Strony
▼
sobota, 13 grudnia 2014
Szaleństwa kulinarne Dżizaasa - keks angielski w wydaniu polskim
Powoli zbliża się ciężki czas przedświątecznego amoku cukierniczego. Dżizaas już z lekka zdenerwowana jak ten rasowy konik prezentowany na padoku przed wyścigami - znaczy rży z czego popadnie i ma coś na kształt drżenia przebiegającego po ciałku, kiedy zaczynamy rozmówki na temat wygłupów piekarnika. Przed nami tradycyjna akcja piernikowa i wypiekanie keksów. O ile pierniczenie wydaje się bezstresowe bo solidnie przetrenowane ( zeszłoroczny dojrzewający zrobił furorę na świątecznym stole a mniejsze grzybki i lebkucheny są wyczekiwanymi z utęsknieniem spożywczymi dodatkami do prezentów ), o tyle praca nad keksem nie zapowiada się wcale różowo. Głównie przez to że Dżizaas nie zapisała zeszłorocznej modyfikacji przepisu na keks. Przepisy klasyczne mają to do siebie że nie zawsze się udają w "warunkach polowych" ( określenie własnej kuchni stosowane przez Dżizaasa ) , szczególnie takie w których mamy do czynienia ze sformułowaniami z nieco innego świata. Te wszystkie "postaw na blasze i pilnuj aby żar nie był zbyt mocny, najlepiej palić buczyną", "sklaruj pół garnca masła świeżego, w żadnym wypadku niesolonego" i mój ulubiony zwrocik "służba w ten dzień od innych zajęć winna być zwolniona", mają się do wyrobu naszych ciast jak pięść do nosa. Piekarnik elektryczny, masło sklepowe ( już ja wiem co ono przechodzi zanim się je wykonfekcjonuje - wspominki bliskiego kontaktu z branżą mleczarską ), służba totalnie nieobecna i nie widać szans na przywabienie choćby jednej gosposi, o podkuchennych i lokaju nie ma co wspominać bo to postacie z bajek, he, he.
Dżizaas w chwilach ciężkich wpatruje się w monitorek wyświetlający "mądrości kulinarne" różnych blogów żarciuszkowych. Niestety nie wszystkie blogowe przepisy nam podchodzą ( pamiętna zeszłoroczna wtopa z ciastem z jabłek i kaszy manny ) i niektóre z tych przepisów są modyfikowane na etapie "konceptualnym". Zeszłoroczny świetny keks był właśnie wynikiem takiego procesu, niestety ogłuptana przedświąteczną akcją Dżizaas nie zapisała szczegółów modyfikacji i w chwili obecnej mamy szybkie "latanie po synapsach", z którego niestety nic nie wynika. Dżizaas co prawda coś tam bredzi o przepisie łączonym, że niby duża część przepisu była klasycznie angielska a z drugiego polskiego przepisu wzięto tylko co nieco, ale co to były za przepisy i gdzie znalezione nadal pozostaje tajemnicą. Ponieważ ciało zostało dane przy przepisie, staramy się przynajmniej żeby wypełniacz keksu był godny Jego Keksowatości.
W dzisiejszych czasach wcale nie jest to takie proste. Bakalie są jak wiadomo istotą keksostwa, niestety niekiedy ta istota to alien i to taki o wrogich zamiarach. Szczególnie podejrzewamy wszelkie mieszanki bakaliowe o wrażą robotę. W takiej mieszance dość łatwo przemycić produkty nie najlepszej jakości, sztucznie barwione kawałeczki jednych owocków robiących za inne owocki, orzeszki iluś tam letnie i tym podobne radości. Mieszanki uznajemy "z urzędu" za zagrożone ersatzowacizną i nie używamy ich. Poszukujemy owocków i orzeszków sprzedawanych pod własnymi nazwami. I tu nie jest łatwo - bakalie bakaliom nierówne. Daktyl z syropkiem, stabilizatorem ma się nijak do prawdziwego suszonego na słońcu daktyla. Nie ten smak, nie ta konsystencja i najczęściej nie ta wielkość. Morelki z siarką są przecudnie morelkowe - jednak burawe morele, tradycyjnie zmieniające barwę podczas suszenia, bez zawartości konserwantu zawierającego siarkę smaczniejsze ( a ja nie muszę widzieć w keksie całej tęczy ). Dostanie suszonych wisien, śliwek i żurawiny nie zawierających wspomagaczy graniczy z cudem. Nieco łatwiej jest z rodzynkami, choć i tu mogą na nas oczekiwać niespodziewanki. Od pewnego czasu kupujemy migdały w skórce, blanszujemy same. Jakby z lekka oszczędniej i chyba jednak smaczniej. Skrórki cytrusów stanowią zagadnienie nie do końca przez nas zbadane. Z jednej strony chemia w pudełku z drugiej strony i w samorobotnej skórce nie ma gwarancji że pozbyłyśmy się całego chemicznego świństwa jakim są traktowane cytrusy.
Jak widzicie keksowanie nie jest sprawą prostą, to nie konstrukcja cepa. Żeby keks był OK. trzeba mu poświęcić nieco czasu i kasy. Największym dla mnie przeżyciem będzie poświęcenie ciemnego rumu ale keks bez rodzynek namoczonych w ciepłym rumie ( nie za gorącym bo się zapali ), bez tego "karaibskiego zapachu" nie jest tak do końca prawdziwym świątecznym keksem. A potem to dłuuuugie pieczenie i podżeranie cieniutkich kawałków ciasta w świąteczne dni. Oby tylko Dżizaas wpadła na trop właściwego przepisu.
Posadzić kilka cytryn, poczekać rok na owoce, zrobić kandyzowaną skórkę. Wprawdzie trochę to przypomina sławne przepisy pani Ćw., ale na pewno ominie się przynajmniej chemię :)
OdpowiedzUsuńW razie potrzeby służę przepisem (wypróbowanym) na absolutnie genialnie i zdecydowanie najdroższy keks świata, znany pod hasłem "staroangielski piernik" ;)
Prawdziwy keks jest niestety drogi, podróby czyli ciasto proszkowe z bakaliami wysiadają jednak przy prawdziwym keksie w przedbiegach. Za przepis będziemy wdzięczne, przyślij please. No a uprawa cytrusów skończyła się z nadejściem kotowatych. Pamiętam jednak boje toczone z tarcznikami, przyznam się że korzystałam w tych walkach z broni chemicznej. Tak, tak z tym domowym cytruskiem też mogą być jazdy. Co prawda niczym "ostrym" nie będę skórek owoców traktować, ale wspomnienie lepkich liści i ogólne zatarcznikowanie tak mi się wryły w pamięć że nie będę się zarzekać że sama roślinka byłaby hodowana "bezchemicznie".
UsuńPiernik staroangielski (z blogu Alicji i zmodyfikowany lekko przeze mnie)
OdpowiedzUsuń3 szklanki rodzynek
1,5 szklanki sułtanek
2/3 szklanki skórki pomarańczowej
1 szklanka siekanych migdałów
250 g masła
3/4 szklanki daktyli
2/3 szklanki brandy (może być koniak, ale koniecznie musi być dobry)
1,25 szklanki cukru
4 jajka
2,25 szklanki mąki
1/4 do 1/2 łyżeczki sody
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki ziela angielskiego (zmielonego świeżo)
Bakalie zalać brandy, zostawić do wchłonięcia całego alkoholu. Masło utrzeć z cukrem, dodać resztę składników (jajka pojedynczo).
Tortownica 24 cm średnicy, wysmarować masłem i wysypać bułką tartą.
Piec w 140 st. C przez 2 godziny i 10 minut (u mnie z termoobiegiem). Rzecz jasna zastosować test patyczkowy.
Nie zjadać całego naraz :)
Dzięks Basiu! Z tym ostatnim zaleconkiem może być ciężko, he,he.
OdpowiedzUsuń