu". W Muzyczniku karnawałowo "Ay mi Cuba".
Ooo,,duużo czytania, fajnie!
OdpowiedzUsuńPierwsze zdania przeczytalam i wpadlo mi na myśl ,żeby przemycić wątrobkę w postaci pasty , moze to byc zbendowana podduszona watrobka z majonezem i jajkiem gotowanym , albo w postsci pasztetu upieczona z owa wolawiną w towarzystwie przypraw i cebulki gotowwanej i warzyw. Wchodzi lepiej o wiele, ja robie czasami takie miksy,bo tez nie przepadsm za watrobka jako taką, wiec dla J. do obiadu podsmazam , z jablkiem, czy vruszka i cebulką, a co zostsnie blenduję na pastę i dodaje co mi tam do glowy wpadnie. Wylowoina marchewa z supy, czy gotoeaane jajko, no mozna dac sie ponieść fantazji.
Nie bój żaby, Małgoś wyczuwa wątróbkę we wszystkim, mła zniewala staruszkę wampirzym wzrokiem i wątróbka jest zjadana zarówno na miałko i w kawałkach. Tylko czego ja się na swój temat nasłucham. ;-D
UsuńWątróbka kurzęca uduszona z kawałkami jabłek , grubo posiekanym szczypiorem i posypana mieloną kolendrą (nasionami, nie zieleniną)- pychota, może taka Małgoś by podeszła ?
UsuńGrube posiekanie odpada bo w ząbki kłuje, mła zrobi z wątróbki miazgę i zniknie pretekst z cinżkim połykiem. No i nikt jabłuszków nie będzie z wątróbki nie będzie nielegalnie wyciągał. ;-D
UsuńMoja Babcia szydełkowała niby filety, za to Dziadek umiał w siatki i sieci. Bardzo szybko i zręcznie mu to wychodziło, ale w serwetki się nie bawił, szkoda, Twoja pamiątka poręczniejsza niż moja. I jak ciężko zazdroszczę że pieskowe roślinki Ci rosną, u mnie Feluś ukochał na amen. Paprocie, ach!!! Zielone w domu, ach!!!
OdpowiedzUsuńZastanawiające, że kocia trawka nie ma aż takiego powodzenia u Felusia..... Może moim jedynym domowym zielonym będzie ona?
A co do żelaza, to koleżanka zielarka twierdzi że won z herbatą i kawą przez trzy godziny po posiłku i godzinę przed posiłkiem, i od razu wyniki żelaza skaczą, a do popicia to woda. Kawę i herbatę można po wyliczeniu czasu😊, co okazuje się karkołomne. I niestety, bez zadbania o polepszacze przyswajania żelaza to jego poziom też coś trudny do podniesienia. Siarka, fruktoza i witamina c, więc natka, jajko, słodki owocek.
Małgoś jest ostatnio ziółkowa, między innymi mieszanka z niebiewskim. Kawę dostaje rzadko bo ostatnio po niej miała problemy z żołądkiem, kwachy się pojawiły, mimo tego że 100% arabica. Owocki tak, na jajka od prawdziwej kury jest kręcenie nosem, mła stosuje miód zamiast cukru i święcie wierzy w kiszoną kapustę. Obecnie mamy też cztery potężne słoiszcza z nastawionym zakwasem z buraków. Małgoś była już obrażona na etapie krojenia warzyw. Jak widzisz prosto nie jest, choć najpaskudniejsze bazyliszkowe ślepka są na wątróbkę drobiową.
UsuńCo do paproci to nadzieja umiera ostatnia, koty jakby jeszcze nie zauważyły zielonego nowego. Co do kociej trawki to było do czasu sukinkulentów jedyne zielone którego żaden z kocyndrów nie raczył dotknąć łapą a co dopiero skonsumować. Kocia trawka zdaniem stada jest dla frajerów. :-D
Co do siatków to mła pokazywali jak to się robi ale mła jest za tępa. Popracować igłą to jeszcze ale siatkowanie odpada.
Łojciec też nie lubił wątróbki, zielone go kłuło, więc był podstęp innego rodzaju, bo jak wątróbka to z natką. By zestaw przeszedł robiłam bardzo gęste ciasto a'la naleśnikowe z jednego jajka, taką pacię z skrojoną natką.W niej się tapla wątróbkę i smaży pod przykryciem bo bardzo skacze po patelni. Po obsmażeniu jednej strony okazuje się że pacia trochę spłynęła, więc po łyżeczce mazi na wierzch, odwracamy i smażymy z drugiej strony. Pacia musi być przyprawiona za siebie i za wątróbkę, więc słona. Takie coś przechodziło w miarę bezboleśnie.
UsuńI kurkuma do ciasta. Ona też zdrowa jak nie wiem co, a dla Łojca w innych rzeczach była jak wątróbka dla Małgoś.
UsuńPacia zostanie zrobiona ale z wątróbki, nie ma zmiłuj. Są tacy którzy ciasto naleśnikowe by zdrapali i zjedli a wątróbkę zostawili. Kurkuma na razie odpada z powodu wysokiego ciśnienia, czego mła i Malgoś pospołu żałują. Za to raczy mła Małgoś cynamonem, który ona lubi. Mła doprawia budynie i pieczone jabłuszka.
UsuńJa najmocniej przepraszam, pojawiam się tu chyba tylko jako wujek dobra rada, ale nie mogę się powstrzymać, bo jakoś najchętniej czytam o tym, jak Małgoś ma się lepiej. No więc, żeby sobie samej zapewnić więcej lektury, polecam mięso z jelenia, jeśli tylko macie dostęp. Można sprawdzić w sklepach internetowych. Bo jeleń ma o ile pamiętam kilkadziesiąt razy więcej żelaza, niż wszelkie pozostałe mięsa, do tego zważywszy na dietę, jest to mięso czyste. Można zjeść mniej, niż innych mięs, by sobie dostarczyć tego żelaza ile trzeba. Może jakiś przemyt w pierogach?
OdpowiedzUsuńŻeby nie było, że tylko się wymądrzam: prześliczne koronki!!!
Dzięki za radę, dobrze że się wymądrzasz bo się wiedza przydawa. Wczoraj potupałam na tzw. ostatnich nogach i nabyłam mięso lejenia. Co prawda mrożone za to w cenie wołowiny. Mięso jest gulaszowe, mła już Małgoś nim postraszyła. Małgoś teraz bredzi o moczeniu w winie i doprawianiu jałowcem, mła straszy ją jedynie doprawką z soli jeżeli nadal Małgoś będzie krnąbrna i będą znikać nielegalnie wafelki.
UsuńUfff, to mi ulżyło, bo ogólnie nie lubię przed szereg.
UsuńMoczenie w winie to jest dobry pomysł. My jelenia też mrożonego kupujemy, obecnie również w cenie dobrej wołowiny, a gulaszowe powinno być świetne. My robimy tak, że po rozmrożeniu nacieramy przyprawami, m.in. jałowcem, i tak leży ze 3 dni w zimnie. Pod koniec tego leżenia skrapiamy octem albo czasami właśnie alkoholem, żeby skruszało. A przy duszeniu i tak cały alkohol wyparuje, o ile się znam na alkoholu (nie spożywam, bo nie lubię, więc umiem używać tylko do moczenia mięsa ew. do dezynfekcji :) ). Smacznego! I uściski dla Małgoś!
Jakie piękne te Babcine filety ! Uwielbiam takie cudeńka. Parę lat temu znajoma namawiała mnie na kurs filetu, który to miał być właśnie w mieście Uć :) Niestety, ani czasowo, ani finansowo nie dałam rady go dźwignąć.
OdpowiedzUsuńKwiecie cudne !
A u mnie od paru dni na tarasie zadomowił się - ku rozpaczy moich futrzaków- przepiękny maine coon, dziś wieczorem posunął się do tego, że wszedł do chałupy, kiedy otworzyłam drzwi, żeby wypuścić Rudzika. O mamuniu, co to za słodziak !- dał się wziąć na ręce i mogłabym głaskać Jego Puszystość do woli, gdyby nie ciężka obraza w oczach Łatki i Rudzika oraz stanowcze stwiedzrnie wnusia, że on lubi tylko białe kotki, a calnych się boi... No cóż, wystawiłam więc Ryśka za drzwi, ciekawe, czy jutro znów mnie odwiedzi. Pewnie to jakiś sąsiedzki kot, bo nie wygląda na bezdomniaka, jest przepiękny
Mariolko, filety to i mła zdecydowanie przerastają, mła może cóś naprawić , podcerować ale żeby tak sama od początku do końca cóś stworzyła to eee... no tego... ręce jej nie pracują tak jak trzeba. He, he, he, każden z ogródkiem i kotami ma jakiego Kituchnę czy Bożydara. Do Was przyszedł taki co robi za dwa koty, Rysiu jeden. ;-D
UsuńNo ja Cię sobie wyobrażam w kreacjach od Madame S. Magnque, wytwornych, lecz wyrafinowanie skromnych. W kapeluszu chińskiego mandaryna. I od razu mi weselej.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Małgoś, to może lejek w usta, i tatara z jelenia dość rzadkiego , na słodko doprawionego przepychasz delikatnie w dół?
🤣🤣🤣🤣
UsuńMandaryn odpada, wyglądałabym w tym jak tłusty Chińczyk z porcelany, taki z kiwającym się łebkiem. To już prędzej te skrzydełka wieczorowe i węże. Krynolinka z lamy i tiulu tyż odpada, co najwyżej suknia z brunatnego jedwabiu, bez złotem haftowanego bolerka.
UsuńTzw. rurą do karmienia to mła Małgoś przygraża co i raz, niestety Małgoś olewa te groźby. Co prawda rzadkim tatarem z rzadkiego lejenia mła jeszcze Małgoś nie straszyła, jest więc nadzieja że wystraszona raczy jeść wątróbkową pastę na grzaneczce. sąsiedztwo twierdzi że Małgoś jest rozkapryszona jak primadonna. Właściwie to w porzo, bo ona całe życie starała się zaspokoić chciejstwa innych, chciejstwa mła tyż. Niech sobie poprimadonnuje. :-D
W trakcie czytania przepisu na leguminę śmietankową brzuch mój zakwilił tęsknie i uparcie. Jednakże biedak nieszczęsny zadowolić sie musiał owsianką z cynamonem i ksylitolem. Ot, erzatz cholera nie życie!:-)
OdpowiedzUsuńI jeszcze o włosiętach, co to fryzjera pragną. Zawsze tak mam na wiosnę, bo pod czapką zimowa wyrasta nie wiadomo co i nie wiadomo, co z tym czymś czynić. Obciąć czy zapuscic? Oto jest pytanie! Zapuszczanie uwalnia na kilka lat od fryzjera, jednak marne kłaczki coraz mniej do zapuszczania się nadają.
Wiosna tupie w przedpokoju. Nawet tutaj, w tych naszych śniegach i lodach słychać juz jej tupot. Ech, jak to szybko wszystko idzie. Ile już tych wiosen przeszło migiem? A co dopiero Małgoś moze o tym powiedzieć? Ech! Oby jeszcze co najmniej kilka było jej dane!:-)) Bo leguminy, faworki i pączki warte są grzechu!:-))
Mla tyż tak ma jak czyta przepisy, jej żołądek nawet jakby śpiewał. Takie mruuu, bryymmamruuu mła słyszy i czasem czuje. Dobrze że inne części przewodu pokarmowego milczą. ;-D Zbliża się tłusty czwartek czyli godzina zero, Ciotka Elka zaczęła odliczanie.
UsuńCo do włosów to mła musi obciąć, w długim łysym jedwabiu mła wygląda jakby nie wyglądała. Na głowie ma przyliz à la prezydent Duda, tragedia a nie fryzura.
U nas wiosnę już czuć w powietrzu, leszczyny zbierają się do kwitnienia. Co do żarciuszkowych radości karnawałowych to Małgoś od paru ładnych lat podkreśla że należy się jej porządna pączkowa uczta bo ten karnawał to na pewno ostatni. ;-D
Leszczyny juz od jakiegos czasu u nas kwitną.
Usuń