W domu trwa akcja Świąteczne Porządki w związku z którą mam ochotę przetrzepać skórę kotom. Towarzystwo czterołape kombinuje jakby tu zniweczyć mój sprzątalniczy trud. Nie dość że bezczelnie usiłuje skakać na "zakazane" kuchenne blaty to jeszcze przesiaduje w komorach zlewozmywaka. Eksmitowane wraca z miauczeniem pełnym pretensji, ba, nawet zdarzały się już harde pomruki w moim kierunku. Znowu wyjęłam ścierę dyżurną ( taka specjalna, tylko na koty przeznaczona ) i zaczynam kociarstwo nią trzepać. To sprawdzona metoda, niemal tak skuteczna jak akcja ze spryskiwaczem. Nawiasem pisząc zadziwiające jest że moje koty lubią zabawy z wodą, te wszystkie łapanie ściekającej z kranu wody, podstawianie ciałek pod ciepły strumień, brodzenie w napełnianej wannie ( stanowczo zakazane ), a wody ze spryskiwacza nie cierpią. Nie dodaję do niej niczego, czysta woda ale koty zwiewają jakbym je traktowała gazem pieprzowym. W przypadku Lalka wystarczy samo sięgnięcie po spryskiwacz, reszta żywi jeszcze złudzenia że ten przedmiot w moich rękach nie koniecznie znaczy że zaraz będzie pryskanie po obrzydliwie bezczelnych sznupach. Jak orientują się że nie ma zmiłuj przy wejściu do pokoju ( miejsce ich kryjówek ) mam tzw. korek ucieczkowy - wszystkie bestie naraz usiłują przedrzeć się przez uchylone drzwi. Przez jakiś czas jest spokój ale nie na długo, po chwili któreś z bandy zapuszcza mało dyskretnego żurawia do kuchni. Jak nie zamknę drzwi albo nie będę furczeć ścierą w ich kierunku za pół godziny najpóźniej, będę miała całą piątkę asystującą mi przy porządkach
Przed nami jest coroczna pogadanka bombkowa - koty a świecidełka choinkowe to dramat i to niemal szekspirowski ( jeszcze trochę i tak jak u angielskiego mistrza, tylko sufler pozostanie żywy, wrrrr.... ). Miło wspominam te czasy kiedy w pokoju w którym stoi choinka rezydowała Azalska z Tabisią. Poza jednym incydentem ( wyżarcie przez psice pierniczków powieszonych na choince ) nie było ekscesów. Koty doskonale wiedziały że pokój choinkowy należy do suczek, które pilnują świętości choinki i nie ma się tam co zapuszczać w celach rozrywkowych ( kociarstwo zadowalało się wówczas złodziejstwem gwiazdek używanych do ozdabiania prezentów - potem się je turlało po podłodze, sama radość ). Generalnie obchody świąt Bożego Narodzenia z towarzystwem mieszanym czyli kocio psim były mniej dla mnie stresujące. Od kiedy koty stały się jedyną żywiną w domu, pozwalają sobie na "o wiele za dużo". Co prawda Lalek jako najstarszy i najlepiej wychowany z moich kotów już dawno ogłosił tzw. desinteressment w kwestii bombkowej, ale pozostałe działają z taką energią że lalkowy brak aktywności nie wpływa znacząco na ilość potłuczonych bombek. Co roku odnotowuję stłuczki pokotowe i mam stracha przed zawieszaniem najładniejszych bombek. Próbowałam ubierać choinkę w innych stylach ( eko - słomianki, papierowe cudeńka, choinka z wikliny w stylu "modern" ) ale najbardziej mnie chwyta za serducho choinka zabombkowana szklanymi bombkami - wspominkowa z dzieciństwa.
Jeżeli koty nadal będą uniemożliwiały mi ubieranie drzewka "po mojemu" to znajdą pod przyszłoroczną choinką.......psa, ha, ha! Skończą się wtedy dzikie ekscesy i szarogęszenie. Szpagetka, Sztaflik, Okularia i Felicjan będą wówczas chodziły jak w zegarku ( Felicjan to może wtedy pochodzić sobie i na Wysoki Zamek albo Kopiec Kościuszki ). Zajadły kundelek to jest osoba, która przydałby się kotom. Niezbyt duży ale i nie mały, tak żeby w piątkę ( bo nie mam złudzeń że Lalek nie dołączy do próby buntu ) nie dały mu rady. Master and Commander, kapitan zespołu, delikatnie podgryzający kocie tyłki szefunio.
Tak, tak luba ta wizja serduszku - w domu zaczyna panować porządek, nie żeby tam zaraz pruski dryl ale poszanowanie dla mojego zdania i mojej własności. Koty ułożone, bombki bezpieczne, sprzątanie łatwiejsze. Psia "prawa ręka" pilnuje stadka, rozstrzyga spory, udziela reprymend i łask.Wykonuje wszystko to co tak dzielnie i wspaniale robiła Azunia ( Tabisia była od polityki międzynarodowej, znaczy załatwiała sprawy z sąsiedztwem ). Ja występuję w mojej ulubionej roli dobrej carycy matuszki, która to ma złych bojarów. Sam miód i niewinność ze mnie, he, he! Zero ściery, spryskiwacz pracuje nad araukarią i żadnych stresów bombkowych. W jutrzejszej pogadance przedświątecznej przy przeglądzie bombek oznajmię kotom dobrą nowinę - Mikołaj w przyszłym roku przyniesie im pod choinkę psa! Za karę!!! He, he, he.
Może jednak zrób im ten prezent już pod tegoroczną choinkę :)
OdpowiedzUsuńNo i czym będę straszyć gady przez nastepny rok? W tym roku mam i tak zawirowania, z nowym lokatorem nie dałabym teraz rady, nie ma lekko.
OdpowiedzUsuńIstnieje też ryzyko, że jeśli to będzie młodziutki psiak, to może zostać zdeprawowany przez kotostwo i dojdzie Ci jeszcze dodatkowy obowiązek. Faktycznie rok na przemyślenia to dobry pomysł. Mam za sobą spontan z przygarnięciem psiny i tak do końca to różowo nie jest, jak mi się widziało.
OdpowiedzUsuńFakt, taka Azalska trafia się raz na milion psich istnień. Podchodzę ostrożnie do tematu.
OdpowiedzUsuńNo cóż żywe zwierzaki to nie pluszaki i nie da się niczego przewidzieć do końca i przed taką decyzją trzeba najpierw pomyśleć o czekających obowiązkach a potem o przyjemnościach;)
OdpowiedzUsuńHe, he moja przyjacióla Doro sprawiła swoim kocim dziewczynkom psią dziewczynkę. Obecnie Doro jest bliska zajęcia w stadzie pozycji tuż przed tzw. osobą omega ( ta mało zaszczytna pozycja już trafiła się jej mężowi, kocio - psiemu słudze i podnóżkowi ). Tak, tak, solidne myślenie przede mną.
OdpowiedzUsuń